piątek, 23 marca 2012

Królowa Matka popada w szał...

... kulinarny. Już nawet i Pan Małżonek zaczął się czuć skonsternowany (a do tej pory Królowa Matka była pewna, że żadna ilość jadalnych słodyczy w domu nie jest go w stanie skonsternować). Już i Czytelnicy (no dobra, Czytelniczki ;)) zaczęły werbalizować przeróżne negatywne uczucia typu "nienawidzę cię", apelować do dobrego serca Królowej Matki i sugerować zamieszczanie przepisów zawierających włącznie trudno dostępne produkty, które to przepisy zniechęcałyby do natychmiastowego wypróbowania, oraz zastanawiać się, czy nie uznać tego bloga za blog kulinarny. Ba! Już i Królowa Matka zaczęła z rezygnacją myśleć o tym, że faktycznie, niejako mimochodem pisze ona bloga kulinarnego (nie, żeby miała coś przeciw blogom kulinarnym, przeciwnie, uwielbia je, ale siebie o tendencje do pisania takowego nie podejrzewała).

Tyle, że z szałem nie ma co walczyć.

Przedwczoraj Królowa Matka poczuła wieczorem imperatyw, by rzucić się na coś słodkiego. Niczego słodkiego w jej domu nie było, co jej jakoś specjalnie nie zmartwiło. Wieczór był późny i pomyślała sobie optymistycznie: "Trudno, wytrzymię do jutra i coś sobie kupię rano".

I otóż, gdy rano, pchana tym samym imperatywem, weszła do sklepu okazało się, że nie ma w nim nic, literalnie NIC, na co miałaby ochotę. Nic. Rien. Nicziewo. Nothing. Null. Jakoś przeżyła dzień pracy Pana Małżonka, poodprowadzała i poprzyprowadzała Dziatwę do i z przedszkoli i szkół, a natychmiast po powrocie w Dzicz przystąpiła z zaciętym wyrazem twarzy do mieszenia ciasta pod zdumionym spojrzeniem Pana Małżonka i przy wtórze entuzjastycznych okrzyków Potomstwa.

W dodatku poza kawowymi ciasteczkami z Brazylii zrobiła także ciasteczka czekoladowe (do których zamieszcza linka, jak nakazuje dobry obyczaj, ale które tak przerobiła, że powątpiewa, by je rozpoznał twórca przepisu).

A zatem Królowa Matka rozpuściła w kąpieli wodnej 200 g czekolady gorzkiej (w przepisie jest 300, ale ona miała tylko 200, a pchana szałem nie dała się ograniczać przez jakieś głupie 10 deko!) i ostudziła je. W misce wymieszała 220 g mąki, szczyptę soli, dwie duże łyżki kakao i jedną płaską łyżeczkę sody. Osobno utarła bardzo miękkie masło z 100 g cukru (białego, w przepisie był brązowy, ale - patrz wyżej). I, otóż, masła w przepisie oficjalnym było 200 g (i powinno być nie ucierane, ale miksowane przez około 3 minuty, ale nie czepiajmy się szczegółów, nieprawdaż), z tym, że Królowej Matce, tworzącej w szale, pomyliły się przepisy i dodała go zaledwie 70 g. Zorientowała się, gdy ciasteczka się już piekły i na wszelkie interwencje było ździebko późno, ale mimo to ciasteczka się udały. Taki - nieoczekiwany - bonusik dla oszczędnych ;). Stopniowo do tego utartego z cukrem masła dodawała roztopioną czekoladę, a potem, po kolei, dwa jajka. Starannie wszystko wymieszała (cóż Państwo chcecie, awarie miksera zdarzają się w najlepszych rodzinach), po czym dosypała masę mączno-kakaowo-sodową. Znów wszystko wymieszała (z niejakim trudem, ale wciąż starannie) i dodała 10 deko posiekanej czekolady (pozbywszy się w ten sposób ostatnich Gwiazdorków, w końcu idzie Wielkanoc, prawda?). Posiekanych orzechów nie dodawała (bo - i tu szok, że szok normalnie - nie miała), ale następnym razem doda.

Następnie ułożyła na blasze uformowane z ciasta placuszki (tworzone metodą "rozpłaszczamy kulkę wielkości orzecha włoskiego, trzeba je kulać i rozpłaszczać mając zwilżone dłonie, bo ciasto się bardzo klei) i wsunęła blachę do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na jakieś 15 minut (po 10 minutach bardzo pilnowała czasu, chociaż nie aż tak paranoicznie jak w wypadku ciasteczek Nigelli).

A następnie pożerała je na ciepło, gdyż, naprawdę Królowej Matce przykro, ale jak ciasteczka Nigelli były bardzo dobre, tak te są doskonałe. Nie za kruche, nie za miękkie. Cudownie pachną. Mają w środku kawałki czekolady. No i w ogóle. Królowa Matka, co będzie ściemniać, poleca.

I musi, musi, no musi zrobić wpis o muffinkach. Wpis jest w trakcie tworzenia, zdjęcia porobione, przecież żal by skasować, prawda? No. To go Królowa Matka poczyni. A potem postara się opanować i popisze o czym innym.

W końcu o reklamach na ten przykład coś dawno nie było ;)...


17 komentarzy:

  1. królowo matko padam do twych kulinarnych stóp, .....a ta lekkość z jaka piszesz o ciatkach takiego kalibru, powoduje, że w ogóle nie czuc tego cukru:-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy to dobrze, w koncu ciasta powinny byc jednak slodkie ;D.

      Usuń
  2. :))) Najfajniejsze są Twoje własne zmiany, to nic, że czasem omyłkowe :))
    Uśmiecham się :)

    Pozdrawiam wiosennie

    Ada

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do lektury wiersza przy okazji kolejnej nominacji: http://frajdap.blogspot.com/2012/03/niespodzianka-nieprzyrodnicza-2.html

    OdpowiedzUsuń
  4. a'propos reklam
    Ilekroć widzę reklamę żelazka (z resztą jedną z moich ulubionych:)): "Myślicie, że macie super moc? - To ja mam super moc!", tylekroć myślę o Królowej Matce i jej Bandzie... Ciekawe, nieprawdaż? :D
    Czekam felietonu o reklamach jak przysłowiowa kania, zjadając w miedzy czasie stosy ciasteczek... mniam...
    Krysia13

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta reklama denerwuje, to znaczy, nie dziwie się dzieciom, tez bym uciekala przed mamą :))), ale na razie jakoś malo jest tych denerwujących, by się na wpis zebrało...

      Usuń
  5. Jeszcze kilka kulinarnych wpisów i wszystkie czytelniczki będą cierpieć na nadwagę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bój sie ;)! O muffinkach ciągle się jeszcze pisze...

      Usuń
  6. Krolowo Matko, ja ci nic nie powiem...moze tyle za zainaugrowalam nowy, ostateczny kajet z przepisami, gdzie poki co siedza same przepisy na "ciasteczka Krolowej".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostateczny kajet, powiadasz :D? No, to wypadaloby mi dodac tu pare przepisów więcej...

      Usuń
  7. no! a nie mówiłam..?! mówiłam, mówiłam..., że bijesz Nigellę na głowę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mówiłaś. Ale to nie ja, tylko autor(-ka) przepisu :D. A znalazlam w necie jeszcze jeden, ten tez wypróbuję, mam bowiem ideał ciasteczek czekoladowych i bedę do niego dążyć!

      Usuń
  8. Hmmm, a ja od kilku tygodni nie jem slodyczy, taki odwyk. Nie lubie cie, wiesz?

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie, no, żeby nie było...ja cię uwielbiam. Tylko się zastanawiam, czy to nie jest miłość uzależnionego do dealera..Przeczytałam wpis i poszłam z ponurą i złowieszczą miną piec ciastka. Zjadłam dwa! Zbędne dekagramy z moich bioder prześlę ci pocztą:-)

    OdpowiedzUsuń