środa, 31 października 2012

Halloween - znowu

Oto odchodzi październik, kolejny październik, który Królowa Matka miała szczęście ujrzeć na własne, zachwycone oczy, odchodzi w glorii wybuchu barw, w złocie i czerwieni, w słońcu, które - jeśli nie ma go na niebie - odbija się w płonących żółcią liściach, odchodzi - taki piękny, taki piękny jak zwykle, a przecież - taki niepowtarzalny.

Potomkom, rozżalonym faktem, ze nie biegają od domu do domu, by napchać się słodyczami po same gardło przypomniano, jaka jest geneza i głębszy sens tego święta, ale robiąc ustępstwo na rzecz Wszechobecnej Komercji wybrano dla nich okolicznościową odzież...


z ich (ze szczególnym naciskiem na - z Potomka Młodszego) pełną entuzjazmu pomocą oddano się robieniu jedynej dyni, goszczącej w tym roku w Domu w Dziczy...


a poza tym, poza Komercją, aby nie była tak Wszechobecna, postawiono w oknie zapalone światełko


dla wszystkich tych Dusz, które tego wieczora chciałyby przyjść do Domu w Dziczy, by ogrzać się przy płomieniu świecy.

I takie światełko zapłonie również jutro, i pojutrze - dopóki nie minie tajemniczy czas, gdy Ukochani Umarli, a także Ci, Których Nie Znamy, nie przejdą ponownie mostem na Tamtą Stronę.

PS. Ostatni to tak spokojny Halloween! Za rok bowiem Pompon Młodszy może już kojarzyć fakt, że jest to - poza wszystkim - dzień jego imienin :).

wtorek, 30 października 2012

Szydełkowo (niekoniecznie sezonowo)

Czy dręczy Cię czasem, Czytelniku, ciekawość, produkcji czego oddaje się Królowa Matka, gdy na dworze hula wiatr, a nawet i śnieg czasami? Gdy dni są krótkie, a noce coraz dłuższe, gdy - przemógłszy własne lenistwo - wyciągnęła w głębin szaf i pudeł szaliki i czapki, i nawet zaczęła je nosić, oraz gdy ulubiony przez nią styl ubierania się "na cebulkę" nie wywołuje już w nikim zdziwienia?

Tak, Miły Czytelniku, zgadujesz trafnie! W taki czas Królowa Matka kończy robić na szydełku spódniczkę z bambusa!

Jest to pierwsza spódniczka jej produkcji, pierwsza rzecz robiona z bambusa, i, jak niewątpliwie zauważyłeś, Czytelniku, bystrym swym okiem, jest to spódniczka mini. W dziury. W wielką ilość dziur. Tak naprawdę składająca się głównie z umieszczonych w misternym systemie dziur. A nie wiem, czy jest Ci wiadome, że włókno z bambusa ma właściwości termoregulacyjne i chłodzi, Królowa Matka może to potwierdzić, bo - szydełkując - trzymała na kolanach zwój materii (z dziur), niewątpliwie chłodnej.

Krótko mówiąc - Królowa Matka poświęciła kilka krótszych i dłuższych drzemek swoich Najdroższych Zdublowanych Potomków w celu zrobienia czegoś, czego nie włoży na siebie przez następne pół roku, a może i nigdy, bo kto wie, może roztyje się chorobliwie i nie wciśnie w wykonany rozmiar (a bambus się słabo rozciąga). Wot, kobieca logika!

Żeby nie wypaść do końca fatalnie we własnych oczach, Królowa Matka popełniła jednakże również dwie bardziej dopasowane do aury rzeczy.

Latem nabyła ona w jednym z wizytowanych przez nią regularnie ciucholandów szaliki dla Potomków. Czemu nabyła je latem nie ma pojęcia, (chociaż w sumie, jak się zastanowi, to latem kupuje najlepsze zimowe rzeczy, zimą zaś - najładniejsze letnie), a dlaczego te akurat? Otóż z powodu kolorów.

.
Jakiś czas temu Królowa Matka zauważyła przygnębiającą tendencję - szaliki i czapeczki dziecięce wystepują w trzech, nie wchodzacych w rachubę, wariantach:

a) w wariancie szaro-burym, który na tle ogólnej zimowej szaro-burości sprawiają jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie,

b) w helołkity, zygzakimakkłiny, tomki-pociągi i spandżboby, wszystko to są urocze bajeczki, co Królowa Matka chętnie przyznaje, ale, na litość bogów wszelakich, dość już, że trzeba je znosić w telewizji, na DVD, na kubeczkach, na zeszytach, blokach, pisakach, plecakach... ile można!!!

i c) w uroczych kolorach, ale za ciężkie pieniądze, których Królowa Matka, jako Wkrótce-Żebrząca-Pod-Kościołem-Wielodzietna-Patologia nie ma za wiele nawet na Absolutnie Niezbędną Odzież, a co dopiero na owszem, śliczne, ale jednak tylko szaliczki.

Czy można się więc dziwić, że gdy zobaczyła powyższe szaliki za oszałamiającą jeden złoty sztuka nie wahała się zbytnio i nabyła je natychmiast?

Nadziei na to jednakże, że uda jej się znaleźć odpowiednie kolorystycznie czapki, nie miała żadnej.

Cóż było robić. Przeryła zapasy włóczki, zakasała rękawy, oddała się pracom ręcznym, poświęcając na nie dwa weekendy, a oto plony:


... czyli (w kolejności) czapka Potomka Młodszego i czapka Potomka Starszego.

Które to - Potomki, nie czapki - nie wyglądają już szaro, buro i ponuro (a raczej nie wyglądałyby, gdyby - zwłaszcza Potomek Starszy - nie upierały się nosić ich na czubku głowy), ale jak radosne krasnoludki.

Czytelniku, jeśli kiedykolwiek ujrzysz urocze krasnoludki w takich właśnie czapeczkach, nie daj się zwieść pozorom :D!

niedziela, 28 października 2012

Przy jesieni o uczuciach

Trzy dni temu:

Matka Królowej Matki (ze zgrozą w oczach i ciągle widocznymi resztkami osłupienia na twarzy) - Odbierałam dziś Potomka Młodszego z przedszkola, a przedtem wpadłam do szkoły po Starszego, bo sobie pomyślałam, że po co ma iść sam do domu, weszliśmy razem do przedszkola, wiesz, jak pani Danusia Młodszego lubi, zaczęła się zachwycać, jaki on jest mądry, jaki koleżeński, jak pięknie pracuje w grupie, jakieś jego prace pokazywać, a w końcu pyta Starszego: "A tobie, kotku, jak idzie w szkole? Lubisz ją? Bawisz się w coś fajnego na przerwach?". I czy ty wiesz, co on odpowiedział?!
Królowa Matka (wysiliwszy - bez szczególnych efektów w postaci zbliżenia się choćby do prawdopodobnej odpowiedzi - wyobraźnię aż do drenażu, z zainteresowaniem) - No???
Matka Królowej Matki - "Nie, ja nie mam czasu się bawić, bo się całuję z dziewczynami"!!!

Królowa Matka opowiada o tym Panu Małżonkowi przy obiedzie parę dni później.

Pan Małżonek (zwracając się do Potomka Starszego) - Naprawdę tak powiedziałeś? To robisz w czasie przerw?
Potomek Starszy (uściślając) - No, nie ja się całuję, tylko one mnie całują. Gonią mnie po holu, łapią w kącie i całują.
Królowa Matka (pełna jak najgorszych przeczuć) - A ile ich jest, tych dziewczyn?
Potomek Starszy - Dwie.
Królowa Matka (jak wyżej) - A jak one cię całują?
Potomek Starszy (demonstrując całusy w stylu "u cioci na imieninach") - O! Tak! Cmok! Cmok!
Królowa Matka (z odczuwalną ulgą powstałą na myśl, że wezwanie do szkoły w celu porozmawiania o molestującym seksualnie Potomku może ją jednak ominie) - Ale dlaczego właściwie spędzasz przerwy w ten sposób, nie lepiej byłoby się jednak w coś pobawić?
Potomek Starszy (tonem wyjaśnienia) - No nie, bo ja już bym chciał mieć swoja własną babeczkę!

***

Potomek Młodszy - A wiesz, mamusiu, jak Natasza do nas przyszła do przedszkola to ja jej nie lubiłem, a potem ją polubiłem i teraz się w sobie zakochaliśmy.
Królowa Matka (z typowym dla swej płci zainteresowaniem) - Tak? Z wzajemnością?
Potomek Młodszy - No... ja w Nataszy, a Natasza we mnie. Natasza kocha mnie, Nataszę kocha Mateusz, Mateusza kocha Maja, Maję kocha Szymon, Julia kocha Sebastiana...
Pan Małżonek (usiłując nadążyć) - A Sebastian kogo? Nataszę?
Potomek Młodszy (pobłażliwie) - Nie, no, tata, nie wiem, kogo Sebastian kocha, Nataszę ja kocham!
Pan Małżonek (pogubiwszy się, słabo) - Aha...
Potomek Młodszy (tonem uzupełnienia) - I jeszcze Daniela, Daniela też!

A mówi się, że uczucia rozkwitają na wiosnę ;D...

środa, 24 października 2012

Potomek Starszy rzuca Klejnotami swych Przemyśleń

Potomek Starszy (ni stąd, ni z owąd, w trakcie spokojnego Obiadu Urodzinowego w Ulubionej Pizzerii na cześć Potomka Młodszego) - Tato, ja chciałbym chodzić na karate. Mogę? Mamo? Zapiszesz mnie?

Królowa Matka (znająca choleryczne usposobienie swojego Potomka i jego skłonność do rozwiązywania konfliktów za pomocą Rządów Żelaznej Pięści, podejrzliwie) - Na karate? Dlaczego nagle chcesz chodzić na karate?

Potomek Starszy - Bo jestem mały, najmniejszy z chłopaków w klasie, a nie chcę być mały i słaby, tylko silny!

Pan Małżonek (znający temperament Potomka równie dobrze jak Królowa Matka, spokojnie) - Nie, karate to zły pomysł, na karate nie, możemy zapisać cię na judo...

Potomek Starszy (z radosnym ożywieniem) - Na judo? A czy jak będę znał judo to będę mógł wszystkich walić ile sił?

Królowa Matka (z zaskoczeniem - jednak) - To ty chciałeś chodzić na karate, żeby móc się bić?

Potomek Starszy (radośnie) - Tak!!! Chcę siać postrach!

***

Potomek Starszy (na tym samym Obiedzie, a w zasadzie po Obiedzie, zamiast przywdziewać odzież wierzchnią krąży po pustej sali, ze szczególnym zainteresowaniem badając schody wiodące w jakieś podziemne czeluście, opatrzone liną z napisem "Wstęp wzbroniony", ale nie pozwala sobie na ograniczanie się podobnym drobiazgiem).

Pan Małżonek - Proszę cię, nie chodź tam, bo jak się rozpędzisz to jeszcze spadniesz z tych schodów!

Potomek Starszy (stoicko) - Nie spadnę, nie spadnę. Nie jest moim przeznaczeniem spadanie ze schodów.


No nie. Jest nim sianie postrachu :D.

piątek, 19 października 2012

Pięciolatek

A tymczasem Potomek Młodszy, Słoneczny Chłopiec, skończył pięć lat.

Już pięć lat minęło od dnia, gdy kilka minut po południu Krolowa Matka usłyszała: "Chłopak!" (trzeba było jej to głośno powiedzieć, bo Potomek Mlodszy na ostatnim USG zrobił dowcip i prezentował się bardzo wyraźnie jako dziewczynka) i poczuła, jak to coś w środku, - to coś, co może jest duszą, może osobowością, psychiką, może wewnętrznym "ja", a może zapowiedzią wrzodów żołądka - jak ta mała, ściśnięta jak pięść kulka w jej wnętrzu pęka, otwiera się i rozwija jak kwiat.

Od czasu strasznych doświadczeń związanych z narodzinami Potomka Starszego dusza Królowej Matki, jakkolwiek melodramatycznie to brzmi, była jak ptak, uchwycony przez Kogoś w garść i ściśnięty z całej siły. W chwili, gdy usłyszała pierwszy płacz swojego Drugiego Syna (a głos miał jak srebrny dzwoneczek, ma go w uszach do dziś) poczuła, fizycznie poczuła, jak z tej skrępowanej żalem, poczuciem winy, poczuciem straty i niezmierzonym strachem duszy opadają więzy, i pierwszy raz od prawie trzech lat odetchnęła pełna piersią.


Wobec każdego ze swoich Potomków Królowa Matka zaciągnęła jakiś Niespłacalny Dlug Wdzięczności.

Taki właśnie ma wobec Potomka Młodszego.

środa, 17 października 2012

O recyklingu słów kilka :)

A co można zrobić w takie dni, jak ten, gdy za oknem szaro i ponuro, a mgła zdaje się wciskać aż do domu? Gdy nawet jeden promień słonecznego światła nie przebija się przez poduchę chmur i trzeba włączać światło już w południe? Gdy jest smutno, posępnie i wydaje się, że nigdy już nie będzie inaczej? I w dodatku ma sie w domu czworo marudnych, niewybieganych z powodu pogody dzieci, zawodzących co dwie minuty: "Maaamooo, nuuudzi mi sięęę!!!" (no dobra, Potomki Starsze tak zawodzą. Potomki Młodsze jędzą bezinteresownie i niewerbalnie), oraz dużą ilość opakowań papierowych, głównie po mleku "Bebiko", ale także po herbacie, kawie oraz wkładkach laktacyjnych? 

Otóż sadza się jędzące Potomki przy stole, zaopatrzone w dużą ilość kredek świecowych, pisaków, kleju, nożyczek, gumek do mazania i inszych inszości...





... zdaje się na wyobraźnię i niczym nieskrępowaną ekspresję własnych Dzieci, po czym, po godzinie twórczych zmagań zyskuje się kolejną (co najmniej!) godzinę względnego spokoju, gdy dumne i blade, uszczęśliwione niewątpliwym sukcesem artystycznym i dumne z  własnoręcznego powiększenia zasobów zabawkowych Potomki bawią się w swoje własne, wyprodukowane temi ręcami Tokio, napadane przez własnego Godzillę i zamieszkane przez własne, malutkie Godzillki :)...






Królowa Matka zaś dodatkowo ma zrobiony porządek w surowcach wtórnych :D.

wtorek, 16 października 2012

Ktokolwiek wie...

Potomek Młodszy (pilnie obserwując wielkie świerki, mijane w drodze do przedszkola) - Mamusiu, czy szyszki to są takie kwiatki choinek, tylko drapieżne?

Potomek Młodszy (w przerwie w chłonięciu jak gąbka pouczających treści Programu Przyrodniczego) - Mamo, czy foki to są takie lamparty morskie, tylko łagodne?

Pytania, na które nie ma dobrych odpowiedzi :D...

Na słotę i pluchę :)

Co można zrobić w takie dni, jak ten, gdy za oknem szaro i ponuro, a mgła zdaje się wciskać aż do domu? Gdy nawet jeden promień słonecznego światła nie przebija się przez poduchę chmur i trzeba włączać światło już w południe? Gdy jest smutno, posępnie i wydaje się, że nigdy już nie będzie inaczej?

Można, a nawet trzeba, upiec bułeczki z serem i rodzynkami.




Przepis na bułeczki zaczerpnęła Królowa Matka z książki "Kuchnia wegetariańska", wydanej przez Prószyński i S-ka, a ma do wypieku szczególny sentyment, bo to pierwsza rzecz, która upiekła po wprowadzeniu się do Domu w Dziczy :).

Krokiem wstępnym do zrobienia bułeczek jest poczynienie zaczynu z 250 gram mąki, 20 gram drożdży, łyżki cukru i 250 ml ciepłego mleka. Przyjemną stroną takiego zaczynu jest to, że musi rosnąć w cieple, włącza się zatem gaz i w domu robi się przytulniej :).

Gdy zaczyn wyrósł, Królowa Matka dodała doń jedno jajko i dwa żółtka utarte z 50 gramami cukru, sporą szczyptę soli, kolejne 250 g mąki i 60 g stopionego i przestudzonego masła. Zagniotła wszystko na gładką masę (czego nienawidzi robić, ale cóż, dobra Matka Polka poświęca się dla rodziny z uśmiechem na udręczonych ustach przecież), wyrobiła i postawiła do wyrośnięcia, przykryte lniana ściereczką, a sama oddała się robieniu nadzienia.

Aby przygotować nadzienie, Królowa Matka przetarła przez sito 350 gram białego sera, dodała doń dwa żółtka utarte z 50 gramami cukru, cukrem waniliowym i jedną dużą łyżką bardzo miękkiego masła, a także garścią rodzynek, których w przepisie oryginalnym nie ma, ale które bardzo sobie ceni Pan Małżonek, potem zaś ubiła pianę z dwóch białek i bardzo delikatnie dodała ją do masy serowej.

W tym czasie ciasto podrosło na tyle, by móc je podzielić na dwanaście części, więc je Królowa Matka podzieliła, z każdego kawałka uformowała bułeczkę i ułożyła bułeczki na blasze pokrytej papierem do pieczenia (lub też dobrze posmarowanej masłem, po uważaniu). Zostawiła bułeczki na kolejny kwadrans, a gdy trochę podrosły, zrobiła w każdej zagłębienie przy pomocy dużej łyżki (można też, trywialnie i wręcz ordynarnie, przy pomocy własnej dłoni), a w każde zagłębienie nałożyła dwie łychy nadzienia. A, przedtem bułeczki należy posmarować rozbełtanym jajkiem, o czym Królowa Matka nie wspomniała, bo zawsze o tym zapomina. Tym razem tez zapomniała, posmarowała je za to mlekiem i posypała cukrem cynamonowym, o.

Po czym włożyła bułeczki do piecyka nagrzanego do 220 stopni i piekła je 20 minut.

A po domu zaczął rozchodzić się upojny zapach ciasta drożdżowego i cynamonu, i już było mniej szaro, mniej mgliście i mniej beznadziejnie :).

środa, 10 października 2012

O wychowaniu w atmosferze patologii, cd ;D

Królowa Matka (złożona boleścią kręgosłupa uniemożliwiającą jej chodzenie, zażywa odpoczynku w sypialni).
Potomek Starszy (wpadając jak burza, z właściwym sobie napadem słowotoku) - Mamo, on mnie opluł!!! Zupełnie bez powodu mnie opluł, powiedz mu coś!!! Tak się potajemnie skradał, skradał, a potem mnie opluł! JAK LAMA!!!

Królowa Matka (zamiast upomnieć Potomka Młodszego werbalnie, wykonać dobrą, rodzicielska robotę, wykorzystać okazję do wplecenia w tę robotę jakiegoś mądrego a dowcipnego opowiadania z serii "Nie czyń drugiemu...", doznaje napadu wizji zgoła odmiennej, niż przedstawioną przez Potomka...


i ulega napadowi niepedagogicznego, lecz nie do opanowania, śmiechu).

Patologia, panie ja kogo, czysta patologia!

wtorek, 9 października 2012

... jarzębinę w koszu niesie...

... czyli ogołacania Łona Natury ciąg dalszy.

Niestety, urodzaju na jarzębinę w tym roku nie ma. No, może jest gdzieś w Polsce (lub też poza jej granicami), ale tu, gdzie pomieszkuje Królowa Matka - nie. Rok temu, dwa lata temu okoliczne drzewka uginały się od czerwonych i pomarańczowych korali, w tym roku otóż korali tak wiecej niet. Czasem, gdzieś tam zwisają smutno w postaci jednej-dwóch kiści, ale co to jest, jak ma się w planie zrobienie galaretki jarzębinowej, do której wersji podstawowej potrzeba kilograma owoców (a Królowa Matka wersji podstawowej nie robi nigdy, zawsze mnoży ja przez dwa)! Ale nic to. Dla chcącego...

Chcąca Królowa Matka jakoś dała radę zerwać ten kilogram jagód jarzębiny, umyła je i wykonała najłatwiejszą część procesu przyrządzania galaretki, czyli wraziła jarzębinę do zamrażalnika. Nie zmrożona jarzębina jest gorzka w smaku, a ponadto zawiera trujący (a już na pewno szkodliwy) kwas parasorbinowy, który znika, jeśli owoce się zamrozi lub podda działaniu wysokiej temperatury, a wtedy zostają już same korzyści, jak na przykład wysoka, porównywalna do tej znajdującej się w cytrusach, zawartość witaminy C, więcej karotenu niż w marchwi, witaminy A, E i K, i insze inszości.

Mrozić jarzębinę wystarczy jedną dobę, ale Królowa Matka zazwyczaj o niej zapomina/ nie ma czasu na robienie przetworów/ nie ma czasu na babranie się z galaretkami, wskutek czego owoce leżą sobie w zamrażalniku i tydzień. Jak dotąd nie zaobserwowano, by im to w jakiś szczególny sposób zaszkodziło.

Po dobie, paru dniach czy tygodniu, Królowa Matka wyciąga jarzębinę z zamrażalnika, myje ją (gdyż niekoniecznie pamięta, czy umyła ja już wcześniej, a nawet jeśli, to co z tego, dwukrotne mycie jeszcze nikomu nie zaszkodziło), odmraża i rozgniata w garnku o grubym dnie. Zalew całość szklanką wody, dodaje sok wyciśnięty z dwóch cytryn i otartą z nich skórkę, po czym gotuje wszystko pół godziny.

Ugotowaną pulpę cedzi przez gazę (to znaczy, Królowa Matka cedzi przez tetrową pieluszkę, ale jak ktoś ma gazę, to jak najbardziej nie powinien się wahać, i jej użyć), do soku dodaje pół kilo cukru i gotuje całość, starannie zbierając szumy, do momentu, gdy kropla galaretki wylana na chłodny talerzyk nie rozmywa się (co nie trwa tak długo, jak mogłoby się wydawać).

Gotową galaretkę Królowa Matka przekłada do wyparzonych i (dla pewności) wymytych spirytusem słoików, zakręca mocno i odstawia do spiżarni.


Galaretka ma interesujący, nieco cierpki posmak, który ładnie przełamuje kwaśność cytryny (dlatego można jej dodać więcej, ale to już kwestia indywidualnych gustów, oraz sprawdzania metodą prób i błędów), zapewne nie zasmakuje każdemu, ale jeśli ktoś lubi/ kiedykolwiek lubił owoce jarzębiny w czekoladzie na pewno zasmakuje i w galaretce :). Potomki Królowej Matki pożerają ją na chlebie w charakterze dżemu, na łyżce w charakterze deseru, oraz też na łyżce w charakterze lekarstwa, bo to przetwór natychmiastowo pomagający na biegunkę, niech się wszystkie Stoperany świata schowają, tak jak działa ta galaretka to nie działa NIC, Królowa Matka wie, co mówi, bo Potomek Starszy miał we wczesnym dzieciństwie bardzo wrażliwy żołądek i kurowała go w ten sposób dość często.

A, wytłoczek jarzębinowych nie trzeba wyrzucać, zwłaszcza, jeśli nie zostały wyciśnięte do imentu, można je potraktować tak, jak wytłoczki owoców bzu, przesmażyć z cukrem (ilość do smaku), zapakować w słoiczki, i zimą leczyć za pomocą tego nietypowego dżemu przeziębienia, biegunkę i kamicę nerkową :).

PS. Królowa Matka z dumą donosi też, że jej galaretka z jabłek wreszcie uległa i się ścięła, a oto dowód, że rzeczywiście można kroić ją w sześcianiki. No, w piramidki ;D.


sobota, 6 października 2012

O wychowaniu z przemocą ;D

Uroczy rodzinny wieczorek. Jeden Potomek rysuje kolejnego smoka w swoim, produkowanym z poświęceniem, "Atlasie Smoków", Drugi Potomek rysuje potwora (chwilowo luzem, bez atlasu), Trzeci Potomek igra samochodzikiem z serii Duplo, zakupionym przez Rodzicieli w daaawnych czasach, gdy firma Lego się im nie naraziła i nabywali oni samochodziki i insze utensynalia tejże z dużym zapałem, zaś Czwarty Potomek...

No, oczywiście, tak, żeby wszystkie Cztery Potomki były bezdźwięczne, bezwonne i oddane niewinnym igraszkom to mowy nie ma.

A zatem Czwarty Potomek włazi na oparcie kanapy, by, przechyliwszy się nieznacznie do przodu, oprzeć się obiema rękami o okno i pobębnić w nie sobie radośnie.

Królowa Matka (w której wizja Pompona Młodszego spadającego z oparcia prosto na ten głupi, nieprawdaż, dziób jakoś nie wzbudziła szaleńczego entuzjazmu, kategorycznie) - Złaź stamtąd natychmiast, powiadam ci, natychmiast, bo inaczej...!!!

Potomek Młodszy (stoicko, nawet na moment nie odrywając się od rysowania) - Skatujesz go, mama?

A potem się Królowa Matka dziwi, że na jej bloga jak po sznurku trafiają przeróżne osoby, wpisujące w wyszukiwarki hasła typu "Młody skopał matkę" albo "Patologia bicie dzieci", a nawet (pisownia oryginalna, żeby nie było, Królowa Matka wiele razy podkreślała, że nie ma wyobraźni literackiej i sama by tego wymyślić nie umiała) "kaźiroctwosyobmacujematke"...

poniedziałek, 1 października 2012

Idzie lasem Pani Jesień...

Potomek Starszy (z racji uczęszczania do uczelni stopnia podstawowego zmuszony przez państwo polskie, wspomnianą uczelnię i Podłych Rodziców do biedzenia się nad robieniem zadania domowego, marnując w ten sposób czas, który mógłby wszak poświęcić na coś twórczego, jak na przykład uzupełnianie Atlasu Smoków).

Królowa Matka (dzielnie - o, nie wyobrażasz sobie, Luby Czytelniku, JAK dzielnie - mu w tym towarzyszy).

Potomek Starszy (który, ku obopólnemu zaskoczeniu, uporał się całkiem sprawnie z Wypracowaniem Z Wyobraźni  "Dlaczego Jesień maluje drzewa na złoto?"- czyli tym, na czym, jak podejrzewała Wyrodna Mać - co przyznaje ze wstydem - miał polec, szykuje się do opatrzenia go ilustracją).

Królowa Matka (z zadowoleniem) - No! To teraz jeszcze tylko musisz narysować jakąś świetną laskę...

Potomek Starszy (skonsternowany) - Ale... to znaczy, co? Taki długi, cienki kij?

Wiele, wiele jeszcze pracy przed Królową Matką, jak widać :D...