Jak dziś Królowa Matka pamięta - jechała z Rodziną na Mazury świeżo wypuszczona ze szpitala po postawieniu jej jako-tako na nogi, w stanie fizycznym dość koszmarnym (ważyła 55 kilo, była więc nadal wychudzona na skraju zagłodzenia, torba z lekami stanowiła połowę jej bagażu, a wejście powoli na drugie piętro stanowiło wyczyn godny zdobycia Everestu przez himalaistę. O ile się udawało, bo zdarzały się dni, gdy nie udawało się nic a nic), ale stan fizyczny kwitł bujnym kwieciem w porównaniu ze stanem psychicznym. Królowa Matka bała się zasnąć, bo bała się, że się nie obudzi, płakała bez powodu (to znaczy, dla innych bez powodu, ona miała ten powód, że dochodziła przy każdej właściwie okazji do wniosku, że nie przeżyje kolejnego miesiąca), wpadała w panikę przy każdej (częstej!) zadyszce, kłuciu w boku, ciemności przed oczyma, patologicznie często czytała wypis ze szpitala pełen tych strasznych, obco brzmiących słów, które oznaczały dla niej tylko jedno - że jest bardzo, bardzo ciężko chora na coś, z czego się nie zdrowieje. Ta świadomość zaś doprowadzała ją do histerycznych rozważań na temat, co stanie się z jej dziećmi, jak im wytłumaczyć, że mama umrze... i tak mijał dzień po dniu, dzień po dniu...
A jechała na te Mazury upewniwszy się, że w sąsiedztwie miejscowości, gdzie się zatrzyma z Rodziną znajduje się szpital z oddziałem kardiologicznym, bo pewna była, że będzie go potrzebować.
Oraz o tym wszystkim bez przerwy opowiadała Panu Małżonkowi, który w czasie wyprawy na Mazury (cztery i pół godziny jazdy) uznał, że najlepszym sposobem na wyciągnięcie Królowej Matki z mega-doła, w którego powoli, lecz nieodwołalnie się osuwała, będzie zajęcie jej czymś, co lubi robić. Dziubdziać na szydełku lubi. No dobra, ale przy tym się myśli, myślenie w milczeniu nie jest, jak uznał, w wypadku Królowej Matki wskazane. A zatem odpada też filc, dzierganie skarpetek na drutach i haft. Czytać Krolowa Matka lubi... no, ale to mało twórcze jest. Pozostało więc tylko jedno.
- Napisz książkę! - rzekł Pan Małżonek tonem odkrywcy.
Każdy w miarę oblatany na blogu Czytelnik wie już, że łatwiej jest odczytać kreteńskie pismo piktograficzne niż namówić Krolową Matkę do czegoś, do czego nie ma ona przekonania, tak więc jej odpowiedź nie powinna byc żadnym zaskoczeniem.
- Książkę? - rzekła z powątpiewaniem. - Ja? Książkę? Ja nie umiem pisać książek, o czym zresztą miałabym pisać, przecież ja nie mam wyobraźni... Nieee, książkę nieeee...
- Napisz o dzieciach! - upierał się Pan Małżonek. - Napisz, jak to jest być mamą wcześniaka. Potem dziecka po wcześniaku. Potem bliźniąt. Napisz, jak kupiliśmy i wykańczaliśmy dom (o, tak, to byłby temat na książkę, zapaliła się do pomysłu Królowa Matka, po czym zgasła natychmiast). Napisz o czymś, co dobrze znasz, po co ci do tego wyobraźnia?
- No co ty - zapierała się Królowa Matka. - Kto by to w ogóle wydał... co ja mówię, wydał, jak mógłby wydać, skoro nikt by nie chciał tego czytać, a kto by to w ogóle czytał...
I w tym momencie Muza Internetu, przelatująca najwyraźniej właśnie nad samochodem Królowej Matki, musnęła Pana Małżonka swym skrzydłem.
- Sprawdź! - powiedział on. - Zacznij pisać bloga, zobaczysz, czy pisanie ci w ogóle jeszcze pasuje.
Rozmowa ta odbyła się w poczatkach sierpnia. Do 21 września Królowa Matka, o której wiele można powiedzieć, nie to jednakże, że jest osobą rzucającą się entuzjastycznie, z głową w każde nowe doświadczenie, która jest za to osobą tchórzliwą, niepewną siebie i lubiącą mieć wszystko poukładane, uporządkowane i rozeznane, przeprowadzała rozmowy ze swoimi Bardziej Oblatanym Znajomymi, którzy jej doradzali, gdzie szukać, co poczytać ku natchnieniu, gdzie zacząć pisać. Potem, po mozolnym przedarciu się przez jedną piątą tajemnic Bloggera, przez dwa (chyba?) miesiące, zmagając się ze zniechęcającym przeświadczeniem, że pisze banalne, głupie i nudne rzeczy, pisała bloga zamkniętego, tylko dla Najbardziej Zaufanych Przyjaciół I Znajomych (czyli dla jakichś trzydziestu osób), które dzielnie brnęły przez jej tfurczość, a nawet zachęcały, by pisała dalej, by w końcu odważyć się udostępnić go wszystkim.
A teraz jest 197 postów (ten jest 198), 2133 komentarzy, 70 187 wizyt i 77 obserwatorów później, teraz ma Wiernych Czytelników (a niektórzy użerają się z nią od samiuśkiego, pierwszego posta do teraz!), i wie oczywiście, że na tle Prawdziwych, Sławnych Blogerów i Blogerek, na których Królowa Matka spogląda z trwożnym podziwem, osiągnięcia jej bloga mogą budzić śmiech pusty, ale dla niej, o, dla niej są to osiągnięcia rok temu niewyobrażalne.
© Diane Duda |
Za które wszystkim Czytelnikom serdecznie dziękuje :).
Gratulacje serdeczne i bloguj nam długo!
OdpowiedzUsuńDziś miałam po drodze do ulubionej pasmanterii, by sprawdzić Twoją włóczkę i - uwierzysz - nie było jej. Pasmanterii również.
Znam te znikające pasmanterie! Ale bardzo dziękuję za pamięć :).
UsuńGratuluję :) No i oczywiście małżonka gratuluję.
OdpowiedzUsuńStolat, stolat, niech żyjeżyjenam.
OdpowiedzUsuń;)
Buziak serdeczny składam na Twych Dłoniach:) Króluj nam tu długo i szczęśliwie:)
OdpowiedzUsuńOdkryłam Cię dopiero niedawno, a tak mi z Tobą dobrze:), Królowo:)
I mam nadzieję, że szala ze zdrowiem będzie po Twojej stronie:)
Poza tym Wielka Chwała Małżonkowi Panu!
I ja całuję rączki Pani Dobrodzice, rączki całuję.
OdpowiedzUsuńZa blog. Za rok. I jeszcze jeden i jeszcze raz!:)
oddana wielbicielka królewskiego słowa pisanego:
p_l
:))
100 lat Dzielna Dziewczyno :)
OdpowiedzUsuńOdkryłam twój blog jakoś tak jeszcze zimą (tego roku) i od tej pory mam go w zakładkach :)
Pisz! Pisz jak najwięcej!Dziękuję, że chcesz poświęcać czas, dzielić się swoją wizją rzeczywistości.
Bardzo serdecznie pozdrawiam
Krystyna
Pisz pisz, lud jest rządny twego pisania :D bloguj nam do konca swiata i jeden dzien dluzej :*** ;)
OdpowiedzUsuństo lat! czekam na każdy post:) Fajnie, że piszesz!
OdpowiedzUsuńa.
Pisz, pisz, bo ja na każdy wpis czekam z niecierpliwością:) I jeszcze dłużej i jeszcze raz...
OdpowiedzUsuńSto lat!
OdpowiedzUsuńDobrze że JESTEŚ... i piszesz!
OdpowiedzUsuńA ja się bardzo cieszę, że zbłądziłam w Twe okolice. Wobec czego życzę Tobie i sobie by blog rozrastał się nadal i byśmy mogli obchodzić kolejne rocznice. Wobec tego, tak na początek- sto lat!
OdpowiedzUsuń„I jeszcze jeden i jeszcze raz! Sto lat, sto lat niech żyje nam!”
OdpowiedzUsuńNie wiem komu się to bardziej należy. Blogowi, Tobie, czy Małżonkowi. Chyba wszystkim... „Sto lat niech żyją nam!”
oj tam oj tam , nie dziekuj tylko pisz pisz pisz....blog twój i maciejki sa dla mnie jedenym lekarstwem na życie:-))))))sto lat :-)
OdpowiedzUsuńJestem tylko podglądaczką, nieregularną, ale od pierwszego czytania wierną!!!! Pisz, nie przestawaj! Ksiażkę też kupię, jakby co ;-)
OdpowiedzUsuńTo ja w takim układzie, dziękuję mężowi Królowej (Królowi?:), że namówił ją do pisania bloga i niech jeszcze popracuje nad przekonaniem do książki.
OdpowiedzUsuńNasza Królowa za mało wierzy w siebie, a szkoda, bo założę się, że wielu gnałoby na łeb na szyję do księgarni, by zdobyć popełnione przez nią dzieło!
Najlepszego Królowo! :]
to pisałam ja - wierna poddana mys :)
pisanie bloga idzie Ci naprawde bosko Krolowo kochana! :) Dobrze, ze Pan Malzonek Cie namowil. Pisz dalej setki i tysiace kolejnych postow, czytelnikow na pewno Ci nie zabraknie :)
OdpowiedzUsuńTo i ja dołączam do grona wiernych dłużników Małżonka, który namówił Cię Królowo do pisania. Bo w takim razie tylko dzięki niemu my możemy z taką przyjemnością zanurzać się w Wasze rodzinne opowieści!
OdpowiedzUsuńOby jak najdłużej! :-)))
Dziękuję Muzie Internetu, Panu Małżonkowi, a przede wszystkim Tobie:)))
OdpowiedzUsuńI obyś pisała do końca dłuuuugiego, dłuuuuugasneeego życia :)))
Twoje pisanie na miarę "Życia wśród dzikusów" S. Jackson.
Muzo Natchniuzo jak ja się cieszę że natchnęłaś Małżonka tej oto blogerki... jakieś wotum by się należało. Ja Cię czytam Matko, z tchem zapartym (trudno, najwyżej się uduszę) i podziwiam za to JAK piszesz, jak dajesz radę sama z tym bajzlem i za to jak czarujesz w kuchni... i w ogóle :) Dobrze, że jesteś żyj sto lat i pisz dwieście :) A użalić się na taki dzień jak dwa posty poniżej to i u mnie możesz choć ja Matką ino jednej całkiem grzecznej pociechy(DZIEWCZYNKI w dodatku)jestem ;) Bardzo bardzo mi bliska jakoś jesteś :) I zrobiłam galaretkę z jabłek z tego Twojego przepisu i boję się oną otworzyć bo jakoś mi tak dziwnie w słoikach chlupie powiedz że ona jeszcze stężeje :D :D
OdpowiedzUsuńMoja też chlupocze, jakoś mi nie wyszlo w tym roku :). Ale nic to. Daję jej jeszcze miesiąc, potem otwieram i jeszcze raz przegotuję. Jak będzie trzeba, to z Żelfiksem. A co! Nie będzie mi tu chlupotać, wredna!!!
Usuńo, to jest myśl. Jak tak da się to ja też. Chlupotom mówimy NIE ;)))
UsuńNie wiem czy od początku, ale wiernie.
OdpowiedzUsuńKażdy post.
I nie wyobrażam sobie, że mogłabyś nie pisać...
O tym, że pędzę jako jedna z pierwszych po książkę też już pisałam. Stałaby dumnie na honorowym miejscu w domu.
Pisz, pisz i pisz nam jeszcze :)
Chwała Panu Małżonkowi!!! Chwała Tobie Królowo, żeś charakter swój ugięła i pisać mimo obaw zaczęła!!! I Chwała temu, że rok minął i niech mijają następne z Twoim pisaniem, bo bez tego pisania świat nie byłby już taki sam!!!! I ja też Cię cicho podziwiam i po raz kolejny stwierdzam autorytatywnie, żeś Królowo najdzielniejsza z dzielnych!
OdpowiedzUsuńSto lat!!!!
Anutku, Moja Kochana!!!!
OdpowiedzUsuńMimo że od początku czytam bloga, i że jeszcze wcześniej, w to niedobre wcześniej, stałam w tłumie tych, którzy z zapartym tchem oczekiwali na - oczywiście tylko dobre!!! - wieści z Torunia, mimo że znam, wiem, kocham, to chciałabym, żebyś wyryła sobie dzisiaj w głowie, płonącym olejem, poniższe słowa:
JEŻELI PACJENT NAPRAWDĘ CHCE WYZDROWIEĆ, TO MEDYCYNA JEST BEZSILNA.
Już? Wyryte? Płoną? Dobrze.
Tak, Agra mi w jednym z komentarzy napisała, że Jej Mamie lekarz powiedział: "jak sie pacjent uprze, żeby wyzdrowiec, to zaden lekarz nic na to nie poradzi" :)). Bardzo mi się to spodobało. To o bezsilnej medycynie też :). Więc pracowicie ryję, ryję...
UsuńA tak w ogóle, to super, że jesteś z nami, że pokazałaś bloga światu, że JESTEŚ. I ja za to, jak najpoważniej Ci DZIĘKUJĘ:)
OdpowiedzUsuńPS: Nie wiem czy już dodałam do naszej bliźniaczej listy kolejne punkty: rok temu ja też zaczęłam pisać bloga i rok temu ja też wyszłam ze szpitala, a zasypiać wciąż się boję...
PS: Może zabrzmi to wielce górnolotnie, ale chrzanię to: ja po prostu UWIELBIAM tu zaglądać i UWIELBIAM Twój styl, poczucie humoru, ironię, spostrzegawczość, podejście do świata i w ogóle!
Ja do ciebie też! I nieustannie mnie zadziwiają te nasze podobieństwa, i nie moge się nacieszyć, że w tej plątaninie wirtualnej na ciebie wpadłam. Przeznaczenie, nic innego :D!
UsuńO, to ja widze, ze nie bylam pierwsza cos o ksiazce wspominajac :)
OdpowiedzUsuńGratuluje. Nie tylko tego roczku, ktory stuknal, nie tylko tych wiernych czytelnikow ( w tym mnie oczywiscie, chociaz nie od poczatku ale nadrobilam:)) ale przede wszystkim talentu. I do pisania i do bycia taka mama fajna.
A piszesz tak, ze ja ciagle, po przeczytaniu, wracam myslami do Was i zawsze sie usmiecham.
Ciesze sie i czekam na kolejne posty, na kolejny rok, lata :) z Toba i wiem, ze warto czekac.
Pierwsze koty za ploty, kolejny rok bedzie jeszcze bardziej obfity we wpisy, wielbicieli i wiernych czytelnikow. Zobaczysz!
OdpowiedzUsuńSciskam!
aganoreg
Pisz, pisz! A za rok, na drugą rocznicę bloga, będziesz się zajmować promocją książki (papierowej!) składającej się z zapisków blogowych.
OdpowiedzUsuńDziękuję, kłaniając się nóżką, ale jednak... ekhm... no, pozwalam sobie wątpić :D.
UsuńZbiorowo, w imieniu bloga, wszystkim Kochanym Czytelnikom dziękuję za zyczenia.
OdpowiedzUsuńPanu Małżonkowi przekazałam stosowne wyrazy :).
Doliczyłam się już z dziesięciu, a może i dwunastu potencjalnych czytelników tej książki, której nie ma. Tak więc zaczynam być kuszącym nabytkiem dla każdego wydawnictwa ;D.
Pisz kochana, pisz książkę, a my Wierne Fanki postaramy się, żeby było nas czytelników znacznie więcej! Masz to zagwarantowane!!!!
UsuńTo jeszcze ja spóźniona jak zawsze zapisuję się na jeden egzemplarz...nie w sumie dwa, bo jeszcze dla koleżanki:)
OdpowiedzUsuń