środa, 30 listopada 2011

Królowa Matka i reklamy III

Święta idą! Na ekranach telewizorów w przerwach, podczas których większość Polaków idzie sobie zaparzyć herbatę/ napisać zaległego maila/  pogadać przez telefon z od lat nie widzianą przyjaciółką/ wziąć kąpiel/ królował będzie spasiony, nadnaturalnie wielki krasnal, dzwoneczki informujące tych zainteresowanych i tych wręcz przeciwnie, że "coraz bliżej święta" (po świętach też będą o tym informować zresztą) oraz gigantyczna butla gazowanego napoju z kofeiną i zabójczą dla... no, w zasadzie dla wszystkich zawartością cukru w charakterze głównego dania (?) wieczerzy wigilijnej zajmującego honorowe miejsce w samiuśkim centrum stołu.

Ponadto w związku ze świętami pojawiają się reklamy przeróżnych platform cyfrowych umajonych, że się tak malowniczo Królowa Matka wyrazi, hasłami w rodzaju: "Coś dla ciebie, coś dla rodziny, drugi dekoder gratis!". Znaczy, że się naiwnie upewni Królowa Matka, która jest prostą kobietą i nijakich niuansów przyswoić nie umie, ten drugi dekoder jest po to, żeby w innym pokoju na innym telewizorze inna część rodziny mogla oglądać inny program, niż ta inna część rodziny, co już miała dekoder wcześniej? I tak, mając wzrok wbity w dwa różne telewizory w dwóch różnych pomieszczeniach obie części rodziny chłoną świąteczną atmosferę, która szaleje po domu jak pożar po stepie, tak? Jeżeli tak, to aha.

Co się jeszcze kojarzy ze świętami, Drogie Dzieci? Mieliśmy już utuczone krasnoludki, gazowane napoje, dzwoneczki, piosneczki i świąteczną atmosferę przy licznych telewizorach (w tym samym domu, bo inaczej to się nie liczy). Tak więc, co jeszcze? Prezenty? Narodziny Dzieciątka? Kolędy? Śnieg? Przyjaciele?

A pudło! Bo to, co się nieodwołalnie kojarzy ze świętami to Chora Wątroba!

Królowej Matce już wcześniej udało się zauważyć, że przed świętami Bożego Narodzenia (w nieco mniejszym stopniu) i Wielkanocy (tu w stopniu znacznym) nasila się wyświetlanie reklam polecających pigułki na obolałą wątrobę. Dziś w jednym bloku reklamowym Królowa Matka naliczyła cztery reklamy tych specyfików, oczywiście, cztery reklamy czterech RÓŻNYCH specyfików. Różnych, ale jakże w pewnym sensie podobnych - bo oto nagle ekrany telewizorów w Kraju Nad Wisłą i Odrą atakują Zatroskane Osoby, pochylające się z uwagą nad stanem wątroby Statystycznego Obywatela. Pojawiają się scenki z restauracji, gdy Czuła Przyjaciółka pragnie powstrzymać swą cierpiącą na kłucie w prawym boku Towarzyszkę od skonsumowania kolejnego kotleta panierowanego z kapustą w zasmażce, gdy Sympatyczna Aktorka ze współczuciem śledzi wzrokiem licznych zwijających się z bólu przechodniów nie mogących (w przeciwieństwie do niej) pochłaniać piątego kawałka tortu z bakaliami i trzema warstwami kremu, gdy Rozmarzona Koleżanka z Pracy wspomina dania podane przez jej mamunię w czasie Obiadu Niedzielnego, których same nazwy powodują, że tętnice zatyka cholesterol. I kiedy już taka Towarzyszka żująca smutno swój kawałek suchara i popijająca to roztworem siemienia lnianego ujrzy się oczami duszy skazaną na ten rodzaj diety do końca życia, podaje jej się na tacy... co, Drogi Pamiętniku? Szczerą radę, by zmodyfikowała dietę? By niedzielny obiadek u mamuni nie oznaczał obżarcia się do nieprzytomności wieprzowiną popijaną grochówką? By udała się do lekarza, bo dolegliwości wątrobowych nie należy lekceważyć? Nie! Ona na tacy dostaje pigułkę! Niech se kobiecina łyknie i niech bez wyrzutów sumienia pochłania nadal to, na co ma ochotę i w ilościach urągających zdrowemu rozsądkowi, przecież połknęła tabletkę, więc nikt jej nie zarzuci, że nie dba o zdrowie, a jeszcze jak się zapoznała z treścią ulotki i skonsultowała przedtem z lekarzem lub farmaceutą, bo każdy środek niewłaściwie stosowany może zagrażać jej zdrowiu lub życiu, to już w ogóle no, no, no!

A skoro o objadaniu się mowa, to...

Wrócił Pan Kostek napastujący Bogu ducha winną rodzinę, w której Mamusia i Tatuś nawet sobie odpocząć nie mogą na pomościku przy zachodzie słońca bez narażenia się na pojawienie się wścibskiej Kostki Czekolady i jej do obłędu wręcz dowcipnych Pytań o to, jak Pan mówi do Pani, gdy Dziatwa spoczywa w objęciach Morfeusza. Noż cholera jasna psiakrew i wszystkie te znaczki z górnej części klawiatury, co to je się wstawia zamiast słów powszechnie uznawanych za obelżywe!!! Co za palant (więcej znaczków, klawiatura zaczyna się Królowej Matce wydawać względem znaczków słabo wyposażona) wymyślił tego (znaczki again) dowcipnisia??? I co chciał osiągnąć? Bo jeśli nawet Królowa Matka, mogąca w normalnych warunkach pożerać czekoladę z orzechami na tony i nawet nie szukać usprawiedliwień typu "ma magnez, jest naturalnym antydepresantem, a orzechy to mają ho, ho ho ile kwasów Omega-3!", bo i tak wszyscy by wiedzieli, że ściemnia, na widok Pana Kostka czuje wyraźnie, że jej wzmiankowana czekolada w gardle staje jak stygnący beton, to co dopiero mówić o nowych, potencjalnych nabywcach tak udatnie reklamowanego produktu? I kto to jest, ci potencjalni nabywcy? Królową Matkę naprawdę ciekawi, jaki target mieli przed oczyma copywriterzy tworząc postać gigantycznej, ordynarnej, prostackiej, po chamsku prześladującej niewinnych ludzi kostki czekolady...

Przy okazji Królowa Matka po prostu ginie z ciekawości, jakimi słowy zwraca się do małżonki pan z reklamy, gdy dzieci już śpią, skoro Pan Kostek twierdzi (a nie możemy mu nie wierzyć, prawda?), że "w telewizji mu tego nie puszczą". Królowa Matka nie ogląda telewizji ze zbytnim namaszczeniem, ale i tego, co ogląda starczy, by wiedzieć, że w telewizji puszczą WSZYSTKO - od tępogłowych i równie jak Pan Kostek dowcipnych przywódców partyjnych obrzucających się obelgami po gangsterski film naszpikowany przekleństwami i w drobnych szczegółach pokazujący sposób pozyskiwania informacji od zatrzymanego przedstawiciela strony przeciwnej, z dziećmi pozbawionymi kończyn na skutek wybuchu bomby-pułapki, najazdami kamery na twarze rodzin osób, które właśnie zginęły w katastrofie kolejowej i reportażami z wykonywania kary śmierci pośrodku. Rodzina z reklamy wygląda na normalną (jeśli pominąć, że śmieją się z żartów Pana Kostka, no, ale może mało asertywni są) i raczej sympatyczną, co tam się pod powierzchnią sympatyczności dziać musi, skoro pan się do małżonki intymnie zwraca słowami, które nie przejdą przez cenzurę kogoś tak prostackiego jak Pan Kostek?

Doprawdy, ryzyko pojawienia się Pana Kostka w domu i zagrodzie (oraz w pociągu, na pomoście i gdzie tam jeszcze pojawiało się to tępawe umysłowo szkaradzieństwo) sprawiłoby, że przemysł czekoladowy (jest taki?) upadłby. I nigdy już nie powstał. No, a przynajmniej do momentu, gdy Pan Kostek zniknąłby z ekranów (to ta łatwiejsza część) i pamięci (a to trudniejsza, Królowa Matka nie wie, czy tak silne wyparcie w ogóle w przyrodzie istnieje i czy jego natężenie niezbędne do usunięcia natrętnie powracającej wizji Pana Kostka z Gitarą i Uśmiechem Ćwierćinteligenta nie okazałoby się aby szkodliwe dla zdrowia) Widzów i Konsumentów.

niedziela, 27 listopada 2011

Wegański obiadek i przestrojenie hormonalne ;)

Królowa Matka sporządziła wykwintny, wegański (kwestia przypadku, Królowa Matka i cała Banda to zaledwie wegetarianie) obiad - curry z ciecierzycy z chlebkami puri.

Curry - rozgnieść dwa ząbki czosnku i pokroić dwie średnie cebule w krążki (Królowa Matka sieka w drobną kostkę, bo inaczej Potomki, ze szczególnym uwzględnieniem Starszego, odmówią konsumpcji), przesmażyć do chwili, gdy będą miękkie, na łyżce oleju. Dodać po  łyżeczce chili w proszku, soli, kurkumy, kminku i pieprzu (Królowa Matka nie dodała chili, a i tak wyszło pikantne, wskutek czego Potomek Starszy odmówił dokończenia konsumpcji, doprawdy, nie opłaca się go karmić wynikiem pracy własnych rąk!) i smażyć, mieszając, minutę. Dodać odsączoną i przepłukaną ciecierzycę (z dwóch puszek, a jak się komuś chce - Królowej Matce się zazwyczaj chciało, ale jakoś ostatnio mniej - może też zamoczyć pół kilo suchych ziaren ciecierzycy na noc i ugotować, po czym dodać takie fachowo i własnoręcznie gotowane) oraz pomidory z puszki wraz z sokiem i dusić całość pod przykryciem 20 minut.

W czasie których robi sie chlebki puri.

W tym celu zagniata się razem 250 g mąki razowej, 100 g mąki białej, pół łyżeczki soli, jedną łyżkę masła (lub ghee) i tyle letniej wody, by wyszło gładkie, nie klejące się do rąk ciasto, z którego następnie robimy wałek i kroimy go na 16 części (Królowej Matce zawsze wychodzi z tej ilości co najmniej 20). Po czym, w myśl przepisu, wałkujemy każdy kawałek na cienki placuszek, a w myśl postępowania Królowej Matki wołamy Potomki i polecamy im ugnieść każdy kawałek na placuszek tak cienki, jak się da. Potomki to uwielbiają i ugniatają w upojeniu, a Królowa Matka rozgrzewa olej w garnku o grubym dnie. Po czym najlepiej byłoby wywabić Potomki z kuchni pod jakimś inteligentnym pretekstem, żeby nie właziły twarzą w ten garnek z wrzącym olejem, niestety, jest to raczej niewykonalne, bo purisy puchną podczas smażenia, a patrzenie na to dzieci uwielbiają jeszcze bardziej niż ugniatanie. Stawia się więc je w jakiejś przyzwoitej odległości i wkłada pierwszego purisa do baaaardzo gorącego oleju. Początkowo zanurzy się on na sekundę, gdy wypłynie należy go chwilę przytrzymać pod olejem drewnianą szpatułką, delikatnie, bo on wtedy zaczyna puchnąć. Po chwili przewracamy spuchniętego purisa na drugą stronę, smażymy kilka sekund i wyjmujemy na sitko, albo na papier, by go odsączyć z tłuszczu. Po czym wyrzucamy wreszcie trochę już znużone Potomki z kuchni i smażymy resztę w ten sam sposób.

Królowa Matka produkując się kuchennie zawsze słucha Kabaretu Starszych Panów (przy innych okazjach też, ale w kuchni to już po prostu zawsze :)). Ze szczególnym uwzglednieniem tego:

http://www.youtube.com/watch?v=cwzV1oUYI2Q

Królowa Matka jest Szczęśliwą Żoną, Szczęśliwą Matką i w ogóle Szczęśliwą Osobą. Mimo to zawsze, ale to bez wyjątku zawsze gdy słucha tej piosenki robi jej się dziwnie tęskno na duszy, a oczy ma na mokrym miejscu. Królowa Matka nie wie, czym to tłumaczyć. Może, szczególnym zbiegiem okoliczności, akurat w tym precyzyjnie momencie ma jakieś przestrojenie hormonalne :).

Ale to tak tylko na marginesie było.

Bo na szczęście przestrojenia hormonalne i ronienie łez do garnka z curry  nie są przy przyrządzaniu go obowiązkowe :).

piątek, 25 listopada 2011

Królowa Matka jako Obiekt Uczuć

Potomek Starszy - Mamo, a czy ja będę mógł się z tobą ożenić, jak już dorosnę?
Królowa Matka - A, nie wiem, to zależy od tego, czy tata ci pozwoli...
Potomek Starszy (zwracając się do Tatusia) - Tato, będę mógł się ożenić z mamą?
Pan Małżonek (kategorycznie) - Nie! Mama już ma męża, mnie!
Potomek Starszy (lekceważąco) - E, tam, akurat cię pytać będę, ożenię się, czy tego chcesz czy nie!


Potomek Starszy (z uczuciem) - Mamo, ty moja życiowa miłościo!

Potomek Starszy (płomiennie) - Ja cię TAK KOCHAM, mamo! Nigdy cię nie opuszczę!
Królowa Matka (z goryczą oraz powątpiewaniem) - Ach, teraz tylko tak mówisz... Za te parę latek będziesz chciał się ode mnie uwolnić... (trzeźwo) I to jest zupełnie normalne. Dzieci dorastają i odchodzą.
Potomek Starszy (zdecydowanie) - Ja nie! Nawet za dziewięćdziesiąt dwa lata będę z tobą mieszkał (Królowa Matka przelotnie zastanowiła się, czy aby na pewno ją to cieszy oraz zdławiła pytanie, czy Potomek planuje mieć jej zdjęcie na wyświetlaczu telefonu. Jak go już będzie miał, oczywiście).
Potomek Starszy (kontynuując z niepokojem) - Ale ty będziesz jeszcze wtedy żyła?

Królowa Matka spisuje sobie te wszystkie gorące wyznania, żeby je mieć na piśmie jako dowód w czasach, które niewątpliwie nadejdą, a w których Potomek Starszy, dając się ponieść swemu cholerycznemu temperamentowi, rzucać w stronę Królowej Matki będzie nie Miłosnymi Wyznaniami, ale tekstami typu "Ja się na ten świat nie prosiłem!!!", "Wychodzę i nie pytaj mnie, o której wrócę, a w ogóle nie dzwoń, żeby mi obciachu (czy jakie to tam słowo będzie wtedy w użyciu) nie robić!", "Bo ty to NIC NIE ROZUMIESZ!!!" oraz innymi należącymi do Żelaznego Repertuaru Nastolatka.

Ale na razie jest słodki, malutki i świętuje Dzień Pluszowego Misia, między innymi robiąc sesję fotograficzną:


(gwoli wyjaśnienia - największy miś należy do Królowej Matki, która jest rozsądną, dorosłą oraz emocjonalnie dojrzałą kobietą, rzecz oczywista, ale przecież daru od klasy, której była wychowawczynią - klasy, nawiasem mówiąc, Namiętnie Kochanej, Wybitnie Inteligentnej i Najlepszej Na Caluśkim Świecie, i wszystko to Królowa Matka pisze Absolutnie Obiektywnie - na śmietnik nie wyrzuci. Nieprawdaż :)).

Wszystkim wesołej resztki święta :)!

czwartek, 24 listopada 2011

Potomek Starszy jest Prawie Dorosły

Albowiem pierwszy raz w życiu wrócił on do domu (do domu Babci co prawda, nie własnego w Dziczy, ale to też się liczy!) całkiem sam!

Potomek Starszy jako uczeń klasy pierwszej mógłby wracać do domu całkiem sam codziennie, i to już od września. Królowa Matka we wrześniu przyniosła ze spotkania z Wychowawczynią do wypełnienia mały formularzyk z pytaniami o dietę, alergie, choroby, przyjmowane leki i inne etcetery, między innymi także o to, czy wyraża zgodę na samodzielny powrót dziecka do domu. Królowa Matka, skłonna na to pozwolić, zapytała Potomka, co on o tym myśli.

- O nie! - odrzekł Potomek Starszy bardzo stanowczo. - Masz po mnie przychodzić! Sam nie będę wracał NA PEWNO!

Potomek Starszy jest bowiem Dzieckiem Ostrożnym. Jest, nie istniejącym w literaturze fachowej przypadkiem, który nie zaliczył buntu dwulatka, i przy którym Rodzice nie musieli zmieniać wystroju mieszkania i stawiać na niedostępnych (teoretycznie) wysokościach wszystkich łatwo się tłukących/ zawierających drobne elementy/ (potencjalnie) ostrych i niebezpiecznych przedmiotów, zakładać zaślepek na gniazdka elektryczne i budować barykad wokół kuchenki gazowej. Potomkowi wystarczyło jedno "nie wolno!", by czegoś nie zrobił (tu Królowa Matka roni łzę - gdzież są, ach, gdzie te lube czasy? I czemu wtedy wydawały się czymś tak oczywistym???). Nieufnie i z dużą ostrożnością podchodził też do wchodzenia i schodzenia po schodach, włażenia na drabinki i zjeżdżania na zjeżdżalni. Jak już wlazł, zjechał, zszedł po schodach natychmiast tracił wszelki umiar ("umiar" jest słowem, które w słowniku Słodkiego Dziecięcia nie występuje), ale duszy ryzykanta nie przejawiał od urodzenia. W żadnej kwestii.

Niestety, oto nadeszła chwila, gdy Życie postawiło go wobec Próby, a nawet Konieczności wzięcia się z nim za bary. Królowa Matka oto miała dziś umówioną (od dwóch miesięcy) wizytę kontrolną w Sąsiednim Mieście i z góry wiadomo było, że o ile odprowadzić Potomki do Placówek Edukacyjnych da radę, to już odebrać Starszego na pewno nie.

Wskutek powyższego przedstawiono Potomkowi następujące opcje:

- siedzi w szkolnej świetlicy aż do powrotu Królowej Matki z Sąsiedniego Miasta ("Ale ja się boję tam siedzieć, mamo, tam są same obce dzieci!", surprise, surprise),
- wrócić do domu wraz z koleżanką mieszkającą po sąsiedzku i jej babcią, o ile uda się Królowej Matce dopaść babci i poprosić ją o przysługę,
- wrócić samodzielnie.

Opcji czwartej, najbardziej wytęsknionej (Potomek nie idzie do szkoły wcale) nie przedstawiono.

Po dojrzałym namyśle Potomek Starszy zdecydował się na samodzielny powrót i w dniu wczorajszym odbyła się Próba Generalna. Potomek wracał sam, a Królowa Matka skradała się za nim, kryjąc się po krzach, klatkach schodowych oraz nierównościach terenu (o czym Potomek oczywiście dobrze wiedział i bawiło go to nieprzytomnie). Następnie odbyła się zwięzła pogadanka na temat "Zawsze, ale to zawsze wracamy do domu tą samą drogą" oraz Kurs Obsługiwania Domofonu ("Trójkę w szkole przerabialiście, ósemka wygląda jak bałwanek, a potem naciskamy gwiazdkę. A jak nie dasz rady sam dosięgnąć poproś jakąś dorosłą osobę, żeby ci wklepała numer").

Jako, że Potomek posiada Babcię - która, niepomna własnych spacerów przez zamarzniętą Wisłę w wieku lat czterech, niepomna wyprawy po choinkę do parku miejskiego wraz z najlepszą kumpelą, obie w wieku lat siedmiu, niepomna tego, że jej własna Córunia, niuniowata do obłędu, wracała ze szkoły dzień w dzień samiutka, zaliczając dwa przejścia dla pieszych, oba bez świateł ("Bo to inne czasy były!!! Samochodów nie było!!!", a fakt, Królowa Matka zapomniała, ino dorożki!) - wpadła w panikę na myśl o Najdroższym Wnusiu samotnie pokonującym Złowrogie Ulice wraz z panującym na nich Bezprawiem i Pedofilią, i zorganizowała pomoc sąsiadki, która zaoferowała się zaopiekować Pomponami przez kwadransik, wszystkie powyższe przygotowania nie wydawały się potrzebne.

A jednak.

Królowa Matka przebywała na badaniach, sąsiadka przybyła właśnie do domu Matki Królowej Matki celem oswojenia ze sobą Pomponów - czy też, by uściślić, Pompona Młodszego, prezentującego szeroki wachlarz zachowań świadczących o przeżywaniu przezeń Lęku Separacyjnego (który to lęk jest czymś zgoła niedostępnym Pomponowi Starszemu, zawsze przypatrującemu się z uwagą Obcej Osobie zanim obdarzy ją skąpym uśmiechem, ale na pewno nie ryzykującym, że przez jakieś głupie wrzaski Obca Osoba przestanie się wdzięczyć i wydawać zachwycone okrzyki, a on sam straci na Byciu Takim Rozkosznym Bobaskiem oraz na urodzie), Babcia Potomka odziewała się w pośpiechu, gdy nagle zadźwięczał domofon.

- Proszę pani - rzekł obcy, męski głos. - Jakieś dziecko prosi, żeby je pani wpuściła.

Babcia Potomka z rozwianym włosem i wizją Pedofila, Co Wykorzystuje (każdy przecież wie, że taki Pedofil potem domofonem dzwoni!!!) runęła na schody, zatrzymała się, runęła ku windzie, zatrzymała się, znów rzuciła się ku schodom i znów się zatrzymała porażona przerażającym przypuszczeniem, że Potomek wejdzie po schodach, jak ona zjedzie windą, albo wjedzie windą, jak ona będzie pędzić po schodach (no bo to oczywiste, że jak sam całą drogę ze szkoły przeszedł to jego możliwości intelektualne się wyczerpały i drogi na całe drugie piętro sam nie będzie w stanie obczaić). Szczęśliwie mogła przestać miotać się w straszliwej niepewności, bo Potomek właśnie objawił się na schodach, bardzo z siebie dumny.

Okazało się, że skończył lekcje godzinę wcześniej (ciekawe, swoją drogą, dlaczego prawie czterdzieści minut zajęło mu przebycie tych głupich 500 metrów, zastanowiła się przelotnie Królowa Matka???) i mając do wyboru Przeraźliwą Możliwość Siedzenia Godzinę W Świetlicy i Przeraźliwą Możliwość Pójścia Samemu Do Domu zdecydowal się na to drugie. Skrupulatnie przy tym przestrzegając wszystkich wskazówek mamuni.

Po czym wpadł we wspomniany brak umiaru i oznajmił, że od tej pory sam będzie chodził także DO szkoły :).

Na co Królowa Matka nie przystała w najmniejszym stopniu, pamiętna wypowiedzi Potomka, cytuję: "Jakbym ja sam do szkoły chodził, to bym tam wcale nie szedł, tylko ciągle do domu wracał. Wy byście mnie wysyłali, a ja bym wracał...", koniec cytatu :).


środa, 23 listopada 2011

Matkom Wszystkich Swoich Koleżanek :)

Królowa Matka zauważyła ostatnio, że wokół niej wyrosła cała, całkiem liczna, grupa osób, dla których nie jest ona sobą.

Megalomania Królowej Matki nie sięga tak daleko, by twierdzić, że dla większości otaczających ją osób jest ona sobą. Przeciwnie, większość nie ma pojęcia, kim ona jest - w przeciwieństwie do własnej Matki, która posiada wrodzona łatwość w zawieraniu znajomości i wdawaniu się w pogawędki z absolutnie każdą napotkaną osobą, i po roku mieszkania w nowym miejscu jest już na "ty" z połową osiedla, w tym z większością sąsiadów, ekspedientkami w sklepach i paniami z kiosku, Królowa Matka po zamieszkaniu w Dziczy nadal nie poznaje z twarzy znakomitej większości swoich sąsiadów, i nie dlatego bynajmniej, że nie ma ich wielu. Królowa Matka jest po prostu patologicznie nieśmiała i nie patrzy na ludzi w niemądrym poczuciu, że jak ona na nich nie spojrzy to oni jej również nie zauważą - i potem bardzo się dziwi, że jednak czasami zauważają i zapamiętują nawet. Tym niemniej ludzi, którzy o istnieniu Królowej Matki nie mają najbledszego pojęcia jest pewnie około 6 miliardów 999 milionów 999 tysięcy.

Teraz zaś w pozostałym tysiączku osób, które Królową Matkę znają/ kiedyś znały/ mają w "Znajomych" na Facebooku, chociaż jej w życiu na oczy nie widziały/ i tak dalej / pojawiły się takie, dla których Królowa Matka nie jest przyjaciółką, siostrą, znajomą, autorką bloga, nickiem na forum, koleżanką z byłej klasy czy obecnej pracy, sąsiadką, byłą uczennicą, nauczycielką. Dla których nie jest atrakcyjna, wyjątkowo nieciekawa, zabawna, inteligentna, nudna, których nie wkurza i nie interesuje.

Dla których jest tylko i wyłącznie "mamą Potomka Starszego/ Młodszego".

Królowa Matka już jakiś czas temu zauważyła, że nie jest sobą dla swoich własnych dzieci (siedem lat jej to zabrało, brawa dla tej pani za refleks, polać jej!). W rozmowach z nimi zaczęły się pojawiać pytania "A gdzie byłem, jak mnie nie było?", "A ty mamo byłaś już, jak mnie nie było?", a potem zdziwienie i niezgoda, czy może raczej zupełnie nie przyjmowanie do wiadomości odpowiedzi, że owszem, Królowa Matka była. Wszystkie te lata, które Królowa Matka spędziła śmiejąc się i płacząc, zakochując i odkochując, zaprzyjaźniając się i ucząc, te wszystkie dni pełne radości, nieprzespane noce, wszystkie chandry, wielkie nadzieje, mniejsze i większe rozczarowania, wszystkie książki, które przeżywała, wszystkie filmy, przy których płakała, języki, których się uczyła i liczne fascynacje, którym się poddawała, cały królewskomatczyny wszechświat został lekceważąco zbyty machnięciem ręki jako nieistniejący - bo przecież nie istniały Potomki. Skoro zaś nie istniały Potomki, Królowej Matki również nie było.

A w dodatku teraz, gdy Królowa Matka odbierała z przedszkola Potomka Młodszego, usłyszała jego kolegów wołających: "Kacper! Twoja mama przyszła!!!" i zrozumiała, że stała się tym, czym i dla niej były Matki (o Ojcach nawet nie wspominając) wszystkich jej koleżanek. Mamą Kacpra. Mamą Mikołaja. Wkrótce już - mamą Pomponów.

Stała się tłem.

Z Matkami Przyjaciółek jest inaczej. Matki Przyjaciółek pojawiają się w pewnym momencie w rozmowach, we wspomnieniach, a w miarę rozwoju przyjaźni mogą pojawić się nawet w tym samym pokoju na maratonie filmowym, nad pizzą w ulubionej pizzerii, w kuchni na pogaduchach nad parującym kubkiem herbaty. Zna się ich imiona, spędza się z nimi czas, w jakiś sposób przyjmuje do tej rodziny, którą każdy sam sobie wybiera i układa.

Ale Matki Koleżanek... Matki Koleżanek nie mają imion. Nie wie się o nich nic. Stanowią - po okresie, gdy są tylko i wyłącznie przeszkodą, stawiającą idiotyczne wymagania co do powrotu z imprezy do domu albo zabraniającą przekłucia uszu - bezbarwny dodatek. Przewijają się w tle, nieme, właściwie niewidzialne, uśmiechnięte, odpowiadające na "Dzień dobry", czasem proponujące kanapkę czy herbatę. Są tylko "mamą Kasi/ Sylwii/ Tomka". Nikim więcej.

Czując wewnętrzny bunt przeciw staniu się tłem Królowa Matka pomyślała ze zdumieniem, że może Matki Koleżanek też taki bunt odczuwały. Może były jak Królowa Matka. Może były od niej sto razy bardziej interesujące. Może posiadały oryginalne hobby, może były wyjątkowo oczytane, może jak nikt na świecie znały się na kinie bułgarskim, może rzeźbiły w drewnie, może kochały muzykę wczesnego baroku wykonywaną na instrumentach z epoki. Może uczyły się sanskrytu, żeby przeczytać "Ramajanę" w oryginale. Żadna nie pisała bloga, ale może któraś pisała pamiętnik, przy którym teksty Królowej Matki to wydumane i żałosne wypociny. Może były osobami o błyskotliwej inteligencji i wyjątkowym poczuciu humoru. Sympatycznymi, otwartymi na innych, życzliwymi światu. Może miałyby do opowiedzenia o swoim życiu zapierające dech w piersiach, wzruszające i zabawne historie.

Królowa Matka już nigdy się tego nie dowie.

Prawdopodobieństwo, że Matki jej Koleżanek czytają te słowa jest nikłe, ale mimo to Królowa Matka napisze - jakże jej przykro, że nie będzie miała szansy na to, by je poznać!

Żeby się chociaż dowiedzieć, jak miały na imię.

niedziela, 20 listopada 2011

Królowa Matka i Potomek Starszy oglądają film

... a konkretnie "Księgę dżungli". Potomek Młodszy wybrał budowanie Toru Z Przeszkodami, a Pan Małżonek z niewiadomych powodów (bo to, że się Królowa Matka ździebko rozkojarzona robi na
widok Jasona Scotta Lee


oraz twierdzi, że Starszy Potomek urodził się ze skośnymi oczami ponieważ oglądała ona tę produkcję średnio raz na dwa tygodnie przez całą ciążę co, zgodnie z ludową mądrością, skutkuje "zapatrzeniem się", to co to za powód, to żaden powód jest!) odmówił zgłębienia dzieła, po czym oddalił się w stronę komputera, słuchawek i własnych, o wiele gorszych, filmów.

I niesłusznie uczynił, ponieważ oglądanie nawet znanych na pamięć produktów światowej kinematografii z Potomkami (w gruncie rzeczy z jednym Potomkiem w zupełności wystarczy) dostarcza niepowtarzalnych doznań i wygląda mniej więcej tak:

Potomek Starszy: Ta woda, mamusiu, jest prawdziwa? To jak oni to nakręcili? Ale to płytka woda? A ten goryl to ich król ("Orangutan!" - wtrącenie Królowej Matki, w skrócie WKM)? No to orangutan, jest ich królem? A ten niedźwiedź to jest przyjaciel tego pana? Jak zrobiono cały ten las ("Las jest prawdziwy" - WKM)? A z wężem pan naprawdę walczy? I to prawdziwy wąż ("Skąd, on jest na pewno sztuczny" - WKM)? Jak sztuczny, to czemu ta woda zrobiła się czerwona? To krew?

- Mamo, to są dawne czasy ("Dawne, jakies dwieście lat temu" - WKM)? Ty chyba jeszcze wtedy nie żyłaś? A czemu ta pani sie boi tego pana? Co to wybuchło? Po co istnieje proch strzelniczy? Co to jest intruz? A ten pan, co po ogniu chodził ledwo to poczuł, tak? O, miecz! ("Nie, sztylet" sprostowanie KM)! A dlaczego sztylet? A pistolety teraz to tak naprawdę są po nic, prawda?

- Dlaczego ten pan jest taki brązowy jak czekoladka? Ja bym go schrupał, zamiast do więzienia wsadzać (Królowa Matka największym wysiłkiem woli wtłacza sobie entuzjastyczne "Tak!!!!" w głębiny gardła)! Tygrys tez jest jego przyjacielem? A co by zrobiły psy, jakby się tam tygrys pojawił ("Uciekłyby" - WKM). Wszystkie psy przed jednym tylko koteczkiem?

- Czy ta legenda jest prawdziwa, mamo? Czy dżungla naprawdę pochłania miasta? A jak ona to robi? Gdzie się te wszystkie zwierzęta znajdują? Czy pantery łażą watahami?

- Czy ten pan wyjdzie kiedyś z tego bagna (jak najbardziej dosłownego, przyp. KM, a nie moralnego, w którym pan się swoją drogą również znajdował)? A to bagno kiedyś wyschnie? I co wtedy, sam szkielet znajdą?

- A ten pan co robi ("Czołga się" - WKM)? Dlaczego? Jest ranny? Gdzie jest ranny? I dlaczego? A dlaczego on w ogóle żyje, skoro był w bagnie? Jak z niego wyszedł?

- Panowie się biją? To chyba któryś spadnie! Ja chyba wiem, który... Ha, wiedziałem, że to on będzie! Auć, to musiało boleć! O, ten też spadł? Skoczył? I co? Wypłynie czy nie? Bo powinien.

- Pan ucieka przed tygrysem, mamo? To daleko chyba nie ucieknie, co?

- Po co są w pałacach pułapki? O, jaki piękny ("To bóg Ganesha" - WKM)! Bóg? Słoń? To chyba niemożliwe!

- A te małpy czego chcą? Tego pana, co go znają, to już lubią, tak? Biją się! Ty wiesz, kto wygra? Czy to ten sam wąż, którego pan pokonał? Jakim cudem? Ta krew to co było w takim razie?

- A teraz już wszystkie zwierzęta będą mogly żyć w mieście i wszędzie?

- Czy się podobało? BARDZO się podobało!

Wniosek - jako, że na wszystkie te pytania Królowa Matka musiała udzielać odpowiedzi, niejednokrotnie rozbudowanych i prowokujących do stawiania dalszych pytań, ze Starszym Potomkiem powinna ona oglądać tylko te filmy, które dobrze zna i nie musi śledzić ich akcji z zapartym tchem :).



sobota, 19 listopada 2011

Wszystko zielone :))).


Szału choinkowego ciąg dalszy. Królowa Matka, która doszła (ku swojemu zaskoczeniu) do etapu produkcji dla Przyjaciół i Znajomych zaczyna się zastanawiać, kiedy jej to przejdzie? Bo jeśli wtedy, gdy zabraknie jej pomysłów to znaczy, że będzie zadręczać wytworami swej choinkowej produkcji wszystkich Znajomych, Przyjaciół, Krewnych, a potem nawet Zupełnie Nieznajomych, nawet takich Broniących Się Rękami I Nogami Przed Obdarowywaniem jeszcze dłuuugie lata... a tymczasem święta niezadługo i jej się pomysły zmarnują. Zwłaszcza, że Okoliczności - a mianowicie brak zamówionego przez nią koloru filcu i konieczność czekania nań przez dwa tygodnie - sprzysięgły się przeciw Królowej Matce i może się okazać, że nie zdoła ona zamówionego filcu użyć. O zużyciu nie wspominając. I że zmuszona bedzie wziąć urlop od choinek całkowicie wbrew wlasnej woli.

A może to i dobrze, Królowa Matka ma bowiem do ukończenia dwie metryczki dla Starszych Potomków (przysięgła sobie solennie nie zaczynać żadnej nowej pracy hafciarskiej, póki nie skończy tych dwóch i teraz cierpi, ale, zaciskając zęby, trwa w postanowieniu). Z jakiegoś powodu udało jej się skończyć tylko tę:



a sama przyznaje, że jest krzyczącą niesprawiedliwością, że własną metryczkę mają smarkate Pompony, a nie mają ich Stateczne i Prawie Dorosłe (a w każdym razie - Bardziej Dorosłe ;)) Starsze Potomki...

piątek, 18 listopada 2011

Dialogi rodzinne

Pan Małżonek (współczująco) - Jak się czujesz?
Królowa Matka - Dobrze.
Pan Małżonek - Cały dzień się martwiłem!
Królowa Matka (rzeczowo) - I co?
Pan Małżonek - I DZIĘKUJĘ się mówi!
Królowa Matka (lekceważąco) - Zaraz dziękuję, jakie dziękuję! Jakbym tu trupem padła o poranku, a ty byś wrócił wieczorem i zastał moje stygnące zwłoki na środku pokoju, a na nich zanoszące się płaczem Potomki, to dużo by mi z tego przyszło, że się cały dzień martwiłeś!

                                                                 * * *

Pan Małżonek (masując sobie okolice serca) - Cały dzień mnie dziś serce bolało.
Królowa Matka (oburzonym tonem) - Nie, to mnie cały dzień serce bolało!
Potomek Młodszy (kategorycznie) - Nie, nie, nie! Mamę bolało, i tatę bolało, i KONIEC TEGO!

                                                                  * * *

Potomek Starszy ( do Królowej Matki, z rozgoryczeniem) - Ja cię tak kocham, kwiatki ci przynoszę, obrazki ci rysuję, a ty mi nawet nie chcesz stóp wymasować...

                                                                  * * *

Pan Małżonek (entuzjastycznie, cytując Potomka Młodszego) - Przepisz się przez komputer!!!

No to co ma Królowa Matka robić jako ta Posłuszna Żona? Przepisuje się :).

Tylko nasza Trójeczka...

Z przyczyn od niej niezależnych na skutek splotu przeróżnych okoliczności Królowa Matka została z Pomponami sama w domu na prawie cały dłuuuugi dzień. W chwili, gdy pisze te słowa jest godzina dziesiąta rano. Od godziny siódmej, gdy to Królowa Matka ostatecznie zwlokła sie z łóżka do teraz wykonała ona (poza najzupełniej oczywistymi, takimi jak przewinięcie pup, nakarmienie kaszką, przyodzianie w dresiki, wytarcie zakatarzonego noska Pompona Starszego posiedzenie kwadransik na dywanie, co skutkuje natychmiastowym przypełznięciem ku niej obu Pomponów celem przytulania się, łaskotek i ogólnego chichotania) następujące czynności:


- zdjęła Pomponowi Młodszemu z głowy swój własny i bardzo dokładnie splątany sweter, który ten ściągnął z fotela,
- odczepiła Pompona Starszego od uchwytu do kominka, którego ten szczęśliwie nie ma siły otworzyć, ale bardzo zawzięcie próbuje,
- wyjęła Pomponowi Młodszemu uchwyt od szuflady, który ten niezwykle umiejętnie odkręcił, z buzi,
- zawróciła Pompona Starszego z drogi do łazienki i sporządziła zasieki w drzwiach, mające uniemożliwić (no, bądźmy realistami, utrudnić)  podobne wycieczki w przyszłości,
- wyjęła Pomponowi Starszemu z buzi pracowicie przezeń żute opakowanie od batonika (oraz obiecała sobie w duchu, że czułe matczyne upomnienie względem wyrzucania papierków nie ominie Potomków Starszych, jak już wrócą, o nie),
- odebrała Pomponowi Młodszemu dwie szczapki do rozpałki, którymi w upojeniu walił w drzwiczki kominka,
- wyciągnęła Pompona Starszego zza szafki, gdzie z dużym zapałem przystępował właśnie do przegryzania sznura do telewizora,
- odebrała Pomponom plastikowe łyżki w kształcie zwierzątek, którymi waliły sie po głowach. Nawzajem. Rycząc.

Teraz, nakarmione ponownie i utulone w królewskomatczynych macierzyńskich ramionach, śpią, a Królowa Matka może sobie popisać. I coś zjeść. Gdyż nie bez powodu w notce powyżej nie było ni słowa o jedzeniu. To znaczy o jedzeniu czegoś przez Królową Matkę.

A teraz Królowa Matka ucieka poświęcić się domowym obowiązkom (i trochę Facebookowi ;)). Albowiem z doświadczenia wie - one nigdy nie śpią wystarczająco długo!

czwartek, 17 listopada 2011

Jak Siostra Królowej Matki Egzamin Zdawała

Królowa Matka ma na Facebooku Grupę. Grupa jest Tajna Y Demoralizująca ;), i stanowi dla Królowej Matki nieustające natchnienie. Głównie do wspominania, bo pogaduchy na Grupie prędzej czy później prowadzą do tego, że z głębin umysłu Królowej Matki wypływa Wspomnienie, z którym nie zawsze wiadomo, co zrobić. A żeby się nie marnowało, Królowa Matka postanowiła umieszczać je tutaj. Tak więc jeśli na blogu zaczną ni stąd ni zowąd pojawiać się oderwane od wszystkiego Historyjki A Propos Zupełnie Czegoś Innego i opowiedziane Zupełnie Po Nic wszelkie okrzyki Obywatelskiego Protestu (lub też wyrazy Głębokiej Wdzięczności ;)) kierować proszę pod adres wspomnianej Grupy. Królowa Matka przyrzeka, że przekaże :D.

Ostatnio Grupa przerzucała się cytatami z Gałczyńskiego, co przypomniało Królowej Matce, jak jej Siostra zdawała egzamin do liceum (tak, tak, Drogie Dzieci, drzewiej tak bywało, że egzaminy do szkół zdawać było musowo, a i oblać się mogło starań ku nauce nie przyłożywszy!).

Królowa Matka kochała swoją szkołę. Różne mają ludzie zboczenia, Królowa Matka dysponuje kilkoma, między innymi tym właśnie. A kochała swoją szkołę, bo kochała swoją klasę. Klasę bowiem miała wyjątkową.

Królowa Matka była (a czasem jeszcze i teraz jest, ale teraz umie to ukrywać) bardzo nieśmiała, mało asertywna, zakompleksiona pod każdym względem, niepewna siebie i bardzo, ale to bardzo, uczciwszy uszy, dupowata. A jej klasa poza licznymi zaletami posiadała także i tę, że nie tylko pozwalała jej być dowolnie dupowatą, zakompleksioną i nieśmiałą, ale jeszcze akceptowała to w pełni, dzięki czemu Królowa Matka była dupowata, zakompleksiona i nieśmiała trochę mniej. Miłością do swojej klasy i opowieściami o niej zamęczała wszystkich wokoło, czy kto chciał słuchać, czy nie, a efekt tej polityki był taki, że dwa lata od niej młodsza Siostra w ogóle nie rozważała pójścia do innego liceum niż to królewskomatczyne. Gnała ją bowiem chęć ujrzenia na własne oczy tego uświęconego przebywaniem w jego salach i na jego boiskach Świętej I Jedynej Klasy miejsca.

Już na egzaminach pisemnych dała się zauważyć całemu Gronu i wszystkim Uczniom oraz Współkandydatom, pojawiwszy się w szkolnych murach z psem. Pies (który jest, swoją drogą, tematem na osobną, bardzo rozbudowaną i obfitującą w liczne dygresje notkę) wabił się Kaktus i był przygarniętym przez nas (w sam magiczny dzień Dziadów) przybłędą. Dysponującym bujną osobowością i charakterem, który starczyłby na pięć innych psów, jak to często bywa u terierowatych, do których się zaliczał. Duch jego, niepodległy i nie dający się spętać w kajdany sprawiał, że psina nader często wychodził z domu na nieco przedłużone, powiedzmy dwudniowe, spacery. Wpadał jednakże co parę godzin (które najczęściej przypadały w okolicach północy) dać znać, że jest i czuwa. Zazwyczaj był i czuwał także rano, co powodowało, że wszyscy udający się do swoich zakładów pracy i szkół członkowie rodziny czynili to chyłkiem, rozglądając się nerwowo dokoła i usiłując jakoś niepostrzeżenie przemknąć wzdłuż bloku unikając laserowego wręcz wzroku Zwierzątka. Jeśli bowiem Zwierzątko namierzyło nieszczęśnika, nie opuszczało go ni na krok. W rozsądnym oddaleniu (by zapobiec utrudnianiu wykonywania obowiązków Dobrego Psa przez złapanie go i odstawienie siłom i przemocom do dom) Zwierzątko towarzyszyło swej ofierze jak wierny i wyjątkowo hałaśliwy cień. Obszczekiwało wszystko, co się ruszało, od staruszeczki z balkonikiem począwszy na pędzącym z wyciem silnika autobusie skończywszy, z szerokim spektrum obiektów pomiędzy,  co jakiś czas rzucając na pragnącą się zapaść pod ziemię ofiarę triumfalne spojrzenie: "Widzisz? Jesteś bezpieczna/-y! JA cię pilnuję!".

Czy Królowa Matka dodawać musi, że Siostra jej udała się do szkoły pod eskortą?

Nie. Przypuszcza, że nie musi.

Do dziś Królowa Matka nie jest w stanie wyrazić pełni uznania dla swej Siostry, która, spłakana, przerażona, stremowana, jak to przed egzaminami bywa i w dodatku w stanie niemal przedzawałowym za sprawą towarzyszącego jej Dobrego Psa jednak do szkoły weszła i zaliczyła egzamin pisemny. Gdyby na Królową Matkę padło można założyć z kolosalnym prawdopodobieństwem, że do dziś mogłaby się ona poszczycić osiągnięciem wykształcenia podstawowego, li i jedynie. Siostra jednak, z podniesioną głową i łzami w oczach przekroczyła próg liceum (za którym to progiem pieniąca się furia ujadająca z godną podziwu determinacją na wszelkie obiekty  żywe i martwe mogące stanowić ewentualne zagrożenie dla Ukochanej Pani zmieniła się jak za dotknięciem różdżki w Takiego Słodkiego Pluszaczka, Daj Pieskowi Herbatnika, Hau), zasiadła za stolikiem (Dobry Piesek, Hau, Hau, Daj Mu Ciasteczko zwinął się w kłębek u jej stóp i przespał egzamin w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku) i napisała, co trzeba było napisać, po czym, sporządziwszy z paska torby prowizoryczną smycz dla Dobrego Pieska, wróciła do domu.




I była pewna, że nic bardziej stresującego w tej sesji egzaminacyjnej już jej nie spotka.

Naiwne pacholę!

Siostra Królowej Matki  nie przewidziała bowiem, że posiadanie rodzeństwa w tej samej szkole skutkuje tym, że niejako na dzień dobry nie jest się do końca anonimowym. A Królowa Matka posiadała otóż wychowawczynię (wykładowczynię języka polskiego), której ambicją było stać się Powierniczką Od Serca wszystkich swoich uczniów. Szło to biedaczce jak po grudzie, ale się nie zniechęcała i ile sił wszędzie starała się zaprzyjaźniać. Z wychowankami. Z rodzicami wychowanków. I z rodzeństwem.

Namierzywszy rodzeństwo Królowej Matki ambitna ta kobieta przygalopowała z rozwianym włosem pode salę, gdzie egzaminowano z języka polskiego przyszłych licealistów i zakrzyknęła z entuzjazmem:

- Siostra Anny! - (wychowawczyni miała manierę nie zdrabniania imion) - Och, siostrę Anny to ja muszę odpytać osobiście! - po czym, zagarnąwszy ramieniem nieco posiniałą na obliczu Siostrę Królowej Matki (która Panią Wychowawczynię znała z opowiadań nieco lepiej, niż ta by sobie życzyła), zniknęła z nią w czeluściach Sali Do Polskiego, gdzie oddała się odpytywaniu.

Oddała się, że to tak Królowa Matka ujmie, całym sercem. Oprócz niej w sali odpytywały kandydatów trzy inne polonistki, każda w swoim kątku, i u każdej przy stoliku zmieniły się po trzy osoby, a Wychowawczyni nadal odpytywała. Siostra Królowej Matki udowodniła biegłą znajomość podstawy programowej języka polskiego dla szkół podstawowych, zahaczyła o liceum i lada moment doszłaby do programu obowiązującego na uniwersytecie, a Wychowawczyni pytała nadal. I może egzaminowałaby tak nieszczęsną Siostrę aż do dziś, gdyby nie zadała tego pytania:

- A czy masz może, moja droga, ulubionego poetę?

Siostra Królowej oznajmiła, że i owszem, ma.

- O - ożywiła się Wychowawczyni Królowej Matki w sposób widoczny. - A kogo takiego?
- Gałczyńskiego - rzekła Siostra Królowej słabym głosem.
- Och! - zachwyciła się Wychowawczyni. - A jaki jego wiersz cenisz najbardziej, moje dziecko? - i zamarła, zawisnąwszy pytającym wzrokiem na ustach Siostry Królowej, spodziewając się "Zaczarowanej dorożki" w najgorszym razie, a w najlepszym niczego poniżej "Serwus, madonna".

A wówczas Siostra Królowej Matki, wyczerpana psychicznie, zmęczona, oszołomiona tym długaśnym przesłuchaniem, nabrała w płuca powietrza i rzekła z mocą (i szczerze):

-"DLACZEGO OGÓREK NIE ŚPIEWA"!

Zdała mimo to, i nawet bez szczególnej traumy stawiła się 1 września w murach już wtedy Naszego Wspólnego Liceum, gdzie spędziłyśmy niejako razem kolejne dwa lata - ale to już temat na przyszłe, raczej liczne ;), notki.