... kulinarny. Już nawet i Pan Małżonek zaczął się czuć skonsternowany (a do tej pory Królowa Matka była pewna, że żadna ilość jadalnych słodyczy w domu nie jest go w stanie skonsternować). Już i Czytelnicy (no dobra, Czytelniczki ;)) zaczęły werbalizować przeróżne negatywne uczucia typu "nienawidzę cię", apelować do dobrego serca Królowej Matki i sugerować zamieszczanie przepisów zawierających włącznie trudno dostępne produkty, które to przepisy zniechęcałyby do natychmiastowego wypróbowania, oraz zastanawiać się, czy nie uznać tego bloga za blog kulinarny. Ba! Już i Królowa Matka zaczęła z rezygnacją myśleć o tym, że faktycznie, niejako mimochodem pisze ona bloga kulinarnego (nie, żeby miała coś przeciw blogom kulinarnym, przeciwnie, uwielbia je, ale siebie o tendencje do pisania takowego nie podejrzewała).
Tyle, że z szałem nie ma co walczyć.
Przedwczoraj Królowa Matka poczuła wieczorem imperatyw, by rzucić się na coś słodkiego. Niczego słodkiego w jej domu nie było, co jej jakoś specjalnie nie zmartwiło. Wieczór był późny i pomyślała sobie optymistycznie: "Trudno, wytrzymię do jutra i coś sobie kupię rano".
I otóż, gdy rano, pchana tym samym imperatywem, weszła do sklepu okazało się, że nie ma w nim nic, literalnie NIC, na co miałaby ochotę. Nic. Rien. Nicziewo. Nothing. Null. Jakoś przeżyła dzień pracy Pana Małżonka, poodprowadzała i poprzyprowadzała Dziatwę do i z przedszkoli i szkół, a natychmiast po powrocie w Dzicz przystąpiła z zaciętym wyrazem twarzy do mieszenia ciasta pod zdumionym spojrzeniem Pana Małżonka i przy wtórze entuzjastycznych okrzyków Potomstwa.
W dodatku poza kawowymi ciasteczkami z Brazylii zrobiła także ciasteczka czekoladowe (do których zamieszcza linka, jak nakazuje dobry obyczaj, ale które tak przerobiła, że powątpiewa, by je rozpoznał twórca przepisu).
A zatem Królowa Matka rozpuściła w kąpieli wodnej 200 g czekolady gorzkiej (w przepisie jest 300, ale ona miała tylko 200, a pchana szałem nie dała się ograniczać przez jakieś głupie 10 deko!) i ostudziła je. W misce wymieszała 220 g mąki, szczyptę soli, dwie duże łyżki kakao i jedną płaską łyżeczkę sody. Osobno utarła bardzo miękkie masło z 100 g cukru (białego, w przepisie był brązowy, ale - patrz wyżej). I, otóż, masła w przepisie oficjalnym było 200 g (i powinno być nie ucierane, ale miksowane przez około 3 minuty, ale nie czepiajmy się szczegółów, nieprawdaż), z tym, że Królowej Matce, tworzącej w szale, pomyliły się przepisy i dodała go zaledwie 70 g. Zorientowała się, gdy ciasteczka się już piekły i na wszelkie interwencje było ździebko późno, ale mimo to ciasteczka się udały. Taki - nieoczekiwany - bonusik dla oszczędnych ;). Stopniowo do tego utartego z cukrem masła dodawała roztopioną czekoladę, a potem, po kolei, dwa jajka. Starannie wszystko wymieszała (cóż Państwo chcecie, awarie miksera zdarzają się w najlepszych rodzinach), po czym dosypała masę mączno-kakaowo-sodową. Znów wszystko wymieszała (z niejakim trudem, ale wciąż starannie) i dodała 10 deko posiekanej czekolady (pozbywszy się w ten sposób ostatnich Gwiazdorków, w końcu idzie Wielkanoc, prawda?). Posiekanych orzechów nie dodawała (bo - i tu szok, że szok normalnie - nie miała), ale następnym razem doda.
Następnie ułożyła na blasze uformowane z ciasta placuszki (tworzone metodą "rozpłaszczamy kulkę wielkości orzecha włoskiego, trzeba je kulać i rozpłaszczać mając zwilżone dłonie, bo ciasto się bardzo klei) i wsunęła blachę do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na jakieś 15 minut (po 10 minutach bardzo pilnowała czasu, chociaż nie aż tak paranoicznie jak w wypadku ciasteczek Nigelli).
A następnie pożerała je na ciepło, gdyż, naprawdę Królowej Matce przykro, ale jak ciasteczka Nigelli były bardzo dobre, tak te są doskonałe. Nie za kruche, nie za miękkie. Cudownie pachną. Mają w środku kawałki czekolady. No i w ogóle. Królowa Matka, co będzie ściemniać, poleca.
I musi, musi, no musi zrobić wpis o muffinkach. Wpis jest w trakcie tworzenia, zdjęcia porobione, przecież żal by skasować, prawda? No. To go Królowa Matka poczyni. A potem postara się opanować i popisze o czym innym.
W końcu o reklamach na ten przykład coś dawno nie było ;)...
królowo matko padam do twych kulinarnych stóp, .....a ta lekkość z jaka piszesz o ciatkach takiego kalibru, powoduje, że w ogóle nie czuc tego cukru:-))))
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to dobrze, w koncu ciasta powinny byc jednak slodkie ;D.
Usuń:))) Najfajniejsze są Twoje własne zmiany, to nic, że czasem omyłkowe :))
OdpowiedzUsuńUśmiecham się :)
Pozdrawiam wiosennie
Ada
Oduśmiechuję się :).
UsuńZapraszam do lektury wiersza przy okazji kolejnej nominacji: http://frajdap.blogspot.com/2012/03/niespodzianka-nieprzyrodnicza-2.html
OdpowiedzUsuńa'propos reklam
OdpowiedzUsuńIlekroć widzę reklamę żelazka (z resztą jedną z moich ulubionych:)): "Myślicie, że macie super moc? - To ja mam super moc!", tylekroć myślę o Królowej Matce i jej Bandzie... Ciekawe, nieprawdaż? :D
Czekam felietonu o reklamach jak przysłowiowa kania, zjadając w miedzy czasie stosy ciasteczek... mniam...
Krysia13
Mnie ta reklama denerwuje, to znaczy, nie dziwie się dzieciom, tez bym uciekala przed mamą :))), ale na razie jakoś malo jest tych denerwujących, by się na wpis zebrało...
UsuńJeszcze kilka kulinarnych wpisów i wszystkie czytelniczki będą cierpieć na nadwagę :P
OdpowiedzUsuńBój sie ;)! O muffinkach ciągle się jeszcze pisze...
UsuńKrolowo Matko, ja ci nic nie powiem...moze tyle za zainaugrowalam nowy, ostateczny kajet z przepisami, gdzie poki co siedza same przepisy na "ciasteczka Krolowej".
OdpowiedzUsuńOstateczny kajet, powiadasz :D? No, to wypadaloby mi dodac tu pare przepisów więcej...
Usuńno! a nie mówiłam..?! mówiłam, mówiłam..., że bijesz Nigellę na głowę:)
OdpowiedzUsuńNo mówiłaś. Ale to nie ja, tylko autor(-ka) przepisu :D. A znalazlam w necie jeszcze jeden, ten tez wypróbuję, mam bowiem ideał ciasteczek czekoladowych i bedę do niego dążyć!
UsuńHmmm, a ja od kilku tygodni nie jem slodyczy, taki odwyk. Nie lubie cie, wiesz?
OdpowiedzUsuńBuuuu... :(((...
UsuńNie, no, żeby nie było...ja cię uwielbiam. Tylko się zastanawiam, czy to nie jest miłość uzależnionego do dealera..Przeczytałam wpis i poszłam z ponurą i złowieszczą miną piec ciastka. Zjadłam dwa! Zbędne dekagramy z moich bioder prześlę ci pocztą:-)
OdpowiedzUsuńDwa !! Tylko dwa!! Masz żelazną wolę!!
Usuń