... gdyż to będzie powitanie lata tylko dla Królowej Matki.
Otóż latem pojawia się bób.
Królowa Matka (w zupełnym przeciwieństwie Pana Małżonka) nie była nigdy specjalna admiratorka bobu, chociaż rośliny strączkowe lubi bardzo, właściwie bez wyjątku. Bób też, ale nie jakoś nadzwyczajnie, może dlatego, że wymaga podwójnego łuskania, a Królowej Matce nie chciało się nigdy najpierw łuskać, potem gotować, potem obierać (celebrowała swoje lenistwo, zapewne w przeczuciu chwil, gdy nie będzie mogła być nie tylko leniwa, ale choćby tylko zmęczona na tyle, by na chwilę przysiąść, i, nie, Luby Czytelniku, to, że tu pisze nie oznacza wcale, że siedzi - nie uwierzyłbyś, gdyby Ci napisała, ile czasu powstaje taka notatka, i jakie czynności powstawanie jej przerywają)...
Ponieważ jednak Pan Małżonek bób po prostu uwielbiał, wszyscy - Matka Królowej Matki, Matka Pana Małżonka, Królowa Matka, sam Pan Małżonek - w sezonie kupowali warzywko w ilościach hurtowych, a Pan Małżonek je gotował z błyskiem w oku, obierał i pożerał na miejscu. Królowa Matka patrzyła na to, patrzyła, aż pewnego dnia natrafiła w Atlasie Kulinarnym Świata wydawanym przez Agorę na przepis na sałatkę z bobu z kaparami pochodzącą z kuchni żydowskiej, zrobiła ją eksperymentalnie, z połowy składników, i był to czarny dzień w życiu Pana Małżonka, który od tego czasu zmuszony został do dzielenia się bobem, a w razie nie podzielenia się ryzykował festiwal patrzenia nań z wyrzutem i stosowania przeróżnych środków gnębienia moralnego przez długi, dłuuuugi czas.

By sporządzić sałatkę Królowa Matka gotuje pół kilo bobu w osolonej wodzie, odcedza, przelewa bób zimną wodą i - trzymając Pana Małżonka w znacznej odległości przy pomocy perswazji werbalnej i lodowatego spojrzenia, którym weń ciska od czasu do czasu - obiera, po czym miesza z garścią kaparów. Odstawia miskę w miejsce, którego nie ujawnia nikomu z rodziny, i przygotowuje sos, mieszając trzy łyżki majonezu, pół szklanki kwaśnej śmietany, cztery zmiażdżone ząbki czosnku (można użyć mniej, dwa lub trzy), zalewa sosem bób i miesza go bardzo delikatnie, po czym doprawia do smaku solą, pieprzem, sokiem z cytryny i gałka muszkatołową (wszystko według indywidualnego upodobania), a następnie wstawia do lodówki, by się składniki "przegryzły", na co najmniej godzinę.
Podawać się to powinno z sałatą, jak na tym zdjęciu...
Jest to zdjęcie z Sylwestra, który został przez Królową Matkę uczczony przyrządzeniem ukochanej sałatki z bobu mrożonego, tak, żeby sprawdzić, czy się uda (niesiona szałem tworzenia przesadziła z sosem, ale i tak rzecz pochłonęła w dzikim entuzjazmem), i owszem, udało się, co cieszy, chociaż świeży bób jest oczywiście lepszy.
Inaugurując lato Królowa Matka wsunęła michę specyjału bez sałaty, i z radością donosi, że też można :).
I teraz to już na pewno, bez cienia wątpliwości Lato oficjalnie uznać można za rozpoczęte!