Potomek Młodszy - Wiesz, mamusiu, dziś się zalubiłem w Nataszy.
Królowa Matka (w zamyśleniu) - W Nataszy, hmmm (bo Nataszy tośmy jeszcze w tym domu nie słyszeli)? A jak się to zalubienie objawiło?
Potomek Młodszy (podskakując, jakby miał sprężyny przytwierdzone do obuwia, co jest jego normalnym sposobem poruszania się, niestety) - Maję też lubię. I Kamila, chociaż on jest niegrzeczny. I Daniela, on
jest już bardziej grzeczny niż na początku, PRAWIE tak jak ja, ale wiesz, to trzylatek.
Jak trzylatek wlewa zieloną farbę do czerwonej to ja rozumiem, ale
pięciolatek???! Ja w ogóle wszystkich lubię. Ale w Nataszy to się
normalnie zakochałem! Pochodziliśmy trochę w parze, porzucaliśmy świecącą piłeczką w kształcie piłki...
Królowa Matka (silnie zaintrygowana) - Piłeczką w kształcie piłki? Świecącą? Taką, jaką w domu mamy?
Potomek Młodszy - Nie, nie taka kolczastą, tylko w kształcie piłki. Taką, co jak się rzuca, to ona świeci, i tak HOP, HOP, BUM, BZZZZ! (tu wymachy rękami, nogami, podskoki, słowem seria gestów godna ninji odpierającego zmasowany atak przynajmniej dwudziestu przeciwników), a nasza tak tylko (rachityczna prezentacja) hop... hop...
Królowa Matka - Aha.
Potomek Młodszy (kontynuuje opowieść) - ... porozmawialiśmy, razem się bawiliśmy przed obiadkiem, chodziliśmy razem na spacerku i doszedłem do wniosku, że się w niej zalubiłem.
No proszę, podstawy, na których należy budować zdrowy związek - wspólne pasje, rozmowy, konstruktywne wspólne spedzanie czasu i znajdowanie w tym przyjemności - wytłumaczone jak dziecku!
Chociaż zabawę świecącą piłeczką w kształcie piłki można zdaniem Królowej Matki pominąć :).
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
sobota, 20 kwietnia 2013
Potomek Starszy pozostaje Mistrzem Kreatywnego Komplementu
Potomek Starszy (spoglądając na Królową Matkę miłośnie) - Ty masz wielkie szczęście, że jesteś taka piękna! Bo mogłabyś być łysa... i mieć wielki nos... (po chwili wnikliwej analizy) Wyglądałabyś wtedy jak Skalmar.
Taaak... to byłoby... eee... niewątpliwie przykre :).
Taaak... to byłoby... eee... niewątpliwie przykre :).
środa, 17 kwietnia 2013
O uwielbieniu
Matka Królowej Matki (ni stąd, ni zowąd) - Jak się nazywa ten król z "Pingwinów z Madagaskaru"?
Królowa Matka (z najwyższym zdumieniem) - Julian.
Matka Królowej Matki - Właśnie! Oglądałam wczoraj kawałek "Szkła kontaktowego", patrzę nagle na ten pasek z SMS-ami, a tam - "Uwielbiam króla Juliana". Nie do wiary po prostu, ale wygląda na to, że jest was więcej...
Potomek Starszy (podekscytowany) - Króla Juliana? Tego króla Juliana?
Matka Królowej Matki - No tak, ktoś zupełnie bez żadnego związku z... z... no, z niczym to napisał.
Potomek Starszy (pewnym tonem, wyjaśniająco) - Ach. To pewnie mama.
To nie była mama, ale z tego miejsca Królowa Matka pragnie serdecznie pozdrowić duchowego pobratymca :D.
Królowa Matka (z najwyższym zdumieniem) - Julian.
Matka Królowej Matki - Właśnie! Oglądałam wczoraj kawałek "Szkła kontaktowego", patrzę nagle na ten pasek z SMS-ami, a tam - "Uwielbiam króla Juliana". Nie do wiary po prostu, ale wygląda na to, że jest was więcej...
Potomek Starszy (podekscytowany) - Króla Juliana? Tego króla Juliana?
Matka Królowej Matki - No tak, ktoś zupełnie bez żadnego związku z... z... no, z niczym to napisał.
Potomek Starszy (pewnym tonem, wyjaśniająco) - Ach. To pewnie mama.
To nie była mama, ale z tego miejsca Królowa Matka pragnie serdecznie pozdrowić duchowego pobratymca :D.
wtorek, 16 kwietnia 2013
Wszystko przez Nessera (Hakan Nesser)
Z Nesserem było tak - Królowa Matka weszła do księgarni sieci Matras, która akurat miała interesujące obniżki i przeceny (bowiem w innych okolicznościach przyrody Królowa Matka stara się omijać księgarnie ze zbolałym sercem) z silnym postanowieniem nabycia drogą kupna kryminału, bowiem była w brutalnym nastroju i wolała wyładować się w inny sposób niż ten, który zapewniłby jej pięć minut sławy we wszystkich głównych wydaniach wiadomości.
Pierwszym kryminałem, ktory ściągnęła z apetycznej kupki książek była: "Całkiem inna historia" Håkana Nessera. Królowa Matka do tamtej chwili o Nesserze nie słyszała, przeczytała streszczenie z okładki, spodobało jej się, zajrzała do środka, druk był normalny, drobny i gęsty, a nie rozstrzelony jak na tych tablicach, których używają okuliści dla zbadania ostrości wzroku pacjenta (oraz tej samej wielkości), marginesy nie stanowiły 2/3 strony, słowem, całość zapowiadała się bardzo zachęcająco.
Tyle tylko, że była to druga część z czterech.
Królowa Matka przeryła górę książek do dna, nie znalazła części pierwszej, wezwała siłę fachową, siła fachowa też przekopała i znalazła, streszczenie aż tak Królowej Matce nie podeszło, ale że z natury jest obowiązkowa (no i bała się, że zaczynając od części drugiej może się pogubić) kupiła tę pierwszą, i prawie od razu okazało się, że kupiła Kryminał, a dostała Literaturę*.
Królowej Matce zdarzyło się to do tej pory tylko raz, gdy przy okazji lektury "Z zamkniętymi oczami" Carofiglio zorientowała się nagle, że płacze i nie może się powstrzymać, nigdy dotąd nie płakała przy kryminałach, ale ponieważ rzecz się działa w Klinice Kardiologii dwa tygodnie po rozpoczęciu leczenia (i Królowa Matka była na tym etapie chorowania, gdy poprosiła Pana Małżonka, aby zabrał do domu "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet", bo nie miała siły, by ją w ręku utrzymać, i przywiózł jej coś lekkiego - dosłownie) uznała, że może jest rozstrojona hormonalnie i fizycznie rozbita, i wróciła Carofiglio gdy czuła sie już dobrze. I uzyskała to samo - literaturę, dla której wątek kryminalny był w sumie pobocznym, czasem wręcz mało istotnym dodatkiem (oraz adwokata Guido Guerrieri w bonusie, - jakby było potrzeba jeszcze bonusów! - w którym się natychmiast zakochała).
Teraz oto spotkało ją to ponownie - akcja powieści "Czlowiek bez psa" toczyła sie powolutku, niespiesznie, a przecież wciągala jak bagno (i owszem, skojarzenie z bagnem zamierzone), wątek kryminalny rodził się na uboczu i jakby od niechcenia, było gęsto, ciemno i ciężko na sercu, i tylko wraz z pojawieniem się inspektora pojawiał się ironiczny humor, jak złoty błysk w tym dusznym mroku, trup się nie ścielił gęsto, mało tego, przez prawie pół książki nie ścielił się wcale, czego Królowa Matka zasadniczo nie cierpi, no bo jak już czyta kryminał to jakiś wszak jakiś ścielić się powinien, a tym razem nic a nic jej to nie przeszkadzało, bo znowu, jak się okazało, dostała Literaturę w cenie Kryminału (oraz inspektora Gunnara Barbarottiego w bonusie, - jakby było potrzeba jeszcze bonusów! - w którym się natychmiast zakochała).
Królowa Matka, słowem, popadła w Uczucie, zakupiła (albo wymogła zakupienie jej w ramach prezentów) pozostałe części tetralogii (chociaż ostatnio odkryła, że pojawiła się też część piąta, ekhm, ekhm), i dawkowała je sobie, smakowicie czytając jedną na kwartał.
W pierwszej części jeszcze nic jej nie uwierało.
W drugiej, owszem, zwróciła uwagę.
Trzecią zamknęła z trzaskiem, udała się do Brata Internetu i wyguglała "szwedzkie bułeczki cynamonowe".
Rany koguta, ile oni tego tam jedli!!! Wręcz więcej, niż kawy pili (a to jest naprawdę COŚ, po Mankellowskim cyklu o Wallanderze Królowa Matka miała nieustający herzklekot tylko od czytania o nieustannym piciu kawy). Gdzie nie jechali, czy była to wizyta u świadka, czy u rodziny ofiary, czy u własnej rodziny - wszędzie na stół wyjeżdżały bułeczki cynamonowe, a dodać jeszcze należy wewnętrzne samobiczowanie inspektora B., który zastanawiał się, kiedy ostatnio sam je upiekł dla swoich bliskich... tego było za wiele, Królowa Matka po prostu musiała je upiec i zobaczyć, o co tyle krzyku.
Hasło "szwedzkie bułeczki cynamonowe" dało prawie osiem tysięcy wyników w 0,1 sekundy. Hm, pewną jasność na temat skali problemu Królowa Matka miała, znaczna część tych wynikow zdobna była w zdjęcia i przepisy, Królowa Matka zapoznała się z jakimiś pięćdziesięcioma, po czym zdecydowała się na wypróbowanie tego, bo wydawał jej się niezwykle fachowy (i zdjęcia miał śliczne:)), i oczywiście natychmiast potknęła się o decylitry.
Wyguglala decylitry, z wywalonym jęzorem, oblewając się potem i walcząc z dyskalkulią (oraz chęcią, by nie walczyć z dyskalkulią i dać se spokój) Królowa Matka dokonała żmudnego przeliczenia decylitrów na coś normalnego, po czym odkryła, że na linkowanym blogu na jednej z zakładek znajduje się przelicznik...
(Tak, to teraz jest ten moment, kiedy wszyscy klaszczą w ręce, wiwatują i machają kapeluszem z piórami ku czci bezdennej głupoty K.M, gotowi? No to start!).
Królowa Matka dała samej sobie mentalnie w pysk, zwymyślała się od kretynek, popodziwiała głębię przysłowia "robota kocha głupiego", westchnęła i przystąpiła do produkcji. Według tych swoich przeliczonych miarek (produkt wyszedł jadalny, więc możliwe, że całkiem dobrze przeliczonych :)).
Zaraz na początku zauważywszy, że autorka oryginalnego przepisu najwyraźniej zapomniała podać, ile masła należy użyć do produkcji Królowa Matka, posiłkując się innymi przepisami na te same bułeczki, sugerujące użycie między 5 a 10 dkg, roztopiła (krakowskim targiem) 7 dkg masła i dodała doń szklankę mleka.
W osobnej misce utarła 25 g drożdży z pół szklanki cukru, zalała to mlekiem z masłem, dodała, pracowicie wyrabiając, trzy szklanki mąki i szczyptę soli, wyrabiała własnoręcznie (bo już chyba wszyscy Czytelnicy bloga wiedzą, że ma wstręt do narzędzi ułatwiających życie w kuchni, nie wiadomo czemu, może to się nadaje na jakąś terapię, kto wie), aż ciasto stało się miękkie, gładkie i elastyczne, przykryła je czystą lnianą ściereczką i poszła się cieszyć życiem rodzinnym, podczas gdy ciasto spokojnie podwajało swą objętość.
Podwoiło ją po jakiejś godzinie, więc Królowa Matka wyłożyła je na stolnicę i rozwałkowała w kształt prostokąta, prostokąt ten zaś pokryła nadzieniem przyrządzonym z 5 dkg masła utartego z 1/4 cukru i dwiema łyżkami (sporymi, ale niekoniecznie trzeba podzielać cynamonowa obsesję Królowej Matki, mogą one być normalnego rozmiaru, te łyżki) cynamonu. Prostokąt zwinęła w rulon i pokroiła w dwucentymetrowe plastry (co dało jej 23 przyszłe bułeczki), które ułożyła na blasze pokrytej pergaminem i odstawiła do wyrośnięcia na kolejne 30 minut, podczas gdy piec rozgrzewał się do wymaganych 250 stopni.
Po pół godzinie posmarowała bułeczki rozbełtanym jajkiem, posypala je grubym brązowym cukrem (bo perłowego nie miała na składzie) i włożyła do pieca na kwadrans.
Po czym zrozumiała, dlaczego bułeczki te mają w Szwecji swoje święto.
(Zrozumiały to też jej dzieci, które nie ograniczyły się tym razem do obżarcia wypieku ukochanej mamuni z wierzchu i zignorowaniu reszty, i które od tygodnia nieustannie dopytują się, kiedy też ukochana mamunia upiecze bułeczki po raz kolejny).
Håkanie Nesser, Królowa Matka pozostaje Ci nieustannie wdzięczna :)!
* Królowa Matka wyjaśnia, że nie lekceważy kryminałów, wcale, przeciwnie, bardzo je ceni i kocha, oraz potrzebuje, zwłaszcza odkąd została mamusią licznej dziatwy, ciekawe, dlaczego jej się to jakoś wiąże w logiczną całość. Tym niemniej znacznej większości kryminałów nie czyta się jednak dla przyjemności obcowania z pięknym językiem i głębokimi przemyśleniami, ale ze względu na wartką akcję i zagadkę sensacyjną, i znaczna większość kryminałów, nawet tych napisanych niezwykle dobrze literacko, tego - głównie, albo i wyłącznie - właśnie dostarcza. Jeśli dostarcza jeszcze czegoś, Królowa Matka traktuje to jako cenną promocję typu "dwa w cenie jednego".
Pierwszym kryminałem, ktory ściągnęła z apetycznej kupki książek była: "Całkiem inna historia" Håkana Nessera. Królowa Matka do tamtej chwili o Nesserze nie słyszała, przeczytała streszczenie z okładki, spodobało jej się, zajrzała do środka, druk był normalny, drobny i gęsty, a nie rozstrzelony jak na tych tablicach, których używają okuliści dla zbadania ostrości wzroku pacjenta (oraz tej samej wielkości), marginesy nie stanowiły 2/3 strony, słowem, całość zapowiadała się bardzo zachęcająco.
Tyle tylko, że była to druga część z czterech.
Królowa Matka przeryła górę książek do dna, nie znalazła części pierwszej, wezwała siłę fachową, siła fachowa też przekopała i znalazła, streszczenie aż tak Królowej Matce nie podeszło, ale że z natury jest obowiązkowa (no i bała się, że zaczynając od części drugiej może się pogubić) kupiła tę pierwszą, i prawie od razu okazało się, że kupiła Kryminał, a dostała Literaturę*.
Królowej Matce zdarzyło się to do tej pory tylko raz, gdy przy okazji lektury "Z zamkniętymi oczami" Carofiglio zorientowała się nagle, że płacze i nie może się powstrzymać, nigdy dotąd nie płakała przy kryminałach, ale ponieważ rzecz się działa w Klinice Kardiologii dwa tygodnie po rozpoczęciu leczenia (i Królowa Matka była na tym etapie chorowania, gdy poprosiła Pana Małżonka, aby zabrał do domu "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet", bo nie miała siły, by ją w ręku utrzymać, i przywiózł jej coś lekkiego - dosłownie) uznała, że może jest rozstrojona hormonalnie i fizycznie rozbita, i wróciła Carofiglio gdy czuła sie już dobrze. I uzyskała to samo - literaturę, dla której wątek kryminalny był w sumie pobocznym, czasem wręcz mało istotnym dodatkiem (oraz adwokata Guido Guerrieri w bonusie, - jakby było potrzeba jeszcze bonusów! - w którym się natychmiast zakochała).
Teraz oto spotkało ją to ponownie - akcja powieści "Czlowiek bez psa" toczyła sie powolutku, niespiesznie, a przecież wciągala jak bagno (i owszem, skojarzenie z bagnem zamierzone), wątek kryminalny rodził się na uboczu i jakby od niechcenia, było gęsto, ciemno i ciężko na sercu, i tylko wraz z pojawieniem się inspektora pojawiał się ironiczny humor, jak złoty błysk w tym dusznym mroku, trup się nie ścielił gęsto, mało tego, przez prawie pół książki nie ścielił się wcale, czego Królowa Matka zasadniczo nie cierpi, no bo jak już czyta kryminał to jakiś wszak jakiś ścielić się powinien, a tym razem nic a nic jej to nie przeszkadzało, bo znowu, jak się okazało, dostała Literaturę w cenie Kryminału (oraz inspektora Gunnara Barbarottiego w bonusie, - jakby było potrzeba jeszcze bonusów! - w którym się natychmiast zakochała).
Królowa Matka, słowem, popadła w Uczucie, zakupiła (albo wymogła zakupienie jej w ramach prezentów) pozostałe części tetralogii (chociaż ostatnio odkryła, że pojawiła się też część piąta, ekhm, ekhm), i dawkowała je sobie, smakowicie czytając jedną na kwartał.
W pierwszej części jeszcze nic jej nie uwierało.
W drugiej, owszem, zwróciła uwagę.
Trzecią zamknęła z trzaskiem, udała się do Brata Internetu i wyguglała "szwedzkie bułeczki cynamonowe".
Rany koguta, ile oni tego tam jedli!!! Wręcz więcej, niż kawy pili (a to jest naprawdę COŚ, po Mankellowskim cyklu o Wallanderze Królowa Matka miała nieustający herzklekot tylko od czytania o nieustannym piciu kawy). Gdzie nie jechali, czy była to wizyta u świadka, czy u rodziny ofiary, czy u własnej rodziny - wszędzie na stół wyjeżdżały bułeczki cynamonowe, a dodać jeszcze należy wewnętrzne samobiczowanie inspektora B., który zastanawiał się, kiedy ostatnio sam je upiekł dla swoich bliskich... tego było za wiele, Królowa Matka po prostu musiała je upiec i zobaczyć, o co tyle krzyku.
Hasło "szwedzkie bułeczki cynamonowe" dało prawie osiem tysięcy wyników w 0,1 sekundy. Hm, pewną jasność na temat skali problemu Królowa Matka miała, znaczna część tych wynikow zdobna była w zdjęcia i przepisy, Królowa Matka zapoznała się z jakimiś pięćdziesięcioma, po czym zdecydowała się na wypróbowanie tego, bo wydawał jej się niezwykle fachowy (i zdjęcia miał śliczne:)), i oczywiście natychmiast potknęła się o decylitry.
Wyguglala decylitry, z wywalonym jęzorem, oblewając się potem i walcząc z dyskalkulią (oraz chęcią, by nie walczyć z dyskalkulią i dać se spokój) Królowa Matka dokonała żmudnego przeliczenia decylitrów na coś normalnego, po czym odkryła, że na linkowanym blogu na jednej z zakładek znajduje się przelicznik...
(Tak, to teraz jest ten moment, kiedy wszyscy klaszczą w ręce, wiwatują i machają kapeluszem z piórami ku czci bezdennej głupoty K.M, gotowi? No to start!).
Królowa Matka dała samej sobie mentalnie w pysk, zwymyślała się od kretynek, popodziwiała głębię przysłowia "robota kocha głupiego", westchnęła i przystąpiła do produkcji. Według tych swoich przeliczonych miarek (produkt wyszedł jadalny, więc możliwe, że całkiem dobrze przeliczonych :)).
Zaraz na początku zauważywszy, że autorka oryginalnego przepisu najwyraźniej zapomniała podać, ile masła należy użyć do produkcji Królowa Matka, posiłkując się innymi przepisami na te same bułeczki, sugerujące użycie między 5 a 10 dkg, roztopiła (krakowskim targiem) 7 dkg masła i dodała doń szklankę mleka.
W osobnej misce utarła 25 g drożdży z pół szklanki cukru, zalała to mlekiem z masłem, dodała, pracowicie wyrabiając, trzy szklanki mąki i szczyptę soli, wyrabiała własnoręcznie (bo już chyba wszyscy Czytelnicy bloga wiedzą, że ma wstręt do narzędzi ułatwiających życie w kuchni, nie wiadomo czemu, może to się nadaje na jakąś terapię, kto wie), aż ciasto stało się miękkie, gładkie i elastyczne, przykryła je czystą lnianą ściereczką i poszła się cieszyć życiem rodzinnym, podczas gdy ciasto spokojnie podwajało swą objętość.
Podwoiło ją po jakiejś godzinie, więc Królowa Matka wyłożyła je na stolnicę i rozwałkowała w kształt prostokąta, prostokąt ten zaś pokryła nadzieniem przyrządzonym z 5 dkg masła utartego z 1/4 cukru i dwiema łyżkami (sporymi, ale niekoniecznie trzeba podzielać cynamonowa obsesję Królowej Matki, mogą one być normalnego rozmiaru, te łyżki) cynamonu. Prostokąt zwinęła w rulon i pokroiła w dwucentymetrowe plastry (co dało jej 23 przyszłe bułeczki), które ułożyła na blasze pokrytej pergaminem i odstawiła do wyrośnięcia na kolejne 30 minut, podczas gdy piec rozgrzewał się do wymaganych 250 stopni.
Po pół godzinie posmarowała bułeczki rozbełtanym jajkiem, posypala je grubym brązowym cukrem (bo perłowego nie miała na składzie) i włożyła do pieca na kwadrans.
Po czym zrozumiała, dlaczego bułeczki te mają w Szwecji swoje święto.
(Zrozumiały to też jej dzieci, które nie ograniczyły się tym razem do obżarcia wypieku ukochanej mamuni z wierzchu i zignorowaniu reszty, i które od tygodnia nieustannie dopytują się, kiedy też ukochana mamunia upiecze bułeczki po raz kolejny).
Håkanie Nesser, Królowa Matka pozostaje Ci nieustannie wdzięczna :)!
* Królowa Matka wyjaśnia, że nie lekceważy kryminałów, wcale, przeciwnie, bardzo je ceni i kocha, oraz potrzebuje, zwłaszcza odkąd została mamusią licznej dziatwy, ciekawe, dlaczego jej się to jakoś wiąże w logiczną całość. Tym niemniej znacznej większości kryminałów nie czyta się jednak dla przyjemności obcowania z pięknym językiem i głębokimi przemyśleniami, ale ze względu na wartką akcję i zagadkę sensacyjną, i znaczna większość kryminałów, nawet tych napisanych niezwykle dobrze literacko, tego - głównie, albo i wyłącznie - właśnie dostarcza. Jeśli dostarcza jeszcze czegoś, Królowa Matka traktuje to jako cenną promocję typu "dwa w cenie jednego".
niedziela, 14 kwietnia 2013
Love, sex i kamerki
Zaczęło się od hasła trudno orzec czy bardziej przerażającego w treści czy w formie "kaźiroctwosyobmacujematke", po którym jakiś tajemniczy Ktoś został skierowany przez kolegę Gugla prościutko jak strzelił na bloga Królowej Matki.
Następne było męczące (niewykluczone, że tego samego, ale możliwe też, że zupełnie innego Ktosia) pytanie "jak zakładać prezerwatywe ustami". Królowa Matka ze współczuciem uznała, że Ktoś szukający odpowiedzi na dręczący go problem został przez kolegę Gugla kierującego go do Domu w Dziczy potraktowany wręcz brutalnie, wręcz, powiedzmy to sobie, wydrwiony, pocieszała ją jedynie myśl, że gdzieś w internecie na pewno wydrwiony Ktoś znalazł dla tego problemu rozwiązanie.
Dwa dni później pojawiło się "blog seksi kamerki bella25". Królowa Matka popadła we wzruszenie - no bo, proszę ja kogo! Nareszcie, no, nareszcie ktoś docenił! Wreszcie seksi ten blog jest, no i bella25, a nie, tfu, "krótkie fryzury dla pań po 50-ce" (ach, jak to boli ciągle!!!), tylko te kamerki trochę brużdżą... ale mniejsza, o to, że kolejny Ktoś do głębi rozczarowany musiał udać się na dalsze poszukiwania w głębiny internetu też mniejsza, kolega Gugiel uważa, że Królowa Matka jest seksi, chociaż ktoś!!!
Przedwczoraj (następny?) Tajemniczy Poszukiwacz wrócił z hasłem: "lave sex cams: tkdot.com". Królowa Matka, pochylając się z troską nad pisownią słowa "love" pomyślała sobie z słuszną dumą, że blog jej zaczyna wyrastać na potęgę w świecie uciech cielesnych, co jest nie lada osiągnięciem dla bloga okołodzieciowo-kulinarno-o-byle-czym.
Aż do dziś.
Dziś Ktoś (albo inny Ktoś) hasło rozbudował, rozsądnie pominął słowo "love" i podjął próbę dotarcia do interesujących go treści na królewskomatczynym blogu w sposób tak desperacki, że skłonił Królową Matkę przepełnioną szczerym współczuciem dla osób, które muszą wszak odejść stąd boleśnie rozczarowane, do popełnienia tego ogłoszenia:
Drogi Ktosiu, który usiłujesz znaleźć to, co Cię interesuje, posiłkując się hasłem: "TKDOT.COM - Live Sex Cams: XXX Adult Sex Shows, Live Porn Chat" - zakonotuj sobie, proszę, TO NIE JEST TEN BLOG!
Teraz przynajmniej Królowa Matka wie, do jakiego wpisu kolega Gugiel Cię przekieruje, zaoszczędzając Ci trudów przedzierania się przez tę inną, mniej interesującą resztę :).
Następne było męczące (niewykluczone, że tego samego, ale możliwe też, że zupełnie innego Ktosia) pytanie "jak zakładać prezerwatywe ustami". Królowa Matka ze współczuciem uznała, że Ktoś szukający odpowiedzi na dręczący go problem został przez kolegę Gugla kierującego go do Domu w Dziczy potraktowany wręcz brutalnie, wręcz, powiedzmy to sobie, wydrwiony, pocieszała ją jedynie myśl, że gdzieś w internecie na pewno wydrwiony Ktoś znalazł dla tego problemu rozwiązanie.
Dwa dni później pojawiło się "blog seksi kamerki bella25". Królowa Matka popadła we wzruszenie - no bo, proszę ja kogo! Nareszcie, no, nareszcie ktoś docenił! Wreszcie seksi ten blog jest, no i bella25, a nie, tfu, "krótkie fryzury dla pań po 50-ce" (ach, jak to boli ciągle!!!), tylko te kamerki trochę brużdżą... ale mniejsza, o to, że kolejny Ktoś do głębi rozczarowany musiał udać się na dalsze poszukiwania w głębiny internetu też mniejsza, kolega Gugiel uważa, że Królowa Matka jest seksi, chociaż ktoś!!!
Przedwczoraj (następny?) Tajemniczy Poszukiwacz wrócił z hasłem: "lave sex cams: tkdot.com". Królowa Matka, pochylając się z troską nad pisownią słowa "love" pomyślała sobie z słuszną dumą, że blog jej zaczyna wyrastać na potęgę w świecie uciech cielesnych, co jest nie lada osiągnięciem dla bloga okołodzieciowo-kulinarno-o-byle-czym.
Aż do dziś.
Dziś Ktoś (albo inny Ktoś) hasło rozbudował, rozsądnie pominął słowo "love" i podjął próbę dotarcia do interesujących go treści na królewskomatczynym blogu w sposób tak desperacki, że skłonił Królową Matkę przepełnioną szczerym współczuciem dla osób, które muszą wszak odejść stąd boleśnie rozczarowane, do popełnienia tego ogłoszenia:
Drogi Ktosiu, który usiłujesz znaleźć to, co Cię interesuje, posiłkując się hasłem: "TKDOT.COM - Live Sex Cams: XXX Adult Sex Shows, Live Porn Chat" - zakonotuj sobie, proszę, TO NIE JEST TEN BLOG!
Teraz przynajmniej Królowa Matka wie, do jakiego wpisu kolega Gugiel Cię przekieruje, zaoszczędzając Ci trudów przedzierania się przez tę inną, mniej interesującą resztę :).
sobota, 13 kwietnia 2013
Potomek Młodszy nie pozostawia Potomka Starszego w tyle
Pod względem wymowności.
I pod paroma innymi też, ale to tak na marginesie.
Wieczór. Potomek Młodszy skacze po meblach (skok z krzesła na kanapę, zwis z oparcia kanapy i wykonanie fikołka, stanięcie nogami na oparciu kanapy i wykonanie rzutu płaskiego na dywan, skok z dywanu a la atakujący ninja z powrotem na kanapę, itede, itepe), co jest jego ukochaną rozrywką (w przeciwieństwie do Królowej Matki, która odnosi się do niej - powiedzmy eufemistycznie... tak, bardzo eufemistycznie... niezwykle, niewymownie, tak, to dobre słowo, niewymownie eufemistycznie - niechętnie).
Królowa Matka (beznadziejnie, bo wie, że to czynność mocno przypominająca rzucanie grochem o ścianę) - Synek, błagam cię, przestań. Zostaw te meble w spokoju, bo zwariuję...
Potomek Młodszy - Mamo, ja się usiłuję skupiać, ale mózg mi każe szaleć, a mózg ma zawsze rację.
Potomek Młodszy (który ostatnio zaliczył wizytę u - "to-był-najlepszy-dzień-w-moim-życiu-mamusiu!" - dentysty, badając palcem uzębienie) - Mamusiu, a czy w tych kolczastych zębach też się czasem robią dziury?
Potomek Młodszy (seria pytań-wystrzeliwanych-jak-z-cekaemu-mode - on) - Mamo, a czemu śnieg jest miękki? A dlaczego, skoro śnieg jest zimny, to w igloo jest ciepło? Czy ze śniegu można wyrzeźbić kształt spodni?
Królowa Matka (po odpowiedzeniu na poprzednie pytania, żeby nie było) - Można, jeśli jest dostatecznie wilgotny.
Potomek Młodszy - A pieluchy?
Królowa Matka (z wewnętrznym jękiem) - Też można...
Potomek Młodszy - Aha. A bodów?
Aaaaa!
Proszę, niech ktoś czasem wyłączy to dziecko!!!
I pod paroma innymi też, ale to tak na marginesie.
Wieczór. Potomek Młodszy skacze po meblach (skok z krzesła na kanapę, zwis z oparcia kanapy i wykonanie fikołka, stanięcie nogami na oparciu kanapy i wykonanie rzutu płaskiego na dywan, skok z dywanu a la atakujący ninja z powrotem na kanapę, itede, itepe), co jest jego ukochaną rozrywką (w przeciwieństwie do Królowej Matki, która odnosi się do niej - powiedzmy eufemistycznie... tak, bardzo eufemistycznie... niezwykle, niewymownie, tak, to dobre słowo, niewymownie eufemistycznie - niechętnie).
Królowa Matka (beznadziejnie, bo wie, że to czynność mocno przypominająca rzucanie grochem o ścianę) - Synek, błagam cię, przestań. Zostaw te meble w spokoju, bo zwariuję...
Potomek Młodszy - Mamo, ja się usiłuję skupiać, ale mózg mi każe szaleć, a mózg ma zawsze rację.
Potomek Młodszy (który ostatnio zaliczył wizytę u - "to-był-najlepszy-dzień-w-moim-życiu-mamusiu!" - dentysty, badając palcem uzębienie) - Mamusiu, a czy w tych kolczastych zębach też się czasem robią dziury?
Potomek Młodszy (seria pytań-wystrzeliwanych-jak-z-cekaemu-mode - on) - Mamo, a czemu śnieg jest miękki? A dlaczego, skoro śnieg jest zimny, to w igloo jest ciepło? Czy ze śniegu można wyrzeźbić kształt spodni?
Królowa Matka (po odpowiedzeniu na poprzednie pytania, żeby nie było) - Można, jeśli jest dostatecznie wilgotny.
Potomek Młodszy - A pieluchy?
Królowa Matka (z wewnętrznym jękiem) - Też można...
Potomek Młodszy - Aha. A bodów?
Aaaaa!
Proszę, niech ktoś czasem wyłączy to dziecko!!!
piątek, 12 kwietnia 2013
Potomek Starszy pracuje w pocie czoła
Królowa Matka wczoraj rano została Słomianą Wdowa i Słomianą Samotną
Matką Czwóreczki i przy okazji porzucenia przez Głowę Domu (dokąd udała
się Głowa Domu, Wierny Czytelniku? No, dokąd? Tak! Brawo! Na mistrzostwa
kendo!!!) zmuszona została także oddać się idei homeschoolingu i
dopilnować, by Potomek Starszy nie wagarował i przerobił cały materiał,
który jego mniej szczęśliwi i nie mający przedłużonego weekendu koledzy
przerabiają, tyrając niby górnik na przodku, w szkole.
Królowa Matka - Synu, w poleceniu stoi jak byk, żeby napisać to ćwiczenie w zeszycie na wzór ćwiczeń z podręcznika... gdzie masz zeszyt?
Potomek Starszy - W tornistrze...
Królowa Matka - No to idź i przynieś.
Potomek Starszy (dramatycznie) - Do czego ty zmuszasz moje biedne, stare nogi!!!
Potomek Starszy (rozwiązuje krzyżówkę) - Ułamała dla brata kawałek piernika z domku Baby Jagi... Łatwizna... "małgosia"...
Królowa Matka (beznadziejnie) - I jak piszesz "Małgosia"? Jak? Co ci biedaczka zrobiła, że ją tak traktujesz?
Potomek Starszy (pracowicie gumkuje i poprawia imię nieszczęsnej baśniowej heroiny) - Jest dziewczyną. Wszystkie dziewczyny są do niczego. Oprócz tych należących do mojej najbliższej rodziny.
Potomek Starszy - Czuję się, jakbym był stary! Jakbym miał ze trzydzieści lat...
Królowa Matka (urażona do głębi) - Trzydzieści lat! Stary! No, wiesz!!! Co to za starość jest?
Potomek Starszy (ugodowo) - No, to siedemdziesiąt. Czy siedemdziesięciolatek jest stary?
Królowa Matka - Jeśli ma sprawny, świeży, bystry umysł to nie...
Potomek Starszy - No to sto dwadzieścia. A zresztą ile bym nie miał wyraźnie czuję, że starość to nie jest radość!
Królowa Matka (z rozpaczą) - Dziecię, jak ty napisałeś "Kopernik", jak się pisze nazwiska, a?
Potomek Starszy (wyjaśniająco) - No, dużą literą...
Królowa Matka - A ta litera to jaka jest? Całe szczęście, że facet nie miał na imię no, na przykład "Franciszek", wtedy nawet imię miałby napisane z małej litery, nieszczęsny! Wstydź się, ty, ty... ty toruńczyku, ty!
Potomek Starszy (z oburzeniem) - Ja nie jestem żadnym toruńczykiem!!!
Królowa Matka (z jeszcze większym oburzeniem) - No jak to nie, oczywiście, że jesteś!!! Urodziłeś się w Toruniu, jeśli nie jesteś toruńczykiem to niby kim?!!!
Potomek Starszy (dobitnie) - Patyczakiem!
Trudno zaprzeczyć...
Królowa Matka - Synu, w poleceniu stoi jak byk, żeby napisać to ćwiczenie w zeszycie na wzór ćwiczeń z podręcznika... gdzie masz zeszyt?
Potomek Starszy - W tornistrze...
Królowa Matka - No to idź i przynieś.
Potomek Starszy (dramatycznie) - Do czego ty zmuszasz moje biedne, stare nogi!!!
Potomek Starszy (rozwiązuje krzyżówkę) - Ułamała dla brata kawałek piernika z domku Baby Jagi... Łatwizna... "małgosia"...
Królowa Matka (beznadziejnie) - I jak piszesz "Małgosia"? Jak? Co ci biedaczka zrobiła, że ją tak traktujesz?
Potomek Starszy (pracowicie gumkuje i poprawia imię nieszczęsnej baśniowej heroiny) - Jest dziewczyną. Wszystkie dziewczyny są do niczego. Oprócz tych należących do mojej najbliższej rodziny.
Potomek Starszy - Czuję się, jakbym był stary! Jakbym miał ze trzydzieści lat...
Królowa Matka (urażona do głębi) - Trzydzieści lat! Stary! No, wiesz!!! Co to za starość jest?
Potomek Starszy (ugodowo) - No, to siedemdziesiąt. Czy siedemdziesięciolatek jest stary?
Królowa Matka - Jeśli ma sprawny, świeży, bystry umysł to nie...
Potomek Starszy - No to sto dwadzieścia. A zresztą ile bym nie miał wyraźnie czuję, że starość to nie jest radość!
Królowa Matka (z rozpaczą) - Dziecię, jak ty napisałeś "Kopernik", jak się pisze nazwiska, a?
Potomek Starszy (wyjaśniająco) - No, dużą literą...
Królowa Matka - A ta litera to jaka jest? Całe szczęście, że facet nie miał na imię no, na przykład "Franciszek", wtedy nawet imię miałby napisane z małej litery, nieszczęsny! Wstydź się, ty, ty... ty toruńczyku, ty!
Potomek Starszy (z oburzeniem) - Ja nie jestem żadnym toruńczykiem!!!
Królowa Matka (z jeszcze większym oburzeniem) - No jak to nie, oczywiście, że jesteś!!! Urodziłeś się w Toruniu, jeśli nie jesteś toruńczykiem to niby kim?!!!
Potomek Starszy (dobitnie) - Patyczakiem!
Trudno zaprzeczyć...
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Nareszcie
Ostatnie tygodnie spędziła Królowa Matka w stanie umysłowej hibernacji (z jednym krótkim przebudzeniem) i na emigracji wewnętrznej, odmawiając przyjęcia do wiadomości tego, co za oknem oraz w telewizyjnych prognozach pogody, które buntowniczo ignorowała. Siedziała w jednym miejscu (tyle, ile się da w jej, nie sprzyjającej emigracjom wewnętrznym, sytuacji), jadła głównie ciastka cynamonowe, od których się uzależniła (co za szczęście, że nie tyje!) i szydełkowała posępnie przeróżne rzeczy, jak na przykład spódnicę z bambusa
które miały zawisnąć w miejscu, gdzie zimą wiszą gwiazdki, a jesienią - dynie, wiosna zaś i lato nie miały do tej pory swojego wieszadełka, niedopuszczalna rzecz, nieprawdaż,
mandalki, w tym także takie, w które wrabiała otrzymane w darze frywolitki
tworząc w ten sposób nowy gatunek, zwany mandalitką (albo frywdalką, jak kto woli),
ptaszęta przynoszące szczęście
na specjalne życzenie Pana Małżonka,
oraz ptaszęta zwane pieszczotliwie Rainbow Birds
do zawieszenia na oknie, i, tak, Czytelniku, one już wiszą, wszystko to wisi, Królowa Matka z wzrokiem szaleńca i zmierzwionym włosem nad rozpalonym czołem już, już zabierała się do taśmowej produkcji Potworków, którymi planowała obwiesić z kolei pokój Potomków, Dom w Dziczy zaczął przypominać jakąś podupadającą galerię sztuki rękodzielniczej, obwieszoną zdecydowanie nazbyt gęsto eksponatami, których nikt nie chce kupować, a Pan Małżonek zaczął zadawać pełne troski, acz nieco niespokojne pytania, czy z Królową Matką wszystko jest w porządku, gdy na szczęście i ku uldze wszystkich wczoraj w godzinach wczesnopopołudniowych wyszła ona do ogródka.
Wróciła do domu błyskawicznie, po aparat, bowiem w piasku, pod gałązkami sosny ujrzała to:
Oto, Miły Czytelniku, jest przyszly tulipan
oraz przyszłe nie-wiadomo-co, bowiem Królowa Matka, tak się złożyło, skutkiem nieco nazbyt przedłużającej się zimy zapomniała, gdzie co posadziła.
I gdy tak stała nad przyszłym nie-wiadomo-czym i roztkliwiała się myślą, że otóż jednak, otóż chyba wreszcie, tak jakby na pewno... chyba... - nagle usłyszała gdzieś wysoko okrzyk, podniosła głowę, a potem, jednym szarpnięciem także aparat i, nie celując właściwie, nic nie ustawiając, nie pochylając się z troską nad doświetlaniem i ustawianiem koloru po prostu nacisnęła to, co się tam w aparacie naciska, by zrobić zdjęcie...
i prawie się popłakała ze wzruszenia.
Jest. Jest. Można się odhibernować. Można wrócić z emigracji wewnętrznej. Poczytać. Popisać recenzje. Zdjąć jedną warstwę odzieży i teraz ubierać się tylko na potrójną cebulkę. Pooglądać rosnące tulipany i nie-wiadomo-co.
Bo wczoraj, o mniej więcej godzinie 14, Wiosna Królowej Matki oficjalnie nadeszła.
PS. Ale Potworki Królowa Matka zrobi i tak :D!
(z bambusa!!! z chłodzącego materiału, Czytelniku!!!), chociaż głos w głębi duszy szeptał jej, ze lata nigdy już nie będzie, a to czyni produkcję czegoś z materiałów chłodzących splatanych misternie w dziury czynnością głęboko irracjonalną,
kwiatki,
mandalki, w tym także takie, w które wrabiała otrzymane w darze frywolitki
tworząc w ten sposób nowy gatunek, zwany mandalitką (albo frywdalką, jak kto woli),
ptaszęta przynoszące szczęście
na specjalne życzenie Pana Małżonka,
oraz ptaszęta zwane pieszczotliwie Rainbow Birds
do zawieszenia na oknie, i, tak, Czytelniku, one już wiszą, wszystko to wisi, Królowa Matka z wzrokiem szaleńca i zmierzwionym włosem nad rozpalonym czołem już, już zabierała się do taśmowej produkcji Potworków, którymi planowała obwiesić z kolei pokój Potomków, Dom w Dziczy zaczął przypominać jakąś podupadającą galerię sztuki rękodzielniczej, obwieszoną zdecydowanie nazbyt gęsto eksponatami, których nikt nie chce kupować, a Pan Małżonek zaczął zadawać pełne troski, acz nieco niespokojne pytania, czy z Królową Matką wszystko jest w porządku, gdy na szczęście i ku uldze wszystkich wczoraj w godzinach wczesnopopołudniowych wyszła ona do ogródka.
Wróciła do domu błyskawicznie, po aparat, bowiem w piasku, pod gałązkami sosny ujrzała to:
Oto, Miły Czytelniku, jest przyszly tulipan
oraz przyszłe nie-wiadomo-co, bowiem Królowa Matka, tak się złożyło, skutkiem nieco nazbyt przedłużającej się zimy zapomniała, gdzie co posadziła.
I gdy tak stała nad przyszłym nie-wiadomo-czym i roztkliwiała się myślą, że otóż jednak, otóż chyba wreszcie, tak jakby na pewno... chyba... - nagle usłyszała gdzieś wysoko okrzyk, podniosła głowę, a potem, jednym szarpnięciem także aparat i, nie celując właściwie, nic nie ustawiając, nie pochylając się z troską nad doświetlaniem i ustawianiem koloru po prostu nacisnęła to, co się tam w aparacie naciska, by zrobić zdjęcie...
i prawie się popłakała ze wzruszenia.
Jest. Jest. Można się odhibernować. Można wrócić z emigracji wewnętrznej. Poczytać. Popisać recenzje. Zdjąć jedną warstwę odzieży i teraz ubierać się tylko na potrójną cebulkę. Pooglądać rosnące tulipany i nie-wiadomo-co.
Bo wczoraj, o mniej więcej godzinie 14, Wiosna Królowej Matki oficjalnie nadeszła.
PS. Ale Potworki Królowa Matka zrobi i tak :D!
sobota, 6 kwietnia 2013
Pamiętliwie, czyli co łaczy Potomka Młodszego ze słoniem
Potomek Młodszy (ni z gruszki, ni z pietruszki, przerywając sobie celebrowanie spożywania dziennego przydziału chrupków, złowrogo) - A ty, Mikołaj, nie myśl, że ja nie pamiętam, co ty mi zrobiłeś na wakacjach!!!
Potomek Starszy (z osłupieniem) - A co ja ci zrobiłem?
Królowa Matka (z niezdrową ciekawością) - Właśnie, właśnie, co on ci takiego zrobił?
Potomek Młodszy (dobitnie) - On mi zjadł ŁYŻKĘ JOGURTU!!!
Krótko mówiąc - o ty, co skrzywdziłeś człowieka biednego!!!...
nie bądź bezpieczny! Potomek Młodszy pamięta...
Potomek Starszy (z osłupieniem) - A co ja ci zrobiłem?
Królowa Matka (z niezdrową ciekawością) - Właśnie, właśnie, co on ci takiego zrobił?
Potomek Młodszy (dobitnie) - On mi zjadł ŁYŻKĘ JOGURTU!!!
Krótko mówiąc - o ty, co skrzywdziłeś człowieka biednego!!!...
nie bądź bezpieczny! Potomek Młodszy pamięta...
czwartek, 4 kwietnia 2013
Witaj, Wiosno :)
Potomek Starszy - Mama, ty się nie starasz być piękna, prawda? Ty tak po prostu, sama z siebie, jesteś. Jak koty.
No, ba :D.
Jednym słowem.
i kwitnij :).
Jednym słowem.
![]() |
Źródło |
Witaj, Wiosno
Subskrybuj:
Posty (Atom)