Pies?
Tak, chyba duży pies, lekkim krokiem, bez najmniejszych objawów zdenerwowania, wręcz leniwie przecina drogę i wchodzi na spłachetek tego, co kiedyś było łąką, a obecnie na skutek prężnego działania licznych firm deweloperskich stało się trawnikiem między dwoma blokami.
A za jednym dużym psem drugi, tak samo duży, i tak samo wyluzowany, potem trzeci...
Królowa Matka (podekscytowana) - Sarny! Sarny! Widzicie? Chłopcy, widzicie? Trzy sarny weszły na łączkę!
Pompony wydaja identyczne w tonie i ubogie w treści okrzyki w rodzaju "Ta! Ta! Ta! Iiii!!!", Potomek Starszy dołącza do podekscytowanych okrzyków Królowej Matki, a Potomek Młodszy siedzi obrażony i nabzdyczony, bo nie zauważył, jak sarny przechodziły przez drogę, a urażona duma nie pozwala mu obejrzeć się za siebie i pokontemplować zwierzątek, doskonale widocznych przez tylne okno samochodu.
Nabzdyczenie mija mu jednakże po chwili, albowiem zaraz przy wjeździe do zagajnika oczom naszym ukazują się dwie kolejne sarny, również przechadzające się krokiem spacerowym i wykazujące lekkie oznaki niepokoju dopiero wtedy, gdy Pan Małżonek zwalnia (jeszcze bardziej...), by im się przyjrzeć.
Usatysfakcjonowana Rodzina telepie się dalej w tempie, które przynosiłoby zaszczyt może w pełni obciążonemu wozowi drabiniastemu i żadnemu innemu pojazdowi, gdy nagle na zakręcie zaczyna majaczyć kolejne zwierzę.
Tym razem tak bardziej rozmiaru kota.
Królowa Matka (wychyla się do przodu tak, że gdyby nie pasy pacnęłaby twarzą w szybę) - Popatrz, co to? Zając?
Pan Małżonek - Nie, nie zając. Kot. Albo nieduży pies.
W tym momencie nieduży pies wykonuje imponujący skok w chaszcze i już wiadomo, że był to zając, w dodatku w towarzystwie licznych kolegów i koleżanek, które można obejrzeć jak na dłoni podczas powolnego mijania, bo podobnie jak sarny, niespecjalnie są znerwicowane .
Entuzjazm w samochodzie osiąga pułap górnego C, nawet obrażony Potomek Młodszy się ostatecznie odobraża.
Królowa Matka (radośnie) - No, to teraz jeszcze tylko dziki i będziemy mieli pełen przegląd dzikiej żywiny, która plącze się po okolicy!...
Potomek Starszy (uzupełniając z naciskiem)- ... i lisy!
Królowa Matka - ... tak jest, dziki i lisy...
Pan Małżonek (frywolnie) - I niedźwiedzie!
Królowa Matka - I wilki!
Potomek Młodszy (niby przyzwyczajony do stylu rozmów Ukochanej Rodziny, woląc jednak upewnić się tak na wszelki wypadek co do meritum, ostrożnie) - Mamusiu, ale sarenki i zajączki to nie, ale te lisy... i dziki... to by się bały do nas podchodzić, prawda?
Potomek Starszy (pobłażliwie) - No co ty, sarenki też by się bały. Wszystkie zwierzęta by się bały. Człowiek to dla zwierząt jest MACHINA DESTRUKCJI!
Jak szkoda, że to prawda.
Ojej, prawdziwe safari :))
OdpowiedzUsuńNo! I za darmo :))).
Usuńczyżby to jakaś zbiorowa migracja? zazdroszczę możliwości obserwacji:)
OdpowiedzUsuńa z tą machiną... to trafniej chyba się nie dało.
Niekoniecznie, dość powszedni widoczek tutaj :). Tylko ten spacerowy krok zwierzątek nieco nietypowy :D.
UsuńA niedźwiedź? Też by się Was bał? :)
OdpowiedzUsuńPowinien, jesli mialby choć cien rozsadku :D.
Usuńsmutne, ale prawdziwe... to człowiek czyni zło na tym świecie :(
OdpowiedzUsuńTak, to smutna prawda...
UsuńIiii! Sarenki! Zajączki! Sarenki! Zajączki!
OdpowiedzUsuńGdzie mówiłaś, Królowo Matko, że mieszkasz? *niewinnie*
Pod Toruniem :))). Całkiem niedaleko :))).
UsuńTwoje dziecko jak zwykle ma rację :) ale faktycznie pokaz zwierzynca trafil wam sie okazaly :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy jak zawsze ;D, ale w tym wypadku, niestety, tak...
UsuńAleż Wam się trafiło :) U mnie też często widujemy sarny, i też jak dzieciak cieszę się, zatrzymuję, gapię, oglądam :))) I jeszcze bażanty mamy w okolicy :)
OdpowiedzUsuńO, my też, chociaż zdarzają się dość rzadko (może dlatego, że mamy sporo lisów...).
UsuńNo nie no :):) chyba dawno nie zagladalam bo widze ze mam zaleglosci w postach ;)
OdpowiedzUsuńJuż odrobione, jak widzę :D.
Usuń