środa, 2 lipca 2014

Naj, ale naprawdę NAJ, najdziwaczniej (Ewa Barańska, "Z kim płaczą gwiazdy")

Najdziwaczniejsze zakończenie albo zwrot akcji

Do licznych obowiązków zawodowych Królowej Matki należy czytanie wielu książek, w tym i takich, po które nie sięgnęłoby się dobrowolnie chyba nawet i na wyspie bezludnej (i bezksiążkowej). No, może nie jest to obowiązek wpisany na listę wymagań zawodowych, ale Królowa Matka zawsze starała się jednak chociaż pobieżnie zapoznać z większością pojawiających się w bibliotece nowości choćby tylko po to, by wiedzieć, co i komu może z czystym sumieniem polecać, a co odradzać; skutkiem tego właśnie przeczytała mnóstwo fascynujących (z różnych powodów) pozycji oraz "Forsę" Martina Amisa.

Ostatnio natomiast zapoznała się z rzeczą bardzo, bardzo dziwną, co więcej, biblioteka otrzymała pięć dzieł tej autorki, Królowa Matka przeczytała trzy (żeby sprawdzić, czy drażniące uczucie dziwności wynika ze stylu autorki in toto, czy po prostu nie podeszła jej jedna pozycja) i wszystkie okazały się bardzo, bardzo dziwne, zaś z tych trzech jedna szczególnie nadaje się na bohaterkę dzisiejszego wyzwania.

Nie umie Królowa Matka wyjaśnić, czemu odnosiła wrażenie, że czyta coś bardzo (bardzo!) dziwnego, może dlatego, że pierwszy raz dobitnie zrozumiała, co to znaczy "drewniany język" i podejrzewała, że tylko o to chodzi. Są pisarze, którzy swoje powieści malują akwarelą, są tacy, co je tkają z jedwabiu, są i tacy, co lepią w glinie, rzeźbią z marmuru albo ciosają z kamienia. Te powieści były wyrąbane siekierą w drewnie. Język był niesamowity, naprawdę, z czymś się Królowej Matce kojarzył, wie na pewno, że gdzieś się z podobnym językiem spotykała (wczesnogimnazjalne wypracowania "Dlaczego Staś Tarkowski jest bohaterem pozytywnym, uzasadnij"? melodeklamacje na apelach z okazji Dnia Niepodległości? artykuły, o ile można tak je nazwać, w czasopismach typu "100 krzyżówek na lato", a między krzyżówkami pienkna chistoria o miłości dwuch romątycznych serc?), męczył ją niewyobrażalnie i był sztywny, nieobrobiony, tępo ciosany i kompletnie niezróżnicowany.

Ale już Królowa Matka przestaje trzymać Drogich Czytelników w niepewności i ogłasza, że:

z trzech przeczytanych przez nią książek laureatką dzisiejszego wyzwania zostaje

"Z kim płaczą gwiazdy" Ewy Barańskiej,

(i od razu Królowa Matka zastrzega, że nie zamierza pisać recenzji, tylko streszczenie, więc jakby ktoś chciał sam sprawdzić i mieć serprajz, to odradza dalszą lekturę).

Powieść jest prawdopodobnie skierowana do młodzieży, a pisze Królowa Matka "prawdopodobnie", bo jej język (powieści, nie Królowej Matki, i tak, wie Królowa Matka, czepia się jak pijany płota) nie tylko nie jest młodzieżowy, ale wręcz nazbyt... staromodny. W każdym razie siedemnastolatki, zwracającej się do paczki koleżeńskiej: "Pałaszujcie, a ja jeszcze poszukam w internecie" Królowa Matka wyobrazić obie nie jest w stanie (ba, nawet siebie nie jest, a młodzieżą przestała być ładnych parę lat temu).

Ale przejdźmyż do streszczenia.

Rzecz zaczyna się latem, są wakacje, jest on, jest ona, on na jednym brzegu jeziora, ona na drugim, ekskluzywnym i zamkniętym, przeznaczonym dla właścicieli bogatych domów pobudowanych tamże. On wyciąga z tego jedyny właściwy wniosek, że ona jest zepsutą lalą ("prezentuje elegancką i drogą stylistykę charakterystyczną dla konsumpcyjnie nastawionych ludzi bogatych", tak Błyskotliwy Czytelniku, trafnie zgadujesz, ze to cytat, i w dodatku nie zawiera żadnych obraźliwych uogólnień, no skądże), w związku z czym postanawia podpłynąć do niej znienacka i ściągnąć ją z pomostu, niech se głupia nie myśli. 

Królowa Matka spieszy poinformować, że nie mówimy o dokazującym ośmiolatku, tylko o maturzyście, który jednakże nie dopływa i nie ściąga, bo po drodze zauważa, że dziewczyna jest piękna, subtelna, delikatna i och i ach, nie jakaś tam konsumpcyjnie nastawiona w charakterystycznej stylistyce. Zamieniają kilka zdań, potem idą na dwie randki (Królowa Matka mocno streszcza), i on ją raz zaprasza do siebie, żeby poznała liczną, acz chędogą rodzinę.

Ona nie ma chędogiej rodziny, tylko tatusia, rozwiedzionego, ponownie żonatego i obrzydliwie bogatego oraz mamusię z ambicją odmładzania się i tego, żeby wszyscy ją brali za siostrę własnej córki, będącą właśnie na etapie lizania ran po zakończonym z hukiem związku. I teraz będzie próbka niepowtarzalnego stylu, córeczka o mamusi mówi w te słowa:

"Zatrudniła go w swojej firmie (a, bo mamusia, poza obsesją wiecznej młodości, ma też dobrze działającą firmę, którą prowadzi w przerwach między kolejnymi liftingami i seansami w SPA, przyp.KM) na etacie doradcy, a w rzeczywistości był figurantem od niczego. Co miesiąc brał kasę za usługi seksualno-towarzyskie i z właściwą napakowanym byczkom filozofią pozwalał sobie na coraz więcej. Im bardziej ten cham ją wykorzystywał, tym bardziej mu ulegała i usilniej zabiegała o jego względy. Mam nadzieję, że teraz, po publicznym upokorzeniu, jej ambicja weźmie górę. Boże, kiedy ona wreszcie przestanie walczyć z czasem?! Kiedy zechce dorosnąć?!",

i Królowa Matka zwróci Ci uwagę, Kochany Czytelniku, bo może nie zauważyłeś, ale to jest fragment DIALOGU. Nie posępne, wewnętrzne rozważania siedemnastolatki, snute w samotności, ale sposób, w jaki ona MÓWI do swojej równie młodej przyjaciółki. Mniej więcej to właśnie miała Królowa Matka na myśli pisząc, że nie rozumiała języka.

No, nic, dni lecą, bo akcja w książce ma tempo ekspresowe, ona wpada na pomysł, by go zaprosić nad jezioro do tego wypasionego domu letniskowego, on się zgadza, podpływa - on i jego kumpel - do przystani wynajętą żaglówką, on się nie może doczekać, skacze, trafia głową w konar i łamie kręgosłup.

Opisane to jest tak: "Wiedział, że skurczona krtań i ostre niedotlenienie gromadzą w jego krwi dwutlenek węgla, a ten pobudza jego organizm do oddychania, lecz wiedział też, ze przy pierwszym wdechu woda wniknie do płuc, spowoduje ich obrzęk, i wtedy utonie".

Otóż, jak większości Czytelników tego bloga wiadomo, Królowa Matka przeszła trzy lata temu zatorowość płucną. I, wierz lub nie, Czytelniku, ani razu nie pomyślała wtedy: "O, mój Boże, zamknięcie tętnicy płucnej spowodowało u mnie całkowite lub częściowe zatrzymanie przepływu krwi przez płuca! Wskutek czego doszło do gwałtownego wzrostu płucnego oporu naczyniowego, którego nie może przezwyciężyć prawa komora serca, w związku z czym może dojść do nagłej śmierci sercowej!!!". Nie, ona myślała: "Boże, nie mogę oddychać, nie mogę oddychać, dusze się, i ciągle słyszę serce w głowie, duszę się, duszę się!!!". 
Człowiek tonący rozważający własny obrzęk płuc na skutek zachłyśnięcia się wodą zdziwiłby ją bardziej niż bardzo.

Niestety, musi to Królowa Matka napisać, chociaż usiłowała unikać recenzowania - jeśli ktoś jest... nieporadny językowo, nie powinien zabierać się za pisanie książki na tak poważny temat, bo może na przykład niechcący osiągnąć efekt niezamierzonego komizmu i sprowokować reakcje czytelników dalekie od zamierzonych.

A nieporadność językowa autorki jest naprawdę... znacząca.

Pielęgniarka, usiłująca nakarmić Michała (tak ma na imię bohater powieści), pogrążonego w rozpaczy i apatii, i odmawiającego jedzenia zwraca się do niego tymi słowy:

"Pana opór jest daremny. Zostanie pan dożywiany dożylnie" - i Królowa Matka przysięga, że usiłowała nie zachichotać, ale jej nie wyszło.

Babcia Michała szlocha w kąciku podczas wizyty Weroniki (heroiny, znaczy) u jego rodziców, na co zrozpaczony tatuś Michała odzywa się:

"- Bardzo kocha Michasia. Ją ten wypadek zabije - wyjaśnił pan Czarnecki. - Ale proszę kontynuować", i tu już Królowa Matka nawet się nie starała, ale chichotała na całego.

Michał, ciągle apatyczny, zrozpaczony, z myślami samobójczymi, po wizycie Weroniki "pogrążył się w intensywnym cierpieniu, chociaż jego serce śniło piękny sen", a przedtem (albo potem) "krzyczał w niemym proteście" (???).

W każdym razie od wypadku do końca książki jest jakieś sto stron, na których okazuje się na przykład i dość nagle, że Michał i Weronika kochają się wzajemnie iście jak Orfeusz i Eurydyka, chociaż znają się ze dwa tygodnie i byli na trzech randkach, a przed wypadkiem nie definiowali stanu swoich uczuć, a poza zadziwiającymi językowo dialogami ("Ileż siły jest w tym subtelnym dziewczęciu, że nie wybuchnęła spazmatycznym szlochem!") jest te sto stron wypełnionych stereotypowymi poglądami typu "faceci nie płaczą" ("Chłopcy trzymali się lepiej, ale wiadomo, chłopcom nie wypada okazywać słabości", "Janek i Adam pochylili głowy, aby ukryć niemęski ból" - po wizycie na OIOM-ie u brata, któremu lekarze nie dawali szans na przeżycie prawie żadnych, a na to, ze odzyska sprawnośc - żadnych nie okazywali tego niemęskiego bólu,  nienienie, żadnych łez!), feministki są głupie i prymitywne, bogaci to wiadomo, już Królowa Matka cytowała, a mszy nie zamówimy "bo wątpię by Michał, jako protestant, chciał, by w jego intencji modlił się katolicki ksiądz", i tu się znów Królowa Matka odwoła do własnych przeżyć, otóż wie ona, że w jej intencji modlili się ludzie różnych wyznań i różnych obrządków, nawet w pielgrzymce szli (nie specjalnie, i tak chcieli, ale taką poczynili intencję :)), i byli też tacy, co się nie modlili, tylko trzymali kciuki albo palili "świeczkę życzeń", i za każde kciuki, pielgrzymki, modlitwy i zapalenie świeczki Królowa Matka była i jest z głębi serca wdzięczna, i każde ją wzruszało już wtedy, gdy nie wierzyła, że kiedykolwiek wstanie z łóżka, więc tekstu o protestantach w ogóle nie rozumie.

Ale mniejsza, zbliżamy się do końca, Weronika rzuca się w wir poszukiwań kliniki, która podjęłaby się operacji ukochanego (ekhm...), a potem - przygotowań koncertu charytatywnego, giełd odzieży, zbiórek pieniędzy i innych akcji, prosi o wpłatę na rzecz Michała swoich nadzianych rodziców i babcię, która odmawia, chociaż jest katoliczką, ale "słucha radia", więc Weronika musi jej powiedzieć: "Daruj sobie, babciu, tę płomienną demagogię. Odnoszę wrażenie, że twoja wiara jest miałka w treści i teatralna w dogmatach", i wszystko to wreszcie zaczyna niepokoić rodziców dziewczyny tym bardziej, że odmawia ona wyjazdu na studia do czasu, gdy Michał wyzdrowieje.

Cóż zatem czynią rodzice (ich to właśnie dotyczy cytowany na początku opis konsumpcyjnych elegantów, nawiasem mówiąc). Idą do Michała i składają mu propozycję nie do odrzucenia. Zapłacą mu, zapłacą ile chce albo sfinansują operację pod warunkiem, że on porzuci ich córkę.

Michał, który wciąż jest w głębokiej depresji (i nic dziwnego, bo minęły najwyżej ze trzy tygodnie) i ma myśli samobójcze,w odpowiedzi też im składa propozycję. Owszem, rozumie rodziców Weroniki. Owszem, sam uważa, że on nie jest dla niej, a ona dla niego. W związku z tym żadnych pieniędzy nie chce. Chce za to, by rodzice Weroniki pomogli mu umrzeć.

I tu następuje coś, po czym opadnięta szczęka Królowej Matki wpadłaby przez sufit do sąsiadów, a nie wpadła wyłącznie dlatego, że Królowa Matka sąsiadów nie posiada -

Autorka mianowicie pisze, że nie wie, jak skończyć tę historię, więc CZYTELNIK SAM MA ZDECYDOWAĆ!!!

I to jest, pojmujecie Państwo, koniec książki! 191 (słownie: sto dziewięćdziesiąt jeden) stron brnięcia przez te barokowe porównania i karkołomne przenośnie, żeby na koniec dowiedzieć się, że, niestety, końca nie będzie, autor nie wie, sam se radź, czytelniku!!! I żeby to był, sama Królowa Matka nie wie, jakiś konkurs na najlepiej napisane zakończenie z nagrodą w postaci publikacji tegoż, albo punkt wyjścia do dyskusji o eutanazji, zajrzyj na nasza stronę www. cośtam. pl, to by Królowa Matka zrozumiała, ale nie!!!

Takie jest właśnie zakończenie!

I tu Królowa Matka przerwie i pójdzie szukać szczęki, bo jej na samo wspomnienie znowu opadła...


10 komentarzy:

  1. Też mi szczęka opadła, kiedy Krolowa Matka objawiła to niezwykłe zakończenie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się :). Zdenerwowalam się na samo wspomnienie.

      Usuń
  2. Cóż, zdumiewające...
    A może to ma być.... na przykład pierwszy tom trylogii ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. OOOO! Nie wiem, co napisać, ale muszę@ # ;)) Będę omijać z bardzo daleka!

    OdpowiedzUsuń
  4. "Daruj sobie, tę płomienna demagogię. Odnoszę wrażenie, że twoja wiara jest miałka w treści i teatralna w dogmatach"- żebym ja znała ten cytat za czasów mojej kariery na wielodzietni.org... ;)


    Wydaje mi się, że kilkanaście lat temu, kiedy czytałam dużo książek młodzieżowych taki zabieg był dość popularny. Pamiętam na pewno jedną autorkę, która podała dwa zakończenia żebyśmy mogli sobie wybrać, oraz taką co napisała tylko jedno, za to tuż przed nim ucięła sobie pogawędkę z czytelnikiem i ostro pojechała po swojej bohaterce.
    Żadna z przeczytanych wtedy przeze mnie książek nie miała takich wypasionych dialogów, a żałuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. : Z mojej emotki zostały same oczy, bo szczęka zaginęła... Moje pierwsze skojarzenie - blog nastoletniej ałtoreczki, która prosi czytelników, by w komentarzach zagłosowali na rozwiązanie wątku, które owa ałtoreczka użyje w następnej notce. Ale to jest jeszcze lepsze - żadnej kontynuacji nie będzie, nie ma głosowania, zbierania propozycji, ałtorka nawet nie próbuje stworzyć niedomówień w zakończeniu, po prostu zakończenia niet. Ómarłam : : : : :

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaklinam Cie na wszystkie swietosci- te protestanckie i te od radia! -
    Napisz streszczenie pozostalych dwoch ksiazek!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. #jezujezunieczyt. A można było zamiast dyndającej końcówki zrobić taki myk jak Huberath w "Gnieździe światów", którego ideę pojąłem dopiero po drugim przeczycie w późniejszym wieku. Kłaniam się i wracam lurkować.

    OdpowiedzUsuń
  8. Boskie :-) uśmiałam się po pachy :-)
    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  9. język tej książki boski :) mam wrażenie, że młodzi ludzie musieliby ją czytać ze słownkiem hahahhahha

    OdpowiedzUsuń