Zainspirowana Konkursem na Najbardziej Hardcorowe Wspomnienie Dzieciństwa Królowa Matka popadła we wspomnienia i popełniła wpis, który, tadam! okazał się jednym z tych wygranych (o! tu! o! tu!). Jako, że Królowa Matka nigdy w życiu niczego nie wygrała (nawet w wyniku losowania typu "mamy dla państwa cztery słowniki" przy obecnych na sali i uprawnionych do udziału w losowaniu dwudziestu osobach, o większej skali nie ma i co wspominać), uniesiona słuszną dumą postanowiła ona przepisać swoje wspominki tutaj, dokonawszy uprzednio kosmetycznych poprawek i upstrzywszy wpis rysunkami, coby osoby, które zaplączą się w słowotoku Królowej Matki lepiej mogły sobie rzecz wyobrazić.
Oto Królowa Matka wychowała się na blokowisku, w czasach jej dzieciństwa
w znajdującym się budowie, więc wszelkie zabawy w gruzach, na placach budowy, w
wyburzanych budynkach oraz w tych nowo wznoszonych (cóż to była za radość odkryć, że klucze do mieszkania Królowej Matki pasują do wszystkich mieszkań w jej klatce schodowej i poodwiedzać sobie te jeszcze nie zamieszkane!) nie są jej obce, ale
najfajniejszą zabawą jej dzieciństwa (o której kamiennie milczy
przed swymi dziećmi :)) było przeskakiwanie barierek łączących schody. Tutaj występuje właśnie trudność z plastycznym opisem i rysunki mogą się okazać pomocne - schody wiodące na
wyższe piętro miały po osiem stopni, podest, zakręt, znów osiem stopni i
tak aż do samej góry, pośrodku zaś zakręcające schody tworzyły jakby studnię. Studnia ta zaś wzmocniona była
prętami, też od piwnicy po czwarte piętro, mniej więcej wyglądało (wygląda, wygląda, blok stoi i ma się dobrze) to tak:
Razem z koleżankami
uskuteczniałyśmy niewinną zabawę, przełażąc od piwnicy na ostatnie
piętro po tychże prętach metodą: stajemy na pręcie, przeskakujemy,
chwytając w locie pręt wyżej, wdrapujemy się nań chwytając się barierek
poręczy, stajemy, przeskakujemy na pręt wyżej... Teraz, milcząc kamiennie przed dziećmi i wspominając, Królowa Matka ma szczęki zaciśnięte z przerażenia, ale wtedy jakoś tak... mało
straszne to było. Zabawa skończyła się, gdy Mamunia Królowej Matki, wracając z
pracy, ujrzała Królową Matkę wiszącą na wyciągniętych rękach na ostatnim
pręcie na ostatnim piętrze i zamierzającą właśnie rozpocząć drogę
powrotną w dół metodą - rozbujać się ile sił i przeskoczyć w locie na
pręt niżej
(i jakoś jej nigdy nie przyszło do ślicznej główki, że jak jej
się ręka poślizgnie albo noga omsknie, albo nie złapie w odpowiedniej
chwili poręczy, drogę powrotną w dół odbędzie w znacznie szybszym tempie).
Bajer całej tej sytuacji polega na tym, że Królowa Matka była tą Grzeczną Córeczką swoich Rodziców. Była chorobliwie nieśmiała, nie odzywała się do Nieznajomych, jeśli Nieznajomi odzywali się do niej patrzyła na nich ogromnymi oczami, nierzadko zapełniającymi się łzami (ale nie płakała, bo płakać się też wstydziła), nie miała wielu kolegów i koleżanek oraz nigdy w życiu nie zawarła znajomości z własnej inicjatywy. W przeciwieństwie do Siostry Królowej Matki, która bez wahania poszłaby z każdą osobą oferującą jej przyjazną pogawędkę (co było nieustannym źródłem troski Rodziców Królowej Matki), odważnie deklamowała wierszyki w środkach komunikacji miejskiej, jeśli ją tylko ktoś poprosił oraz już w przedszkolu dowodziła bandą chłopców, lekce sobie ważąc rozrywki typu plecenie lalkom warkoczy względnie rysowanie cichutko w kąciku. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności to Królowa Matka skakała po tych prętach, to Królowa Matka wlazła na sam czubek topoli, to Królowa Matka zaznała wstrząsu mózgu po upadku z drabinek od kosza, na których dokonywała była akrobacji (jednej nieudanej)...
W związku z czym należy się zastanowić, czy fakt, że Królowa Matka nie tylko nie otrzymała swojej Nagrody Darwina, która jej się bezsprzecznie należy, ale w dodatku puściła w obieg swoje geny, rozmnożywszy się nader bujnie, powinien cieszyć ogól społeczeństwa.
piątek, 14 października 2011
czwartek, 13 października 2011
Podzwonne dla kubeczka...
Niektóre z tych rzeczy pasują do etykietki "Królowa matka tworzy".
poniedziałek, 10 października 2011
Królowej Matki refleksje w półśnie
Plan Pompona Starszego na wieczór - bycie noszonym w czułych, macierzyńskich ramionach przez Królową Matkę, która dodatkowo będzie przy tej czynności słodko gruchać do małego uszka, a może i podrzuci raz czy dwa (błysk w oku sugeruje, że byłoby to pożądane urozmaicenie noszenia).
Plan Młodszego Pompona na wieczór - dotarcie wreszcie do kociej miski i dogłębne zanalizowanie jej zawartości po uprzednim przemierzeniu całego salonu i spożyciu po drodze każdego, nawet tak małego, że praktycznie nie widzialnego gołym okiem paproszka jak jakiś miniaturowy i oślo uparty cholerny odkurzaczyk.
Plan Młodszego Potomka na wieczór - wybudowanie Gigantycznego Super-Miasteczka na środku salonu, w czym obecność łażącego na czworakach Młodszego Pompona przeszkadza w znacznym stopniu, w związku z którym to faktem Młodszy usiłuje usunąć Pompona z dywanu lub też, rycząc baranim głosem, kładzie się na elementach przyszłego miasteczka, broniąc dostępu do nich własnym ciałem.
I w związku z tym
planem Królowej Matki na wieczór jest zamordowanie Pana Małżonka, który zostawił ją samą z całym tym pegeerem i pojechał na kendo (które rzekomo kocha mniej niż swoją rodzinę).
A co gorsza będzie ją zostawiał co tydzień, a nawet dwa razy w tygodniu, a Królowa Matka powinna się cieszyć, że jej Mężczyzna ma takie rozwijające i oryginalne hobby, bo przecież zamiast tego mógłby tkwić przed komputerem z słuchawkami na uszach, albo przed telewizorem z puszką piwa na coraz większym i większym brzuchu , albo i dzieci bijać!
Na szczęście na pociechę Królowej Matce pozostał Najstarszy Potomek, który i bez tego był bohaterem dnia dzisiejszego (jako Pierwszoklasista, uroczyście pasowany na Prawdziwego Ucznia),
i który w Godzinie Próby zachowywał się odpowiednio do swego nowego Statusu. Królowa Matka, obserwując podczas ślubowania, jak jej Dziecko robi do niej małpie miny, macha rączką, kiwa głową tak, by, zezując, oglądać dyndający mu przed nosem chwost biretu, rozgląda się w poszukiwaniu tatusia uwieczniającego Historyczny Moment na fotografiach zastanawiała się, czy aby na pewno odnoszą się do niego (Dziecka, nie Tatusia) podniosłe słowa o osiągnięciu dojrzałości szkolnej, byciu dumą rodziców oraz stanowieniu chluby dla kształcących go nauczycieli wygłaszane przez Panią Dyrektor.
A oto Starszy Potomek był dla Królowej Matki jak łagodzący plasterek w ten pełen napięcia, łapania Pomponów, noszenia Pomponów i ustawiania Młodszego do pionu wieczór. Pomagał łapać Pompony, sprzątał to, co roznosił po domu Potomek Młodszy, rysował przepiękne rafy koralowe i stepy, na których gonią się stada dinozaurów, wyrzucał pieluszki, podawał smoczki i rozmawiał, rozmawiał, rozmawiał, w taki inteligentny, rozczulająco dorosły sposób.
One tak mają. Tylko dlatego unikają śmierci z rąk doprowadzonych do ostateczności Rodziców albo porzucenia w ciemnym lesie przez tychże. Tylko dlatego, że po szeregu dni wypełnionych krzykami, tłuczeniem brata po głowie, gryzieniem po nogach, zażartym bitwom o zabawkę, obrzucaniem Rodziców pilnujących wykonania prac domowych szeregiem słów uznawanych powszechnie za obelżywe, marudzeniem nad kolacją i odmową spożywania obiadu, a tym samym doprowadzania Rodziców do białej gorączki, gonieniem się, duszeniem brata i czołganiem się po podłogach w miejscach publicznych, co sprawia, ze Rodzice mają ochotę się zapaść pod ziemię ze wstydu (a wszystko to, i o wiele więcej, wykonał Starszy Potomek w ubiegłym tygodniu) nadchodzą chwile, gdy Potomki mówią człowiekowi: "Jesteś najnajkochańszą mamusią na całej kuli ziemskiej!", gdy, nie proszone, zrywają się od stołu, na którym rysują: "Nie, nie, mamo, ja to zrobię!", gdy są czułe, empatyczne, inteligentne, gdy ich inteligencja emocjonalna zadziwia, rozumowanie zachwyca, a zadawane pytania odsłaniają głębię intelektu, która napawa podziwem i dumą.
A potem, gdy Królowa Matka przysłuchuje się rozmowom Potomków idących do swojej sypialni (i wyraźnie odzyskujących krótko zachwianą równowagę -"No brawo, zapamiętam to sobie!!!", "Jak to jeszcze raz zrobisz, Mikołaj, to nigdy ci nie wybaczę i będę lubił tylko mamę!!!") wie ona, że musi taki moment zachwytu i wdzięczności dla Losu za obdarzenie jej tak udanym Potomstwem zachować w pamięci, musi go utrwalić jak motyla zastygniętego w bursztynie, by móc go wyjmować, oglądać i podziwiać, i by móc czerpać z niego siłę do tego, by nie zamordować w przypływie szału, nie porzucić w głębi lasu, nie obić nahajką po białych plecach, kiedy już Potomki powrócą do wierzgania z furią na myśl o wyjściu do szkoły, będą kopać ukradkiem Braciszka, który Zupełnie Niechcący uderzył Rodzeństwo w głowę, odmówią spożycia posiłku, jesli nie będzie się ich karmić łyżeczką, i osiągną swoją "normalną normę".
Plan Młodszego Pompona na wieczór - dotarcie wreszcie do kociej miski i dogłębne zanalizowanie jej zawartości po uprzednim przemierzeniu całego salonu i spożyciu po drodze każdego, nawet tak małego, że praktycznie nie widzialnego gołym okiem paproszka jak jakiś miniaturowy i oślo uparty cholerny odkurzaczyk.
Plan Młodszego Potomka na wieczór - wybudowanie Gigantycznego Super-Miasteczka na środku salonu, w czym obecność łażącego na czworakach Młodszego Pompona przeszkadza w znacznym stopniu, w związku z którym to faktem Młodszy usiłuje usunąć Pompona z dywanu lub też, rycząc baranim głosem, kładzie się na elementach przyszłego miasteczka, broniąc dostępu do nich własnym ciałem.
I w związku z tym
planem Królowej Matki na wieczór jest zamordowanie Pana Małżonka, który zostawił ją samą z całym tym pegeerem i pojechał na kendo (które rzekomo kocha mniej niż swoją rodzinę).
A co gorsza będzie ją zostawiał co tydzień, a nawet dwa razy w tygodniu, a Królowa Matka powinna się cieszyć, że jej Mężczyzna ma takie rozwijające i oryginalne hobby, bo przecież zamiast tego mógłby tkwić przed komputerem z słuchawkami na uszach, albo przed telewizorem z puszką piwa na coraz większym i większym brzuchu , albo i dzieci bijać!
Na szczęście na pociechę Królowej Matce pozostał Najstarszy Potomek, który i bez tego był bohaterem dnia dzisiejszego (jako Pierwszoklasista, uroczyście pasowany na Prawdziwego Ucznia),
i który w Godzinie Próby zachowywał się odpowiednio do swego nowego Statusu. Królowa Matka, obserwując podczas ślubowania, jak jej Dziecko robi do niej małpie miny, macha rączką, kiwa głową tak, by, zezując, oglądać dyndający mu przed nosem chwost biretu, rozgląda się w poszukiwaniu tatusia uwieczniającego Historyczny Moment na fotografiach zastanawiała się, czy aby na pewno odnoszą się do niego (Dziecka, nie Tatusia) podniosłe słowa o osiągnięciu dojrzałości szkolnej, byciu dumą rodziców oraz stanowieniu chluby dla kształcących go nauczycieli wygłaszane przez Panią Dyrektor.
A oto Starszy Potomek był dla Królowej Matki jak łagodzący plasterek w ten pełen napięcia, łapania Pomponów, noszenia Pomponów i ustawiania Młodszego do pionu wieczór. Pomagał łapać Pompony, sprzątał to, co roznosił po domu Potomek Młodszy, rysował przepiękne rafy koralowe i stepy, na których gonią się stada dinozaurów, wyrzucał pieluszki, podawał smoczki i rozmawiał, rozmawiał, rozmawiał, w taki inteligentny, rozczulająco dorosły sposób.
One tak mają. Tylko dlatego unikają śmierci z rąk doprowadzonych do ostateczności Rodziców albo porzucenia w ciemnym lesie przez tychże. Tylko dlatego, że po szeregu dni wypełnionych krzykami, tłuczeniem brata po głowie, gryzieniem po nogach, zażartym bitwom o zabawkę, obrzucaniem Rodziców pilnujących wykonania prac domowych szeregiem słów uznawanych powszechnie za obelżywe, marudzeniem nad kolacją i odmową spożywania obiadu, a tym samym doprowadzania Rodziców do białej gorączki, gonieniem się, duszeniem brata i czołganiem się po podłogach w miejscach publicznych, co sprawia, ze Rodzice mają ochotę się zapaść pod ziemię ze wstydu (a wszystko to, i o wiele więcej, wykonał Starszy Potomek w ubiegłym tygodniu) nadchodzą chwile, gdy Potomki mówią człowiekowi: "Jesteś najnajkochańszą mamusią na całej kuli ziemskiej!", gdy, nie proszone, zrywają się od stołu, na którym rysują: "Nie, nie, mamo, ja to zrobię!", gdy są czułe, empatyczne, inteligentne, gdy ich inteligencja emocjonalna zadziwia, rozumowanie zachwyca, a zadawane pytania odsłaniają głębię intelektu, która napawa podziwem i dumą.
A potem, gdy Królowa Matka przysłuchuje się rozmowom Potomków idących do swojej sypialni (i wyraźnie odzyskujących krótko zachwianą równowagę -"No brawo, zapamiętam to sobie!!!", "Jak to jeszcze raz zrobisz, Mikołaj, to nigdy ci nie wybaczę i będę lubił tylko mamę!!!") wie ona, że musi taki moment zachwytu i wdzięczności dla Losu za obdarzenie jej tak udanym Potomstwem zachować w pamięci, musi go utrwalić jak motyla zastygniętego w bursztynie, by móc go wyjmować, oglądać i podziwiać, i by móc czerpać z niego siłę do tego, by nie zamordować w przypływie szału, nie porzucić w głębi lasu, nie obić nahajką po białych plecach, kiedy już Potomki powrócą do wierzgania z furią na myśl o wyjściu do szkoły, będą kopać ukradkiem Braciszka, który Zupełnie Niechcący uderzył Rodzeństwo w głowę, odmówią spożycia posiłku, jesli nie będzie się ich karmić łyżeczką, i osiągną swoją "normalną normę".
niedziela, 9 października 2011
Porządkujemy...
W związku z wczorajszymi zakupami dziś Królowa Matka pół dnia ustawiała. W upojeniu. Przestawiała, wkładała, wyjmowała, przemyśliwała, gdzie co położyć, co wyrzucić, co się przyda, i była przeszczęśliwa, jako że ustawiać uwielbia. Dawno temu, gdy była Singlem Bez Nawet Jednego Hormonu robiła co jakiś czas przemeblowania w biblioteczce dla czystej przyjemności poukładania inaczej swoich książek. Sądziła, że jest to ogólnie znana cecha jej charakteru, ale zwątpiła po odbyciu z Panem Małżonkiem następującej rozmowy:
Królowa Matka (w zachwycie) - Och, jak ja lubię układać różne rzeczy!
Pan Małżonek (z autentycznym zdumieniem) - Ty lubisz układać???
Królowa Matka (też z autentycznym zdumieniem) - Jak to, nie zauważyłeś tego?
Pan Małżonek - No jakoś nie.
Królowa Matka - Znamy się... (tu szybkie obliczenia w głowie, którym z racji wygodnie wmówionej sobie dyskalkulii szybko dała spokój)... ponad dziesięć lat, a ty nie zauważyłeś, że ja lubię mieć wszystko poukładane???
Pan Małżonek - A, to zupełnie co innego! Jasne, że wiem, że lubisz mieć poukładane. Ja też na przykład lubię, gdy mam wokół czysto, co nie znaczy, że lubię sam sprzątać...
Cóż, Królowa Matka nie będzie tego komentować, uznaje jednak, że teraz, mając rzecz na piśmie, Pan Małżonek będzie już wiedział, że Królowa Matka kocha układać, dzięki czemu spędziła bardzo udane przedpołudnie.
Po południu zaś udała się wraz z Panem Małżonkiem do urn wyborczych, by spełnić swój Obywatelski Obowiązek i oddać głos na partię, której obecność w parlamencie stanowić będzie zagrożenie dla demokracji, triumf obrzydliwego koniunkturalizmu i groźbę upadku Kraju Ojczystego zarówno pod względem gospodarczym, jak i społeczno-kulturalnym (i konia z rzędem temu, kto odgadnie, jaka to partia, bo opis, wnioskując ze spotów i dyskusji przedwyborczych, pasuje do co najmniej trzech ;)).
Królowa Matka (w zachwycie) - Och, jak ja lubię układać różne rzeczy!
Pan Małżonek (z autentycznym zdumieniem) - Ty lubisz układać???
Królowa Matka (też z autentycznym zdumieniem) - Jak to, nie zauważyłeś tego?
Pan Małżonek - No jakoś nie.
Królowa Matka - Znamy się... (tu szybkie obliczenia w głowie, którym z racji wygodnie wmówionej sobie dyskalkulii szybko dała spokój)... ponad dziesięć lat, a ty nie zauważyłeś, że ja lubię mieć wszystko poukładane???
Pan Małżonek - A, to zupełnie co innego! Jasne, że wiem, że lubisz mieć poukładane. Ja też na przykład lubię, gdy mam wokół czysto, co nie znaczy, że lubię sam sprzątać...
Cóż, Królowa Matka nie będzie tego komentować, uznaje jednak, że teraz, mając rzecz na piśmie, Pan Małżonek będzie już wiedział, że Królowa Matka kocha układać, dzięki czemu spędziła bardzo udane przedpołudnie.
Po południu zaś udała się wraz z Panem Małżonkiem do urn wyborczych, by spełnić swój Obywatelski Obowiązek i oddać głos na partię, której obecność w parlamencie stanowić będzie zagrożenie dla demokracji, triumf obrzydliwego koniunkturalizmu i groźbę upadku Kraju Ojczystego zarówno pod względem gospodarczym, jak i społeczno-kulturalnym (i konia z rzędem temu, kto odgadnie, jaka to partia, bo opis, wnioskując ze spotów i dyskusji przedwyborczych, pasuje do co najmniej trzech ;)).
Całej Bandy wyprawa do Gdańska
Rodzina wpadła zbiorowo na pomysł, że planowany wyjazd na Mazury (Matka Pana Małżonka ma tam domek) o tej porze roku, na zaledwie trzy dni i przy tej (zepsutej ostatnio) pogodzie nie ma głębszego sensu zwłaszcza, że Rodzina zamieszkuje Dzicz, zewsząd otoczoną lasem, ma 600 metrów do jeziora i widok na Wisłę z okien, a zatem podróż w Dzicz, zewsząd otoczoną lasem i z 1200 metrami do jeziora (choć bez Wisły w jakiejś racjonalnej odległości) jest jednak pozbawiona głębszej logiki. Zdecydowała się zatem rzucić się w gościnnie otwarte ramiona Cywilizacji i pojechać do Gdańska.
Królowa Matka Gdańsk kocha. Oraz KOCHA. A nawet KOCHA. Królowa Matka pierwszy raz odwiedziła Trójmiasto jako Całkiem Duża Dziewczynka (bo tych wcześniejszych wizyt przelotem, przejazdem i galopem nie ma co liczyć za pełnowartościowe odwiedziny), gdy pojechała odwiedzić tamże studiującego Pana Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonka, i zakochała się w Gdańsku od pierwszego wejrzenia. Mówiąc szczerze do tamtej chwili nie sądziła, że można do tego stopnia zakochać się w mieście, Pan Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonek też najwyraźniej nie sądził, bo wybuchy uczucia Królowej Matki przyjmował z lekką konsternacją. Teraz już przywykł i razem z Królową Matką wprowadzają w życie projekt "rok bez odwiedzenia Gdańska - rokiem straconym".
Niestety, Królowa Matka była świadoma, że tym razem nie obejmie miłosnym spojrzeniem ulicy Długiej, nie wykona kolejnej fotografii gdańskiej Katedry, a jej stopa nie stanie na ukochanej ulicy Świętego Ducha. Gdańsk (a szerzej - Trójmiasto), poza dumną historią, licznymi zabytkami klasy "0", Katedrą, ulicą Długą (i Świętego Ducha), sklepikami bursztynników, Neptunem i Ikeą dysponuje czymś, co dumną historię wraz z jej zabytkami klasy "0" usuwa w cień ot, tak, niedbałym machnięciem, a mianowicie - OCEANARIUM.
Rodzice, doskonale świadomi, że wizyta w Oceanarium pozbawi Starszego Potomka resztek tej kruchej równowagi emocjonalnej, którą ten dysponuje, najpierw postanowili zwizytować Ikeę, dojrzeli bowiem (i to solidny kawał czasu temu) do nabycia Całkiem Własnej Zastawy Stołowej (do tej pory bowiem używali tego, co im skapło wskutek przeprowadzki ze starego mieszkania). Szukali tej zastawy wszędzie, aż wreszcie Królowa Matka ujrzała w jakimś katalogu miseczki z Ikei i stało się jasne, że nie unikniemy wizyty w tej Świątyni Wzornictwa Skandynawskiego.
Ikea okazała się za duża jak na gusta Królowej Matki, która żywiołowo nie znosi centrów handlowych (uznając w pełni ich użyteczność, co równa się robieniu zakupów raz w tygodniu z mocno zaciśniętymi zębami), przyprawiła jednak Królową Matkę o spazmy wzruszenia, gdy zauważyła ona postulowane przez nią gdzieś wcześniej, miejsca parkingowe dla Rodzin z Dziećmi. Mało brakowało, a by nie wyszła z parkingu podziemnego, kontemplując ten cudowny widok. W dodatku Potomki zachowywały się jak Wcale Nie Wytresowane Szympansy, zupełnie jakby wiedziały, ze znajdują się na terytorium Królestwa Szwecji, gdzie im wszystko wolno, Rodzicom zaś nie wolno nic, a zwłaszcza nie wolno im trzasnąć jednego z drugim w poślad, mając w głębokim lekceważeniu te wszystkie nowomodne teorie wychowawcze. Różnice w poglądach Rodziców i Potomków na dozwolone w miejscach publicznych normy zachowania doprowadziły niemalże do powrotu do Rodzinnego Grodu z pominięciem Oceanarium.
Rodzice jednakże wzięli się w garść, i Oceanarium zostało zaliczone, wywołując histeryczny zachwyt całej Bandy Czworga. Potomki Starsze biegały w amoku od akwarium do akwarium (przy uprzejmej, acz trochę zrezygnowanej, aprobacie Personelu), Potomek Starszy molestował Pana Małżonka, by zrobił zdjęcie absolutnie każdej rybce, a on je później odrysuje w tworzonym przezeń z zapałem Atlasie Ryb, Potomek Młodszy przeżywał: "Mamo, tam są otwarte akwaria, a w nich są PIRANIE!!! Mamo, no chodź, pokażę ci!!!", zaś Pompony, wożone od sali do sali w zmyślnych, małych Wózeczkach Dla Bąbli przypatrywały się wielkimi oczami i z szeroko otwartymi buziami tym Olbrzymim Ekranom Telewizyjnym, na których pojawiały się Takie Kolorowe Zwierzątka (których, mimo usilnych prób, nie dało się poklepać).
Co najistotniejsze jednak, po wyjściu z Oceanarium olśniony Starszy Potomek powtarzał co chwila: "Jaki ja fajny dzień miałem, tyle atrakcji!", a jest to oświadczenie goszczące w jego ustach tak rzadko, że jak się już pojawi, należałoby datę wydarzenia ryć w kamieniu ku uwiecznieniu dla Potomności.
Ale najpiękniejszym momentem było, gdy Potomki, bardzo zbuntowane, że każe im się po Takim Fajnym Dniu iść spać, poszły, awanturując się, na górę i zasnęły kamiennym snem nim zdążyły przyłożyć głowy do poduszek :)))).
Królowa Matka Gdańsk kocha. Oraz KOCHA. A nawet KOCHA. Królowa Matka pierwszy raz odwiedziła Trójmiasto jako Całkiem Duża Dziewczynka (bo tych wcześniejszych wizyt przelotem, przejazdem i galopem nie ma co liczyć za pełnowartościowe odwiedziny), gdy pojechała odwiedzić tamże studiującego Pana Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonka, i zakochała się w Gdańsku od pierwszego wejrzenia. Mówiąc szczerze do tamtej chwili nie sądziła, że można do tego stopnia zakochać się w mieście, Pan Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonek też najwyraźniej nie sądził, bo wybuchy uczucia Królowej Matki przyjmował z lekką konsternacją. Teraz już przywykł i razem z Królową Matką wprowadzają w życie projekt "rok bez odwiedzenia Gdańska - rokiem straconym".
Niestety, Królowa Matka była świadoma, że tym razem nie obejmie miłosnym spojrzeniem ulicy Długiej, nie wykona kolejnej fotografii gdańskiej Katedry, a jej stopa nie stanie na ukochanej ulicy Świętego Ducha. Gdańsk (a szerzej - Trójmiasto), poza dumną historią, licznymi zabytkami klasy "0", Katedrą, ulicą Długą (i Świętego Ducha), sklepikami bursztynników, Neptunem i Ikeą dysponuje czymś, co dumną historię wraz z jej zabytkami klasy "0" usuwa w cień ot, tak, niedbałym machnięciem, a mianowicie - OCEANARIUM.
Rodzice, doskonale świadomi, że wizyta w Oceanarium pozbawi Starszego Potomka resztek tej kruchej równowagi emocjonalnej, którą ten dysponuje, najpierw postanowili zwizytować Ikeę, dojrzeli bowiem (i to solidny kawał czasu temu) do nabycia Całkiem Własnej Zastawy Stołowej (do tej pory bowiem używali tego, co im skapło wskutek przeprowadzki ze starego mieszkania). Szukali tej zastawy wszędzie, aż wreszcie Królowa Matka ujrzała w jakimś katalogu miseczki z Ikei i stało się jasne, że nie unikniemy wizyty w tej Świątyni Wzornictwa Skandynawskiego.
Ikea okazała się za duża jak na gusta Królowej Matki, która żywiołowo nie znosi centrów handlowych (uznając w pełni ich użyteczność, co równa się robieniu zakupów raz w tygodniu z mocno zaciśniętymi zębami), przyprawiła jednak Królową Matkę o spazmy wzruszenia, gdy zauważyła ona postulowane przez nią gdzieś wcześniej, miejsca parkingowe dla Rodzin z Dziećmi. Mało brakowało, a by nie wyszła z parkingu podziemnego, kontemplując ten cudowny widok. W dodatku Potomki zachowywały się jak Wcale Nie Wytresowane Szympansy, zupełnie jakby wiedziały, ze znajdują się na terytorium Królestwa Szwecji, gdzie im wszystko wolno, Rodzicom zaś nie wolno nic, a zwłaszcza nie wolno im trzasnąć jednego z drugim w poślad, mając w głębokim lekceważeniu te wszystkie nowomodne teorie wychowawcze. Różnice w poglądach Rodziców i Potomków na dozwolone w miejscach publicznych normy zachowania doprowadziły niemalże do powrotu do Rodzinnego Grodu z pominięciem Oceanarium.
Rodzice jednakże wzięli się w garść, i Oceanarium zostało zaliczone, wywołując histeryczny zachwyt całej Bandy Czworga. Potomki Starsze biegały w amoku od akwarium do akwarium (przy uprzejmej, acz trochę zrezygnowanej, aprobacie Personelu), Potomek Starszy molestował Pana Małżonka, by zrobił zdjęcie absolutnie każdej rybce, a on je później odrysuje w tworzonym przezeń z zapałem Atlasie Ryb, Potomek Młodszy przeżywał: "Mamo, tam są otwarte akwaria, a w nich są PIRANIE!!! Mamo, no chodź, pokażę ci!!!", zaś Pompony, wożone od sali do sali w zmyślnych, małych Wózeczkach Dla Bąbli przypatrywały się wielkimi oczami i z szeroko otwartymi buziami tym Olbrzymim Ekranom Telewizyjnym, na których pojawiały się Takie Kolorowe Zwierzątka (których, mimo usilnych prób, nie dało się poklepać).
Co najistotniejsze jednak, po wyjściu z Oceanarium olśniony Starszy Potomek powtarzał co chwila: "Jaki ja fajny dzień miałem, tyle atrakcji!", a jest to oświadczenie goszczące w jego ustach tak rzadko, że jak się już pojawi, należałoby datę wydarzenia ryć w kamieniu ku uwiecznieniu dla Potomności.
Ale najpiękniejszym momentem było, gdy Potomki, bardzo zbuntowane, że każe im się po Takim Fajnym Dniu iść spać, poszły, awanturując się, na górę i zasnęły kamiennym snem nim zdążyły przyłożyć głowy do poduszek :)))).
sobota, 8 października 2011
Potomków rozmowy o wszystkim
Wymiana poglądów między Potomkami przypomina dość często jazdę na wyjątkowo skomplikowanym rollercoasterze, a w Królowej Matce zazwyczaj budzi chęć zatkania czymś najdroższych skarbów tak, by mówienie sprawiało im problemy chociaż przez czas jakiś, powoli rosnącą z każdą wymienioną sylabą chęć krwawego mordu, coraz częściej chęć nagrania Potomków, by po spokojnym przeanalizowaniu tekstu i wyrzuceniu zeń wszelkich wstawek w rodzaju okrzyków: "Mamo!!! On mi znowu przerywa!", "Mamo, on mnie kooopnął!!", "CICHO! TERAZ JA MÓWIĘ!", "Mamo, no ale POWIEDZ MU!!!" sprawdzić, czy nie zawiera on jakichś wartych zapamiętania złotych myśli, oraz zawsze - zgrozę na samą myśl, co będzie za te głupie trzy lata, gdy do rodzinnego dialogu włączą się Pompony (a że Pompon Młodszy nie da się niczym przyblokować jest Królowa Matka taka więcej pewna).
Tym niemniej czasem jakąś wymianę myśli da się zanotować.
Na przykład filozoficzną:
Potomek Młodszy (z przejęciem) - Mikołajku, brązowy pisak nie pisze!
Potomek Starszy (stoicko) - Cóż, Kacper, takie jest życie...
Lojalną:
Potomek Starszy (w napadzie furii) - Gdybym takiego taty nie miał, to by ten dzień był super-fajny! Ale że takiego mam to był najgorszy dzień w moim życiu!!!
Potomek Młodszy - No! I w moim też!
O uczuciach względem Sztuki:
Potomek Starszy - Ja kocham Ratatuja!
Potomek Młodszy (namiętnie) - Ja też kocham Ratatuja, ja go kocham najbardziej!
Potomek Starszy (krytycznie) - A skąd wiesz, że najbardziej, nie jesteś mną.
Potomek Młodszy - Bo wiem!!! Ja go BARDZO kocham!!!
Potomek Starszy - Ja też! (po chwili, krytycznie) No, moze nie aż kocham...
Potomek Młodszy (triumfalnie) - A widzisz! A ja kocham i już!
(Ale tak naprawdę, to taka mała dygresja, to Ratatuja najbardziej kocha Królowa Matka, która przyznaje się do całkowitego raratujouzależnienia. Królowa Matka, która z racji posiadania licznego Potomstwa zapoznała się była ze wszystkimi kreskówkami, które odniosły sukces w ostatnich latach, a także z całkiem sporą ilością tych, które sukcesu nie odniosły, przeżywała już okres uzależnienia od "Madagaskaru", od "Shreka", od "Sezonu na misia", od "Kung fu pandy"... i wszystkie te uzależnienia przechodziły same z siebie, zaś ratatujouzależnienie nijak nie chce. W efekcie czego Królowa Matka mogłaby oglądać dzieło codziennie i jedyne co ją od tego powstrzymuje to wizja kompletnego zamęczenia całej rodziny; oraz kupować dzieciom piórniki, koszulki, ołówki i inne takie z wizerunkiem Ratatuja, a jedyne, co ją z kolei od tego powstrzymuje to świadomość, że kupowałaby je sobie, a przecież trzeba utrzymać tę marną resztę szacunku dla samej siebie...)
Porządkowe (z powodu kamiennie milczącego i udającego głuchego jak pień Starszego Potomka nie są to dialogi, ale, cóż, powinny być):
Potomek Młodszy - Ty swoje ubranie rzucasz, a ja jestem jakieś osiemdziesiąt osiem lat od ciebie młodszy i mi każesz układać!
Potomek Młodszy - Ja zawsze wyrzucam papierki pod Mikołaja! To dlaczego teraz też talerz muszę pod Mikołaja wyniesać?!
Oraz inne:
Potomek Starszy (na temat budowli wykonanej przezeń ze stolika, poduszek, kartonów, kocy i wszystkiego, co mu w ręce wpadło) - W tym zamku zmiesciłoby się nawet pięciu Antosiów i trzech Borysów!
Potomek Młodszy - Ale nas wszystkich jest jeden!
Potomek Starszy - Jak to jeden?
Potomek Młodszy - No, jeden Antoś, jeden Borys, jeden tata, jeden ty...
Plon ostatnich kilku dni, jakże żałośnie ubogi z braku sprzętu nagrywającego i z powodu luk w pamięci!
Tym niemniej czasem jakąś wymianę myśli da się zanotować.
Na przykład filozoficzną:
Potomek Młodszy (z przejęciem) - Mikołajku, brązowy pisak nie pisze!
Potomek Starszy (stoicko) - Cóż, Kacper, takie jest życie...
Lojalną:
Potomek Starszy (w napadzie furii) - Gdybym takiego taty nie miał, to by ten dzień był super-fajny! Ale że takiego mam to był najgorszy dzień w moim życiu!!!
Potomek Młodszy - No! I w moim też!
O uczuciach względem Sztuki:
Potomek Starszy - Ja kocham Ratatuja!
Potomek Młodszy (namiętnie) - Ja też kocham Ratatuja, ja go kocham najbardziej!
Potomek Starszy (krytycznie) - A skąd wiesz, że najbardziej, nie jesteś mną.
Potomek Młodszy - Bo wiem!!! Ja go BARDZO kocham!!!
Potomek Starszy - Ja też! (po chwili, krytycznie) No, moze nie aż kocham...
Potomek Młodszy (triumfalnie) - A widzisz! A ja kocham i już!
(Ale tak naprawdę, to taka mała dygresja, to Ratatuja najbardziej kocha Królowa Matka, która przyznaje się do całkowitego raratujouzależnienia. Królowa Matka, która z racji posiadania licznego Potomstwa zapoznała się była ze wszystkimi kreskówkami, które odniosły sukces w ostatnich latach, a także z całkiem sporą ilością tych, które sukcesu nie odniosły, przeżywała już okres uzależnienia od "Madagaskaru", od "Shreka", od "Sezonu na misia", od "Kung fu pandy"... i wszystkie te uzależnienia przechodziły same z siebie, zaś ratatujouzależnienie nijak nie chce. W efekcie czego Królowa Matka mogłaby oglądać dzieło codziennie i jedyne co ją od tego powstrzymuje to wizja kompletnego zamęczenia całej rodziny; oraz kupować dzieciom piórniki, koszulki, ołówki i inne takie z wizerunkiem Ratatuja, a jedyne, co ją z kolei od tego powstrzymuje to świadomość, że kupowałaby je sobie, a przecież trzeba utrzymać tę marną resztę szacunku dla samej siebie...)
Porządkowe (z powodu kamiennie milczącego i udającego głuchego jak pień Starszego Potomka nie są to dialogi, ale, cóż, powinny być):
Potomek Młodszy - Ty swoje ubranie rzucasz, a ja jestem jakieś osiemdziesiąt osiem lat od ciebie młodszy i mi każesz układać!
Potomek Młodszy - Ja zawsze wyrzucam papierki pod Mikołaja! To dlaczego teraz też talerz muszę pod Mikołaja wyniesać?!
Oraz inne:
Potomek Starszy (na temat budowli wykonanej przezeń ze stolika, poduszek, kartonów, kocy i wszystkiego, co mu w ręce wpadło) - W tym zamku zmiesciłoby się nawet pięciu Antosiów i trzech Borysów!
Potomek Młodszy - Ale nas wszystkich jest jeden!
Potomek Starszy - Jak to jeden?
Potomek Młodszy - No, jeden Antoś, jeden Borys, jeden tata, jeden ty...
Plon ostatnich kilku dni, jakże żałośnie ubogi z braku sprzętu nagrywającego i z powodu luk w pamięci!
czwartek, 6 października 2011
Królowa Matka pogrąża się w lekturze
Nastał nam oto październik i Królowa Matka otrzymała swą comiesięczną porcję absurdu w postaci miesięcznika "Twój Maluszek", które to czasopismo z tajemniczych powodów i z uporem godnym lepszej sprawy wkładane jest do skrzynki na listy Królowej Matki przez listonosza, a wysyłane przez Sama-Nie-Wiem-Kogo.
Należy wyjaśnić na wstępie, że Królowa Matka nienawidzi gazetek dla kobiet w ciąży (i, co więcej, nie zna ABSOLUTNIE ŻADNEJ mamy, która lubi takie gazety) ani też gazetek dla młodych mam, nawiasem mówiąc. Czytała kilka otrzymanych w ramach jakiejś promocji czy innej reklamy w szpitalu, no i kilka razy kupiła, jeśli dołączany do nich był jakiś fajny film czy książeczka dla dzieci. Są to beznadziejne produkty (gazetki, znaczy się, nie dołączane filmy), pisane tragicznym językiem. Królowa Matka nie może wypowiadać się za inne mamy, ale ona naprawdę nie zgłupiała przez fakt zajścia w ciążę, to, że urodziła czworo dzieci nie sprawiło, że zapomniała rodzonego języka i na przykład nie potrafi zrozumieć zdania złożonego. Tymczasem "artykuły" roiły się od "bobasków", "maluszków", "brzuszków", "fasolek", Królowa Matka do dziś wspomina ze zgrozą przepis na zupę dla sześciomiesięcznego dziecka, gdzie zdrobniono wszystkie słowa, które się dało (jak się tak zastanowić, to nie zdrobnione były tylko zaimki osobowe i spójniki). To, co Królową Matkę najbardziej zdumiewa to fakt, że redaktorkami tych gazet, a także autorkami artykułów są kobiety (i zapewne często matki). Czytając je ma ona bowiem wrażenie, że piszą je faceci przekonani, że kobieta w ciąży to macica na nogach, która nie myśli, nie rozumuje, cofa się w rozwoju i trzeba do niej jak do dziecka, bo jak się nie zdrobni każdego słowa, a zdanie będzie miało więcej niż pięć słów to się biedaczka pogubi.
"Twój Maluszek" bije wszelkie rekordy, zarówno pod względem piękna językowego, jak i zawartości intelektualnej - to, co nieustannie zdumiewa Królową Matkę to nie to, że dostaje czasopismo za darmo, ale to, że ktoś je w ogóle kupuje (wnioskując po wydrukowanej na okładce cenie). Może dodatki są szczególnie wykwintne. Królowa Matka dodatków nie dostaje, więc się nie poczuwa do lojalności konsumenta i zaraz da temu wyraz.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się na człowieka z siłą wodospadu zaraz po zagłębieniu się w lekturę jest to, że w czasopiśmie o dzieciach słowa "dziecko" używa się niezwykle rzadko, stosując zamienniki z barokową wręcz skłonnością do przesady. Dziecko jest więc córcią lub synusiem, malcem, tytułowym maluszkiem, maleństwem, bobaskiem, bobasem, maluchem, smykiem i, nade wszystko, brzdącem oraz szkrabem (to wszystko z jednego artykułu, Królowa Matka wie, bo, czytając, podkreślała stosowne słowa). Dziecko dzieckiem nie bywa. To plebejskie określenie, każdy je zna, byle kto może go używać w odróżnieniu od takiej, powiedzmy, pociechy (a nawet "pocieszki"), no fuj po prostu!
W czasie wspomnianej lektury atakują człowieka mądrości typu "Lepiej obcinaj paznokcie, gdy malec śpi, a nie kiedy żywiołowo macha rączkami" (bogowie, jakim cudem Królowej Matce udało się samej wpaść na pomysł nie obcinania paznokci dzieciom wtedy, gdy machają rękami, musi ma ona powołanie do bycia publicystką produkującą się w pismach dla młodych mam!) albo "W dużej wannie zacznij kąpać smyka, gdy będzie siedział" (że też udało się Królowej Matce nie potopić wszystkich potomków będąc aż do tej pory pozbawioną tej cennej wskazówki!). Ale creme de la creme październikowego numeru jest rada "Zanim zabierzesz się do robienia zupki czy tarcia jabłka, umyj ręce. Myj też dokładnie blaty, naczynia i kuchenne akcesoria". Królowa Matka nad tą, jakże cenną, poradą siedziała w zamyśleniu dłuższą chwilę zastanawiając się, kiedy trafi w "Twoim Maluszku" na wskazówkę typu "Jeśli jesteś głodna, zjedz coś", "Zimą, wychodząc z dzieckiem (o, pardon! ze smykiem! ze smykiem!) z domu załóż mu czapkę". Nieszczęsna matka szkraba nie poradziłaby sobie przecież we wrogim świecie będąc pozbawioną niezbędnych do funkcjonowania, a dotąd jej nieznanych rad swego ulubionego czasopisma.
(OK, Królowa Matka rzadko, ale jednak zagląda od czasu do czasu na fora dla młodych mam i po zapoznaniu się z wpisami typu "Żułam gumę w trzydziestym tygodniu ciąży, czy to nie zaszkodzi maleństwu?" widzi - podobnie jak redaktorzy "Twojego Maluszka" - sporą grupę docelową dla podobnego czasopisma, ale jednak udaje jej się nie zdławić nadziei, że jest to grupa przeszacowana).
Tym samym Królowa Matka, która przyznając, że wpis o gumie do żucia wspomina w chwilach depresji ku pocieszeniu i uchachaniu dała wyraz swej wyrodności, nie powinna zaskoczyć nikogo informacją, że rozłożył ją na obie łopatki fragment tekstu dotyczącego spacerów w niepogodę: "Smyk pewnie chętnie spróbuje, jak smakuje kropla spadająca z nieba (spokojnie, jedna czy dwie krople na pewno mu nie zaszkodzą)". Smyki Królowej Matki w czasie spacerków taplają się w kałużach, spijają deszcz ze zwiniętych liści, zbierają z ziemi różności ("Mamo, jaki piękny listek! Mamo, kasztan! Mamo, a co to?"), wracają do domu ubłocone od stóp do głów i Królowej Matce nigdy dotąd nie tylko nie przyszło do głowy, że może im zaszkodzić posmakowanie kropli deszczu, ale nawet to, że w ogóle może to przyjść do głowy komukolwiek!
Ale ulubionym tematem Królowej Matki (z żelazną konsekwencją pojawiającym się w różnych odsłonach w co drugim numerze) jest temat w numerze październikowym nazwany "Gadżety, które ułatwiają macierzyństwo" (a który w innych numerach innych gazet bywa nazywany "To warto mieć", "Mamo, to ci może pomóc sobie radzić" itepe). Dzięki lekturze powyższego Królowa Matka może dowiedzieć się, że macierzyństwo ułatwia posiadanie takiego, na przykład, pieluchomatu. Za jedyne 119 złotych Królowa Matka może nabyć kolejny zajmowacz przestrzeni, który trzeba załadować pieluchami po to, by móc je z niego, w razie potrzeby, wyjmować. Genialne w swojej prostocie, i dostępne w kilku wersjach kolorystycznych w dodatku!
Albo taki, proszę ja kogo, Pomocnik Kucharza. Wygląda dokładnie jak praska do czosnku (z tym, że jest oczywiście śliczniusi i kolorowiutki, a praska do czosnku nie jest, no i kosztuje około 10 złotych. Praska, znaczy. Pomocnik Kucharza kosztuje złotych 99) i spełnia identyczną funkcję, ale czy Wzorowa Matka może przygotowywać pokarm dla maleństwa używając ordynarnej praski do czosnku? Od razu wyszczerbiłaby jej się aureola Matki Idealnej, lśniąca nad czystym czołem! Takiej praski może używać wyłącznie ktoś taki jak Królowa Matka, będąca, jak wiadomo, Wielodzietną Patologią.
Po zapoznaniu się z innymi kuszącymi propozycjami typu nakładki na skarpeteczki (tak w oryginale), czyli przypinanymi na rzepy podtrzymywaczami skarpet, czy też dekoder płaczu identyfikujący rodzaj dźwięku wydawany przez pacholę i porównujący go do pięciu uniwersalnych wzorów płaczu Królowa Matka dotarła do absolutnego przeboju - silikonowej bransoletki przypominającej, która piersią ostatnio karmiło się dziecko. Praktyczny ten przedmiot ma wytłoczone z jednej strony "right", z drugiej zaś - "left" tak, by karmiąca mama nie musiała przekładać go z ręki na rękę (no, chyba, że nie zna angielskiego, wtedy musi), wystarczy, że go przełoży na drugą stronę. Królowa Matka, która wykarmiła piersią całą czwórkę, wpadła w istny popłoch - a co, jeśli źle to robiła? Piersi jej się non stop myliły? Albo - o zgrozo! - w ogóle wykarmiła je tylko jedną?!!! Może by od razu na jaka terapię się zaciągnąć, bo psyche, zmiażdżona tą całą niepewnością, może nie wytrzymać i puścić jak zleżała gumka!!!!
No i, oczywiście, jakżeby inaczej, w każdym numerze każdej gazetki dla mamuś musi, absolutnie musi (może to jakiś odgórny prikaz jest albo co?) znaleźć się zapisik typu "Mama w formie to szczęśliwa mama, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, zrób sobie przyjemność", a potem szczegóły - "nie żałuj czasu na coś, co sprawia ci przyjemność! To może być spotkanie z koleżanką, długa, pachnąca kąpiel..."
Królowa Matka, która termin spotkania z koleżanką musi negocjować z całą rodziną dwa tygodnie wcześniej, bierze tylko prysznice, a ostatniej długiej kąpieli nie umie sobie nawet przypomnieć, przeczytawszy to zgrzytnęła zębami. Potem pomyślała, że te wszystkie rady, gadżety i wskazówki są przeznaczone dla matek jedynaków, którym wziąć długa kąpiel jest jednak łatwiej (i które znacznie chętniej nabędą dekoder płaczu). Potem obejrzała zdjęcie redaktor naczelnej czasopisma, która okazała się matką dwóch córek. Potem pomyślała, że dopuszczenie do druku tekstu o długich kąpielach i codziennym ćwiczeniu przez pracującą zawodowo matkę dwojga dzieci oznaczać może, że:
a) jest ona bardzo złą matką,
b) jest ona bardzo złym pracownikiem,
c) tarza się ona w forsie, w związku z czym nie stanowi dla niej problemu wynajęcie dowolnej ilości dowolnie kosztownych niań i opiekunek w dowolnie wybranym terminie.
W każdym wypadku rady takiej osoby można mieć w głębokiej... obojętności.
A potem pomyślała, że szczęśliwie Pompony kończą rok już za trzy miesiące, a co za tym idzie - Królowa Matka nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z "Twoim Maluszkiem".
Czego wszystkim życzy :).
Należy wyjaśnić na wstępie, że Królowa Matka nienawidzi gazetek dla kobiet w ciąży (i, co więcej, nie zna ABSOLUTNIE ŻADNEJ mamy, która lubi takie gazety) ani też gazetek dla młodych mam, nawiasem mówiąc. Czytała kilka otrzymanych w ramach jakiejś promocji czy innej reklamy w szpitalu, no i kilka razy kupiła, jeśli dołączany do nich był jakiś fajny film czy książeczka dla dzieci. Są to beznadziejne produkty (gazetki, znaczy się, nie dołączane filmy), pisane tragicznym językiem. Królowa Matka nie może wypowiadać się za inne mamy, ale ona naprawdę nie zgłupiała przez fakt zajścia w ciążę, to, że urodziła czworo dzieci nie sprawiło, że zapomniała rodzonego języka i na przykład nie potrafi zrozumieć zdania złożonego. Tymczasem "artykuły" roiły się od "bobasków", "maluszków", "brzuszków", "fasolek", Królowa Matka do dziś wspomina ze zgrozą przepis na zupę dla sześciomiesięcznego dziecka, gdzie zdrobniono wszystkie słowa, które się dało (jak się tak zastanowić, to nie zdrobnione były tylko zaimki osobowe i spójniki). To, co Królową Matkę najbardziej zdumiewa to fakt, że redaktorkami tych gazet, a także autorkami artykułów są kobiety (i zapewne często matki). Czytając je ma ona bowiem wrażenie, że piszą je faceci przekonani, że kobieta w ciąży to macica na nogach, która nie myśli, nie rozumuje, cofa się w rozwoju i trzeba do niej jak do dziecka, bo jak się nie zdrobni każdego słowa, a zdanie będzie miało więcej niż pięć słów to się biedaczka pogubi.
"Twój Maluszek" bije wszelkie rekordy, zarówno pod względem piękna językowego, jak i zawartości intelektualnej - to, co nieustannie zdumiewa Królową Matkę to nie to, że dostaje czasopismo za darmo, ale to, że ktoś je w ogóle kupuje (wnioskując po wydrukowanej na okładce cenie). Może dodatki są szczególnie wykwintne. Królowa Matka dodatków nie dostaje, więc się nie poczuwa do lojalności konsumenta i zaraz da temu wyraz.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się na człowieka z siłą wodospadu zaraz po zagłębieniu się w lekturę jest to, że w czasopiśmie o dzieciach słowa "dziecko" używa się niezwykle rzadko, stosując zamienniki z barokową wręcz skłonnością do przesady. Dziecko jest więc córcią lub synusiem, malcem, tytułowym maluszkiem, maleństwem, bobaskiem, bobasem, maluchem, smykiem i, nade wszystko, brzdącem oraz szkrabem (to wszystko z jednego artykułu, Królowa Matka wie, bo, czytając, podkreślała stosowne słowa). Dziecko dzieckiem nie bywa. To plebejskie określenie, każdy je zna, byle kto może go używać w odróżnieniu od takiej, powiedzmy, pociechy (a nawet "pocieszki"), no fuj po prostu!
W czasie wspomnianej lektury atakują człowieka mądrości typu "Lepiej obcinaj paznokcie, gdy malec śpi, a nie kiedy żywiołowo macha rączkami" (bogowie, jakim cudem Królowej Matce udało się samej wpaść na pomysł nie obcinania paznokci dzieciom wtedy, gdy machają rękami, musi ma ona powołanie do bycia publicystką produkującą się w pismach dla młodych mam!) albo "W dużej wannie zacznij kąpać smyka, gdy będzie siedział" (że też udało się Królowej Matce nie potopić wszystkich potomków będąc aż do tej pory pozbawioną tej cennej wskazówki!). Ale creme de la creme październikowego numeru jest rada "Zanim zabierzesz się do robienia zupki czy tarcia jabłka, umyj ręce. Myj też dokładnie blaty, naczynia i kuchenne akcesoria". Królowa Matka nad tą, jakże cenną, poradą siedziała w zamyśleniu dłuższą chwilę zastanawiając się, kiedy trafi w "Twoim Maluszku" na wskazówkę typu "Jeśli jesteś głodna, zjedz coś", "Zimą, wychodząc z dzieckiem (o, pardon! ze smykiem! ze smykiem!) z domu załóż mu czapkę". Nieszczęsna matka szkraba nie poradziłaby sobie przecież we wrogim świecie będąc pozbawioną niezbędnych do funkcjonowania, a dotąd jej nieznanych rad swego ulubionego czasopisma.
(OK, Królowa Matka rzadko, ale jednak zagląda od czasu do czasu na fora dla młodych mam i po zapoznaniu się z wpisami typu "Żułam gumę w trzydziestym tygodniu ciąży, czy to nie zaszkodzi maleństwu?" widzi - podobnie jak redaktorzy "Twojego Maluszka" - sporą grupę docelową dla podobnego czasopisma, ale jednak udaje jej się nie zdławić nadziei, że jest to grupa przeszacowana).
Tym samym Królowa Matka, która przyznając, że wpis o gumie do żucia wspomina w chwilach depresji ku pocieszeniu i uchachaniu dała wyraz swej wyrodności, nie powinna zaskoczyć nikogo informacją, że rozłożył ją na obie łopatki fragment tekstu dotyczącego spacerów w niepogodę: "Smyk pewnie chętnie spróbuje, jak smakuje kropla spadająca z nieba (spokojnie, jedna czy dwie krople na pewno mu nie zaszkodzą)". Smyki Królowej Matki w czasie spacerków taplają się w kałużach, spijają deszcz ze zwiniętych liści, zbierają z ziemi różności ("Mamo, jaki piękny listek! Mamo, kasztan! Mamo, a co to?"), wracają do domu ubłocone od stóp do głów i Królowej Matce nigdy dotąd nie tylko nie przyszło do głowy, że może im zaszkodzić posmakowanie kropli deszczu, ale nawet to, że w ogóle może to przyjść do głowy komukolwiek!
Ale ulubionym tematem Królowej Matki (z żelazną konsekwencją pojawiającym się w różnych odsłonach w co drugim numerze) jest temat w numerze październikowym nazwany "Gadżety, które ułatwiają macierzyństwo" (a który w innych numerach innych gazet bywa nazywany "To warto mieć", "Mamo, to ci może pomóc sobie radzić" itepe). Dzięki lekturze powyższego Królowa Matka może dowiedzieć się, że macierzyństwo ułatwia posiadanie takiego, na przykład, pieluchomatu. Za jedyne 119 złotych Królowa Matka może nabyć kolejny zajmowacz przestrzeni, który trzeba załadować pieluchami po to, by móc je z niego, w razie potrzeby, wyjmować. Genialne w swojej prostocie, i dostępne w kilku wersjach kolorystycznych w dodatku!
Albo taki, proszę ja kogo, Pomocnik Kucharza. Wygląda dokładnie jak praska do czosnku (z tym, że jest oczywiście śliczniusi i kolorowiutki, a praska do czosnku nie jest, no i kosztuje około 10 złotych. Praska, znaczy. Pomocnik Kucharza kosztuje złotych 99) i spełnia identyczną funkcję, ale czy Wzorowa Matka może przygotowywać pokarm dla maleństwa używając ordynarnej praski do czosnku? Od razu wyszczerbiłaby jej się aureola Matki Idealnej, lśniąca nad czystym czołem! Takiej praski może używać wyłącznie ktoś taki jak Królowa Matka, będąca, jak wiadomo, Wielodzietną Patologią.
Po zapoznaniu się z innymi kuszącymi propozycjami typu nakładki na skarpeteczki (tak w oryginale), czyli przypinanymi na rzepy podtrzymywaczami skarpet, czy też dekoder płaczu identyfikujący rodzaj dźwięku wydawany przez pacholę i porównujący go do pięciu uniwersalnych wzorów płaczu Królowa Matka dotarła do absolutnego przeboju - silikonowej bransoletki przypominającej, która piersią ostatnio karmiło się dziecko. Praktyczny ten przedmiot ma wytłoczone z jednej strony "right", z drugiej zaś - "left" tak, by karmiąca mama nie musiała przekładać go z ręki na rękę (no, chyba, że nie zna angielskiego, wtedy musi), wystarczy, że go przełoży na drugą stronę. Królowa Matka, która wykarmiła piersią całą czwórkę, wpadła w istny popłoch - a co, jeśli źle to robiła? Piersi jej się non stop myliły? Albo - o zgrozo! - w ogóle wykarmiła je tylko jedną?!!! Może by od razu na jaka terapię się zaciągnąć, bo psyche, zmiażdżona tą całą niepewnością, może nie wytrzymać i puścić jak zleżała gumka!!!!
No i, oczywiście, jakżeby inaczej, w każdym numerze każdej gazetki dla mamuś musi, absolutnie musi (może to jakiś odgórny prikaz jest albo co?) znaleźć się zapisik typu "Mama w formie to szczęśliwa mama, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, zrób sobie przyjemność", a potem szczegóły - "nie żałuj czasu na coś, co sprawia ci przyjemność! To może być spotkanie z koleżanką, długa, pachnąca kąpiel..."
Królowa Matka, która termin spotkania z koleżanką musi negocjować z całą rodziną dwa tygodnie wcześniej, bierze tylko prysznice, a ostatniej długiej kąpieli nie umie sobie nawet przypomnieć, przeczytawszy to zgrzytnęła zębami. Potem pomyślała, że te wszystkie rady, gadżety i wskazówki są przeznaczone dla matek jedynaków, którym wziąć długa kąpiel jest jednak łatwiej (i które znacznie chętniej nabędą dekoder płaczu). Potem obejrzała zdjęcie redaktor naczelnej czasopisma, która okazała się matką dwóch córek. Potem pomyślała, że dopuszczenie do druku tekstu o długich kąpielach i codziennym ćwiczeniu przez pracującą zawodowo matkę dwojga dzieci oznaczać może, że:
a) jest ona bardzo złą matką,
b) jest ona bardzo złym pracownikiem,
c) tarza się ona w forsie, w związku z czym nie stanowi dla niej problemu wynajęcie dowolnej ilości dowolnie kosztownych niań i opiekunek w dowolnie wybranym terminie.
W każdym wypadku rady takiej osoby można mieć w głębokiej... obojętności.
A potem pomyślała, że szczęśliwie Pompony kończą rok już za trzy miesiące, a co za tym idzie - Królowa Matka nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z "Twoim Maluszkiem".
Czego wszystkim życzy :).
wtorek, 4 października 2011
Rodzice Roku prezentują :D...
Jak wszyscy Dobrzy Rodzice wiedzą, dziateczki należy wyciszać przed położeniem ich spać, proponując im spokojne, wręcz medytacyjne zabawy.
Wyciszanie Potomków w rodzinie Królowej Matki wygląda następująco - Pan Małżonek trzyma za nogi Potomka Starszego, który, dyndając głową w dół, rechocze na cały głos. Potomek Młodszy, zaopatrzony w wyciągniętą zza lodówki (jakież to rzeczy można znaleźć, jak się przetrzebi własny dom, doprawdy) łapkę na muchy wali nią z całej siły w dywan, na co leżące na podłodze Pompony reagują bardziej niż entuzjastycznie, zanosząc się głośnym śmiechem doprowadzającym je do czkawki.
Pan Małżonek (po przywróceniu Potomka Starszego do pionu) - Rany, te dzieci się zaraz uduszą... (z radosnym błyskiem w oku zwracając się do Królowej Matki) Pomyśl tylko! O dwoje mniej!!!
* * *
Wyciszone dziateczki udały się na górę, do swojej sypialni, Młodszy Potomek wydając z siebie ryki i rzężenia ("Bawię się w dinozaura, mamusiu!").Po dłuższej chwili, gdy rzężenia, porykiwania, chichoty, tupanie i inne dźwięki dobiegające z pokoju wyciszonych Potomków ani myślą milknąć:
Królowa Matka (wydając z siebie głos, który sama wahałaby się nazwać ludzkim) - Cicho tam, bo wejdę na górę i będzie WYMIERANIE GATUNKÓW!!!!
Na e-matce jako Rodzice zostalibyśmy zmiażdżeni pogardą, spopieleni i pozamiatani...
Wyciszanie Potomków w rodzinie Królowej Matki wygląda następująco - Pan Małżonek trzyma za nogi Potomka Starszego, który, dyndając głową w dół, rechocze na cały głos. Potomek Młodszy, zaopatrzony w wyciągniętą zza lodówki (jakież to rzeczy można znaleźć, jak się przetrzebi własny dom, doprawdy) łapkę na muchy wali nią z całej siły w dywan, na co leżące na podłodze Pompony reagują bardziej niż entuzjastycznie, zanosząc się głośnym śmiechem doprowadzającym je do czkawki.
Pan Małżonek (po przywróceniu Potomka Starszego do pionu) - Rany, te dzieci się zaraz uduszą... (z radosnym błyskiem w oku zwracając się do Królowej Matki) Pomyśl tylko! O dwoje mniej!!!
* * *
Wyciszone dziateczki udały się na górę, do swojej sypialni, Młodszy Potomek wydając z siebie ryki i rzężenia ("Bawię się w dinozaura, mamusiu!").Po dłuższej chwili, gdy rzężenia, porykiwania, chichoty, tupanie i inne dźwięki dobiegające z pokoju wyciszonych Potomków ani myślą milknąć:
Królowa Matka (wydając z siebie głos, który sama wahałaby się nazwać ludzkim) - Cicho tam, bo wejdę na górę i będzie WYMIERANIE GATUNKÓW!!!!
Na e-matce jako Rodzice zostalibyśmy zmiażdżeni pogardą, spopieleni i pozamiatani...
poniedziałek, 3 października 2011
Młodszego Potomka rozważania filozoficzne :)
Królowa Matka zdecydowanie lubi odprowadzać i przyprowadzać Potomka Młodszego do i z przedszkola. Ma to pewnie jakiś tam związek z panującą Polską Złotą Jesienią (ulubioną porą roku Królowej Matki, nawet w mniej złotej wersji, a co dopiero w szalejącej w tym roku złotej, a nawet Złotej!) i idąc pod wiatr i śnieg zimą, albo w potokach deszczu na przedwiośniu Królowa Matka nie będzie się odnosić do przymusowych spacerków z entuzjazmem, ale na razie może się cieszyć. I to z dwóch powodów. Z powodu złotej jesieni, i z powodu słowotoku Potomka Młodszego, obrzucającego ją jakże hojnie perłami (a czasem nawet brylantami wielkości strusich jaj) swego młodocianego intelektu.
Dziś rano. Idąc, mijamy pana zamiatającego ulice i sprzątającego trawniki, w tej chwili akurat nadziewającego rozrzucone papierki na kij zakończony szpikulcem.
Potomek Młodszy (z zachwytem) - Ale pan ma fajną pracę, nie mama? Szkoooda, że my takiej nie mamy!
(tu Królowa Matka, świadoma, że pan wykonujący fajną pracę doskonale słyszy te wywody, ostatkiem sił zdławiła cisnącą się jej na usta odpowiedź, że i owszem, istnieje spore prawdopodobieństwo, że przynajmniej jedna osoba w rodzinie będzie miała taką fajną pracę, jeśli tylko nie przełamie swej legendarnej już wręcz niechęci do nauki, a przynajmniej do nauczenia się tego, czego wymaga program szkolny),
Potomek Młodszy (kontynuując z entuzjazmem) - Ale za to my niedługo będziemy dorosłe! Nie, mama? O, zobacz (wskazując cień na chodniku), ja już jestem prawie taki duży jak ty!
Królowa Matka - O, będziesz większy, i wtedy nie będziesz ze mną już nigdzie chodził...
Potomek Młodszy (śmiejąc się perliście) - No co ty, mama, pewnie, że nie! Bo umarniesz!
Nie jest to może konstatacja miła w uszach kogoś, komu niedawno udało się z największym wysilkiem nie umarnąć, ale trudno jej odmówić słuszności...
Potomek Młodszy (bez żadnego trudu przechodząc do tematów nieco lżejszych, ale jednak poważnych) - Ja jestem mężczyzna, nie mama?
Królowa Matka (usiłując trzymać się faktów) - No... chłopiec.
Potomek Młodszy - No tak, jestem ładny i jestem chłopcem, to znaczy, że jestem mężczyzną. Ale u mnie w przedszkolu są dziewczynki, co też są ładne. One też są mężczyznami.
Na to Królowa Matka zaprawdę nie miała odpowiedzi.
Młodszy Potomek w domu nie obniża poziomu, nie dając Królowej Matce odetchnąć (chyba, że nie daje akurat odetchnąć Panu Małżonkowi).
Potomek Młodszy (w trakcie oglądania programu przyrodniczego) - Mama, czy jeże to są takie krety z wielkimi kłami, co też chodzą pod ziemią?
Przybiegł do Królowej Matki bardzo przejęty zasłyszanymi fragmentami rozmowy na temat chorób nerek.
Potomek Młodszy - Mamo, czy to prawda, że jak się mało pije to się choruje?
Królowa Matka - Prawda.
Potomek Młodszy (z przejęciem) - Jak dobrze, że ja lubię i herbatkę, i soczek, inaczej bym zachorowałem i by było nieszczęście, a już jedno nieszczęście było, bo ty zachorowałaś!!!!
:)
Dziś rano. Idąc, mijamy pana zamiatającego ulice i sprzątającego trawniki, w tej chwili akurat nadziewającego rozrzucone papierki na kij zakończony szpikulcem.
Potomek Młodszy (z zachwytem) - Ale pan ma fajną pracę, nie mama? Szkoooda, że my takiej nie mamy!
(tu Królowa Matka, świadoma, że pan wykonujący fajną pracę doskonale słyszy te wywody, ostatkiem sił zdławiła cisnącą się jej na usta odpowiedź, że i owszem, istnieje spore prawdopodobieństwo, że przynajmniej jedna osoba w rodzinie będzie miała taką fajną pracę, jeśli tylko nie przełamie swej legendarnej już wręcz niechęci do nauki, a przynajmniej do nauczenia się tego, czego wymaga program szkolny),
Potomek Młodszy (kontynuując z entuzjazmem) - Ale za to my niedługo będziemy dorosłe! Nie, mama? O, zobacz (wskazując cień na chodniku), ja już jestem prawie taki duży jak ty!
Królowa Matka - O, będziesz większy, i wtedy nie będziesz ze mną już nigdzie chodził...
Potomek Młodszy (śmiejąc się perliście) - No co ty, mama, pewnie, że nie! Bo umarniesz!
Nie jest to może konstatacja miła w uszach kogoś, komu niedawno udało się z największym wysilkiem nie umarnąć, ale trudno jej odmówić słuszności...
Potomek Młodszy (bez żadnego trudu przechodząc do tematów nieco lżejszych, ale jednak poważnych) - Ja jestem mężczyzna, nie mama?
Królowa Matka (usiłując trzymać się faktów) - No... chłopiec.
Potomek Młodszy - No tak, jestem ładny i jestem chłopcem, to znaczy, że jestem mężczyzną. Ale u mnie w przedszkolu są dziewczynki, co też są ładne. One też są mężczyznami.
Na to Królowa Matka zaprawdę nie miała odpowiedzi.
Młodszy Potomek w domu nie obniża poziomu, nie dając Królowej Matce odetchnąć (chyba, że nie daje akurat odetchnąć Panu Małżonkowi).
Potomek Młodszy (w trakcie oglądania programu przyrodniczego) - Mama, czy jeże to są takie krety z wielkimi kłami, co też chodzą pod ziemią?
Przybiegł do Królowej Matki bardzo przejęty zasłyszanymi fragmentami rozmowy na temat chorób nerek.
Potomek Młodszy - Mamo, czy to prawda, że jak się mało pije to się choruje?
Królowa Matka - Prawda.
Potomek Młodszy (z przejęciem) - Jak dobrze, że ja lubię i herbatkę, i soczek, inaczej bym zachorowałem i by było nieszczęście, a już jedno nieszczęście było, bo ty zachorowałaś!!!!
:)
niedziela, 2 października 2011
Gwiazdka idzie jeszcze bardziej...
Dziś - triumf, triumf! - łaskawość Potomków i pomoc Pana Małżonka sprawiły, że dwie choineczki są niemal skończone, brakuje im tylko plecionych zawieszek. Owszem, były szyte metodą "jeden koraliczek - Królowa Matka łapie Pompona grzebiącego w kociej misce - dwa koraliki - Królowa Matka idzie wyłączyć gaz pod kompotem z malin i jabłek - dwa kolejne koraliki, Królowa Matka, ostatecznie wkurzona, uziemia w kojcu Pompony na chwilę potrzebna do naszycia kolejnych dziesięciu koralików", ale Królowa Matka zaczyna się wolno, baaardzo wolno przyzwyczajać do tego, że tak właśnie będą wyglądać chwile, w których uda się jej poświęcać odprężającej twórczości :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)