Książka, która czyni cię smutną
Nad tym pytaniem Królowa Matka też się długo zastanawiała (po namyśle bowiem odrzuciła wszelkie książki reportażowe, wspomnienia z czasów wojny i "Szepty" Orlando Figesa uznając, że, doprawdy, jest rzeczą zbyt oczywistą, że zdarzały się na świecie czasy i wydarzenia, ktore budzą i zawsze będą budziły smutek, ból i rozpacz u normalnych ludzi, i przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że bardzo ograniczyło jej to pole manewru i sprawiło, że palma pierwszeństwa nie dostała się Idzie Fink, której jedno opowiadanie z tomu "Wiosna 1941" doprowadziło Królową Matkę do spazmów w środku komunikacji publicznej, gdzie jej do durnego łba strzeliło, by sobie poczytać), chociaż właściwie w głębi duszy (po odrzuceniu "Wariata" Idy Fink, jeśli ktoś chce niech sprawdzi, ale Królowa Matka z serca radzi, by jednak niekoniecznie robić to w zatłoczonym autobusie, i w dodatku w drodze do pracy) od razu była pewna swojej odpowiedzi.
Jedyne, nad czym się zastanawiała to wybór konkretnej książki.
Zdecydowala się na "Kwietniową czarownicę"
nie dlatego, że jest to najsmutniejsza książka Majgull Axelsson (bo, tak szczerze mówiąc, wszystkie są, i wszystkie naprawdę mogą wpędzić człowieka w głęboką depresję), ale dlatego, że jest - w subiektywnej opinii Królowej Matki, co oczywiste - najlepsza.
Czytanie Majgull Axelsson (jakiejkolwiek jej powieści) zawsze łączy się z wewnętrznym przygotowaniem, wyciszeniem, wywołaniem szczególnego stanu umysłu, odcięciu się od świata z jego tempem i hałasem oraz - z wewnętrznym wzdrygnięciem się na samą myśl o czytaniu, ze zwalczeniem oporu przed zanurzeniem się w powieściowy świat, z niechęcią, gdy paradoksalnie łapczywie rzuca się na książkę i z niemożnością oporu wobec historii, w która się zagłębia pomimo tej niechęci.
Według szwedzkich wierzeń kwietniowa czarownica to osoba potrafiąca wejść w ciało zwierzęcia ("pożyczyć je", jak babcia Weatherwax) lub w przedmiot. Kwietniową czarownicą jest Desiree, ciężko upośledzona od urodzenia i jeszcze w szpitalu porzucona przez matkę (postępującą zresztą zgodnie z obowiązującymi w Szwecji lat 50-tych przepisami), całe ponad czterdzieści lat swego życia skazana na bezwolną tułaczkę po kolejnych zakładach opiekuńczych.
Jej matka, Ellen, być może nie mogąca udźwignąć grzechu porzucenia własnego dziecka i pragnąc go jakoś odpokutować tworzy rodzinę zastępczą dla trzech dziewczynek, sióstr-nie-sióstr Desiree, każdej noszącej w sobie jakieś bolesne piętno - dziecka katowanego, porzuconego, nie rozumianego. Desiree, spędzająca dnie nieruchomo, monotonnie i bezsensownie, nocą wnika w ciała ptaków i iście magicznym sposobem poznaje prawdę o swojej przeszłości, oraz "spotyka" swoje nie-siostry, kobiety, które - jak czuje, hodując w sobie gniew i bunt - ukradły jej to, co powinno należeć do niej - dom, matkę, ciepło, miłość, własne miejsce na ziemi, rodzinę... Więc snuje plan zemsty na przygarniętych dziewczynkach, "siostrach", za pozbawienie jej troski i czułości matki, i zajęcie jej miejsca; ma moc, by to zrobić... by śledzić dorosłe już teraz kobiety i manipulować nimi aż do końca. Te wędrówki utrzymują ją przy życiu - wybitny umysł i niezwykłe zdolności, uwięzione w bezwładnym, skurczonym ciele zyskują bodziec, by czekać na noc... i na kolejną... i kolejną...
To jest genialna proza. Genialna. Narracja niebywale precyzyjna, portrety psychologiczne wszystkich bohaterek zarysowane z niezwykłym wyczuciem, wątek magiczny - nie przesadzony, nie udziwniony, dokładnie taki, by całą historię otulić mgielką magii, dokładnie taki, by nie stało się to niewiarygodne.
A przy tym każde słowo tej książki boli, a cała historia jest przeraźliwie smutna, dogłębnie. Rozrywa serce na miliony kawałeczków, i to bez znieczulenia. Bez nadziei na szczęśliwe zakończenie. Bez nadziei. Żadnej.
Na okładce królewskomatczynego wydania "Kwietniowej czarownicy" napisano: "Moralitet w stylu Bergmana".
A Królowej Matce Bergman wydaje sie w porównaniu z Majgull Axelsson pogodnym epikurejczykiem.
I pomimo to ma na półce wszystkie jej powieści, w tym trzy nie przeczytane - nie dlatego, że je wącha, cieszy się nimi, głaszcze po okładce, ale dlatego, że jeszcze nie nadeszła właściwa chwila na ciszę, na odizolowane, spokojne miejsce, odległe od codziennego gwaru, nie nadeszła chwila, gdy Królowa Matka zebrała w sobie dość odwagi (a trzeba jej naprawdę wiele), by poddać się tym słowom i historiom, raniącym jak deszcz ze szkła.
Ale wie, że znajdzie je. Kiedyś. Na pewno tak.
Po prostu musi.