poniedziałek, 17 września 2012

O obalaniu pozorów

Królowa Matka zdała sobie sprawę - w gruncie rzeczy zaczęła zdawać sobie tę sprawę jakiś czas temu, ale ostatnio dotarło to do niej z całą mocą, - że na skutek lektury jej bloga Czytelnicy wytwarzają sobie fałszywy (albo co najmniej nie o końca prawdziwy) obraz życia jej i Jej Familii. A więc radosny dom pełen pogodnych Dzieci, na które nikt nie krzyczy (o biciu to już w ogóle mowy nie ma), tylko z nimi rozmawia, rozmawia, rozmawia w duchu NVC, te - inteligentne i mniej inteligentne, ale i tak urocze i zabawne - rozmowy latają w powietrzu z lekkością serpentyn, pachnie ciasteczkami czekoladowymi albo szarlotką z cynamonem, lepi się z masy solnej, rysuje potwory, ogląda programy przyrodnicze, a potem najciekawsze rzeczy z tych programów googluje i sprawdza w internecie. Pan Małżonek zabiera Starszych na grzyby albo długie spacery do lasu, a po pracy z radością oddaje się swojemu hobby, czyli trenowaniu kendo, Królowa Matka karmi, utula, usypia, czyta do snu, swoje chorowanie ogranicza do pamiętania o łykaniu leków i nie myślenia patologicznie o tym, że zaraz umrze, przeciwnie, do myślenia, że na pewno będzie dobrze, a gdy robi się ciemno przed oczyma i kręci się w głowie tak, że nie sposób utrzymać się na nogach to trzeba usiąść na chwilę, wypić słodką herbatę albo zjeść coś, a potem spokojnie wrócić do karmienia, utulania, czytania, odpowiadania na dziesiątki pytań, a wieczorami, gdy utulone i nakarmione dzieci usną - do wyszywania, szydełkowania albo szycia filcowych zawieszek. Jest pięknie, słonecznie - choćby i padało, ciepło - nawet w środku zimy, a Dzieci Królowej Matki obrastają w poczucie bezpieczeństwa i w piękne wspomnienia z dzieciństwa.

Tymczasem bywa tak, jak dziś.

Potomek Starszy nie mógl wyjątkowo pójść do szkoły, w związku z tym Potomek Młodszy nie poszedł do przedszkola, a Królowa Matka cieszyła się na kolejny prawie-wakacyjny dzień, przebiegający leniwie, zgodnie z prawie-wakacyjnym rytmem (zaburzonym nieco odrabianiem lekcji przez Potomka Starszego, do którego Wychowawczyni Królowa Matka zadzwoniła z usprawiedliwieniem i prośbą o podanie materiału, który powinna przerobić z synusiem).

Obudziło ją rytmiczne walenie w ścianę czy też podłogę w pokoju obok - Potomki Starsze obudziły się wcześniej niż ona i, nie chcąc jej budzić, zajęły się budową zamku, a potem zabawą w oblężanie go i dzielną obronę. Obudzona odgłosami obrony starożytnych murów zamczyska Królowa Matka powlokła się do kuchni, gdzie przyrządziła posiłek dla Pomponów. Następnie, po podaniu śniadania Pomponom, wydusiła z będących w ciąglym ruchu i zmieniajacych co trzydzieści sekund zdanie Potomków Starszych informację, co właściwie chciałyby zjeść na śniadanie, przygotowała śniadania, dwa różne, umyła górę naczyń, przebrała w dresiki Pompony i za pomocą przymusu werbalnego skłoniła (dwie godziny od wstania) do przebrania się swoich starszych, przeziębionych, ale mimo to biegających na bosaka, synów. Po półgodzinie "Włóż chociaż skarpety...", (przerwa na zdjęcie Pomponów z krzeseł),  "Jak to, gdzie są twoje spodnie od dresu, tam, gdzie je wczoraj odłożyłeś, rozbierając się!" (przerwa na uniemożliwienie Pomponowi Młodszemu wdrapania się na kominek), "Proszę, nie zostawiaj piżamy rzuconej na podłodze, złóż ją i odłóż w łazience..." (przerwa na oddzielenie Pompona Starszego, wgryzionego w Pompona Młodszego, od ryczącego wnieboglosy Pompona Młodszego, i ukojenie rozpaczy obydwu), "Proszę, załóż jeszcze skarpety!" (przerwa na zdjęcie Pomponów z krzeseł), "Proszę, przestań latać na bosaka!" (przerwa na zdjęcie Pomponów ze stołu, na który wlazły, bo Królowa Matka nie zdążyła zdjąć ich z krzeseł), "Oczywiście, że to nie jest twoja koszulka, przecież ci sięga do pępka, zdejmij ją i załóż swoją..." (przerwa na wyciągnięcie Pompona Starszego ze śmietnika) Potomki Starsze można było z grubsza uznać za ubrane, oraz okazało się, że jest jedenasta, a Królowa Matka nie miała jeszcze niczego, nawet własnych lekarstw, w ustach.

Po połknięciu lekarstw Królowa Matka całkowicie niepedagogicznie (oraz ma to gdzieś) uziemiła Potomki Starsze przy komputerze i zrobiła sobie śniadanie, które zjadła, zdejmując, zestawiając, odsuwając i odmawiając dostępu do niego obu Pomponom, które właziły na nią, wyły czołgając się u stóp, wieszały się na nogach, odpychając się nawzajem wkładały jej twarze w talerz, wszystko celem zostania poczęstowanym. W związku z tym Królowa Matka jadła śniadanie jak struś, łykając wielkie kawały bez gryzienia i nie czując smaku, po czym przygotowała drugie śniadanie dla Pomponów i, korzystając z tego, że jedzą, sprzatnęła zabawki wyrzucone z wielkiego pudła na środek pokoju, po czym uśpila maleństwa (tak, potrafi usypiać oba naraz) i zyskała jedyną, jak się okazało, chwilę spokoju w całym dniu.

Chwilę tę wykorzystała na naukę z Potomkiem Starszym, który, ku jej radosnemu zdziwieniu, nie tylko przeciw temu nie protestował (co zazwyczaj jest bolesną normą), ale oświadczył, że on bardzo chętnie będzie się tak uczył zawsze, i Królowa Matka ma powiedzieć pani Kasi, że on do szkoły nie wróci, tylko będzie wszystko w domu z mamunią robił.

Po wymęczeniu Potomka Starszego Mamunia zamierzała poczytać, ale obudził się Pompon Starszy i znów trzeba było go karmić (przeciw czemu nie protestował). Gdy zaś po obiadku oddalił się do swoich niszczycielskich zajęć (ponowne wywalenie zabawek na środek pokoju, ponowne kilkukrotne próby włażenia na stół po krzesłach, pierwsze tego dnia próby pomalowania kredkami świecowymi zarąbanymi Bratu z tornistra mebli) trzeba było karmić obudzonego łomotem wywalanych zabawek Pompona Młodszego, (który przeciw temu protestował ogniście, bowiem ostatnio ma fazę na niejedzenie obiadków, tylko picie mleka i pożeranie owoców, więc z obiadu spożył wyłącznie makaron).

A podczas, gdy on jadł makaron, a Pompon Starszy dewastował meble, Potomki Starsze dostały klasycznej głupawki ubarwionej równie klasycznymi Męskimi Zabawami w stylu "a teraz ja ci przyłożę w żołądek, a ty mnie skopniesz z tapczanu, a ja spadnę i cię złapię za nogę, a ty mnie zaczniesz dusić łydkami, a ja sprawdzę, czy ci się wyrwę, ale zaciskaj te łydki najsilniej, jak umiesz, dobra?", oraz potwornym, ale, Czytelniku, powiada ci Królowa Matka, niewyobrażalnie potwornym rykiem, który potrafi wydać z siebie Potomek Młodszy, i który wydaje zawsze gdy zabawa potoczy się w niepożądanym przezeń kierunku. Królowa Matka rozdzieliła Starszaki, pouczyła o stosownym dla Dziecięcia zachowaniu, możliwe, że trochę głośno, Starszego posadziła do rysowania, Młodszego wysłała do pokoju na górę, do jego klocków, odmawiając dania całuska, bo miała ochotę raczej gryźć, niż całować, albo, o, lanie sprawić (nie, nie sprawiła. Nie dała klapsa. Nikomu. Do końca tego dnia. Nie wyobrażasz sobie, Czytelniku, jaka była dzielna), a Pompony wraziła do kojca.

Królowa Matka wie, że kojec to jest narzędzie dręczenia dzieci, które się traktuje jak zwierzęta, nie pozwala na kontakt z prawdziwym światem i ogranicza ich wolność, odcinając przy tym od bliskiego i ciepłego kontaktu z matką, oraz ma tę wiedzę w wyjątkowo wręcz głębokiej obojętności, a także bardzo chciałaby zobaczyć tych wszystkich przemądrzałych teoretyków w starciu z jej Bliźniątkami, które eksplorują świat nie ograniczone szczeblami kojca podczas gdy teoretycy muszą przygotować obiad dla dwójki starszych dzieci (i, załóżmy optymistycznie, także dla siebie).

Bliźniątka zresztą opanowały sposób wyłażenia z kojca górą, co też uczyniły trzy razy w czasie przygotowywania przez Królową Matkę obiadu, i co zaskutkowało tym, że swój obiad Królowa Matka jadła na stojąco, prosto z garnka, nie mogła bowiem pozwolić sobie na spuszczenie z oka eksplorujących świat Dzieciątek, które nie reagują na żadne prośby, groźby i upomnienia.

W międzyczasie wpadł Pan Małżonek, porwał zbroję i pojechał na trening, bo to bardzo ważne, żeby mieć hobby i je pielęgnować, prawda? Bo nie można zapominać o swoich potrzebach i trzeba, a nawet należy mieć odskocznię od trudów zwykłego życia, prawda? I Królowa Matka to rozumie, jak najbardziej, zupełnie serio.

Tylko, że wskutek tego została sama w tym całym gułagu i nie miała nawet pół godziny, żeby sobie jakąś jogową asanę wykonać, tylko do końca dnia sprzątała zabawki, myła naczynia, przygotowała kolację (cztery kolacje), dosłownie co minutę ściągała z krzeseł Pompony, aż wreszcie w odruchu rozpaczy położyła krzesła na stole, a Pompony natychmiast zaczęły je ściągać prosto na swoje durne łełby, krzesła zaś ma Królowa Matka solidne, sosnowe, z pełnego drewna. Myła buzie i ręce, przewijała i przebierała, zachwycała się rysunkami, rozdzielała biorących się za łby Starszaków, odpowiadała na pytania, pomagała myć zęby, cały czas mając świadomość, że przecież mogło być gorzej, na przykład Potomek Starszy mógł był zareagować na każdą próbę robienia z nim zadania domowego wyciem "Aaaaalllle jaaaa niieee uuuuumiem!", albo oba Starsze Potomki mogłyby były odmówić spożycia obiadu bo a) lubią risotto, ale takie, jak w restauracji, a nie takie, jak robisz, mamusiu, b) lubią risotto, ale z keczupem, a keczupu nie ma, albo jest za mało, albo nie "piekątny", c) nie lubią risotto i miały być naleśniki z serem, d) cokolwiek.

Czytać książeczki wieczorem do snu już nie dała rady.

I miała jeszcze w planie  zrobienie dżemu jabłkowego z czarnym bzem, ale też nie dala rady. Sama nie wie czemu, przecież nic nie robiła, nie pracowała, tylko siedziała w domu z dziećmi, prawda?

A gdy późnym wieczorem stanęła i spojrzała na ruinę tego, co było jej salonem, na te rozwalone po raz piętnasty zabawki, na obłupaną do gołych cegieł ścianę (Potomek Starszy buja się na krześle), na porysowane na pomarańczowo szuflady (kredka świecowa schodzi z mebli, ale Królowa Matka nie zawsze znajduje od razu plony twórczości Pomponów), na oderwane listwy podłogowe (ukochana rozrywka Pomponów, one odrywają, Królowa Matka przytwierdza, nazajutrz one odrywają, i tak w kółko), na te krzesła, poustawiane na meblach, na szuflady szafek poobwiązywane sznurkami, na lodówkę ze śladami lepkich rąk to poczuła tylko, że cieszy się, że jest ciemno i nie widać, jak brudne ma okna - te okna, których nie ma kiedy umyć. A potem ogarnęła ją rozpacz, bo Królowa Matka nie jest, nie była i nigdy nie będzie pedantką, ale lubi, gdy jej dom jej się podoba, a to, na co codziennie patrzy już teraz nie podoba jej się wcale, a co więcej z dnia na dzień podoba jej się mniej.

Zaś za rok - i było to spojrzenie w otchłań -  będzie gorzej, bo do prac domowych Potomków Starszych i szaleju Pomponów (i nie, Królowa Matka nie wierzy, że one się zmienią, rok temu pocieszała się, że za chwilę będzie z nimi jakiś kontakt, pół roku temu się pocieszała tym samym, a tu nic, null, zero, nothing, żadnego kontaktu, żadnego porozumienia, teraz się już nie pociesza) dojdzie jej praca zawodowa (jak, JAK będzie się ona mogla przygotowywać do lekcji? oddać narastającej papierologii? sprawdzać sprawdziany? kiedy???), po powrocie z której będzie zostawała sama, bo przecież Pan Małżonek z kendo nie zrezygnuje, i Królowa Matka to naprawdę, bez sarkazmu, rozumie. Tylko tak się zabawnie składa, że sama nie ma nic, nic, przy czym mogłaby odpocząć, nikogo, z kim mogłaby się umówić i pogadać, nie ma już żadnych przyjaciół w pobliżu, a jedynymi osobami powyżej ósmego roku życia, z którymi rozmawia poza najbliższą rodziną są Nauczyciele jej dzieci, i nikt więcej.

Oraz że nie ma siły, by czytać. Coś obejrzeć. Coś uszyć. Że nie chce już robić kolacji dla siebie, bo nie ma siły nic jeść. Jedyne, na co ma siłę, to siąść i płakać.

I to właśnie zrobiła.

Skończyła dzień płacząc nad tymi 24 godzinami, które już nie wrócą. Które miały być radosnym, rodzinnym spędzaniem czasu, a na które nie starczyło jej siły. Może chęci. Które miały być kolejną cegiełką w gmachu szczęśliwych wspomnień budowanych przez jej dzieci, a zostały zmarnowane.

Nad tym, że nie nadaje się na bycie matką, a teraz jest już za późno, już marnuje życie swoim dzieciom.

Ze strachu przed jutrem, gdy zostaje sama z Pomponami, i gdy odbędzie się Powtórka Z Rozrywki.

29 komentarzy:

  1. Droga Królowo, pisanie bloga balansuje właśnie na tym, że życie nasze kojarzy się czytającym albo z rajem na ziemi (patrz swój wstęp)albo też ciągłą jatką i szarpaniną, której właśnie doświadczyłaś. Najbardziej frustrujące jest to, że w obu przypadkach znajdzie się ktoś życzliwy, nie rozumiejący absolutnie tematu i wyskoczy z mądrością, że albo przesadnie słodzisz, albo trzeba było myśleć wcześniej na co się decydujemy chcąc powiększać rodziny...
    To taka dygresja, która mi się nasunęła po lekturze Twego wpisu. W rzeczywistości natomiast powiem szczerze, że nie mogę Cię pocieszyć bo bym skłamała. Takie dni będą się niestety nadal trafiać, ale wiesz co? Jest światełko w tunelu. Dzieci nasze rosną szybko i mając nadzieję czy nie, będziesz miała coraz więcej czasu dla siebie. I w końcu nadejdzie ten dzień, ten dzień w którym wspomnisz te chwile kiedy miałaś ochotę wpakować ich wszystkich do piwnicy i pomyślisz, że przecież było tak fajnie :D Kochana, wspieram Cię mocno, jednoczę się w troskach i trudach. no i przede wszystkim- doskonale rozumiem :)*
    No to się rozpisałam :)~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc frustruje mnie też to, że czas leci, a ja zamiast cieszyć się chwilą padam na twarz i boję sie kolejnego dnia ściągania Pomponów z wszystkiego, na co im wpadnie fantazja wejść, oraz odpowiadania na kolejną serię kolejnych pytań zadawanych jednocześnie...

      Dzięki, za zrozumienie. I rozpisanie też >).

      Usuń
  2. Nie będę pisać, że będzie lepiej, nie będę Cię pocieszać, ani też przytaczać podobnych "humorystycznych" sytuacji z mojego życia, żebyś poczuła, iż nie jesteś sama z tymi problemami. Nie zrobię tego, bo wczoraj, kiedy małżonek poszedł na Bardzo Ważne Zebranie do sołtysa, Jasiek wył w wannie, Stasiek zesikał się na podłogę w salonie, a psy chwilowo uwięzione w domu ze wzgledu na roboty ziemne na zewnątrz domagały się żarcia, ja myślałam że oszaleję. Po raz ostatni już (a nie wolno mi dźwigać) wzięłam na ręcę obydwa cudne pacholątka po 12 kilo każdy, wtachałam na piętro, rzuciłam butlę do łóżka, po czym poszłam ryczeć do sypialni z drinkiem w ręce(też w zasadzie mi nie wolno). Pomyślałam, że zapewne moje serce nie doczeka momentu, kiedy to pacholątka staną się mężczyznami, będa wspierać mamusię, wspominać cudne dzieciństwo i stawiać (mamusię, rzecz jasna) za przykład swoim świeżo upieczonym żonkom. I z tymi to rozmyśleniami, zapuchniętym okiem oraz z czkawka pijacką zasnęłam na mokrej od łeż poduszce.
    A dziś znowu dzień, trza się wziąć w garść, bo już słyszę urocze kwilenia dzieciątek obudzonych z południowej drezmki. Tylko czemu cholera tak wcześnie???? Powinny spać do 15, a jest 14.26! Ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele razy się zastanawiałam, u kogo ja szukałam zrozumienia, zanim na ciebie trafiłam. Na kogoś z taka identycznością doświadczeń, na kogoś, kto rozumie. Kogoś, komu też nie wolno dźwigać, pić i denerwować się pewnie tez. I powinien się oszczędzać, zapewne.

      Też myslę, że nie dożyje emerytury (napawa mnie to pewnego rodzaju perwersyjną ulgą ;D). tylko, że na razie jestem na etapie uważania, że moi synowie zostana wielokrotnymi mordercami kobiet, odgrywając się na społeczeństwie za zrypane dzieciństwo. No, może przesadzam, ale tylko trochę. Do etapu uwazania, że beda mnie stawiac na wzór potencjalnym synowym, ktore mnie bedą w związku z tym nienawidzić chwilowo mi daleko ;)...

      Usuń
  3. A ja pocieszę. Zrobię herbatki (bardzo gorącej i z sokiem) i mogę nawet specjalnie na tę okoliczność się przemóc i udostępnić łono do czynności tulaszczych. Oraz parę ramion (trochę tego jest, bowiem mierze sobie 180cm, a jak wiadomo tyleż ma się wzwyż, co i wszerz). Albowiem dokładnie rozumiem stan łez z bezsilności, chociaż potomstwa u mnie całe zero. Królowo Matko - byle jakoś do przodu, pomalutku. Uda się, gdyż udać się musi. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Tak, wiem. Czasem się udaje.

      Dzięki za herbatkę, przytulenie i współczucie. I zrozumienie. Bardzo mi pomoglo, naprawdę.

      Usuń
  4. Niestety, gdy nie ma się nikogo do pomocy, to macierzyństwo na pewnym etapie wręcz intelektualnie uwstecznia i wykańcza fizycznie.
    Nawet nie wiesz, ile razy sama tak kończyłam podobny dzień i nie byłam w stanie o tej klęsce napisać.

    Serdecznie pozdrawiam. Biorę za Ciebie (i za siebie) głęboki oddech i trzymam kciuki za drobne sukcesy: możliwe, że jutro Pompony wlezą na aż na sufit, ale może jutro też uda się popić śniadanie herbatą. Może tak. Może nie. Niczego w każdym razie nie wykluczam. Cuda się zdarzają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wiem, wiem. To znaczy, nie wiem, ile razy, ale wiem, że też, o ile rozumiesz :).

      Dzięki za kciuki, pomogły, Pompony nie wlazły na sufit, i nawet krzeseł na stół dziś nie musialam stawiać :)).

      Usuń
    2. Rozumiem, jak najbardziej... ;) Z perspektywy czasu, a propos, ta chwila zagoniona, gdzie czuję się zdeptana i wycieńczona może okazać się tak samo ważna jak te lekkie i zabawne. Ale i tak życzę, aby tych trudnych było coraz mniej.

      Usuń
  5. Królowo Matko. Nie wiedziałam, że wczoraj miałaś taki trudny dzień... Przykro mi. Masz co robić, masz czym się zajmować... Proszę - nakreśl sobie na tablicy lub kartonie kilka zdań, żeby rzucały się w oczy i żebyś nie zapominała w takich chwilach. 1. Moje potrzeby też są ważne - śniadanie mam zjeść i to nie tuż przed południem, i to spokojnie! I żadnego łykania leków na czczo. 2. Nie zamartwiam się o to, co będzie za 12 miesięcy i jak to ja wtedy będę pracować, bo nie wiadomo, jak będzie za 12 miesięcy i może wcale nie będę musiała wtedy pracować zawodowo, tylko wystarczy mi etat domowy. Bo może odroczenie dostanę od powrotu do nauczania, a może dzieciaki zaprzedszkolują się dzielnie i pochłonie ich świat rozrywek rówieśniczych, może najmiemy nianię na 2 godziny dziennie, może rozwinie się mi produkcja rękodzieła i wszystko się spokojnie ułoży. I okaże się, że całkowicie niepotrzebnie zatruwałam sobie teraz tym umysł. 3. Koniecznie potrzebuję spisu numerów telefonów do co najmniej 3 bliskich osób (dorosłych), z którymi mogę porozmawiać o rożnej porze, a nawet się spotkać - tylko po to choćby, by wymienić poglądy o współczesnej prozie szwedzkiej lub najnowszym filmie Almodovara. Telefon, Skype, internet działają cuda, a zdarzają się przyjaciele, którzy podjadą do mojej głuszy i wyciągną na symboliczny spacer bezdzieciowy choćby do pobliskiego lasku choćby na godzinę.
    Królowo Matko - płacz jest dobry, bo wywala złą energię z organizmu. Teraz jeszcze stwórz sobie takie centrum podstawowej opieki nad Anutkiem i będzie dobrze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noemi, jak zwykle troskliwa i mądra :). Powinnam zatrudnić cię jako... nie wiem, czy istnieje nazwa na takie stanowisko, kogoś, kto dopilnuje połykania lekarstw, i czasu na drzemkę, i pory na ćwiczenie jogi, a i wesprze duchowo w kwestii rękodzieła i przyszlej kariery zawodowej :D.

      Oczywiście masz rację w temacie nie zatruwania umysłu myśleniem o tym, co będzie za 12 miesięcy, ale wyznam, że nie jestem w tym dobra. W wierzeniu w to, że się ułozy, też. Wierzyłam w to - pewnie na fali euforii "hura, przezyłam!!!" - rok temu, i oto nie zmienilo się nic. Nie, ja się nie łudzę, pozostanie mi meczenia się w szkole do emerytury (chyba, że mnie zwolnią, bo redukują po szkolach przecież).

      Ale największym problemem jest to, ze ja nie mam tych trzech telefonów alarmowych. Nigdy nie byłam towarzyska i mialam maleńkie grono znajomych, ktorzy się i tak powykruszali. Ci internetowi nie zawsze wystarczaja, a zreszta ich tez coraz mniej. Sama widzę, że to problem, i na to akurat nie moge znaleźć żadnego lekarstwa...

      Ściskam cię i dziękuję.

      Usuń
    2. ja Ci mogę dać swój numer, ale znając Twoją nieśmiałość nie ośmielisz się go użyć:DDD. Jednakże może czasem warto pomyśleć o zamianie jakiejś wirtualnej znajomości na realną;) Pozdrawiam.

      Usuń
    3. No znasz mnie, znasz :))).

      A ja znam sporo moich wirtualnych znajomych w realu, ale oni wszyscy porozsiewani po świecie, po różnych Belgiach, USAch, Holandiach czy innych Szwajcariach, oraz po dalekich (od mojego) miastach naszej pieknej ojczyzny. Na herbatkę nie wpadna, na spacer nie wyciągną, i co z takimi robić...

      Usuń
    4. Dziękuję za dobre słowo - Pani Boże zapłać! Listę telefonów alarmowych buduj! Powolutku, ale konsekwentnie. Jakbyś zechciała, podrzucę Ci mój. Problem tylko - czy miejscowości nam się zgadzają...

      Co do zatruwania umysłu myśleniem o przykrościach w przyszłości, które się może nigdy nie zdarzą... Niegdyś byłam w tym "mistrzynią" - hehehehe. Czymże to się nie zamartwiałam. Ale to się da zmienić, Droga Królowo. Wiele lat temu pewna ogromnie mądra osoba powiedziała mi - "boisz się, że jak wejdziesz do lasu, to spotkasz złego wilka? A przecież nie wiadomo, czy w tym lesie w ogóle jest jakiś wilk!! Może jest, a może go nie ma. Skoro jest - to jak go spotkasz, to postarasz się sobie z nim poradzić w takiej sytuacji, w jakiej go spotkasz, bo prawdopodobnie będzie ona kompletnie inna niż to, co sobie teraz wyobrażasz. Skoro zaś go nie ma - to po cholerę sobie teraz zatruwać myśli niepotrzebnie? Tak czy siak - martwienie się teraz jest bezsensowne i nielogiczne!"
      No i wierz mi - to podziałało lepiej niż psychoterapia! Naprawdę w sytuacjach, gdy włącza mi się zamartwianie się na zapas, przypominam sobie: "Nawet nie wiesz, czy ten wilk w ogóle istnieje, a już się martwisz, co będzie, gdy go spotkasz..." Cholernie mi to pomaga :)

      Dobrze, że miałaś dziś milszy dzień - zasusz, opraw w ramki, wyhaftuj i do albumu, będzie co wspominać w deszczowe dni...

      Usuń
  6. Dzięki za tego posta!
    Co prawda ja ani przez moment nie dałabym się nabrać na ten sielski obraz życia, który odmalowałaś na wstępie, ale i tak cudownie, cudownie!-jest poczytać o tym, że ktoś jeszcze na świecie je posiłki IDENTYCZNIE jak ja!


    TEORETYCZNIE staram się kierować zasadą, jaką kładą do głowy stewardessy w samolotach: najpierw maskę z tlenem bierze dorosły, potem zakłada dziecku (oczywiście u mnie idzie o talerz zupy), ale teoria teorią...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten sielski obraz bywa prawdziwy, to znaczy jest częścia prawdy :). Elementarna uczciwość jednakże nie pozwalała mi dlużej tłumić drugiej części tej prawdy w sobie, gdyz, jak mawiał Wiktor Hugo, prawda - to jest CAŁA prawda :).

      I takie podskórne wrażenie mam, że moglybyśmy stworzyć klub osób, które tak jadają.

      Zapamiętam sobie to o maskach tlenowych ;D...

      Usuń
  7. Ha!! Tenże tekst o maskach z tlenem "sprzedałam" jakiś rok temu mojej ukochanej przyjaciółce - matce czwórki dzieci (ha, co za zbieżność) i wielokrotnie od tamtej pory jej służył. Wcześniej jej posiłki wyglądały podobnie do Królowej Matki - a nawet zdarzało jej się śniadanie i leki jeść....o godzinie 13..... Ta zasada maski tlenowej naprawdę jest bardzo sensowna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Chrzanicie, Koleżanko. Jak napisałam Sama Wiesz Gdzie - mimo braku progenitury świetnie zdaję sobie sprawę, jakie dzieci są, jak się zachowują i co robią. I o dziwo, dobrze sobie z nimi radzę właśnie wtedy, kiedy robią to co robią i kiedy zachowują się tak jak się zachowują. I nie uważam, że są diablętami z piekła rodem i że "z tą rozpustą Sejm i Senat muszą coś nareszcie zrobić!!!" :-P

    No. I tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nawiązujesz do tych paru osób, które powzięły fałszywy pogląd, to myślałam o blogerkach, które mnie nagradzały, pisząc jednocześnie, że to dlatego, że jestem zrównoważona i mam dystans do rzeczywistości :). A ja, otóż, taki własnie miewam dystans :))).

      Usuń
    2. Łał!!!
      "...mimo braku progenitury...wiem jakie dzieci są...dobrze sobie z nimi radzę..."
      Mimo tego?
      Właśnie dlatego!

      amaranta

      Usuń
  9. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to słowa jednego pana Winstona Ch.
    "Jeżeli idziesz przez piekło - idź dalej" ;)

    W ramach odwracania uwagi popłynę zwierzeniem, które zabrzmi jak wynurzenia pijaczki. Przez pewien czas nie mogłam pić alkoholu, w związku z czym czułam, że muszę otóż koniecznie.
    I polewałam sobie wiśnie z syropu nalewką Doppelherz Vital Tonic. Niby nie ma alkoholu, a mocne, nie przymierzając, jak psie lekarstwo na skórę ( pół na pół ze spirytem;).
    Niestety, w ramach odwrócenia uwagi nie popłynę zwierzeniem, skąd wiem, jak smakuje psie lekarstwo na skórę:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A szkoda :DDD.

      Taaa, co do Winstona, takim niby ekstra bonmotem rzucił, kazdy wie, że idąc przez piekło tylko to można zrobić - iść dalej :))).

      Usuń
  10. Jestem mamą 3 dziewczyn (od 4 , przez 2 lata do 8 m-cy), pławiącą się w luksusach-mam do pomocy cudowną nianię! Chylę czoła!!! I, na jakiś czas:), przestaje się czuć zmęczona!
    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  11. Najwspanialsze w Matce jest to, że jest sobą. WIęc bądź i nie płacz...
    Pisze nieidelana Matka chłopca, co wyrósł mimo jej nieidealności na ciekawa ludzka postać ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Królowo Matko!!! Miałam dzisiaj taki dzień, że siedziałam w łazience i płakałam rzewnymi łzami, a w drzwiach łazienki siedziało moje dwuletnie dziewczę i płakało jeszcze rzewniej... I zamartwiałam się, jak to nasze płakanie wpływa emocjonalnie na maluszka wewnętrznego, co to niby jeszcze nie słyszy, ale ja tam wiem, że jednak. I zastanawiałam się, dlaczego jestem taką matką do d... No i po przeczytaniu o Twoim dniu, życiu etc chciałabym móc czasem przyjechać na Twoją głuszę i wysłać Cię na chwilę odpoczynku... I trafiłam ostatnio na poradnik dla rodziców "Rodzice w akcji" napisany przez rodziców czworga... I wydaje się być sensowny, choć z nie wszystkim się zgadzam... Ale mogę Ci Królowo Droga pożyczyć, jeśli byś chciała... I wiem, że to niewiele, ale ja często wysyłam w Twoją stronę masę pozytywnych myśli, i wierzę za Ciebie, że nie będziesz musiała wracać do pracy!!!
    No i chyba się rozpisałam :).

    OdpowiedzUsuń
  13. Wysylam fluidy i slowa pocieszenia. Dzielny Anutku, czasem kazdy ma dosc. Sciskam

    Aganoreg

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja tak z ciekawości, po przeszło roku - i co, jest lepiej? Nie bez powodu pytam, bo jeśli rzeczywiście jest - to sobie o tym myśl w Takie Dni. Że _jednak jest_ lepiej. (Bo że Takie Dni znikną - nie wierzę...)
    Ryzykuję, że mnie przeklniesz, ale ryzykuję ;-) Bo jak czytam swoje zapiski sprzed dwóch-trzech lat, to mi naprawdę, naprawdę teraz lepiej. Bo pamiętam, jak było - i że już nie jest.
    Dziś jest najwyraźniej Dzień Zaczynania Zdania Od Bo. No, cóż.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem, czy po takim czasie komentarz do wpisu ma sens - zwłaszcza pozostawiony przez osobę, która tego rodzaju doświadczenia ma tylko z drugiej ręki, tj. od siostry z trzema teraz już wyrośniętymi potomkami płci męskiej - ale i tak się wpiszę.
    Królowo Matko, żałuję, że mieszkamy daleko od siebie, bo chętnie bym Cię wyciągnęła w ciężkiej chwili na spacer i plotki :)
    Jesteś dzielna jak Roman Bratny, howgh!

    Aragonte

    OdpowiedzUsuń