sobota, 31 sierpnia 2013

Wakacje - podsumowanie

W tym roku po raz pierwszy od.... no, w zasadzie od zawsze Pan Małżonek postanowił wziąć dwa tygodnie urlopu. Ambitny plan wakacyjny obejmował tygodniowy wyjazd nad morze, kilkudniowe byczenie się w domu oraz weekendowy (samotny) wyjazd Pana Małżonka do Morąga na jeden z jakże zdumiewajaco licznych w naszym kraju zlotów kendo (nigdy, ale to nigdy nie wierz, że jest to niszowy sport, Miły Czytelniku! według osobistej, popartej dogłębnymi obserwacjami opinii Królowej Matki jest on bardziej popularny niż piłka nożna).

Odpowiedni czas wcześniej Rodzina zaczęła się do wyjazdu przygotowywać - Młodzież za pomocą snucia planów, a Rodziciele - łapiąc za telefon i usiłując zarezerwować pokoje w jednej z - podobno - licznych miejscowości wypoczynkowych na Wybrzeżu.

I tu nastapił zonk. Pokoi nie było, o domkach nie wspominając, ani u znajomych, ani u nieznajomych, ani w ulubionych miejscowościach, znanych jak własna kieszeń, ani na zadupiach, możliwe, że winne temu było wypasione lato, chociaż w zapewnienia co niektórych właścicieli pensjonatów, że mieli oni zajęte wszystkie terminy już w kwietniu Królowa Matka (wspominajac od niechcenia kwietniową wiosnę i rycie w zaspach śniegu) pozwoliła sobie nie uwierzyć.

Jednakże wierząc czy nie musiała wraz z Panem Małżonkiem stawić czoło faktom.

Fakty wygladały tak, że nawet, gdyby Rodzina była w stanie zapłacić o wiele więcej niż była i tak nie miałaby gdzie spać. Pan Małżonek zaczął podupadać na duchu i przebąkiwać, że zamierza z urlopu zrezygnować, bo po co marnować dwa tygodnie na siedzenie w domu, Królowa Matka zaczęła, nie ujawniając tego werbalnie, ale jednak, w tym upadaniu towarzyszyć, aż pewnej nocy nadeszła burza.

Burza Królowej Matki nie obudziła, obudziły ją wrzaski Koty Pierwszej, która domagała się wpuszczenia do domu, silnie wystraszona, Królowa Matka zeszła po schodach (po omacku, bo prąd padł), wpuściła zwierzę i wytarła je ręczniczkiem, po czym okazało się, że nie może zasnąć. Jakoś jej to nie zdziwiło, gdyż ostatnio skutkiem nerwów i życia w narastającym stresie senność odbiega ją dość regularnie i, niestety, zazwyczaj o świcie albo w środku nocy, położyła się na sofie, przykryła kocykiem i zaczęła myśleć.

Pierwszą rzeczą, o której trzeźwo (zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę porę dnia/nocy) pomyślała było to, że skoro we wszystkich obdzwonionych pensjonatach, kempingach i domach prywatnych nie ma miejsc to znaczy, że są tam ludzie. Większość Polski i nieco narodów państw ościennych (albo i mniej ościennych zapewne), jak Królowa Matka domniemywała. Oczyma duszy ujrzała ona plażę, na której nie sposób nie tylko rozłożyć koca, ale nawet postawić stopy, przypomniała sobie dwugodzinne oczekiwanie na obiad w restauracji we Władysławowie (poprzedzone półgodzinnym polowaniem na wolne miejsce, a należy nadmienić, że i obiad, i polowanie miały miejsce w czasach, gdy Rodzina Królowej Matki nie była wzbogacona o Pompony, niecierpliwe, wszędobylskie i dwuletnie). I pomyślała, że pakować sześcioosobową rodzinę, tłuc się w upale przez pół Polski (i stać sześć godzin w Redzie) po to, by z kilkoma milionami rodaków tłoczyć się na deptaku w Jastrzębiej Górze czy gdzieśtam, to niekoniecznie jest to, co chciałaby w ciągu dwóch tygodni urlopu Pana Małżonka ze swoja Rodziną robić.

Głównie jednak myślała o tym, jak bardzo jej żal Potomka Starszego, któremu zaczęło grozić, że w ramach jego wspomnień wakacyjnych wystąpi li i jedynie tydzień spędzony z Babcią na Mazurach. Zaś nawet najbardziej wypasiony pobyt na Mazurach (a z Babcią pobyt jest wypasiony ZAWSZE) to może być przymało w porównaniu z tymi wyprawami na Kretę i inne Majorki, którymi będą zadawać szyku jego klasowi kumple.

Więc gdy tak leżała i myślała (tymczasem zaczął wstawać świt, robiło się jasno, a ptaki darły się jak opętane) wymyśliła, że wyjazd nie jest konieczny.

Ale takie zaplanowanie nadchodzacych wielkimi krokami dwóch wolnych tygodni Pana Małżonka, aby Potomki nie wiedziały, od czego zacząć opowiadanie o tym, jakie miały fantastyczne wakacje - i owszem.

O godzinie 5.30 Królowa Matka wreszcie zasnęła w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, by trzy godziny później, po telefonicznym przedyskutowaniu sprawy z Panem Małżonkiem, zasiąść do komputera i sporządzić Plan.

A gdy urlop Pana Małżonka nadszedł, Plan został wprowadzony w życie.

Imprezowanie zaczęło się, ku zaskoczeni Rodziców nastawionych na wędrówki po kraju, w Rodzinnym Grodzie Królowej Matki, który szczęśliwym zbiegiem okoliczności akurat był odbijany z rąk Krzyżaków przez dzielne polskie Rycerstwo. Rycerstwo, przepięknie odziane, przedefilowało przez ulice Miasta...



... by następnie, ku uciesze podjaranych że ho, ho Potomków złoić skórę Krzyżakom (zwróciłeś, Drogi Czytelniku, uwagę na pawi czub na hełmie? Zbyszko z Bogdańca byłby zachwycony - pan w krzyżackiej zbroi zapewne mniej...


... a współczesne detale dodawały rycerzom tego surrealistycznego wdzięku, który Królowa Matka uwielbia :D).


Nazajutrz Pan Małżonek uwiózł Rodzinę z uchachaną Królową Matką na czele do Gdańska (który jest, że Królowa Matka przypomni, Największą jej Miłością Wśród Miast, poza Rodzinnym Grodem, rzecz jasna), na coroczne zwiedzanie Jarmarku Dominikańskiego, na którym to Jarmarku Królowa Matka wzbogaciła się o litewskie dzwoneczki, których patologicznie, tak, to jest właściwe słowo, patologicznie pożądała od zeszłego roku,


a Potomek Starszy zapoczątkował kolekcję minerałów, której pożądał niemal tak samo jak Królowa Matka dzwoneczków, tylko krócej,


ale i tak największa atrakcją tego dnia okazała się fontanna na placyku nieopodal Katedry, w której Potomki (wraz z dwudziestką innych piszczących, śmiejących się, wrzeszczących i chlupiących dzieci) skąpały się od stóp do głów, szczęśliwe jak prosięta w deszcz.


Kolejne dni objęły wizytę w Juraparku w Solcu Kujawskim (w którym Potomki już były dwa lata temu, ale po pierwsze, nie latem, tylko wczesną wiosną, gdy znaczna część gigantycznego placu zabaw była nieczynna, a po drugie, wtedy bały się tygrysów szablozębnych i mamuta, i nie zaliczyły filmu w 5D, który teraz - "mama, sypał śnieg!!! i ziemia się trzęsła!!! i pachniało DINOZAURAMI!!!" - wprawił je w ekstatyczny zachwyt,


ale nade wszystko wtedy nie istniała jeszcze kolekcja minerałów, którą Potomek Starszy mógł był wzbogacać, a teraz już i owszem, w związku z czym Potomek Starszy skwapliwie skorzystał z możliwości jej powiększenia), ...



... wizytę w Aquaparku, gdzie Potomek Starszy, w szkole odmawiający zanurzenia w basenie nawet jednego palca u stopy, zanurzał palce i nie tylko bez sprzeciwów, wywołując w Królowej Matce uzasadnione podejrzenie, że baseny są OK, jeśli Rodzice za nie płacą, darmowe baseny zaś są be i nie do przyjęcia, Pompon Młodszy okazał się nieustraszonym pływakiem i skoczkiem do wody (chwilowo skakał do basenu dla maluchów, ale co się odwlecze, nieprawdaż, z nim w każdym razie problemów na szkolnym basenie Rodzice nie przewidują), obu Potomkom Starszym najbardziej podobało się jaccuzzi, sybarytom jednym, a Królowa Matka zjechała z 80-metrowej zjeżdżalni, zakładając optymistycznie (i słusznie), że jej biedne, słabe serce jest już w wystarczająco dobrym stanie, by coś takiego znieść, ...


... i odwiedziny w Planetarium, w którym na szczęście jest ciemno i nie widać, jak zachowuje się Królowa Matka, kobieta, bądź co bądź, bogata w lata, która jednakże w wypadku wizyt w Planetarium, lekce sobie ważąc Obowiązki Matki i Wychowawczyni, gapi się na widowisko z otwartymi ustami, podskakuje na fotelu, wydaje okrzyki i w ogóle,

natomiast spadające Perseidy oglądała Królowa Matka już sama (raz z Panem Małżonkiem), chociaż Potomki Starsze bardzo chciały do niej dołączyć, tyle, że - zmęczone licznymi atrakcjami - padały w pościel zanim zrobiło się wystarczająco ciemno, by gwiazdy widać było jak na dłoni. A że Dom w Dziczy znajduje się w miejscu, w którym Drogę Mleczną  na niebie widzi się jak białą smugę złożoną z milionów migoczących kropeczek, a Królowa Matka już przy pierwszym po przeprowadzce z Cywilizacji spojrzeniu w nocne niebo zrozumiała, dlaczego mówi się, że "gwiazdy świecą", widowisko było niezapomniane.


A ponadto urlopowe dni Pana Małżonka obfitowały w liczne atrakcje dodatkowe w postaci namiotu rozstawionego w ogrodzie, w którym to namiocie Potomki wiły swój Domek, wypraw nad jezioro, palonych ognisk, na których pieczono ziemniaki i pianki, i obiadów w pizzeriach i pierogarniach, na które Rodziciele radośnie trwonili gotówkę, którą mieli wydać na (drogie) noclegi dla sześcioosobowej rodziny, ale nie wydali.


A że te wakacje wydawały się najlepsze od lat nie tylko Rodzicom, ale i Dzieciom, niech świadczy drzewko szczęścia, które Królowa Matka, wszedłszy dnia pewnego do sypialni, zastała przybrane sercami i gwiazdami w ramach podziękowania :).



piątek, 30 sierpnia 2013

Parentingowo ;)

To, że Królowa Matka (publikując recenzje, nierecenzje oraz przemyślenia na temat reklam, a także inne takie) haniebnie zmarnowała szansę, by jej blog stał się wiodącym blogiem wśród blogów parentingowych zostało już ustalone. Królowa Matka pogodziła się z tą bolesną prawdą i spokojnie, a także radośnie, zamierzała kontynuować tworzenie "bloga śmieciowego", lekce sobie ważąc prawa rynku i obowiązki blogera, które podobno istnieją, chociaż nie do końca wiadomo, dlaczego, jakie i gdzie.

I oto dwa dni temu, gdy Królowa Matka śledziła jednym okiem i z wypiekami na twarzy akcję kryminału, a drugim doglądała igrających w okolicy Potomków, tym drugim okiem zauważyła, że Potomki strasznie w ciagu tych dwóch miesięcy kudłate się zrobiły. Dwa miesiące z dala od Cywilizacji, wśród kujawsko-pomorskich oraz mazurskich pól, lasów i jezior uczyniły z nich chude i opalone kijaszki zakończone strzechami. Co skonstatowawszy, Królowa Matka z westchnieniem oderwała się od (nie tak jej znów odległego emocjonalnie) świata seryjnych morderców i policyjnych profilerów, ujęła w dłoń nożyczki i, przywołując do siebie po Potomku, zaczęła czynić w tych strzechach jaki-taki porządek (nie, żeby chciała swoje dziateczki strzyc porządnie i starannie, bardzo nie lubi bowiem wrażenia obcości, jakie w niej od zawsze wywołuje każdy świeżo ostrzyżony mężczyzna, nieistotne dwu- czy stuletni, zaledwie okolice grzywek ciachnąć, żeby oczy było widać, i nieco na karku, bo Pomponowi i Potomkowi Młodszemu można już było zacząć warkocze pleść).

Przycinała te grzywki, przycinała, odkładając na kupkę obok siebie kosmyki włosów i nagle zauważyła, że obok niej leży tęcza. Blond tęcza, istna reklama próbników kolorystycznych do farb do włosów, tylko naturalna, cztery odcienie jasnych włosów, od prawie białych, srebrzystych Pompona Starszego po ciemny popiel Potomka Starszego.

I pomyślała, że , o nie, tak dobrze nie ma! Jej Czytelnikom oszczędzone zostały opisy bezsennych nocy, ząbkowań i przejścia z diety mlecznej na stałą. Oszczędzono im roztkliwiania się nad pierwszym ząbkiem, opisów kupek, siusiów i wysadzania na nocniczek, ciuciania nad pierwszym kroczkiem i spuchnietych z dumy macierzyńskiej prześmiesznych cytatów z wymiany pierwszych zdań (no, dobra, to ostatnie się zdarzało, ale na wyraźne zamówienie, więc się nie liczy). Najuważniejszy Czytelnik nie znajdzie na tym blogu informacji o centylach i rozszerzaniu diety oraz o tym, jak te centyle i rozszerzanie znoszą maleńkie brzuszki. Zawrotu głowy od zdrobnień w rodzaju "łapki", "maluszek", "synulek", "brzusio" czy "buzielek" też raczej nie dozna.

Ale TO zaoszczędzone nikomu, kto na ten blog zabładzi, nie zostanie!

Panie i Panowie, oto Wpis o Włoskach.

Patrzcie i podziwiajcie obciachane grzywki Bandy Czworga, Włoski Potomków, te najjaśniejsze to Pompon Starszy, te najciemniejsze - Potomek Starszy, te najbardziej falujące i z wicherkami - Potomek Młodszy (całe zdjęcie wyszło ciemniejsze niż te Włoski w rzeczywistości są, nic a nic nie chciał aparat Królowej Matki słuchać i podporządkować się jej w kwestii "zrobienia zdjęcia, co by wyglądało jak naprawdę" :)).


Na pamiątkę tej chwili, gdy Włosy Potomków nie zaczęły ciemnieć najpierw zimowo.

A potem, po nieco dłuższym czasie, już dorosłe i poważne - na zawsze.

środa, 28 sierpnia 2013

Zbrodnia w afekcie :)

(Zawsze Królowa Matka wiedziała, że do niej kiedyś w końcu w Domu w Dziczy dojdzie!).

Potomek Starszy (po zejściu rano do kuchni) - Mamo, czy ja cię mogę MOCNO przytulić?
Królowa Matka - No pewnie, że tak.

(tu następuje dłuuuga seria podduszeń, nieco kościstych uścisków, te wszystkie stęknięcia "yyych!" i charkot wywołany dramatyczna walką o łyk powietrza, po czym...)

Potomek Starszy (bardzo zadowolony) - Udusiłem cię. Dokonałem mamobójstwa!

Szanowni Czytelnicy, pisze dla Was Duch (czy też, jak mawia Pompon Młodszy, ani chybi w błysku proroczego objawienia, "Duś")!

"Duś" Królowej Matki :).

PS.

Z samiuśkiego rana Królowa Matka dowiedziała się, że Kłębowisko dostało wyróżnienie od Właścicielki Deszczowego Domu. I jakie ładne wyróżnienie, za jakie ładne rzeczy, o!


Królowa Matka bardzo dziękuje oraz jest wzruszona, że ktoś jej Kłębowisko w ogóle zauważył, i to w ostatniej, doprawdy, chwili przed tym, jak prawdopodobnie zapadnie na nim - i tak nie nadmiernie obciążonym nowymi wpisami przecież - kompletna cisza.

środa, 21 sierpnia 2013

Pompon Młodszy bierze na siebie trud konwersacji

Wczoraj wskutek odbycia (dwukrotnie) podróży samochodowej (do Rodzinnego Grodu i z powrotem do Domu w Dziczy) Królowa Matka odczuła taki imperatyw, niemalże moralny, by uwiecznić na piśmie, w jakich warunkach akustycznych taka podróż przebiega.

Potomek Starszy i Potomek Młodszy (zasiedlający tył rodzinnego samochodu) - zachowują się w miarę spokojnie, gadają, czasem grają na konsoli, czasem wrzasną na siebie i kopną się nawzajem od niechcenia lub zadadzą Rodzicielom jakieś pytanie, ale zasadniczo silnie odbiegają od dziateczek występujących w pewnej reklamie i tłukących się po głowach, duszących, rzucających po samochodzie przeróżnymi przedmiotami, więc jako natchnienie do notki odpadają).

Pompon Starszy - natychmiast po usadowieniu się w swoim foteliku popada w buddyjski nastrój, z którego wyrwać może go jedynie zjawisko naprawdę dużego kalibru, typu ciężarówka-śmieciarka z włączonym kogutem ("Mama! MAMA!!! Ijo-ijo!!!" - i ruch rączkami, żeby pokazać, jakie to ijo-ijo jest wielkie), po ominięciu którego Dziecię natychmiast zanurza się ponownie w otaczający je obłoczek niebiańskiego spokoju.

Pompon Młodszy - natychmiast po usadowieniu w foteliku zaczyna nawijać (a głosik ma doprawdy jak srebrzysty, przenikliwy dzwoneczek. Elektryczny) i nie kończy aż do pory południowej drzemki, bez przerw na jedzenie, oglądanie "Księżycowego Jima" i przebieranie się :).

Pompon Młodszy (pytającym tonem) - Mama, babum?

(forma "babum" jest oryginalnym wkładem Pompona Młodszego w problem odmiany przez przypadki, "baba" - "babcia" w mianowniku, "babum" - u babci, do babci, z babcią, i tak dalej, tę samą zasadę stosuje się również przy odmianie innych rzeczowników takich jak dom, tata, mama, Bobo - tu kolejne wyjaśnienie, dygresja w dygresji, nieprawdaż, Bobo jest to Starszy Brat, dowolny, akurat ten, który z jakiegos powodu jest w tej chwili Pomponowi Młodszemu potrzebny do szczęścia).

Królowa Matka - Tak, jedziemy do babci.
Pompon Młodszy (kapryśnie) - Nie-ciem-babum!!! Ciem-domum!
Królowa Matka - Tak, ja wiem, że chcesz zostać w domu, ale musimy pojechać do babci, bo mamy dużo rzeczy do zrobienia w mieście.
Pompon Młodszy - Baba-domum?
Królowa Matka - Tak, babcia jest w swoim domu.
Pompon Młodszy (z nadzieją) - Babum-am-am?
Królowa Matka (z ledwo wyczuwalną ironią) - O, o to możesz być spokojny, jedzenia ci u babci nie zabraknie!
Pompon Młodszy (ożywiając się wyraźnie) - Jody!!!
Królowa Matka (trzeźwo) - A, nie, na lody to bym nie liczyła.
Pompon Młodszy (z narastającą furią) - Jody-ja-ciem!
Królowa Matka (filozoficznie) - Synu, gdybyś ty wiedział, ilu rzeczy ja chcę...
Pompon Młodszy (porzucając temat babci i aprowizacji na rzecz niezobowiązującej pogawędki o pogodzie, no iście angielski dżentelmen) - Mama-deść!
Królowa Matka - Owszem, deszcz.
Pompon Młodszy (entuzjastycznie) - DUZI!
Królowa Matka - No, tak, duży deszcz...
Pompon Młodszy (bardziej entuzjastycznie) - Ja-ciem-deść!
Królowa Matka (filozoficznie) - A zatem świetnie się składa, że właśnie pada.
Pompon Młodszy (z naciskiem) - Ja-ciem-duzi-deść!!!
Krolowa Matka (nauczona doświadczeniem) - Zaraz wysiądziemy, to zobaczymy, czy na pewno chcesz.
Pompon Młodszy (korzystając z rozkoszy przejazdu przez tereny wiejskie i podmiejskie) - O, ihahaha! Mama, tsy ihahaha!
Królowa Matka - Tak, synuś, koniki.
Pompon Młodszy (z rozpaczą) - O, nie, muuu nie! Mama, dzie-muuu?
Królowa Matka - Nie wiem, gdzie są krówki, może ich pan jeszcze na łąkę nie wyprowadził...
Pompon Młodszy (podskakując jak rażony prądem) Mama! Mama! Titit!!!
Królowa Matka (z jękiem rozpaczy w duszy) - Tak, synku, widzę.
Pompon Młodszy - Tsy!!!
Królowa Matka (znając nie tylko zasady gramatyczne, ale i matematyczne swego Potomka, w myśl ktorych to zasad "tsy" oznacza dowolną ilość większą niż jeden) - Tak, dwa.
Pompon Młodszy (baaardzo radośnie) - Mama! Ija-ija! Jenień!!!
Królowa Matka - No, wielka śmieciara!
Pompon Młodszy (uściślając z naciskiem) - Jenień!!!
Królowa Matka - Jedna śmieciara, tak.
Pompon Młodszy - Kojoj!
Królowa Matka - Kolorowa, wielka śmieciara, pomarańczowa.
Pompon Młodszy - Tata, ija-ija jenień! Kojoj!
Pan Małżonek (milczy, zajęty zmianą biegów, manewrowaniem, aby tę ekscytującą śmieciarę bezkolizyjnie wyminąć lub czymś równie istotnym).
Pompon Młodszy (z naciskiem) - Tata! Ija-ija kojoj!!!
Pan Małżonek (jak wyżej).
Pompon Młodszy (z niemożliwym do wyrażenia na piśmie naciskiem) - TATA!!! IJA-IJA KOJOJ!!!
Królowa Matka (do swojej Lepszej Połowy, przez zaciśnięte zęby) - Błagam cię, odpowiedz mu, bo jak nie odpowiesz on się nigdy nie odczepi!
Pan Małżonek (nieobecnym tonem) - Tak, synuś, pomarańczowy samochód, niesamowite!
Pompon Młodszy (uspokojony, wraca do obserwacji drogi) - Titit! Tsy! Bum, bum!
Królowa Matka - No, raczej na szczęście nie bum bum...
Pompon Młodszy (z wyraźnym rozczarowaniem) - Nie???
Królowa Matka - No, nie.
Pompon Młodszy - Mama! Mama! Choć-tu!
Królowa Matka - Gdzie mam przyjść? Do ciebie? I co bym miała robić?
Pompon Młodszy - Nić!
Królowa Matka - To pozwól, że nie będę robić nic tu, gdzie jestem.
Pompon Młodszy (analizując krajobraz) - O, dom-babum!!! Nie-ciem-dom-babum! Ty (czyli "w naszym")-dom-ciem-ja!!!

I zatoczywszy w ten sposób zgrabne kółeczko konwersacja wraca do punktu wyjścia...

Czy ktoś się jeszcze dziwi, że wieczorami Królowej Matce dzwoni w uszach?...

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

O ortografii wybiórczej

Matka Królowej Matki  (przeglądając dziennik Potomka Starszego - pełen odkrywczych zarówno treściowo, jak i ortograficznie zdań w stylu "Musieliśmy pojechać do lodziarni obok szkoły, ja sobie wźołem truskawkę, a potem ze szkoły odebrała mnie mama i zacząłem jej opowiadać o pszedstawieniu pt. "Dziub w dziub", "Pszedtem pszegralismy dwa razy, potem wygraliśmy i zajęliśmy drugie miejsce", "Był sobie smok i żył na wieży kamiennego zamku i kanarek mu powiedział, że jest delikatny i wyskoczyła mu czerwona plamka na nośe. Ale omińmy pszedstawienie, bo to by było nudne, cały czas zdobywał plamki - pszedtem była plamka czerwona, żółta, niebieska i zielona", "Byliśmy na "Figlowisku", najpierw w basenie z kuleczkami, na zjeżczalni, potem w tunelu na dole, a potem w tunelu na guże", "Młode smoki kryształowe miały żółto-czerwono-niebieskie skszydła"* - z żywą ciekawością) - Ale "rz" to ty w zasadzie nie używasz, co?

Potomek Starszy (obojętnie) - No, szczerze mówiąc, rzadko.

Ciekawe, jak by to napisał...


* Królowa Matka informuje, że otrzymała od Potomka Starszego copyrights na prezentację na blogu fragmentów jego dziennika oraz zdjęcia tegoż.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Herbaciano

Poddając się ostatnio chwili (długiej) bolesnej refleksji Królowa Matka zrozumiała z całą jasnością dlaczego popularność jej bloga jest więcej niż dyskusyjna, czterocyfrową liczbę odwiedzin zalicza wyłącznie przy okazji pisania o pani Michalak (a nie zamierza jej czytywać tylko po to, by nabić licznik odwiedzin, jej poświęcenie ma swoje granice), reklamodawcy nie walą drzwiami i oknami ani w ogóle niczym, a szanse, że na blogu Królowa Matka zarobi kiedykolwiek chociaż pięćdziesiąt groszy jest więcej niż znikoma.

Dzieje sie tak nie dlatego, że blog Krolowej Matki jest o wszystkim i o niczym, co tych nie-walacych drzwiami i oknami reklamodawców może konfudować, i nie dlatego, że - wbrew radom Bloggera, rodzimego, bądź co bądź, portalu Królowej Matki (krótko! zwięźle! krotkimi zdaniami! żeby przykuć uwagę czytelnika, ale go nie zmęczyć zmuszając do zbyt długiego skupiania uwagi!) - pisze ona notki za długie, przegadane i pełne długaśnych, wielokrotnie złożonych zdań i dziwacznych słów.

Ale dlatego, że Królowa Matka tych (nielicznych) Czytelników, których jeszcze ma, haniebnie zaniedbuje.

Mamy bowiem oto koniec -koniec!!! - sierpnia, a ileż to notek zamieściła Królowa Matka od początku miesiąca?

JEDNĄ.

No więc, powodowana wyrzutami sumienia, zamieszcza oto drugą.

Kulinarną.



Na dobry początek nowego tygodnia specjalnie z czułym wspomnieniem o Czytelnikach, tkliwie o nich myśląc, Królowa Matka poczyniła muffinki herbaciane, sugerując się różnymi przepisami, tu dodając, tu ujmując, czyli jak zwykle.

Jak wszyscy wiedzą, muffinki to nie jest produkcja szczególnie skomplikowana i polega na wymieszaniu składników suchych (w tym wypadku - pół kilo mąki, 3/4 szklanki brązowego cukru, łyżeczki sody i łyżeczki proszku do pieczenia) w jednej misce, składników mokrych (tu: szklanki mocnego naparu herbaty, w wypadku Królowej Matki był to Earl Grey Twinnings, 100 ml oleju oraz soku z jednej cytryny - skórkę sobie Królowa Matka darowała, bo nie przepada - i dwóch jajek), połączenie wszystkiego mniej więcej i na szybko, po czym nałożenie ciasta w foremki muffinkowe do wysokości 2/3 foremki, posypanie po wierzchu grubym ciemnym cukrem i upieczenie wszystkiego w teperaturze 170 stopni przez około 25 minut.

Muffinek wyszło 14, przy czym do tych w seledynowych sukienkach Królowa Matka dodała też rodzynki (na specjalne życzenie Pana Małżonka). Ślicznie wyrosły, równo, a nie tak, jak się Królowej Matce zazwyczaj zdarzało, tu bardziej, ówdzie mniej, a gdzie indziej wcale :). Z jakiegoś powodu wbrew oglądanym wcześniej zdjęciom Królowej Matce wydawało się, że będą ciemne (to pewnie zasugerowanie się wizją naparu Earl Grey), nie były, ale smaku im to nie ujęło. Wszystkie zostały pożarte w ciągu jednego dnia, w tym część prawie natychmiast po wyjęciu z pieca, a nie jest to rzecz przytrafiająca się nagminnie wypiekom Królowej Matki, która ma wybredną i rozwydrzoną smakowo rodzinę.


Wszystkim Czytelnikom Królowa Matka życzy smacznego.

Póki ich jeszcze ma.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Lojalna teściowa-in-spe przestrzega

Potomek Starszy (radośnie i pogodnie) - A jak już będę dorosły i będę miał żonę, to będę wracał z pracy i mówił: "A teraz daj mi spokój, kobieto, bo ja teraz gram!!!", i będę grał i grał, całymi godzinami, w co tylko chcę!

Królowa Matka (powątpiewająco) - Wiesz, obawiam się, że raczej trudno będzie ci w takim razie tę żonę przy sobie zatrzymać... a nawet w ogóle skłonić, żeby za ciebie wyszła.

Potomek Starszy - Och, bo ja na początku będę udawał, że jestem całkiem miły. Po ślubie też jeszcze chwilę poudaję... (triumfalnie i z rechotem) ... a potem już będą dzieci, i będzie dla niej na wszystko za późno!

Matki córek, czujcie się ostrzeżone.

Co do Królowej Matki, to już wcześniej powzięła ona podejrzenie, że skandynawska szkoła współpracy z dziećmi polegająca na tym, że zadaje się maleństwom pytania, słucha odpowiedzi i niezłomnie w nie wierzy jest nieco przereklamowana... a im dłużej ma własne dzieci, tym większe ma co do nieomylnosci tej szkoły wątpliwości.

Gdyby jednak ktoś jej ufał bez najmniejszych zastrzeżeń, być może zachwieje tą wiarą informacja, że Pan Małżonek się do swej połowicy nie zwraca w tak brutalnie bezuczuciowy sposób, po ślubie nie przestał udawać miłego (a całkiem uprawnione zdaje się przypuszczenie, że nawet nie zaczął, jest bowiem miły z natury), a fakt, że są dzieci nie oznacza, że dla Królowej Matki jest na wszystko za późno.

Taką ma ona przynajmniej nadzieję :).