czwartek, 22 stycznia 2015

Królowa Matka i reklamy, po dłuuuugiej przerwie

O reklamach nie było tak dawno, że Stali Czytelnicy zdążyli już zapomnieć, że Królowa Matka je kocha, a Nowi Czytelnicy w ogóle tego nie wiedzą. A więc specjalnie dla Nowych Czytelników informacja - Królowa Matka kocha reklamy z przyczyn nie do końca jasnych, może uwielbia ten dreszcz, gdy na widok jakiejś reklamy szlag ją trafia i ciśnienie rośnie (a ma zbyt niskie, bo jej leki nasercowe obniżają, więc odrobina środka pobudzającego jest nie do pogardzenia), a może z innych powodów, kompletnie irracjonalnych, w końcu miłość bywa irracjonalna z zasady, nieprawdaż.

Nie umie Królowa Matka powiedzieć, czemu o reklamach dawno nie było, na pewno nie z powodu braku podwyższających ciśnienie dzieł w naszej kochanej TV, ale jakoś się ta irytacja, w którą Królowa Matka popadała rozmywała w tak zwanym międzyczasie jaki upływał od popadnięcia w cholerę do okazji, by ją wypisać z siebie na blogu, aż wreszcie nadeszła przerwa świąteczna, więcej czasu wolnego, więcej bajeczek w TV, chłoniętych przez Potomki Królowej Matki (oraz powtórek "Chirurgów"), a co za tym idzie - więcej przerw reklamowych, których nagromadzenie sprawiło, że Królowej Matce się wreszcie ulało.

Ponieważ tak się składa, że poza sezonem świąteczno-feriowym mamy też sezon przeziębieniowo-grypowy jasnym jest, że reklamami, które atakują niewinnego człowieka rzucając się na niego bez opamiętania w przerwach miedzy kolejnymi odcinkami "Świnki Peppy" są reklamy leków.

Między innymi środka na gardło, który podaje się mamusi, bo kiedy ją boli gardło tatuś ma w domu prawdziwe urwanie głowy. Rozwala wyposażenie wnętrza podczas zabawy z dziećmi, podpala deskę do prasowania (i prasowaną na niej koszulę), dzieci mu łażą po meblach, zrzucają z półek garnki, kłócą się bez przerwy, wyświniają kosmetykami mamusi malując się nimi po całej twarzy i nie dają się położyć spać, a tatuś, biedny miś, nie potrafi sobie z nimi poradzić. Na szczęście jest Tantum Verde, podajemy go niewolnicy i natychmiast, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest ona gotowa do oporządzenia chlewa, który zrobiła z mieszkania dwójka pacholątek i zajmujący się... o, pardon, "zajmujący się" nimi tatuś, który teraz może już wrócić do tego, co umie najlepiej, czyli, no nie wie Królowa Matka, do stania w kąciku w charakterze elementu ozdobnego, stojaka na kapelusze albo wieszaka na płaszcze, bo innego zastosowania tego konkretnego tatusia Królowa Matka nie widzi.

Gdy Królowa Matka sądziła, że nic jej już bardziej nie ogłuszy pojawiła się reklama, w której kobieta - ewidentnie chora, zakatarzona, z wypiekami od gorączki i podkrążonymi oczami - wchodzi do pokoju i mówi: "Alicjo, przepraszam cię bardzo, ale naprawdę nie dam rady, muszę wziąć jeden dzień zwolnienia, poradzisz sobie jakoś, prawda?", po czym kamera najeżdża na rzeczoną Alicję i okazuje się, że nie jest to szefowa nieszczęsnej ofiary grypy, tylko czteroletnia na oko dziewczynka, wpatrująca się w mamusię z otwarta buzią, podczas gdy my otrzymujemy radosny komentarz z offu: "Mamy nie biorą zwolnienia".

Och, nie. mamy nie biorą zwolnienia, mamy są w ogóle nieważne, potrzeby mam się nie liczą nic a nic, mamy chorują chyłkiem, jakby co to sobie chlapną "Vicks" albo inną musującą oranżadkę z paracetamolem i już mogą z uśmiechem igrać z pacholątkiem w parku, szczęśliwe jak prosięta w deszcz.

A potem mamy lądują w szpitalu z obustronnym zapaleniem płuc, jak jedna koleżanka Królowej Matki, która też się leczyła oranżadkami, no bo przecież trzeba dziecko odprowadzić do przedszkola i odebrać, drugie nakarmić kaszką, uśpić, przewinąć, poczytać wieczorem, z trzecim odrobić lekcje i nikomu Boże broń nie zawracać głowy swoim samopoczuciem, no ale ojtam, ojtam, w końcu ile statystycznie mam z zapaleniem płuc trafia do tego szpitala, jakiś nieznaczący procent zapewne, czyli oranżadki działają, i pranie mózgu robione mamom przez całe społeczeństwo też.

Nazwy następnego specyfiku Królowa Matka nie pamięta, zapewne dlatego, że jej się ciemno robiło przed oczami i szum krwi w uszach zagłuszał dźwięk z ekranu. Na ekranie uśmiechnięta pani sieka coś czy miesza, lub zawija w papierki, mniejsza, przestępując z nogi na nogę. "Problemy z nogami, Basiu? Może powinnaś coś z tym zrobić?" - troszczy się Tajemniczy Męski Głos (bo one zawsze są męskie, te Głosy), na co pani odpowiada z lekceważącym prychnięciem: "Ale ja nie mam czasu, żeby iść po receptę!" i natychmiast dowiaduje się, że nie szkodzi, no co ona, po receptę, wcale nie musi, może nabyć zupełnie bez recepty środek... ale jaki, Królowa Matka nie wie, bo już jej w uszach szumi na całego, zaś jej okrzyki zagłuszają treść reklamy.

Jesteśmy podobno jedynym krajem w Europie (w Unii?), w którym dozwolone są reklamy leków w TV i niby Królowa Matka przywykła już do tego, że bywają bloki reklamowe składające się wyłącznie z reklam specyfików farmaceutycznych. No i do tego, że Polacy leczą wszystko, od grypy poprzez marskość wątroby po zimne nogi, cellulit wodny i zakwaszenie organizmu za pomocą łyknięcia magicznej tabletki, ale tym razem po raz pierwszy objawiła się na ekranie osoba, która głośno i radośnie oznajmia, że nie chce jej się iść po receptę. Nie-Chce-Jej-Się-Iść-Po-Receptę. Czyli prawdopodobnie leczy się na coś, ale nie szkodzi, bo jej się nie chce. Po receptę ci się nie chce iść, głupia babo, tak? A dostać zakrzepowego zapalenia żył ci się chce? Albo zakrzepicy żył głębokich? A chce ci się zejść na zator płucny, którego się dorobisz, bo zamiast środka przypisanego przez lekarza łykniesz sobie tableteczkę bez recepty?

Bo może ci się, kur... na, chce, Królowej Matce nic do tego, ale niewykluczone, że innym się nie chce i lepiej byłoby nie pokazywać twojej lekceważąco uśmiechniętej gęby w charakterze pozytywnego przesłania głoszącego, że jak ktoś nie ma życzenia kontynuować leczenia to nie szkodzi, bo nasze apteki pełne są takich fajnych, kolorowych pigułek, o których natychmiast trzeba "powiedzieć Hance"!!!

(przerwa na oddychanie do woreczka)

Następna reklama, zrobiona w konwencji rysunkowej i bawi ją do łez, w związku z czym Królowa Matka delikatnie sugeruje Twórcom Telewizyjnym, żeby może zawsze puszczali ją w zestawie, zaraz po Basi i jej zakrzepicy, bo bardzo by to koiło krolewskomatczyne skołatane nerwy.

W reklamie podziwiać możemy Prawdziwego Mężczyznę i jego Idio..., znaczy, Kobietę, która siedzi na pniaku w pięknych okolicznościach przyrody i marznie. Mogłaby się co prawda przyodziać, ale wtedy zasłoniłaby swe niewątpliwe talenty, niewykluczone, że jedyne, jakimi dysponuje, więc dygocze na tym pniaku w miniszortach i koszulce na ramiączkach, podczas gdy jej Pan i Władca usiłuje rozpalić ognisko.

Ale my wiemy, że nie o żadne ognisko tu chodzi, nienienie, ta reklama to jest jeden wielki błysk poetyckiej metafory, Państwo rozumią, prawda, he, he, he? "Prawdziwy mężczyzna (a nie wątpimy przecież ani przez chwilę, że z takim właśnie mamy tu do czynienia) radzi sobie w każdej sytuacji - ogłasza Głos z Offu. - Wie, jakiej (tu Głos robi znaczącą przerwę, doprawdy, aż się czuje to porozumiewawcze mrugnięcie okiem, he, he, he) ROZPAŁKI użyć, kiedy (kolejne mrugnięcie, co to Państwo wią i rozumią, he, he, he) KONAR nie chce zapłonąć...", a potem już normalnym tonem podawane są informacje o tym, co to za cuda robi "Braveran" z, he, he, he, opornymi KONARAMI (o, bogowie, Królowej Matce się udzieliło) łącznie z tą, że specyfik "należy zażyć godzinę przed stosunkiem" oraz hasłem "Efekt po Braveranie masz na zawołanie", bo że "godzinę przed" równa się "na zawołanie" to oczywista oczywistość.

I może nawet by Królowa Matka darowała tej reklamie, gdyby nie jej nachalne powtarzanie, bywały bloki reklamowe, w których puszczano ją i po cztery razy, więc jednak się Królowa Matka weźmie i wypowie - Drogi Copywriterze, osoby, które potrzebują Braveranu (a wątpi Królowa Matka, by byli to odpowiednicy przerysowanego byczka z reklamówki) jakiś czas temu opuściły gimnazjum, w związku z czym prześmieszne nawiązania do płonących konarów nie wydają im się prawdopodobnie aż tak prześmieszne jak Tobie, który zapewne gimnazjum masz świeżo w pamięci. Więc jeśli już musimy wszyscy być katowani Twoją reklamą co minutę, niech obfituje ona w porównania choć odrobinę subtelniejsze, tylko o to Cię Królowa Matka prosi.

I, tradycyjnie, na koniec reklamowe samobójstwo, nad którym Królowa Matka poznęca się ze szczególnym upodobaniem.

Przyznaje ona bez bicia, że nie rozumie metody Banku ING, który reklamuje się za pomocą szeregu spotów z antypatycznymi i złośliwymi bohaterami w rolach głównych, którzy to bohaterowie czerpią szczególną przyjemność z robienia przykrości swoim mniej błyskotliwym znajomym, no, ale może w tym szaleństwie jest metoda, której Królowa Matka, jako osoba prosta umysłowo, nie ogarnia. Ale bardzo chciałaby wiedzieć, co przyświecało autorom spota, ekhm, świątecznego.

Mamy w tym spocie na pierwszym planie tatusia i synka, którzy wypakowują z pudła zabawki choinkowe, a na drugim planie - grupę osób na kanapie, między innymi starszą panią robiącą na drutach i miłego pana w obciachowym swetrze z reniferem, przytrzymującego starszej pani włóczkę.

- Tato - zagaja chłopczyk z pierwszego planu - a dlaczego wujek nosi ten sweter z reniferem, który dostał od babci?
- Bo - wyjaśnia tatuś ze złośliwym uśmieszkiem - babcia wzięła na siebie kurs pilotażu wujcia, więc wujcio wziął na siebie sweterek babci.
- A ty też taki dostałeś - drąży chłopczyk - i nie nosisz.

 Na co tatuś, z dumą, mrugnięciem okiem i tonem przepojonym satysfakcją:

- Bo nie muszę,

po czym pojawia się pan Marek Kondrat, by wyjaśnić nam, oszołomionym prostaczkom, że jak ktoś ma oszczędności to stać go na niezależność, w związku z tym powinniśmy niezwłocznie założyć sobie konto, i uracza nas kuriozalnym w obliczu całej kampanii ING Banku Śląskiego w ogólności, a tym spotem w szczególności, hasłem "Liczą się ludzie".

Ludzie się liczą. Mhm. No to popatrzmy może:

mamy chłopczyka, który od tatusia w dzień świąteczny dostaje komunikat, że jeśli coś się dla kogoś robi to wyłącznie dlatego, że ma się w tym interes. Nie dlatego, że wujek chce dla babci zrobić coś miłego, bo ją kocha, bo są święta, bo owszem, sweterek jest obciachowy, ale babcia włożyła dużo czasu w zrobienie go i dlatego ten jeden dzień w roku wujek się przemoże i będzie go nosić, by jej pokazać, że docenia te starania - ale dlatego, że siedzi u babci w kieszeni. I właśnie dlatego teraz zwija z babcią włóczkę, bo przecież nie dlatego, że lubią ze sobą spędzać czas (a taka opcja, że babcia powiedziała: "Słuchaj, synu, mam oszczędności na pogrzeb, ale z przyjemnością widzę, że są sympatyczniejsze wydatki, nie masz na ten wymarzony kurs pilotażu, więc ci pożyczę, oddasz jak będziesz mógł" oczywiście nie mogła zajść, no skąd, babcia specjalnie wujciowi forsę pożyczyła, żeby go moralnie gnoić i za pomocą presji psychicznej kazać mu zwijać te włóczki - i nic nie szkodzi, że ani wujek nie wygląda na udręczonego, ani babcia na heterę).

Oraz że tatuś nie musi babci tej przyjemności zrobić. Nie musi. Jeden raz w roku nie założy jakiegoś głupiego swetra, bo on jest pan i ma forsę, i stać go na niezależność. Nie ma interesu, nie musimy zdobywać się na najmniejszy życzliwy gest, elementarne!

Nie chciałaby Królowa Matka tutaj prorokować, ale jednak jej zdaniem tatuś nie powinien się szczególnie zdziwić, gdy za dwadzieścia jego syn w jakieś święta (albo w dzień zupełnie powszedni) nie odwiedzi go w szpitalu albo nie odwiezie do sanatorium, albo po prostu zostawi samego, nie siądzie przy nim i po prostu nie pogada, bo będzie finansowo niezależny, więc nic już nie będzie musiał.

Ludzie się liczą.

Królowa Matka woli w takim razie żyć w świecie, w którym się nie liczą - przynajmniej nie w rozumieniu twórców kampanii ING Banku Śląskiego.

Potomek Młodszy mijając telewizor w drodze do łazienki zatrzymał się kiedyś przed ekranem, na którym puszył się Niezależny Mężczyzna i jego syn, i gdy chłopiec zapytał: "Dlaczego wujek nosi ten sweterek od babci?" odpowiedział: "Bo może chce jej zrobić przyjemność?".

No proszę, ma siedem lat i rozumie.

W tym Nowym Roku z serca Ci, Drogi Copywriterze, Królowa Matka życzy, abyś i Ty zrozumiał.


niedziela, 18 stycznia 2015

Chwila uchwycona

Potomek Młodszy po kąpieli.


Pachnie miętą z nutą pomarańczy. Włosy złote, wilgotne, zwijają się w pierścionki za uszami i na karku, przeczesane na bok przy suszeniu, model na "grzecznego chłopca". Boże, jaki on jest ładny, najładniejszy z wszystkich dzieci Królowej Matki, chociaż to akurat może byc urok chwili, już za moment wyjdzie z kąpieli Pompon Młodszy owinięty w ręcznik z kapturem, jak mały, słodki, wielkooki elfik przebrany za krasnoludka, i wtedy to on będzie najładniejszy. Ale na razie to Potomek Młodszy, oczy w rzadkim kolorze, trochę szare, trochę zielone, w ich głebi złocisty błysk, jak u kota, rzęsy na pół palca, czarne i wywinięte do góry, niby jedwabiste firanki. Skóra też jak muśnięta słońcem, jasna w brzoskwiniowym odcieniu, i pokryta brzoskwiniowym puszkiem, idealna, gładka, bez skazy. Słoneczny Chłopiec, smukły, szczupły, gibki, jaki śliczny, nie może się Królowa Matka dość nadziwić, jakim sposobem udało jej się wyprodukować coś podobnego.

I temu, jak bardzo ten wygląd to ściema też nie :D.


Ziołoleczniczo

Wczoraj, w sklepie zielarskim:

Królowa Matka - Poproszę ziele skrzypu, korzeń łopianu, liść pokrzywy, ziele nawłoci, ziele uczepu trójbarwnego, kwiat jasnoty białej...

Pan Małżonek - ... fiolkę krwi nietoperza, pukiel włosów wisielca ucięty o północy w pełnię, pazur z lewej tylnej łapki szczura...

Hm.

Chyba chłopak zapomniał (lub też nie docenia), co może przyrządzić z ziół kobieta, jak się ją naprawdę zdenerwuje.




Mwahahaha.

czwartek, 15 stycznia 2015

Potomek Starszy, My Hero

Gdy Potomek Starszy był w klasie drugiej Królowa Matka odprowadzała go do szkoły codziennie, i codziennie z niej odbierała. Deszcz, gołoledź, burza z piorunami, śnieżyca, czterdziestostopniowy upał, nieistotne, Potomek Starszy nie odpuszczał, Królowa Matka musiała go odprowadzać i basta. W holiku będącym poczekalnią dla rodziców Potomek Starszy zdejmował tornister i szedł do szatni, a Królowa Matka czekała. Potomek wracał przebrany, odbierał tornister, inkasował całusa i szedł na pierwsze piętro, gdzie mieściła się jego klasa.

I myliłby się każdy, kto by przypuszczał, że to był koniec rytuału.

Nie, następnie Królowa Matka wychodziła ze szkoły, stawała na środku boiska, nierzadko klnąc kawałami oraz zgrzytając uzębieniem, no bo ten grad czy inna gołoledź, i patrzyła w okno holu na pierwszym piętrze, w którym po krótszej lub dłuższej chwili poruszała się firana, zza której wychylał się Potomek Starszy, przesyłał jej całusa, Królowa Matka machała, nierzadko oburącz, i wreszcie była wolna.


I tak dzień po dniu, przez rok.

Rytuał rzucał się w oczy na tyle, że wiedziały o nim nawet sprzątaczki, odźwierne i woźne, o nauczycielach nie wspominając, a już o kolegach z klasy to w ogóle nie ma co mówić.

W związku z czym tak mniej więcej w połowie roku szkolnego zaczepiła Królową Matkę Wychowawczyni Potomka Starszego.

- Pani Aniu - powiedziała zatroskana - może pani z nim porozmawia... może się umówicie, że będziecie się żegnać za rogiem, albo chociaż darować sobie to machanie... bo, wie pani, to już druga klasa i koledzy się z niego śmieją...

Królowa Matka natychmiast ujrzała swoje dziecko, drobniutkie, szczuplutkie i najniższe w klasie, w charakterze klasowego kozła ofiarnego oraz przedmiot ordynarnych żartów jego o głowę wyższych, barczystych, a nierzadko nader prostych w obejściu kolegów (którzy wcale nie byli ani o głowę wyżsi, ani nadmiernie barczyści, ani prości w obejściu, ale wiadomo, do czego jest zdolne wprawione w drżenie Matczyne Serce!) i poruszyła temat przy okazji najbliższej rozmowy ze swym pierworodnym.

- Synu - rzekła ostrożnie - może wolałbyś, żebym już cię nie prowadzała za rączkę do szkoły? Bo słyszałam, że koledzy się z ciebie śmieją...
- Śmieją się? - zdziwił się szczerze Potomek Starszy.
- No tak, podobno podśmiewają się z ciebie, bo całujesz mnie przed szkołą, i machamy sobie przez okno...

Potomek Starszy popatrzył na Królową Matkę z tak głębokim zastanowieniem, że wręcz było widać, jak mu się pod tym czystym, gładkim czołem przesuwają koła zębate i inne zapadki w mózgu.

- Ach! - powiedział po chwili odkrywczo. - Może rzeczywiście, jeden czy dwóch... ale - dodał z lekceważeniem tak bezbrzeżnym, że nie sposób w żaden sposób oddać go na piśmie - niech się śmieją. Mnie to, mamo, W OGÓLE nie obchodzi.

No tak. Nie będziemy ukrywać, że niepokój Królowej Matki w kwestii zostania przez Potomka Starszego klasową ofiarą został tak jakby zażegnany, w każdym razie na jakiś czas, ponadto odniosła się ona z aprobatą do faktu, że Potomek Starszy potrafi mieć w głębokiej obojętności opinie kolegów na temat tego, co powinien, a czego nie powinien robić, ma Królowa Matka szczerą nadzieję, że mu to nie minie w wieku, gdy koledzy będą zdania, że powinien zapalić skręta, urżnąć się w zimnego trupa względnie pożyczyć samochód tatusia, chociaż nie ma prawa jazdy. I konsekwentnie odprowadzała swoje dziecko do szkoły uznając, że skoro ono tego potrzebuje, dostanie to bez względu na opinie kolegów i nauczycieli.

Dwa lata później, w dniu wczorajszym, Królowa Matka wróciła do domu objuczona torebką nauczycielską (czyli, że Królowa Matka uświadomi tych, którzy nigdy torebki nauczycielskiej nie widzieli, taką, do której wejdzie wszystko - od dziennika, poprzez własnoręcznie sporządzane pomoce naukowe, po całą dokumentację szkolną, a tej jest coraz więcej) oraz siatami z zakupami i zaraz na progu została nieomal obalona przez rzucającego się na nią z impetem Potomka Młodszego, który uwiesił się jej na szyi, oraz oba Pompony, z których każdy obłapił jedną jej nogę.

Potomek Starszy zaś siedział w pokoju nad książkami, lecz nie sam. Siedział w towarzystwie koleżanki.

Królowa Matka poodczepiała z siebie progeniturę, ucałowała liczne czółka, odstawiła siaty i poszła wyplątać się z płaszcza. Potomek Starszy zmaterializował się obok niej gdy go odwieszała.

- Mamo - powiedział - jeśli chciałabyś mnie objąć czy pocałować to wiedz, że nie mam nic przeciwko temu i się nie wstydzę.

Królowa Matka roześmiała się, potem westchnęła, potem znów się roześmiała i pocałowała swojego dzielnego syna.

Bo wiedziała oczywiście, że chwila, w której do Potomka Starszego dotrze, że inni się wstydzą, więc może jest czego, prędzej czy później (a w zasadzie całkiem prędzej) nadejdzie, ale co innego zdawać sobie z tego teoretycznie sprawę, a co innego zbliżyć się do niej tak bardzo, że wręcz otrzeć się o nią ramieniem.

Ale na razie, nim i Potomek Starszy zacznie się wstydzić, Królowa Matka uznała, że po prostu otrzymała Prawdziwy Dowód Miłości :).

wtorek, 6 stycznia 2015

Przegląd charakterologiczny przy święcie

Chodzący Otymizm oraz Mistrz Szklanki Zawsze w Połowie Pełnej - Mamusiu, a wiesz, co jest najlepsze? Najlepsze jest to, że jak dobrze znasz jakiś odcinek bajki, możesz go sobie w głowie obejrzeć i COŚ ZMIENIĆ!

Ten Sam, Co Powyżej - Mamusiu, a wiesz, kim ja jestem? Ja jestem w połowie człowiekiem, w połowie kotem, a w połowie świnką! Bo chodzę jak człowiek, no i mówię, i w ogóle, oczy mam jak kot i jak tatuś zapala w kominku to ja od razu biegnę i się kładę obok, bo lubię ciepło. No i (radośnie) jem jak świnka!


Nie zaprzeczając powyższemu (zwłaszcza podziałowi na połówki ;)) Królowa Matka przyznaje, że Chodzący Optymizm znany także jako Potomek Młodszy mimo bycia dzisiejszym solenizantem nie bardzo miał szanse jeść jak świnka, bo Królową Matkę opanował leń (oraz nawał pracy zawodowej) i zamiast wykwintnego tortu upiekła dziś ordynarne muffinki.


Żeby nie było tak do końca prosto jak w każdą sobotę, przyozdobiła je nieco,


co w zupełności wystarczyło jej Zawodowo Cieszącemu Się Życiem Potomkowi.

Sama Królowa Matka myśli o opatentowaniem powyższego pomysłu od rana, odkąd po godzinie z jej pieczołowicie zdobionych choinek muffinkowych (oraz nie-zdobionych muffinek tradycyjnych)



zostało mniej więcej tyle,


czyli dokładnie tyle samo, ile zostałoby także z pieczołowicie tworzonego od dnia wczorajszego tortu.


A ponadto.

Pompon Młodszy czyni kolejne kroki do zostania Dyktatorem i Rządcą Dusz.

Pompon Młodszy (czule) - Kocham cię, mamusiu.
Królowa Matka (nauczona doświadczeniem, podejrzliwie) - Tak?
Pompon Młodszy (patrząc jej głeboko w oczy) - Tak. Jestem w tobje kompletnie zakochany!
Królowa Matka (mruczy powątpiewająco) - Hm...
Pompon Młodszy (niestrudzenie) - BAJJJJDZO cię kocham. Bajdzo, bajdzo!
Królowa Matka (ostrożnie, jak człowiek wchodzący na pole minowe) - Ja ciebie też kocham bardzo...
Pompon Młodszy (machając rzęsami) - Ja ciebie kocham bajdziej!
Królowa Matka (a, co tam, raz kozie śmierć!) - Nie, to ja ciebie bardziej!
Pompon Młodszy (radośnie) - No, to skojo mnie tak bajdzo kochaś, to na pewno będę mógł sobie usiąść i pogjać!

Szlag.

Przed chwilą.

Pompon Młodszy (świeżo wykąpany, z wysuszonymi włoskami, pachnący, otulony kocykiem, stwarzający fałszywe wrażenie bycia wielkookim i kruchym Wcieleniem Czaru , mości się wygodnie na fotelu z poduszką pod głową, kładąc obie nogi na podłokietniku) - No, tejaz jestem gotowy, zieby zjeść jogult!

A służba jest gotowa, żeby ci go podetknąć pod nos wraz ze starannie wybraną, ulubioną łyżeczką, drogi synu.

Jak nie jedna służba, to druga.

Szlag, szlag, szlag.

niedziela, 4 stycznia 2015

Noworoczne Wyzwania

Jeśli chodzi o Sylwestry, to Najlepsza Impreza Sylwestrowa W Świecie zdaniem Królowej Matki wygląda tak:


czy też może raczej wyglądałaby, gdyby Potomki nie przeszkadzały (ale Królowa Matka stara się ile sił, mimo Potomków), zaś do Noworocznych Postanowień ma stosunek następujący


odkąd skończyła osiemnaście lat (czyli od czasów, gdy podjęła i nawet, uwaga, zrealizowała postanowienie noworoczne, i może upojona tamtym sukcesem nie chce sobie psuć wrażeń).

W związku z powyższym Królowa Matka opanowała irracjonalną chęć, by wziąć udział w następującym wyzwaniu książkowym:


bo, jak policzyła, wymagałoby to przeczytania praktycznie jednej książki tygodniowo, w tym niektórych liczących ponad 500 stron na przykład, albo trylogii, a ona ma Dziateczki i Pracę Zawodową oraz (rzadko) Życie Osobiste, a ponadto Wyzwania wymagają (chyba? Królowa Matka nie wie, bo nigdy w żadnych nie brała udziału) przeczytania książek dotąd nie znanych, czyli wykluczają powtórki (w wypadku Królowej Matki, należy dodać, nie w wypadku tych, co łykają pięćdziesiąt książek rocznie bez popitki), a bez powtórek swego roku czytelniczego Królowa Matka wyobrazić sobie nie potrafi.

Za to przeglądając zaprzyjaźnione blogi oraz szeroko pojęty internet trafiła Królowa Matka na inne Wyzwanie, które zdecydowała się podjąć (i które natychmiast zmodyfikowała tak, że go rodzona mamusia nie pozna), a mianowicie

 Wyzwanie pt. "Czyścimy Półki"

Wyzwanie polega na tym, że robimy przegląd własnych półek bibliotecznych, wybieramy z nich dwanaście pozycji, które tygodnie/miesiące/lata/a czasem i dziesięciolecia temu nabyliśmy (względnie dostaliśmy w prezencie, nierzadko na własne zamówienie, od kochającej Rodziny i/lub Przyjaciół), bo przecież "na pewno to przeczytacie, i to zaraz", gdyż ulubiony autor/ ulubiony temat/ fascynujące streszczenie/ taka świetna okładka/ tyle dobrego słyszeliście (niepotrzebne skreślić). Po czym przez kolejne dni i tygodnie, i miesiące te świetne książki naszych ukochanych autorów, w świetnych okładkach i z fascynującymi streszczeniami stoją sobie na półce i się kurzą, a niektóre stoją tak długo, że im okładki wyblakną, bowiem w międzyczasie nabywamy tuziny innych książek, albo mamy nastrój na przeczytanie czegoś innego, albo czekamy na Stosowną, Magiczną Chwilę, albo zapominamy, że coś kupiliśmy, gdyż postawiliśmy rzecz w drugim rzędzie na półce biblioteczki...

Więc teraz wyciągamy dwanaście pozycji z tych tylnych rzedów (albo i z przednich względnie z dna stosików przy łóżku, czemu nie, tak też można) i czytamy po jednej na miesiąc. W Wyzwaniu Oryginalnym stało, że następnie to, co przeczytaliśmy, recenzujemy, i ten właśnie kawałek Królowa Matka pozwoliła sobie zmodyfikować, bo nie jest przecież blogerką książkową i recenzuje tylko wtedy, gdy coś jej bardzo podejdzie lub też wręcz przeciwnie

(a właściwie nawet wtedy niekoniecznie, bo ostatnio nie była w stanie zrecenzować książki, która zrobiła na niej takie wrażenie, że nie mogła wydusić z siebie na jej temat ani słowa)

a tak w ogóle to nie recenzuje, tylko streszcza i spoileruje oraz produkuje strumienie świadomości :).

Skutek rycia na półkach i w stosikach Królowej Matki wygląda tak:


W kolejności od góry do dołu:

1) Thomas Berger "Artur Rex". Królowa Matka, która zaczęła przygodę z legendami arturiańskimi i lekturą towarzyszącą w dumnym wieku lat dziewięciu i kontynuuje ją po dziś dzień (wskutek czego Dan Brown niczym jej w "Kodzie Leonarda" nie zaskoczył, bo wszystkie jego twórcze koncepcje znała z innych dzieł, a niektóre sama wymyśliła) nabyła "Artura Rexa" drogą kupna z dziesięć lat temu, po czym postawiła go na półeczce w drugim rządku i na śmierć o nim zapomniała. Bardzo się zdziwiła, odkrywając go wczoraj przy okazji przygotowywania stosika, bardzo, i oto juz ma pierwszą korzyść z przystępowania do Wyzwań, a jak przeczyta to już w ogóle, ho, ho, ho.

2. Wasilij Aksionow "Wyspa Krym". Swego czasu przeleciała Królowa Matka jak wicher przez "Moskiewską sagę" i na fali uznania dla autora kupiła "Wyspę Krym", odstawiła na półkę na "za jakiś czas" i oto ten jakiś czas właśnie (po, ekhm, dwunastu latach) nadszedł.

3. Bernard Cornwell "Jeźdźcy z piekieł" - pierwsza część trylogii, Królowa Matka z zasady nie czytuje trylogii dopóki nie zdobędzie wszystkich tomów, bo szlag by ja trafił, gdyby się wciągnęła, po czym okazałoby się, że musi czekać na kolejny tom rok czy dwa. Trylogia została niedawno uzupełniona o tom trzeci, a zatem lekturę czas zacząć!

4. Elżbieta Cherezińska "Saga Sigrun". Pierwszą część "Północnej Drogi" Królowa Matka zaczynała ze trzy razy i za każdym razem coś jej przeszkadzało ją skończyć. Teraz, gdy po pierwsze dostała drugą część w światecznym prezencie, a po drugie, wybrała cząść pierwszą do Wyzwania, skończyć ja po prostu MUSI i nie ma przebacz.

5. Majgull Axelsson "Ta, którą nigdy nie byłam". Ci z Czytelników, którzy pamiętają wpis o prozie Majgull Axelsson pamiętają być może i to, że dojrzewanie do jej książek zabiera Królowej Matce dużo czasu. I wymaga stosownego klimatu emocjonalnego. W wypadku tej konkretnej książki będzie to już z pięć lat, więc Królowa Matka uznała, że dość tego. Przyjdzie lato, długie dni, słońce, kwiatki, kląskanie ptasząt, te rzeczy, weźmie się Królowa Matka za Axelsson. Wzdech.

6. Amy Tan "Klub radości i szczęścia". Najsłynniejsza książka Amy Tan, jedyna (poza najnowszą), której Królowa Matka nie czytała. Czas z tym skończyć!

7. Arturo Perez-Reverte "Batalista". Arturo Perez-Reverte to jeden z tych pisarzy, których jedną nieprzeczytaną książkę Królowa Matka trzyma na półce zupełnie świadomie, na czasy, gdy będzie koszmarnie i fatalnie, i nie będzie nic fajnego do czytania (ekhm). Co prawda czasy, gdy nie ma nic fajnego do poczytania jeszcze nie nadeszły, ale tak sobie Królowa Matka pomyślała - może one nigdy nie nadejdą? I Królowa Matka nigdy nie pozna "Batalisty"? Nie, do tego dopuścić nie można, "Batalista" na stosik!

8. Terry Pratchett "Wolni Ciut Ludzie". W kwestii "muszę mieć na półce choć jedną nieprzeczytaną książkę" Terry Pratchett należy do tej samej kategorii pisarzy, co Arturo Perez Reverte, ale że, po pierwsze, Królowa Matka ma w zapasie jeszcze trzy jego powieści, po drugie, "Wolnych Ciut Ludzi", dotąd nie do zdobycia, właśnie zdobyła, a po trzecie, zamierza przeczytać sobie smakowicie cały cykl o Tiffany, zdecydowała się na wybór własnie tej.

9. Matthew Pearl "Klub Dantego". Przykład powieści, ktora stoi u Królowej Matki tak długo, że grzbiet okładki jej wyblakł. Kupiona w czasach, gdy była wielkim przebojem. Teraz się sprawdzi, czy słusznie.

10. Kevin Hearne "Na psa urok". Rozwojowe. Królowa Matka dostała kiedyś w prezencie dwie pierwsze części, a jest ich - pięć? sześć? W każdym razie jeśli okaże się, że warto, Królowa Matka będzie musiała uczynić wyłom w swej decyzji "nie kupowania książek dopóki nie przeczyta wszystkiego, co ma, albo chociaż dużej części". I teraz nie wiadomo - miec nadzieję, ze warto, czy mieć nadzieję, że wręcz przeciwnie...

11.  Jo Nesbo "Upiory". Przewrotnie, bo Królowa Matka czytała "Policję" (i siedem tomów innych opowieści z Harrym Hole) wskutek czego suspens jej się troszkę rypnie. No, ale skoro czytała "Policję" wypada sprawdzić, jak zaczęło się to, co się w "Policji"... rozwiązało.

12. Walter Moers "Miasto Śniących Książek" - jedna z tych książek, ktore Królowa Matka ucelowała przypadkiem na "o-rany-boskie-nie-było-mnie-stać-a-tutaj-chcą-za-to-dziewięć-złotych!!!" przecenie, szczęśliwa przytachała tomiszcze do domu, postawiła na półce i... sama już nie pamięta, co, ale po świecie krąży druga część dzieła, więc najwyższy czas zapoznać się z pierwszą.

Kolejność czytania będzie przypadkowa, styczeń ubarwi Królowa Matka lekturą "Batalisty".

W każdym razie plany czytelnicze na rok 2015 ma Królowa Matka PRAWIE sprecyzowane.

Na pewno przeczyta swoje dwa stosiki - powyższy i ten świąteczno-noworoczny.

Czy coś ponadto - zobaczy się.

Czy coś się zrecenzuje - też :).

piątek, 2 stycznia 2015

Zły początek

Potomek Młodszy (porannie zarumieniony, cieplutki, z buzią jak brzoskwinia i oczami jak gwiazdy, no nic a nic by się człowiek nie spodziewał; odrywa się na chwilę od konsumowanej ciepłej bułeczki z domowym dżemem truskawkowym) - Mamo, a co ty jadłaś na śniadanie?
Królowa Matka (dość nieuważnie) - Ja? No, coś tam jadłam... a, chwila, dwie bułki z serem, sałatą i ogórkiem...
Potomek Młodszy (sprostowując) - A, nie, mamo, ja nie mam na myśli dziś. Co jadłaś na śniadanie, kiedy byłaś młoda?

Powiada Państwu Królowa Matka, ten rok to się naprawdę fatalnie zaczął!