czwartek, 17 listopada 2011

Jak Siostra Królowej Matki Egzamin Zdawała

Królowa Matka ma na Facebooku Grupę. Grupa jest Tajna Y Demoralizująca ;), i stanowi dla Królowej Matki nieustające natchnienie. Głównie do wspominania, bo pogaduchy na Grupie prędzej czy później prowadzą do tego, że z głębin umysłu Królowej Matki wypływa Wspomnienie, z którym nie zawsze wiadomo, co zrobić. A żeby się nie marnowało, Królowa Matka postanowiła umieszczać je tutaj. Tak więc jeśli na blogu zaczną ni stąd ni zowąd pojawiać się oderwane od wszystkiego Historyjki A Propos Zupełnie Czegoś Innego i opowiedziane Zupełnie Po Nic wszelkie okrzyki Obywatelskiego Protestu (lub też wyrazy Głębokiej Wdzięczności ;)) kierować proszę pod adres wspomnianej Grupy. Królowa Matka przyrzeka, że przekaże :D.

Ostatnio Grupa przerzucała się cytatami z Gałczyńskiego, co przypomniało Królowej Matce, jak jej Siostra zdawała egzamin do liceum (tak, tak, Drogie Dzieci, drzewiej tak bywało, że egzaminy do szkół zdawać było musowo, a i oblać się mogło starań ku nauce nie przyłożywszy!).

Królowa Matka kochała swoją szkołę. Różne mają ludzie zboczenia, Królowa Matka dysponuje kilkoma, między innymi tym właśnie. A kochała swoją szkołę, bo kochała swoją klasę. Klasę bowiem miała wyjątkową.

Królowa Matka była (a czasem jeszcze i teraz jest, ale teraz umie to ukrywać) bardzo nieśmiała, mało asertywna, zakompleksiona pod każdym względem, niepewna siebie i bardzo, ale to bardzo, uczciwszy uszy, dupowata. A jej klasa poza licznymi zaletami posiadała także i tę, że nie tylko pozwalała jej być dowolnie dupowatą, zakompleksioną i nieśmiałą, ale jeszcze akceptowała to w pełni, dzięki czemu Królowa Matka była dupowata, zakompleksiona i nieśmiała trochę mniej. Miłością do swojej klasy i opowieściami o niej zamęczała wszystkich wokoło, czy kto chciał słuchać, czy nie, a efekt tej polityki był taki, że dwa lata od niej młodsza Siostra w ogóle nie rozważała pójścia do innego liceum niż to królewskomatczyne. Gnała ją bowiem chęć ujrzenia na własne oczy tego uświęconego przebywaniem w jego salach i na jego boiskach Świętej I Jedynej Klasy miejsca.

Już na egzaminach pisemnych dała się zauważyć całemu Gronu i wszystkim Uczniom oraz Współkandydatom, pojawiwszy się w szkolnych murach z psem. Pies (który jest, swoją drogą, tematem na osobną, bardzo rozbudowaną i obfitującą w liczne dygresje notkę) wabił się Kaktus i był przygarniętym przez nas (w sam magiczny dzień Dziadów) przybłędą. Dysponującym bujną osobowością i charakterem, który starczyłby na pięć innych psów, jak to często bywa u terierowatych, do których się zaliczał. Duch jego, niepodległy i nie dający się spętać w kajdany sprawiał, że psina nader często wychodził z domu na nieco przedłużone, powiedzmy dwudniowe, spacery. Wpadał jednakże co parę godzin (które najczęściej przypadały w okolicach północy) dać znać, że jest i czuwa. Zazwyczaj był i czuwał także rano, co powodowało, że wszyscy udający się do swoich zakładów pracy i szkół członkowie rodziny czynili to chyłkiem, rozglądając się nerwowo dokoła i usiłując jakoś niepostrzeżenie przemknąć wzdłuż bloku unikając laserowego wręcz wzroku Zwierzątka. Jeśli bowiem Zwierzątko namierzyło nieszczęśnika, nie opuszczało go ni na krok. W rozsądnym oddaleniu (by zapobiec utrudnianiu wykonywania obowiązków Dobrego Psa przez złapanie go i odstawienie siłom i przemocom do dom) Zwierzątko towarzyszyło swej ofierze jak wierny i wyjątkowo hałaśliwy cień. Obszczekiwało wszystko, co się ruszało, od staruszeczki z balkonikiem począwszy na pędzącym z wyciem silnika autobusie skończywszy, z szerokim spektrum obiektów pomiędzy,  co jakiś czas rzucając na pragnącą się zapaść pod ziemię ofiarę triumfalne spojrzenie: "Widzisz? Jesteś bezpieczna/-y! JA cię pilnuję!".

Czy Królowa Matka dodawać musi, że Siostra jej udała się do szkoły pod eskortą?

Nie. Przypuszcza, że nie musi.

Do dziś Królowa Matka nie jest w stanie wyrazić pełni uznania dla swej Siostry, która, spłakana, przerażona, stremowana, jak to przed egzaminami bywa i w dodatku w stanie niemal przedzawałowym za sprawą towarzyszącego jej Dobrego Psa jednak do szkoły weszła i zaliczyła egzamin pisemny. Gdyby na Królową Matkę padło można założyć z kolosalnym prawdopodobieństwem, że do dziś mogłaby się ona poszczycić osiągnięciem wykształcenia podstawowego, li i jedynie. Siostra jednak, z podniesioną głową i łzami w oczach przekroczyła próg liceum (za którym to progiem pieniąca się furia ujadająca z godną podziwu determinacją na wszelkie obiekty  żywe i martwe mogące stanowić ewentualne zagrożenie dla Ukochanej Pani zmieniła się jak za dotknięciem różdżki w Takiego Słodkiego Pluszaczka, Daj Pieskowi Herbatnika, Hau), zasiadła za stolikiem (Dobry Piesek, Hau, Hau, Daj Mu Ciasteczko zwinął się w kłębek u jej stóp i przespał egzamin w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku) i napisała, co trzeba było napisać, po czym, sporządziwszy z paska torby prowizoryczną smycz dla Dobrego Pieska, wróciła do domu.




I była pewna, że nic bardziej stresującego w tej sesji egzaminacyjnej już jej nie spotka.

Naiwne pacholę!

Siostra Królowej Matki  nie przewidziała bowiem, że posiadanie rodzeństwa w tej samej szkole skutkuje tym, że niejako na dzień dobry nie jest się do końca anonimowym. A Królowa Matka posiadała otóż wychowawczynię (wykładowczynię języka polskiego), której ambicją było stać się Powierniczką Od Serca wszystkich swoich uczniów. Szło to biedaczce jak po grudzie, ale się nie zniechęcała i ile sił wszędzie starała się zaprzyjaźniać. Z wychowankami. Z rodzicami wychowanków. I z rodzeństwem.

Namierzywszy rodzeństwo Królowej Matki ambitna ta kobieta przygalopowała z rozwianym włosem pode salę, gdzie egzaminowano z języka polskiego przyszłych licealistów i zakrzyknęła z entuzjazmem:

- Siostra Anny! - (wychowawczyni miała manierę nie zdrabniania imion) - Och, siostrę Anny to ja muszę odpytać osobiście! - po czym, zagarnąwszy ramieniem nieco posiniałą na obliczu Siostrę Królowej Matki (która Panią Wychowawczynię znała z opowiadań nieco lepiej, niż ta by sobie życzyła), zniknęła z nią w czeluściach Sali Do Polskiego, gdzie oddała się odpytywaniu.

Oddała się, że to tak Królowa Matka ujmie, całym sercem. Oprócz niej w sali odpytywały kandydatów trzy inne polonistki, każda w swoim kątku, i u każdej przy stoliku zmieniły się po trzy osoby, a Wychowawczyni nadal odpytywała. Siostra Królowej Matki udowodniła biegłą znajomość podstawy programowej języka polskiego dla szkół podstawowych, zahaczyła o liceum i lada moment doszłaby do programu obowiązującego na uniwersytecie, a Wychowawczyni pytała nadal. I może egzaminowałaby tak nieszczęsną Siostrę aż do dziś, gdyby nie zadała tego pytania:

- A czy masz może, moja droga, ulubionego poetę?

Siostra Królowej oznajmiła, że i owszem, ma.

- O - ożywiła się Wychowawczyni Królowej Matki w sposób widoczny. - A kogo takiego?
- Gałczyńskiego - rzekła Siostra Królowej słabym głosem.
- Och! - zachwyciła się Wychowawczyni. - A jaki jego wiersz cenisz najbardziej, moje dziecko? - i zamarła, zawisnąwszy pytającym wzrokiem na ustach Siostry Królowej, spodziewając się "Zaczarowanej dorożki" w najgorszym razie, a w najlepszym niczego poniżej "Serwus, madonna".

A wówczas Siostra Królowej Matki, wyczerpana psychicznie, zmęczona, oszołomiona tym długaśnym przesłuchaniem, nabrała w płuca powietrza i rzekła z mocą (i szczerze):

-"DLACZEGO OGÓREK NIE ŚPIEWA"!

Zdała mimo to, i nawet bez szczególnej traumy stawiła się 1 września w murach już wtedy Naszego Wspólnego Liceum, gdzie spędziłyśmy niejako razem kolejne dwa lata - ale to już temat na przyszłe, raczej liczne ;), notki.


11 komentarzy:

  1. No to pelen szacun dla Siostry, ze po tym wszystkim nie zrazila sie do szkoly :) I ze nie uciekla spod krzyzowego ognia pytan Pani od polskiego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mojej wychowawczyni nie było łatwo uciec. Znikąd ;D.

    OdpowiedzUsuń
  3. aha, czyli to typ "jak ja wyrzucisz drzwiami, to wroci oknem". Biedna Siostra ;) i biedna Ty Krolowo Matko, skoro uczyla Was obie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A szanowna Pani Wychowawczyni była obdarzona poczuciem humoru? :-)

    Maciejka

    Ps. Cudna ta "Twoja" zadrzewiona droga :-)
    Ostatnio (bynajmniej w moim regionie) jest taki zwyczaj, że wycinają przydrożne drzewa, bo sprawiają zagrożenie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Wychowawczyni nie miala poczucia humoru za grosz. Teraz, jako Stara i Doświadczona ;) wie, że sie bardzo starała, tylko jej kompletnie nie wychodzilo, ale wtedy... o, nie lubilismy jej strasznie i biedna z nami była.
    Mieszkasz gdzieś na Mazurach, Maciejko? Tam tną drzewa przy drogach jak potłuczeni :/...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie nie mieszkam na Mazurach, wręcz przeciwnie ;-)
    Ale niestety przydrożne drzewa i tu przeszkadzają:/

    Maciejka

    OdpowiedzUsuń
  7. uwielbiam te twoje historyjki :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest ich ci u mnie mrowie a mrowie :), chyba zacznę sobie przypominać co na naszym racjonalnym forum pisałam, jak jeszcze istnialo, i tu przenosic, co się będą marnować!

    OdpowiedzUsuń
  9. przenos, dopisuj, wspominaj i nie narzekaj na kolezanki z tajnej grupy :) czasem sie przydaja!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie narzekam, chwalę :). Lubie być przez was demoralizowana :D.

    OdpowiedzUsuń
  11. Halo halo, tu Kròlowa Siostra, czyli Siostra Kròlowej Matki!! Pragne dodac, ze slawetny egzamin z Kaktusem byl wyjatkowa pròba problem solvingu ale tez mego sprytu: Po ochlonieciu z pierwszego szoku, oraz odkryciu, ze nikt sie Psem specjalnie nie przejal, oddalam sie li tylko pisaniu (byl to egzamin z jez. polskiego) tematu: “Mòj nauczyciel idealny”, czy jakos tak. Po jakims czasie Psa jednak odkryto i ruszyly Pielgrzymki do Psa Glaskania. Podczas jednej z nich, a byla to kolej Pani Wicedyrektor, polonistki (co od razu odczytalam na Jej czole), swietnej zreszta (jak sie okazalo w toku mego ksztalcenia), postanowilam strzyknac mym hazardowym sprytem (“raz kozie smierc, moze Pies pomoze!”) i konspiracyjnym szeptem zapytalam: “Prosze Pani, kto napisal 'Pana od przyrody'?”. Pani Profesor lubila widac konspiracje, gdyz wychyliwszy glowe spod lawki (pod ktòra Psa glaskala) rozejrzala sie, chyba odruchowo, spojrzala na mnie przelotnie i konspiracyjnym szeptem wycedzila: “Zbigniew Herbert!”. To ta sama Pani Profesor, ktòra dwa lata pòzniej (tego akurat szczesliwego roku stala sie moja polonistka), gdy ktòregos razu chciala mnie przepytac i przejrzec mòj zeszyt; na moja odpowiedz: “Zapomnialam teczki, ale mam gitare, moge te poezje zaspiewac” (czasem mnie sie to zdarzalo, bo do szkoly, praktycznie codziennie chodzilam z gitara, ktòra byla wazniejsza niz teczka), “Aha, to wszystko wyjasnia...No, to pospiewaj”. Dziekuje jej do dzis za to powazne potraktowanie mojej pasji: miedzy innymi dzieki takim Profesorom i takiej szkole jestem dzis, zupelnie serio, przedstawiana jako jazz vocalist.
    No, a egzamin zdalam na piatke! ☺

    OdpowiedzUsuń