piątek, 11 listopada 2011

Królowa Matka i reklamy II

Tak sobie Królowa Matka pomyślała, że w podniosłej atmosferze Święta Narodowego (płonące race, armatki wodne, latające w te i nazad kamienie oraz kostka brukowa, podpalone samochody stacji telewizyjnych, ranni w szpitalach itepe, itede) też się nad czymś poznęca, żeby się nie wyróżniać (chociaż Prawdziwym Patryjotom do pięt nie sięgnie, jest świadoma swojej w tym względzie ułomności) i weźmie na warsztat kolejną porcję domagających się po prostu, by się po nich walcem przejechać, reklam.

Na pierwszy ogień (nomen omen) idą Pomysły Na Obiad. Najnowszy to pizzerinki i ćwierkająca radośnie dziewczynka (a może to chłopiec jest) "dodajemy dwie szklanki mąki, mama robi sos, my robimy ciasto, każdy obkłada je tym, co lubi!!!". Eeee, czy to znaczy, że ktoś sprzedaje suche drożdże w torebce, tyle, że za popiątną cenę? No bo jeśli nabycie tego produktu ma stanowić podstawę obiadową pod warunkiem, że dodamy dwie szklanki mąki, wodę, sos, obłożymy czym kto lubi (Królowa Matka rozumie, że "wszystko, co kto lubi" w torebce załączane nie jest) to wychodzi, drogą eliminacji, że w torebce suche drożdże są. Oraz - wow, jakie to odkrywcze! Podzielmy zwykłe ciasto na pizzę na małe kawałki i to już nie jest banalna, nudna pizza wcale a wcale! Nie! Mamy oryginalne pizzerinki! I w gruncie rzeczy pomysł jest genialny - skłonić ludzi, by sami, z dostępnych w lodówce względnie dokupionych do "pomysłu" artykułów zrobili zwykłe danie, i w dodatku sprzedać im  to jako oryginalne i nie-ich-własne rozwiązanie to naprawdę pomysłowe, i tylko charakter Królowej Matki sprawia, że źle ona reaguje, gdy ktoś chce z niej idiotkę zrobić.

Przy tematach kulinarnych pozostając - ostatnio powala Królową Matkę tekst wypowiedziany z uczuciem przez miłego pyknika przedstawiającego się jako szef kuchni i reklamującego kostki rosołowe "To przepis mojej siostry, zasługuje na Nobla!". W dziedzinie, że się niewinnie zainteresuje Królowa Matka? Literatury pewnie nie, więc...? Królowa Matka obstawia chemię.

Nie pozwólmy się jednak oderwać od nastroju dnia dzisiejszego opisując reklamę, która skłania Królową Matkę jedynie do pobłażliwego uśmiechu, i powróćmy do rzucania kostkami brukowymi.

Królowa Matka kocha psy. Kocha psy najbardziej z wszystkich (domowych) zwierząt, uwielbia psy i uważa je za niezasłużoną nagrodę dla Ludzkości. A jednak zawsze, gdy widzi Bruna i jego właścicielkę, zamiatającą różową (jakżeby inaczej!!!!) zmiotką* "twarde dowody" wspaniałej przemiany materii Bruna, a widzi go podczas obiadu, kolacji, przyrządzania posiłków i karmienia Potomków, po prostu zawsze wtedy z głębi trzewi Królowej Matki dobywa się okrzyk: "Niech ktoś uśpi to zwierzę!!!!". Na litość boską, niech ktoś je usunie (Królowa Matka usunęłaby też jego młodocianą panią, ale wie, że to jest niestety nielegalne w większości krajów)!! Może być tylko z ekranów telewizyjnych, ale jeśli nie jest to możliwe bez usunięcia zwierzęcia z tego padołu, trudno, za nic mając Greenpeace, PETA, Fundację Animals i WWF, Królowa Matka weźmie to na wątłą klatę - ujmie swą dłonią strzykawkę ze śmiercionośnym płynem i...

Królowa Matka kawę pije sporadycznie. Jak subtelnie sugeruje adres bloga, jak również zdjęcie przy tytule, Królowa Matka kocha herbatę. Mimo to gdy widzi reklamę, w której miła (zbyt miła! zbyt!) blondynka usiłuje zrobić sobie kawę, a za każdym razem, gdy już, już podnosi do ust filiżankę zza jej pleców wyłania się a to postawny brunet, a to szczęśliwa jak prosię w wyjątkowo ulewny deszcz szatynka, a to jeszcze ktoś inny z "o, cappucino! o, latte!" oraz niewątpliwie rozkosznym chichocikiem na ustach, i jej tę filiżankę wydziera z ręki, otóż zawsze wtedy Królowa Matka ma irracjonalną nadzieję, że miła blondynka przestanie być miła, weźmie się odwróci i lutnie bez łeb uchachaną osobę nim ta zdąży powiedzieć "quidditch". Może być reklamowanym ekspresem do kawy wyrwanym z gniazdka jednym zdecydowanym szarpnięciem. Gdyż to właśnie zrobiłaby Królowa Matka, gdyby jej trzy dorosłe (rączki, cholera, nie urośli? sami pstryknąć guziczka w ekspresie nie potrafią?) osoby wydzierały z rąk ulubiony napój.

Co zrobiłaby Królowa Matka bohaterowi kolejnej reklamy nawet ona sama nie potrafi sobie wyobrazić. Jest to reklama batonika, którego pełne lodówki spadają z nieba na jedno klaśnięcie wyburzając ściany i rujnując wystrój wnętrz. Pomińmy milczeniem, co można pomyśleć o pracowniku, który na "Jestem głodny pomysłów" szefa reaguje rozwaleniem temu szefowi ściany w pracowni (dwóch ścian, bo potem demonstruje swe umiejętności ponownie) i dostarczając mu, miast wytęsknionych pomysłów, lodówkę batoników i konieczność wykonania telefonu do ekipy remontowej, ale, na bogów! Przecież ten człowiek jest niebezpieczny dla otoczenia! Wyobraźmy go sobie porwanego zachwytem po przedstawieniu teatralnym, na meczu otwarcia na Euro 2012, po koncercie (może jeszcze charytatywnym!!!) w filharmonii, i cóż się przedstawi naszym przerażonym oczom? Oto wyburzona La Scala czy inne Metropolitan Opera i cała orkiestra Symfoników Berlińskich tragicznie zmarłych pod tonami lodówek z batonikami!!! Albo i w domu rodzinnym wyobraźmy go sobie, gdy zechce, wzorem wielu rodziców brawo bić dziecięciu, bo "jak Bartuś ślicznie zjadł zupkę" - jedno "łup!" i po Bartusiu!!!

Na koniec Królowa Matka zostawiła coś, co obudziło w niej nie podszytą rozbawieniem irytację, nie znużenie nachalnym prezentowaniem co dwie minuty we wszystkich kanałach telewizyjnych, nie szczerą niechęć wynikającą z nadużywania klisz, ale najpierw niedowierzanie, że coś podobnego mogło zaistnieć, a potem furię tak wielką, że rozważała ona napisanie do Rady Etyki mediów - a mianowicie reklamę środka o nazwie Goodbye appetite. W swoich postach Królowa Matka stara się unikać nazw produktów, ale w tym wypadku ją poda, bo jak piętnować, to "pod nazwiskiem".

Reklama przedstawia antypatyczną, otyłą kobietę pożywiającą się, a w zasadzie napychającą, przy szwedzkim stole i już to by w sumie wystarczyło, by Królowa Matka reklamę znienawidziła, bo nie cierpi ona utożsamiania osób pulchnych z niesympatycznymi/ nieatrakcyjnymi/ gorszymi. Niestety, to jest zaledwie początek. Następnie do stołu podchodzi wychudzona blondynka. Nie szczupła. Nie chuda nawet. Wychudzona. Anorektycznie. Królowa Matka może optymistycznie zakładać, że aktorka grająca w reklamie anorektyczką nie jest, najlepsza i wieloletnia przyjaciółka Królowej Matki całe życie walczyła z nienaturalnie chudą sylwetką, sama Królowa Matka też jest bardzo szczupła, wręcz za bardzo. Ale normą to nie jest w najmniejszym stopniu. W tym zaś wypadku w dodatku blond chudzina nakłada sobie na talerz JEDNO ziarnko groch, popija je reklamowaną zawiesiną, klepiąc się w miejscu, gdzie normalni ludzie mają brzuch, mówi coś w rodzaju: "Już jestem syta!" i oddala się, pozostawiając przy stole grubaskę z miną strażnika-psychopaty z więzienia o zaostrzonym rygorze, która wyjątkowo suczym głosem mówi "Goodbye, appetite!".

Królowa Matka miała w najbliższej rodzinie dwa przypadki bulimii i jeden anoreksji. Wśród najbliższych przyjaciół - jeden przypadek anoreksji. Obserwowała te choroby z bardzo bliska, mogła je codziennie oglądać i analizować, żyć w ich cieniu, bardzo odległym od cukierkowatej wizji anoreksji przedstawianej w hollywoodzkich filmach, w których ślicznym i świeżym dziewczętom maluje się cienie pod oczami, w ten sposób prezentując ich skrajne wycieńczenie. I dlatego wie - TA REKLAMA JEST ŚMIERTELNIE (to nie jest przesada) NIEBEZPIECZNA. Sugeruje, że to, co odbiega od patykowatej normy, jest brzydkie, wredne i antypatyczne. A by osiągnąć patykowatą normę nie trzeba jeść, wystarczy wypić szklankę zawiesiny... Królowa Matka wie, że odchudzające się nastolatki nie przeczytają ulotki dołączonej do produktu, nie będą skłonne trzymać się wskazanych dawek, a już na pewno puszczą mimo uszu to całe "skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż...". Królowa Matka nie wie natomiast, ile telewizje za tę reklamę zgarnęły forsy, nie wie, o czym myśleli producenci reklamy i copywriterzy, nie wie, czy można do tego stopnia być pozbawionym wyobraźnie lub sumienia (a może i tego, i tego), ale wie, że nie ma pieniędzy, za które ona sama zgodziłaby się wyprodukować spot promujący podobne... coś. Co oczywiście w niczym nie zmieni faktu, że reklamę będzie zapewne można zobaczyć na licznych kanałach jeszcze długo, długo (a w internecie to już pewnie zawsze :/).

A teraz, po rzuceniu ostatnim kamieniem (a może to akurat była zapalona raca?), Królowa Matka kończy świętowanie.

Miłej reszty długiego weekendu wszystkim!

* Poprawka. Królowa Matka obejrzała reklamę ponownie, tym razem uważnie. Zmiotka nie jest różowa. Różowy jest sweterek uroczej właścicielki uroczego pieseczka. Na zasadnicze uczucia Królowej Matki nie ma ten fakt jednakże żadnego wpływu.

10 komentarzy:

  1. U nas pizza jest robiona nakładem własnym, czyli dokładamy nawet drożdże :) Ale... kupuję karpatkę. czyli za przepis plus mąkę płacę 3 zeta. Ale nigdy nie pamiętam przepisu )))

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas też :))). Dzięki temu przynajmniej wiem, ze muszę wszystko kupić sama, a nie kupuje Pomysłu na Obiad by się przekonać, że zrobię go, o ile dokupię... no, wszystko własciwie :D.
    Karpatke też czasem kupuję. Chociaz częściej sam krem :).

    OdpowiedzUsuń
  3. a przprszm, jako ta, która nie z własnej woli nie hoduje telewizorni: właścicielka żywa, a Bruno prawie, czyli interaktywny, a rzecz dotyczy zakupu owej szczoteczki? czy co, że się szaleńczo zainteresuję, bo węszę złe, złe wzorce w lekarmie ;))
    pytam, bo siłą rzeczy rozpoznałam jakże bliski ostatnio dłoni ( zbyt bliski!) motyw i nie zawaham podzielić się refleksją :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bruno to pies, zywy (jeszcze), ogromny, puchaty i ogólnie uroczy, reklama dotyczy psiej karmy, po której pies robi piękną kupkę, którą to kupkę włascicielka różowa zmioteczka zmiata na szufelkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. " żywy (jeszcze)" :))
    To już niedługo może być!( powiedziała pawlaczym głosem)
    Z zachwytem imaginuję sobie, jak od połowy spaceru pańcia zasuwa z: ogromnym psem, różową zmioteczką i szufelką z zawartością do stosownego kosza ( rozstawione są tak, że na Bielany jej przyjdzie jeździć, panie kierowniku):P
    I konia z rzędem temu, kto cokolwiek zebrał z trawy zmioteczką! Albo wręcz i samą szufelką.

    Podejrzewam, że speców od reklamy zatrudniają ci sami fachowcy, którzy zatrudniają redaktorów książek. Och, wark.

    ( A drożdże mnie zabiły:D Igor Sikirycki napisał bajkę o zupie na gwoździu.Jak to życie udatnie naśladuję literaturę, no!;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafilam tutaj od Maciejki. Przeczytalam Twoj blog od deski do deski, post po poscie i juz od pierwszej notki zostalam Twoja fanka. Piszesz wprost rewelacyjnie :) Bede zagladac czesciej, jesli nie masz nic przeciwko temu :)
    Zapraszam tez do siebie
    kfiatushek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi miło, że się podoba, i oczywiscie, zapraszam! Na Twojego bloga zajrzę natychmiast, jak mi sie uda najmlodszego potomka od komputera odczepić (czyli, mam nadzieję, za chwilę ;)).

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgroza! Promowanie - jawne! - środków sprzyjających rozwojowi śmiertelnych chorób (w tym przypadku, jak rozumiem, środka maskującego głód dla anorektyczek, ale mogły to być papierosy, twarde narkotyki itd.) powinno być wszak w naszym kraju demokracji karalne! Nie jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest :(. Juz znalazłam nastepny, równie energicznie promowany, ech...

      Usuń
  9. O mało nie umarłam kiedyś ze śmiechu kiedy trafiłam na forum ludzi "bojących się" różnych rzeczy.
    "Nie remontuję pokoju bo boję się, że przyjdzie Skrilex i ukradnie moja piosenkę", "nie jem skittelsów o boje się, że wydoi mnie naćpany murzyn" i tak dalej, i tym podobne... Miedzy innymi było tam "nie klaszczę w domu bo boje się, że lodówka z mleczna kanapką zmiażdży moich bliskich"
    Tym oto luźnym skojarzeniem kończę swój wpis.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń