W młodości, wczesnej, Królowa Matka prowadziła dzienniczek, i w dodatku wystartowała z górnego pułapu, a mianowicie, urzeczona
lekturą "Dziennika" Marii Baszkircew, (zupełnie jak bohaterka jakiejś
powieści, Królowa Matka nie pamięta jakiej, zdaje się, że było to "Kochany Wrogu" albo "Tajemniczy opiekun"), pisała dziennik a la Baszkircew. Czytał ktoś w ogóle Marię Baszkircew? Zasadniczo była rzeczona Maria złotym dzieckiem, bardzo przekonanym, że jest
piękne, pożądane i przeznaczone na geniusza, i bez skrępowania, wątpliwości i cienia samokrytycyzmu (czyli tego, czym Królowa Matka dysponuje, i zawsze dysponowała, wręcz w nadmiarze) dawała temu wyraz, a dziennik pisała od 12-go
roku życia, Królowa Matka zaś ją naśladowała, też od 12-go roku życia. Niebiosa
miłosierne, co to był za cyrk, Królowa Matka, chude, długie, w okularach, źle
uczesane, źle ostrzyżone, unikające patrzenia na ludzi w nadziei (płonnej), że jeśli ona na nich nie będzie patrzeć, oni jej nie zauważą, zakompleksiałe brzydactwo pisała, jaką jest kwitnącą i jak
różni młodzieńcy omdlewali, itepe, itede, możesz to sobie wyobrazić, Drogi (i zapewne turlający się w tej chwili po podłodze ze śmiechu) Czytelniku, a jak nie
możesz, to Królowa Matka Cię o to winić nie będzie. Z właściwym sobie zamiłowaniem do precyzji i cyzelowania szczegółów pisała to Królowa Matka stalówką i atramentem, czerpanym z kałamarza, na biureczku zdobnym w koronkowe serwetki, i dziw bierze, że nie skombinowała gdzieś lampy naftowej dla uzupełnienia entourage'u. Walcząc ze stalówką i poczuciem obciachu twardo pisała, jaką jest zachwycającą, ale w końcu obciach ją przerósł, Maria Baszkircew i jej geniusz poszedł w kąt, a sam dzienniczek (przy wydatnej
pomocy Autorki) diabli wzięli :))).
Ale chęci do pisania już nie.
I, pozbywszy się wraz ze stalówką, kałamarzem i atramentem Muzy w postaci Marii i jej omdlewających dla jej urody wielbicieli, Królowa Matka zaczęła pisać miast o nowych toaletach (!!!) i zachwytach doznanych na skutek zetknięcia się ze Sztuką, która to Sztuka wycisnęła jej łzy z ócz, o koledze, z którym sie przyjaźniła i przestała na skutek złośliwych koleżanek, dręczących ją, wyśmiewających i zarzucajacych uczucia, których nie żywiła (co w wieku lat dwunastu jest powodem wystarczajaąym dla zrujnowania przyjaźni).
A potem się zakochała i pisała wyłacznie o tym.
A potem się odkochała, ale nie umiała już przestać pisać.
I pisała, pisała, pisała przez wiele, wiele lat, o zakochaniach i olśnieniach, o filmach, które pokochała i książkach, które ją zachwyciły (a także o tych, które były wyłącznie stratą jej cennego czasu), o przyjaciołach, którzy czasem zawiedli, o ludziach, którzy czasem ranili, o szkole, studiach, pracy, o chorobie i śmierci swojego Ojca, o wyjeździe siostry, o własnym ślubie i narodzinach Potomka Starszego, czasem także o ważnych wydarzeniach politycznych, kulturalnych i społecznych (z autorskim komentarzem ;))... a potem przerwała pisanie by wrócić do niego dopiero na tym blogu.
Ale zachowała wszystkie swoje zeszyty, zeszyciki, notatniki i kalendarze, i czasem je przegląda. A zawsze, gdy je przegląda zauważa, że składają się na nie przeważnie wpisy smutne. Że gdyby przejrzał je ktoś z zewnątrz, ktoś z boku, nie znający Królowej Matki musiałby uznać, że jej życie było aż nazbyt często smutne, depresyjne, bolało ją i uwieralo. Wbrew oczywistej (dla Królowej Matki) prawdzie musiałby pomyśleć, że pisząca to wszystko osoba była (albo nader często bywała) w depresji.
A wszystko dlatego, że Królowa Matka pisala szczególnie dużo i obrazowo w chwilach, gdy życie ją przerastało, a rzeczywistość mocno przycisnęła, i nawet wtedy, gdy zaczęła pisywać dziennik nie w zeszytach, ale w kalendarzach (właśnie po to, by pilnować się, pisywać codziennie i chwytać emocje każdego bez wyjątku dnia) więcej i chętniej wyrzucała z siebie słowa, gdy coś ja bolało i gdy, pisząc, porządkowała rozszalałe emocje, albo chociaż się wyżalała.
Natomiast omijała dni takie, jak ten.
Listopadowy wczesny wieczór. Słońce zachodzi w sposób nieskazitelnie kiczowaty, puchate, przypominajace gałki lodów cumulusy, bladoszare, na tle różowego nieba wygladają raczej na bladobłękitne. Gdyby to namalować wyszedłby Król Kiczów, coś, co dumnie mogłoby zawisnąć nad kominkiem w towarzystwie "Jelenia na rykowisku" i rogów po przodkach made in China, namalowane na niebie jest zaś po prostu piękne.
Słońce załamuje się w liściach - blade, listopadowe słońce wydaje się promienne i jasne dzięki tej odbijającej je złotości.
Wieczór, mimo swej urody i słoneczności, jest chłodny. Ale w domu jest ciepło. Szumi w czajniku woda, w towarzystwie cichego bulgotania uwalnia swoje wonie pyrkoczący na wolnym ogniu ryż z warzywami, w całym domu pachnie przyprawami.
Za chwilę zapachnie swieżo zaparzoną herbatą.
Dzieci akurat nie wrzeszczą, nie kłóca się, nie wydają z siebie jękliwych, wyjących dźwięków (specjalność Pomponów). Potomek Starszy biedzi się nad zadaniem domowym pod czujnym okiem Pana Małżonka, Potomek Młodszy bije kolejne rekordy świata w skoku w dal na X-boxie. Pompony zgodnie bawią się na dywanie - Pompon Starszy cierpliwie układa wieżę z klocków, Pompon Młodszy jeździ po domu ciężarówkami, połaczonymi ze sobą za pomoca gumowych haczyków w długie sznury. To pierwszy dzień, gdy Królowa Matka zdjęła blokadę w postaci zamotanej na gałkach drzwiczek gumki z drzwi śmietnika, a Pompony - pilnie je cały dzień obserwowała - użykując rzecz godnie z przeznaczeniem nie wykazywały jednocześnie ochoty, by wleźć do śmietnika, wywalić całą jego zawartość na środek kuchni i pożreć to i owo, jakieś obierki, jakieś papierki po batonikach, cokolwiek, do czego się dorwą zanim je z kolei dorwie i pozbawi tak wyśmienitej rozrywki Karząca Ręka Sprawiedliwości. Trudno w to uwierzyć, ale chwila, gdy można się pozbyć chociaż jednego zabezpieczenia przed Niszczycielskim Duetem Pomponim chyba wreszcie nadeszła.
Światło lampy rozprasza nadchodzącą ciemność ciepłym, pomarańczowym światłem. Herbata już gotowa, upieczona wczoraj szarlotka nie roztacza po całym domu swojego zapachu, ale nie ujmuje jej to doskonałego smaku.
Kończy się kolejny dzień.
Za takimi dniami tęskniła Królowa Matka leżąc w szpitalu, patrząc przez okno na szczęśliwych ludzi, biegnacych do swoich szczęśliwych domów i szczęśliwych rodzin, planujących obiady na jutro i wyjazdy na wakacje, i nie wiedzących być może (jeszcze?), że są tak bardzo szczęśliwi. Za takimi dniami i takimi rzeczami, za hałasem, czynionym przez dzieci, ulubionym kubkiem z ulubioną herbatą, za dobiegajacym zza ściany śmiechem Starszych Synów, którzy już powinni spać, ale jakoś nie mogą się nagadać, za sapaniem Małych przez sen, za spokojnym klepaniem w klawiaturę, ulubioną książką czytaną w ulubionym fotelu pod kocykiem, gdy za oknem ciemność i wiatr, szarpiący gałęzie drzew. Za zwykłymi dniami przeżytymi w zwykły sposób, które okazują się zupelnie niezwykłe w chwili, gdy w oczy zaglada nam świadomość, że takich dni może już więcej nie być.
Za dniami, przeżytymi normalnie.
Zwyczajnie.
Powoli.
Za dniami, które nie są na tyle ważne, by je opisywać w pamiętnikach, dziennikach i na blogach.
Za szczęśliwymi dniami jak codzień.
Często nie doceniamy tego co mamy. Twój wpis każe wręcz się zatrzymać, rozejrzeć w okół, chłonąć ciszę i spokój i cieszyć się z tego co jest.
OdpowiedzUsuńTym wpisem trafiłaś idealnie w mój nastrój, bo coś ostatnio cały czas z czegoś jestem niezadowolona. Dziękuję Ci za ten post.
Poza tym ja tez pisałam pamiętnik od 12 roku życia :) Nadal zapisuje w nim najskrytsze lęki i myśli.
P.S.
Nominowałam Cię do zabawy. Zapraszam, może znajdziesz chwileczkę :)
Dziękuję, zajrzę, i postaram się znaleźć czas na odpowiedź, juz dawno w nic nie gralam :).
UsuńZastanów się poważnie nad sporządzeniem z zapisków swych czegoś do publikacji - czytając Cię, nieśmiało szepnę jako zawodowa redaktorka:)
OdpowiedzUsuńO, widzisz, i dzień od razu nie jest zwyczajny, az mnie dreszcz przeszedł, jak przeczytałm twój komentarz, i łzy mi w oczach stanęły, tak mi się milo zrobiło na duszy :).
UsuńAle obawiam się, że poza tymi emocjonalnymi reakcjami nie jestem zdolna do czynu jako osoba niezaradna i niepewna siebie ("A kto by chcial to czytać???" wyje mi z tyłu glowy jak syrena strażacka...)
Wielu by chciało, wielu...
UsuńA niejeden pewnie chciałby opublikować:)
Na pytanie "Kto by to chciał czytać"odpowie Ci prawdopodobnie wyłącznie wskaźnik sprzedaży w odpowiednim czasie ;-)
UsuńWyczuwam subtelne aluzje, że jak już opublikuję, to będzie bestseller, przy którym Klicińska mogłaby mi co najwyżej buty czyscic :D.
UsuńNiestety, obawiam się, że wasz entuzjazm nie przełozy się na entuzjazm licznych wydawnictw, których przedstawiciele zaczną nagle tloczyć się u mych drzwi :DDD.
Obawiam się, że jestem Twoją nieuleczalną wielbicielką.
OdpowiedzUsuńJa bym chciała czytać.
I ona, i ona. Znam je, to wiem.
Lubię nieuleczalne wielbicielki :). Nieuleczalne wielbicielki dobrze mi robią na podwiędłe ego :D.
UsuńJa bym chciała czytać!
OdpowiedzUsuńamaranta
Wszak czytasz ;D.
UsuńKiedy widzę nową notkę, klikam page down do skutku, żeby zobaczyć, czy jest wystarczająco długa, żeby się nacieszyć! przynajmniej taka długość jak dziś, na trochę wystarczy :)
OdpowiedzUsuń:D
UsuńA czytałam, że notki na blogach musza być krotkie, by utrzymać uwagę czytelnika.
eee, fajni czytelnicy mają uwagi w bród!;)
UsuńNiedługo notka o reklamach, one są zawsze długie :)!
UsuńTo kiedy publikujemy? I w jakiej postaci?
OdpowiedzUsuńNie bardzo umiem sobie wyobrazić nawet co... ksiązka, mam takie wrażenie, powinna być o czymś, miec początek, środek i zakonczenie...
UsuńNo i pieknie. Po prostu.
OdpowiedzUsuńrozsmakowałam się... pięknie piszesz :) też mam stertę zeszytów do których wracam, też ze zdziwieniem czytam i stwierdzam, że nastolatką byłam wiecznie nabzdyczoną i ponurą :D Dorosłość zmienia perspektywy, mimo że życie jest trudniejsze, cieszymy się bardziej z małych rzeczy :) Też bardzo lubię Cię czytać - spróbuj no co Ci zależy ;))
OdpowiedzUsuńcudnie piszesz jest wielką sztuką umieć o zwykłych rzeczach,codzienności pisać tak niezwykle.Popieram moich poprzedników koniecznie zastanów się nad publikacją
OdpowiedzUsuńKobieta zdsl :), Purple @ Rozpieszczacie mnie waszymi pochwałami, ale obawiam się, że napisanie do wydawnictwa "Pisze bloga, chcieliby go państwo wydac?" może nie wystarczyć, a nie mam innych pomysłów :DDD.
UsuńTo mi przypomina moje niegdysiejsze odkrycie. Pamietniczek posiadalam, rozowy i z klodeczka, zagladalam do niego niezbyt czesto, ale co pewien czas dawalam upust uczuciom. I gdy wrocilam do domu w ciezkim szlochu, rzucilam sie do pamietniczka, zeby uwiecznic najwieksze upokorzenie w moim zyciu, jakie zafundowal mi kolega. Otworzylam pamietniczek i odkrylam wpis sprzed trzech miesiecy. Opisujacy dokladnie takie samo zachowanie tegoz kolegi. Efekt byl bardzo terapeutyczny.
OdpowiedzUsuńA znajoma psychoterapeutka, osoba niewiarygodnie optymistyczna, wrecz polyannowa, prezentuje swoim pacjentom "pozytywnik" czyli dziennik, w ktorym trzeba zapisywac tylko pozytywne wydarzenia. Co najmniej 3 dziennie.
a.
Świetna historia :))). Bardzo, bardzo pouczająca.
UsuńPozytywnik też jest świetnym pomysłem, acz może nazbyt polyannowy :).
szczęście..
OdpowiedzUsuńa Twoje zapiski ja też chciałabym mieć na papierze..
Moja Droga, za tę Twoja niesmiałośc i chorobliwą niewiarę w siebie, to ja bym tak Tobie nakopała tu i ówdzie, że aż strach!!! Pisać powinnaś i już! Jak nie książkę, na którą, powiadasz pomysłu nie masz, w co nie wierzę za grosz, to przynajmniej felietony do pism przeróżnych. Przynajmnie podniósłby się nieco poziom niektórych (pism, rzecz jasna).
OdpowiedzUsuńI dokładnie właśnie zrobić powinnaś tak jak piszesz, że nie powinnaś czyli napisać do nich i podetknąć pod nosy bloga tegoż właśnie i to już, zaraz! Jak załuję, że nie mieszkam gdzieś nieopodal, no przyszłabym i sprała Cię na kwaśne jabłko, albo przynajmniej porządnie nakrzyczała!
Nakrzyczałaś przecież :))). Wzruszylaś mnie, naprawdę, jednakowoż podtykanie bloga licznym wydawcom wydaje mi się rzeczą skazaną na porazkę (tu moja wyobraźnia produkuje wizje przelicznych blogów i innych wydrukow, ktorymi wydawców zamęczają przyszli i niedoszli autorzy, Boże, ile oni muszą tego czytać!!!), obawiam się, że gdybym wystartowała z taka propozycją zabiliby mnie smiechem, a nie jest to rodzaj śmierci, o którym marzę :))).
UsuńAle dziękuję.
I pierwszy raz w zyciu chyba cieszę sie, że jednak nie mieszkasz bliżej ;D.
Bellu - pisanie felietonów redakcje czasopism nader rzadko, rzadziutko wręcz proponują ludziom, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia w ciekawy sposób. Wypacza się coraz bardziej definicja felietonu; teraz często proponuje się pisanie celebrytom, nazwiskom, o których pełno w mediach - żeby przyciągali czytelników o wiadomym poziomie inteligencji (czyli licznych a głupich).
UsuńEj no, Anutek, czy Ty wiesz, ile blogów zostało wydanych książkowo? I naprawdę są to bardzo dobre publikacje. Na wydanie tego bloga: http://blondyniblondyna.blox.pl/html czekałam z niecierpliwością i od razu poleciałam kupić książkę. Tobie też się uda! Mówię Ci to jako rasowa wiedźma .
OdpowiedzUsuńTeoretycznie wiem :))). Ale podejrzewam, że autorzy tych książek jakoś zabiegali o uwagę, a nie siedzieli w kątku czekając, aż ich ktoś zauwazy, a problem ze mna jest taki, że - nawet, gdyby mi starczylo odwagi i pewności siebie - nie wiem, jak o tę uwagę zabiegać. i nie wiem, co takiemu wydawcy mogłabym pokazać, jakbym już jednak zabiegała.
UsuńChociaz mam nadzieję, że cię talenta wiedźmy nie zawiodą :).
Czy "Tajemniczy opiekun" to o ojczulku-pająku?
OdpowiedzUsuńamaranta
Tak, Anonimowy - O Ojczulku-Pająku jest "Tajemniczy opiekun" Jean Webster oraz druga część losów Agaty - "Kochany wrogu". Polecam obie.
OdpowiedzUsuń