...czyli kolejne trzy tysiące słów, z czego tysiąc należących do autorki, bowiem jest to część bogata w cytaty.
No, dobrze, naszą Herołinę opuściliśmy w chwili, gdy, uchachana do nieprzytomności, pokrzepiona wróżbami Bereniki ("- Co mam więc robić? - Karty mówią wyraźnie: „Bądź wierna. Idź", no paczciepaństwo, a Królowa Matka przez większość życia sądziła, że to Herbert, no ale ojtam) i nieświadoma knucia własnej mamusi, obarczona pudłami z książkami (bo nasza Herołina jest oczytaną i inteligentną osobą, Czytelniku, zapamiętaj to sobie), jedną torbą pełną ubrań i innych mało istotnych drobiazgów oraz drugą, pełną pieczołowicie poowijanych bibułkami jednorożców, staje na progu wymarzonej ruiny i dociera do niej, że nie będzie ich miała gdzie poustawiać.
I nie dość, że nie będzie miała gdzie ich poustawiać, to jeszcze nikt jej w tym nie pomoże, bowiem przez tydzień zaszła w życzliwych poczekajczanach niewytłumaczalna i jakże typowa dla pisarstwa pani Michalak, nawet jednym słowem nie wyjaśniona zmiana - zniknęli gdzieś pomocni autochtoni holujący miastową idiotkę przez las, a potem pod sklepem "Sporzywczym" deliberujący nad tym, jak jej naprawić samochód, zniknęły życzliwe panie ułatwiające "uroczemu, warszawskiemu dziecku" zakup ruiny na preferencyjnych warunkach, zamiast tego "cała wieś wyległa na powitanie nowej mieszkanki. No, no, słowo „powitanie" było stanowczo nieadekwatne do sytuacji. Mężczyźni, odziani w nieśmiertelne kufajki i bereciki z antenką, kobiety w chustach na głowach, z umorusanymi dzieciakami przyczepionymi do spódnic (a jak dochtor przyjeżdża do wsi to baby ani chybi dzieciska ukrywają po chałupach, zawodząc "Do śpitala na zmarnowanie dzieciaka ni dom!!!", oczyma duszy Królowa Matka to widzi!) - wszyscy oni stali w całkowitej ciszy, przyglądając się, jak Patrycja wypakowuje z bagażnika cały swój majątek. Nikt nic pomógł w dźwiganiu ciężkich pudeł. Nikt nie przytrzymał furtki, zamykającej się co i rusz upiornym skrzypieniem (może, jak to proste chłopstwo, byli zmęczeni noszeniem wyngla, o wiele akurat był we wsi oczywiście)".
Herołina, ignorując wrogie milczenie prostego w obejściu miejscowego luda, spławiwszy lokalnego amanta najpiękniejszego z całej wsi przy pomocy błyskotliwego tekstu rodem prosto z pierwszej klasy gimnazjum ("Telalunia? Jaka znów telalunia? Dla ciebie jestem pani doktor!") i psa rasy terier rosyjski, targa toboły i pudła z książkami (oraz miłośnie przenosi jednorożce) sama, po czym dociera do niej, że może należało jednak obejrzeć zakupiony towar przed transakcją. Albo chociaż wstrzymać się z przeprowadzką do czasu remontu.
Że nie ma drzwi to już wiemy z poprzedniego wpisu.
Oprócz drzwi nie ma też podłogi (ma za to klepisko i okopcone ściany), bieżącej wody i prądu, dokuczliwe okazuje się zwłaszcza to ostatnie, gdyż - przygotuj się na jedną z jakże licznych niespodzianek, którymi upstrzone są karty tej nieobliczalnej powieści - Herołina pisze książkę ("Patrycja z powołania była nie tylko lekarzem weterynarii, lecz także grafomanką, z zapamiętaniem tworzącą dzieła swojego życia: rozliczne romanse ze sobą w roli głównej" - ponieważ wiemy już, jak doskonałym była weterynarzem, poziom tworzonych powieści nie powinien być żadnym zaskoczeniem). W tym wypadku jest to "Ferrin", nad którym Patrycja roni łzy, a z tego, co Królowa Matka o "Ferrinie" słyszała jest to bardzo stosowna reakcja, choć powód łez jakby nie ten. Niestety, z braku prądu nie pisze jej dziś, przyczyniając się w ten sposób do stworzenia ziejącej wyrwy w polskim rynku literackim, pisze za to list. Do Amrego ("Poddając się nastrojowi, postanowiłam napisać do Ciebie ten list, byś wiedział, że jestem tu i czekam na Ciebie. Mam nadzieję, że odnajdziesz mnie raczej wcześniej niż później, bo długo tu, mimo całego uroku Poczekajki, nie wytrzymam. (...) Mimo to, a może właśnie dlatego (zawsze lubiłam wyzwania) postaram się dotrwać do momentu, gdy przybędziesz, jak mam to obiecane w wizji: w czarnej koszuli - a co będzie, jak przybędzie w białej, zastanowiła się przelotnie Królowa Matka, cała sprawa się wtedy rypnie czy będzie musiał zaiwaniać do domu i się przebrać? - , czarnych bryczesach, na czarnym rumaku, z czarnym rozwianym włosem. Czy Ty jesteś w żałobie?"). Przy świecy. Na czerpanym papierze ("Rozłożyła z namaszczeniem piękną (najpiękniejszą w sklepie z magicznymi precjozami „taką —wie pani — żeby urok miłosny wyszedł") papeterię..."). Piórem.
Królowa Matka z naciskiem przypomina, bo niektórym Czytelnikom pod naporem faktów mogło to umknąć lub wylecieć z głowy, że mówimy o bohaterce nie tylko zdrowej na umyśle i liczącej więcej niż dwanaście lat, ale w dodatku posiadającej wyższe wykształcenie, poczucie humoru, oczytanej i inteligentnej. Przypomnieli sobie wszyscy? Super, to lecimy dalej.
Następnie, po obowiązkowej lekturze "Poradnika oneironautki — czyli jak śnić świadomie" (każdy to wszakże czyta przed snem) Patrysia układa się na woniejącym pleśnią łóżku i planuje zacząć śnić świadomie, gdy nagle, niestety, z rojeń tych wybija ją tupot miniaturowych stópek gdzieś nad głową. "Znów! Jakby nad ich głowami przebiegł krasnoludek! Rany boskie, czyżby mieli tu krasnoludki? A może to włamywacz liliput? Liliput gwałciciel?! - i sięgnęła po pogrzebacz leżący obok kuchni węglowej. Łopatka na węgiel rąbnęła o podłogę. Patrycja podskoczyła z przerażenia, a Panda-pies-obronny wskoczyła do łóżka i schowała łeb pod kołdrą. Patrycja siedziała do świtu ze wzrokiem utkwionym w pociemniałym ze starości suficie, z jedną dłonią zaciśniętą na zgasłej świecy, drugą na pogrzebaczu" i Królowa Matka nie ma pojęcia, co ją bardziej dziwi, czy to, że tak wyjątkowo mistyczna, wręcz nienormalnie umagiczniona osoba jak Herołina boi się poczciwych, domowych skrzatów, czy fakt, że pani weterynarz z powołania najwyraźniej nigdy w życiu nie słyszała o myszach/ nornicach/ kunach.
Nazajutrz niewyspana pani weterynarz udaje się do wsi po zakupy i już na wejściu do "Sporzywczego" natyka się na ścianę nieukrywanej wrogości ("- Dla niej nie ma. I nie będzie" - buahahaha, już Królowa Matka widzi właścicielkę punktu handlowego spławiającą w ten sposób klienta!!!), na szczęście nim się o tę ścianę rozbija spotyka siwowłosego staruszka, ale nie zwykłego, i nie przez przypadek, o nienienie, takiego powiadomionego o przybyciu Patrysi do Poczekajki przez Berenikę poczekajkowego Gandalfa, który zaprasza ją na śniadanie i oświeca w temacie istnienia kun. I całe szczęście, że bierze Herołinę pod swe opiekuńcze, magiczne skrzydła, bo oto już, już, na horyzoncie zaczyna majaczyć Przepiękny Łukasz i jego Złe Zamiary.
A Zamiary te są nawet Jeszcze Gorsze, gdyż Łukasz dowiaduje się od Artura, że w okolicy stajnie koni posiada niejaki Holender.
Holender, czyli hrabia (a jakże by inaczej, nieprawdaż) Gabriel Romocki, czyli osobnik, który przydzwonił Pięknemu Łukaszowi w pysk tak, że mu się rodowy sygnet na nim odbił. Przydzwonił, bowiem Piękny Łukasz (w skrócie - PŁ) uwiódł mu narzeczoną, pierwszą ofiarę pierwszego zakładu ze Zuym Arturem (w skrócie - ZA), niestety, przydzwonił też narzeczonej, która skutkiem tego postradała zmysły ("Dziewczyna, z rozpuszczonymi włosami sięgającymi pasa, ubrana była w suknię, która, kiedyś może śnieżnobiała, teraz wyglądała jak odzienie zbłąkanej duszy. Piękne chabrowe oczy utkwione były w Łukaszu, który odwrócił się powoli i cofnął nagle z cichym okrzykiem. W tych oczach, niegdyś pełnych opętańczej miłości, znalazł tylko... obłęd"), pan hrabia zaś postradał wolność i wspomniany sygnet (tak, trafnie zgadujesz, przenikliwy Czytelniku! to ten sam, który błyska teraz na palcu Łukasza!). Łukasz czego jak czego, ale ujmy na urodzie tak łatwo nie daruje, wskutek czego pojawia się w "Poczekajce" pchany żądzą zemsty i wyrzucenia z siebie tych wszystkich tekstów Latynoskiego Bohatera Telenowel Klasy Jot, które, nie wyrzucone, mogłyby go jeszcze zadusić.
Patrycja tymczasem szlocha nad własną powieścią ("- O Boże, jakie to smutne... — załkała Patrycja,
padając czołem w klawiaturę. — Dwudziesta siódma strona, a już ich rozdzielają... I jak ja tych dwoje teraz skleję?"), czyli, ze Królowa Matka od niechcenia przypomni, powieścią samej autorki, pisze kolejne listy do Amrego (po czym je wysyła na tajemniczy numer skrytki pocztowej na Tajemniczej Poczcie, skąd je wyjmuje Tajemnicza Ręka), zbija cenę remontu ruiny o 50% (Królowa Matka umie to sobie wyobrazić tylko następująco: "Szefowo, taniej byłoby to rozwalić i postawić nowe, ale skoro się pani upiera, remont wyniesie jakieś osiemset tysięcy...". "Ale ja tyle nie mam!". "No dobra, to czterysta", ale według autorki Herołina po prostu podaje sumę, którą dysponuje, a która wynosi 50 tys zł, i na którą ekipa remontowa potulnie się zgadza), nabywa drogą kupna mleczną krowę rasy Jersey
chociaż jest bez grosza i nie dysponuje oborą, oraz elektryczną dojarkę, chociaż jest bez grosza i nadal nie ma prądu.
Eksperymentalnie podłączona do dojarki krowa rzuca się do opętańczej ucieczki, za nią leci Herołina, a z naprzeciwka nadjeżdża PŁ, który - wpierw zmieszawszy werbalnie z błotem Holendra i wypożyczywszy od niego siwego konia - zamierza zająć się powierzonym mu zadaniem.
W tym celu błąka się po okolicy, zbrojny w miecz, którym maltretuje niewinne krzewiny, ujrzawszy zaś Patrysię, ten podstępny profesjonalista ("- Za kogo ty mnie masz, co? — zapytał twardym, odpychającym tonem. - Jestem pro-fe-sjo-na-li-stą!") zwraca się do niej tymi słowy: " - Witaj, rusałko. Zjawiłaś się, by zwieść mnie nad skraj leśnego jeziorka i porwać w odmęty?", a Królowa Matka w nagle zrozumiała, dlaczego w co drugiej recenzji recenzentki piszą o łzach, które stawały im w oczach w trakcie lektury i śmiechu, który zrywał im się w piersi, bowiem właśnie doznawała obu tych objawów naraz.
Patrysia, jak to inteligentna i dowcipna osoba, odpowiada: "Ja... eee... yyy... za krową", zaś "Oczy nieznajomego rozjaśnił uśmiech" (i w tym momencie, przez krótką chwilę, Królowa Matka uznała, że, rzeczywiście, jest on pro-fe-sjo-na-listą, skoro po TAKIM tekście udało mu się zdobyć na TAKĄ reakcję), po czym, niestety, pro-fe-sjo-na-lis-ta nawija dalej "Rusałko najśliczniejsza, czarem mnie omamiłaś. Za jeden twój uśmiech oddam pół życia, za pocałunek karminowych ust - drugie pół, tylko duszę mi pozostaw", a na widok opadniętej szczęki Herołiny mityguje się i dodaje: "Proszę wybaczyć, zagalopowałem się i to dosłownie. Kim więc pani jest, jeśli nie rusałką? (...) Już pani ucieka? Nie wyjawiwszy chociaż imienia?", Królowa Matka zaś złapała się na tym, że tłucze głową w stół jak, nie przemierzając, narzeczona hrabiego w kaloryfer, z tym, że tamta niechcący.
Będąc młodym dziewczęciem zdarzało się, że przychodził do Królowej Matki wielbiciel, tym niemniej, nawet będąc BARDZO młodym dziewczęciem, takim, powiedzmy, jedenastoletnim, Królowa Matka nie dawała się nabierać na takie teksty, a im była starsza, tym bardziej zabijała tego typu pro-fe-sjo-na-lis-tów śmiechem, Patrysia jednakże, oczadzona wizją Amrego, łyka to oraz opowieści o żywocie aktora, dniach zdjęciowych, pragnieniu powrotu na łono natury i inne takie jak gęś kluski, zamyślona nad dziećmi, które mogłaby rodzić pięknemu nieznajomemu przypala chleb, i nie daje jej do myślenia nawet to, że jakaś życzliwa dusza (któż, któż to mógł być) podrzuca jej kartę tarota (Szatana, o ile Królowa Matka zna się na tarocie, a nie zna się wcale i opis autorki nic jej nie mówił :)) na próg domu.
Mimo tarota, Herołina udaje się z PŁ na konną przejażdżkę, dając się oderwać od mycia krowy truskawkowym płynem do kąpieli za pomocą kolejnych tekstów rodem z dziewiętnastowiecznej literatury dla panienek, i to tej pośledniego gatunku ("- Dlaczego przede mną uciekasz? (...) - Uciekam? Nie, no skąd! - Patrycja rozejrzała się zrozpaczona, szukając tematu zastępczego. - Wiedźmę Zosię kąpię. Gdzieżbym tam uciekała... (...) - Nie bój się mnie - wymruczał pieszczotliwym głosem, odgarniając z czoła dziewczyny kosmyk włosów. - Zostaw krówkę, niech schnie na słońcu, i jedź ze mną. Przyrzekam, że nie zwiodę cię na manowce" - Królowa Matka zaczyna czuć, że identyfikuje się z tą nieszczęsną hrabiowską narzeczoną, i że w jej oczach też zaczyna być widoczny jedynie obłęd), całkiem nieświadoma, że zza płota przypatruje się jej Holender, poproszony przez poczekajkowego Gandalfa o roztoczenie nad nią opieki. Tym samym Patrycja opiekunów ma już dwóch, chociaż żaden z nich nie powstrzymuje jej od udania się na przejażdżkę z Wrażym Pro-fe-sjo-na-lis-tą "żwawym stępem" (dla tych Czytelników, którzy tego nie wiedzą, "Stęp – czterotaktowy, najwolniejszy chód konia (oraz osła i muła). Kolejność stawiania nóg: np. lewa tylna, lewa przednia, prawa tylna, prawa przednia, czy lewa przednia, prawa tylna, prawa przednia, lewa tylna. Prędkość 100 metrów/minutę" - Królowa Matka boi się nawet sobie wyobrażać, jak w takim razie w mniemaniu autorki wygląda galop) a potem skakania z konia w biegu w ataku paniki po tym, jak PŁ ja pocałował.
PŁ zaczyna dostawać lekkiego szału (" (...) ja tu długo nie wytrzymam, już mnie dupa od siodła rozbolała! Gdybym miał polować na nią w Warszawie, to proszę bardzo, moglibyśmy się założyć o skrzynkę piwa, że w tydzień będzie moja, ale tutaj? Ja nie mam nawet HBO!"), Królowa Matka nawet mu się nie dziwi, bo sama z Patrysią wytrzymałaby nie więcej niż trzy minuty i żal jej każdego człowieka, nawet siedemnastoplanowego amanta z latynoskich telenowel, który zmuszony jest przebywać dłużej, na ale cóż, chłopak przecież wziął pieniądze, uwodzić musi, więc zacisnąwszy szczęki tak, że mu na te pięknie zarysowane policzki wyskoczyły pięknie ukształtowane mięśnie, udaje się do chatki i trafia na moment, gdy Herołina planuje udać się do miasta po farbę do malowania domku.
Łukaszek proponuje swe towarzystwo w nadziei, że przebywanie w ciasnej przestrzeni samochodu da mu możliwości popchnięcia spraw naprzód, jadą, jadą, jadą, Patrysia milczy jak zaklęta, wpatrując się z uwielbieniem w ręce Łukasza na kierownicy, Łukasz mówi, mówi, mówi, gdy nagle zauważają na poboczu drogi jeźdźca. Jeździec wygląda, jakby się na koniu urodził, co Herołina konstatuje z zachwytem, reakcją zaś naszego pro-fe-sjo-na-lis-ty (który rozpoznał był w jeźdźcu znienawidzonego Holendra) jest dociśnięcie pedału gazu, naciśnięcie klaksonu, skutkiem czego koń staje dęba, jeździec spada, towarzyszący mu pies wpada pod koła samochodu, Łukaszek zaś zrywa samochód do szybszej jazdy i najwyraźniej na świecie zamierza oddalić się z miejsca zajścia.
Wszystko to, jak łatwo zauważyć, jest typowym zachowaniem profesjonalisty, który ma uwieść niewinne dziewczę z główką naładowaną wizjami Kochanka Idealnego.
Dziewczę, po nieudanych próbach skłonienia PŁ do zatrzymania pojazdu, wyskakuje z niego w biegu (jak już ją wyrzucą z ZOO za niekompetencję będzie mogła szukać pracy w filmie jako kaskaderka), pędzi do pozostawionego na poboczu drogi półprzytomnego Holendra i całkiem nieprzytomnego psa, udziela zwierzakowi pierwszej pomocy mimo wyraźnego oporu ze strony PŁ ("- Przynieś mi torbę lekarską. Jest w bagażniku. - Daj spokój, Pati. Jedźmy stąd, nim nas policja namierzy") oraz właściciela psa (dobra, Królowa Matka nawet go rozumie, jest w szoku), po czym...
Nie, nie daje w pysk Łukaszkowi, nie spławia go nieodwołalnie i nic a nic nie daje jej do myślenia, że Ideał Mężczyzny, z którym Pragnęłaby Mieć Dzieci spowodował ŚWIADOMIE wypadek, przejechał psa i zamierzał odjechać z miejsca zajścia nie sprawdzając, na przykład, czy zrzucony z konia jeździec żyje, tylko wznosząc nań niewinne oczęta pyta: "- Dlaczego to zrobiłeś? Kim on jest?", a odpowiedź: " - Ej, moja śliczna, chyba się nie zakochałaś w tym bandziorze?" w zasadzie jej wystarcza, bo "słowo „bandzior" podziałało na Patrycję jak zimny prysznic. Nie lubiła, oj, nie lubiła bandziorów wszelakich", ostatecznie udowadniając w ten spósob, że jej mózg ma kształt na błysk wypolerowanego jajka, bez najmniejszej fałdki, bez choćby aluzji zagłębienia, idealnie gładkiego, takiego, w którym się można przejrzeć.
Co prawda podczas wizyty u rannego na widok wiatraka, w którym mieszka Holender przemyka jej przez głowę, desperacko usiłując uchwycić się czegoś w tej pustce miedzy uszami, myśl, że "Nie, zły człowiek nie mógłby postawić czegoś tak pięknego" oraz "Być może nawet jest kryminalistą - byłym kryminalistą, skoro wyszedł na wolność - ale miał oczy dobrego człowieka" (zwróć uwagę na argumentację godną już nie trzynasto-, ale ośmiolatki, Drogi Czytelniku!), ale przecież Łukaszek powiedział, że to bandzior, więc na pewno tak jest (bez zastrzeżeń wszak wierzy się człowiekowi, który był zdolny bez mrugnięcia okiem przejechać psa i uszkodzić jego właściciela), więc biedna Patrysia, niezdolna z tej rozpaczy nawet listu do Amrego spłodzić (i cóż pocznie bez codziennej porcji czerpanego papieru Tajemnicza Ręka z Tajemniczej Poczty???) postanawia, że odwiedzi w Warszawie, dla wyżalenia się, przyjaciółkę (dziewczę wybitnej urody, w związku z którą "w naszym duecie ja byłam tą mądrą, a ty tą piękną" i jeżeli ktoś umie sobie wyobrazić poziom umysłowy tej przyjaciółki w obliczu powyższego dictum Królowa Matka zamiera w podziwie niezdolna nawet do bicia brawo, jej wyobraźnia bowiem nie jest aż tak wybujałą) a ponadto "Musi teraz, natychmiast, rzucić na siebie urok miłosny. Dzwoni do Bereniki!".
Królowa Matka przypomina z naciskiem, że - dla zdrowia psychicznego Czytelników - oszczędza im opisu kuracji, przeprowadzanych na mieszkańcach ogrodu zoologicznego, oszczędziła im też prześmiesznych scen opowiadania przez mądrą Herołinę pięknej Przyjaciółce o ataku krwiożerczego legwana, który skończył się wizytą na OIOMie, i silnie ogranicza streszczanie Elementów Komicznych Powieści, bynajmniej nie dlatego, że streszczanie Elementów Komicznych ujmuje im komizmu, ale dlatego, o: "- Jezuu, nie wyrwę ropusze nogi (...) Mogłabym co najwyżej purchle na jej grzbiecie wycisnąć, ale do Rygi bym pojechała na jakiś tydzień. No i za skarby nie wypiłabym nalewki z ropuszych purchli! Krwi miesięcznej nie ma i nie będzie, chyba wolałabym już nalewkę z ropuchy... Musi wystarczyć - auć! - zwykła (...) Co tam dalej... „Koci pazur, kurze pióro, wina kwarty dwie". Da się zrobić. No, ale z tym to przesadziła: „łza dziewicy"! Gdzie ja jej, kurna, o północy dziewicę znajdę? Łzawiącą na dodatek? Właściwie to... - zawahała się - gdybym poczytała coś smutnego... E tam, chrzanię, najwyżej urok mi nie wyjdzie. - Energicznie potrząsnęła butelką. - Teraz niech się przegryza". To opis sporządzania eliksiru zgodnie z zaleceniami Bereniki ("Patrycja wykonywała polecenia wiedźmy, czując narastający strach. I Moc. Moc krążącą dookoła niczym zgłodniały lew") skrócony o Element Komiczny w postaci zrywania ziół nago w nocy. I wróżenia z papieru toaletowego. Doceń to, Czytelniku, i miej świadomość, że mogłoby tu być więcej takich apetycznych kawałków, jak ten powyżej (zaś nierenaliza stałaby się dłuższa, niż sama powieść).
Przyjmij więc na słowo, że nalewka się przegryza, Herołina, zgodnie z zaleceniami dekoruje Chatkę symbolami domowego ogniska - bocianim gniazdem ("- Czy pani doktor wie, co robi? - Janek popatrzył na Patrycję spode łba. - To kiepski pomysł. - Przeniósł wzrok na opartą o słup starą, zardzewiałą bronę.- Muszę mieć bocianie gniazdo przed domem. (...) - Ale dlaczego na bronie? - W Kajtkowych przygodach było na bronie. - Czy aby na pewno żelaznej i na pewno na słupie elektrycznym?"), suknia ślubna ("kupiona w Gotówce za psi grosz, cieszyła wzrok. Patrycja powiesiła ją na drzwiach starej jak sama Chatka szafy i pogładziła pieszczotliwie miękki kremowy atłas"), rodzinnym zdjęciem ("Wreszcie ukontentowana wydrukowała fotomontaż przedstawiający ją - Patrycję - w objęciach Bohuna-Domogarowa (uosobienie Amrego), z dwójką śliczniuchnych dzieciaczków, igrających wesoło na podwórku przed Chatką"), kota i podkowy ("dotargała wiadro z podkowami do domu. Po chwili przybijała pordzewiałe żelastwo dosłownie wszędzie"), zaś PŁ, w ostatecznej desperacji, wymyśla udawany gwałt - gwałcicielem ma być (sprytnie zamaskowany za pomocą kominiarki na twarzy) Zuy Artur, on sam ma zaś odegrać rolę Zbawcy, który na Karym Rumaku (czy tam w samochodzie) nadjedzie w samą porę, by wyrwać Herołinę z wrażych łap. Niestety, plan się rypł, Herolina wyrywa się sama, przy okazji naruszając jedyne klejnoty, na których każdemu mężczyźnie (a takiemu w typie Artura to już na bum cyk-cyk) zależy, tak więc PŁ nie tylko nie zdanża na pomoc, ale nawet nie udaje mu się rzucić podejrzeń na Holendra, gdyż nawet do idealnie gładkiego mózgu Herołiny jakimś cudem przebija się myśl, że Holender z ręką w gipsie raczej nie byłby zdolny do czynów, które PŁ usiłuje mu imputować.
Jednakże o tym, co stanie się dalej z nalewką, czy Herołina wreszcie wyleci z pracy, czy Wraży i Piękny Łukasz uczciwie zarobi swoje 5 tys złotych, czy ZuyArtur dojdzie do siebie po kopniaku w tę drugą głowę, i o wielu (zbyt wielu, jak się okazalo, by zmieścić je w zaledwie dwóch częściach, a takie miała Królowa Matka dobre chęci, i Czytelników nadmiernie męczyć nie chciała!!!) innych rzeczach ci z Czytelników, którzy wytrzymali do tej pory zamiast uciekać z krzykiem już na widok logo bloga Królowej Matki dowiedzą się w części trzeciej.
Nieodwołalnie ostatniej.
Ubogaconej wnioskami.
No, dobrze, naszą Herołinę opuściliśmy w chwili, gdy, uchachana do nieprzytomności, pokrzepiona wróżbami Bereniki ("- Co mam więc robić? - Karty mówią wyraźnie: „Bądź wierna. Idź", no paczciepaństwo, a Królowa Matka przez większość życia sądziła, że to Herbert, no ale ojtam) i nieświadoma knucia własnej mamusi, obarczona pudłami z książkami (bo nasza Herołina jest oczytaną i inteligentną osobą, Czytelniku, zapamiętaj to sobie), jedną torbą pełną ubrań i innych mało istotnych drobiazgów oraz drugą, pełną pieczołowicie poowijanych bibułkami jednorożców, staje na progu wymarzonej ruiny i dociera do niej, że nie będzie ich miała gdzie poustawiać.
I nie dość, że nie będzie miała gdzie ich poustawiać, to jeszcze nikt jej w tym nie pomoże, bowiem przez tydzień zaszła w życzliwych poczekajczanach niewytłumaczalna i jakże typowa dla pisarstwa pani Michalak, nawet jednym słowem nie wyjaśniona zmiana - zniknęli gdzieś pomocni autochtoni holujący miastową idiotkę przez las, a potem pod sklepem "Sporzywczym" deliberujący nad tym, jak jej naprawić samochód, zniknęły życzliwe panie ułatwiające "uroczemu, warszawskiemu dziecku" zakup ruiny na preferencyjnych warunkach, zamiast tego "cała wieś wyległa na powitanie nowej mieszkanki. No, no, słowo „powitanie" było stanowczo nieadekwatne do sytuacji. Mężczyźni, odziani w nieśmiertelne kufajki i bereciki z antenką, kobiety w chustach na głowach, z umorusanymi dzieciakami przyczepionymi do spódnic (a jak dochtor przyjeżdża do wsi to baby ani chybi dzieciska ukrywają po chałupach, zawodząc "Do śpitala na zmarnowanie dzieciaka ni dom!!!", oczyma duszy Królowa Matka to widzi!) - wszyscy oni stali w całkowitej ciszy, przyglądając się, jak Patrycja wypakowuje z bagażnika cały swój majątek. Nikt nic pomógł w dźwiganiu ciężkich pudeł. Nikt nie przytrzymał furtki, zamykającej się co i rusz upiornym skrzypieniem (może, jak to proste chłopstwo, byli zmęczeni noszeniem wyngla, o wiele akurat był we wsi oczywiście)".
Herołina, ignorując wrogie milczenie prostego w obejściu miejscowego luda, spławiwszy lokalnego amanta najpiękniejszego z całej wsi przy pomocy błyskotliwego tekstu rodem prosto z pierwszej klasy gimnazjum ("Telalunia? Jaka znów telalunia? Dla ciebie jestem pani doktor!") i psa rasy terier rosyjski, targa toboły i pudła z książkami (oraz miłośnie przenosi jednorożce) sama, po czym dociera do niej, że może należało jednak obejrzeć zakupiony towar przed transakcją. Albo chociaż wstrzymać się z przeprowadzką do czasu remontu.
Że nie ma drzwi to już wiemy z poprzedniego wpisu.
Oprócz drzwi nie ma też podłogi (ma za to klepisko i okopcone ściany), bieżącej wody i prądu, dokuczliwe okazuje się zwłaszcza to ostatnie, gdyż - przygotuj się na jedną z jakże licznych niespodzianek, którymi upstrzone są karty tej nieobliczalnej powieści - Herołina pisze książkę ("Patrycja z powołania była nie tylko lekarzem weterynarii, lecz także grafomanką, z zapamiętaniem tworzącą dzieła swojego życia: rozliczne romanse ze sobą w roli głównej" - ponieważ wiemy już, jak doskonałym była weterynarzem, poziom tworzonych powieści nie powinien być żadnym zaskoczeniem). W tym wypadku jest to "Ferrin", nad którym Patrycja roni łzy, a z tego, co Królowa Matka o "Ferrinie" słyszała jest to bardzo stosowna reakcja, choć powód łez jakby nie ten. Niestety, z braku prądu nie pisze jej dziś, przyczyniając się w ten sposób do stworzenia ziejącej wyrwy w polskim rynku literackim, pisze za to list. Do Amrego ("Poddając się nastrojowi, postanowiłam napisać do Ciebie ten list, byś wiedział, że jestem tu i czekam na Ciebie. Mam nadzieję, że odnajdziesz mnie raczej wcześniej niż później, bo długo tu, mimo całego uroku Poczekajki, nie wytrzymam. (...) Mimo to, a może właśnie dlatego (zawsze lubiłam wyzwania) postaram się dotrwać do momentu, gdy przybędziesz, jak mam to obiecane w wizji: w czarnej koszuli - a co będzie, jak przybędzie w białej, zastanowiła się przelotnie Królowa Matka, cała sprawa się wtedy rypnie czy będzie musiał zaiwaniać do domu i się przebrać? - , czarnych bryczesach, na czarnym rumaku, z czarnym rozwianym włosem. Czy Ty jesteś w żałobie?"). Przy świecy. Na czerpanym papierze ("Rozłożyła z namaszczeniem piękną (najpiękniejszą w sklepie z magicznymi precjozami „taką —wie pani — żeby urok miłosny wyszedł") papeterię..."). Piórem.
Królowa Matka z naciskiem przypomina, bo niektórym Czytelnikom pod naporem faktów mogło to umknąć lub wylecieć z głowy, że mówimy o bohaterce nie tylko zdrowej na umyśle i liczącej więcej niż dwanaście lat, ale w dodatku posiadającej wyższe wykształcenie, poczucie humoru, oczytanej i inteligentnej. Przypomnieli sobie wszyscy? Super, to lecimy dalej.
Następnie, po obowiązkowej lekturze "Poradnika oneironautki — czyli jak śnić świadomie" (każdy to wszakże czyta przed snem) Patrysia układa się na woniejącym pleśnią łóżku i planuje zacząć śnić świadomie, gdy nagle, niestety, z rojeń tych wybija ją tupot miniaturowych stópek gdzieś nad głową. "Znów! Jakby nad ich głowami przebiegł krasnoludek! Rany boskie, czyżby mieli tu krasnoludki? A może to włamywacz liliput? Liliput gwałciciel?! - i sięgnęła po pogrzebacz leżący obok kuchni węglowej. Łopatka na węgiel rąbnęła o podłogę. Patrycja podskoczyła z przerażenia, a Panda-pies-obronny wskoczyła do łóżka i schowała łeb pod kołdrą. Patrycja siedziała do świtu ze wzrokiem utkwionym w pociemniałym ze starości suficie, z jedną dłonią zaciśniętą na zgasłej świecy, drugą na pogrzebaczu" i Królowa Matka nie ma pojęcia, co ją bardziej dziwi, czy to, że tak wyjątkowo mistyczna, wręcz nienormalnie umagiczniona osoba jak Herołina boi się poczciwych, domowych skrzatów, czy fakt, że pani weterynarz z powołania najwyraźniej nigdy w życiu nie słyszała o myszach/ nornicach/ kunach.
Nazajutrz niewyspana pani weterynarz udaje się do wsi po zakupy i już na wejściu do "Sporzywczego" natyka się na ścianę nieukrywanej wrogości ("- Dla niej nie ma. I nie będzie" - buahahaha, już Królowa Matka widzi właścicielkę punktu handlowego spławiającą w ten sposób klienta!!!), na szczęście nim się o tę ścianę rozbija spotyka siwowłosego staruszka, ale nie zwykłego, i nie przez przypadek, o nienienie, takiego powiadomionego o przybyciu Patrysi do Poczekajki przez Berenikę poczekajkowego Gandalfa, który zaprasza ją na śniadanie i oświeca w temacie istnienia kun. I całe szczęście, że bierze Herołinę pod swe opiekuńcze, magiczne skrzydła, bo oto już, już, na horyzoncie zaczyna majaczyć Przepiękny Łukasz i jego Złe Zamiary.
A Zamiary te są nawet Jeszcze Gorsze, gdyż Łukasz dowiaduje się od Artura, że w okolicy stajnie koni posiada niejaki Holender.
Holender, czyli hrabia (a jakże by inaczej, nieprawdaż) Gabriel Romocki, czyli osobnik, który przydzwonił Pięknemu Łukaszowi w pysk tak, że mu się rodowy sygnet na nim odbił. Przydzwonił, bowiem Piękny Łukasz (w skrócie - PŁ) uwiódł mu narzeczoną, pierwszą ofiarę pierwszego zakładu ze Zuym Arturem (w skrócie - ZA), niestety, przydzwonił też narzeczonej, która skutkiem tego postradała zmysły ("Dziewczyna, z rozpuszczonymi włosami sięgającymi pasa, ubrana była w suknię, która, kiedyś może śnieżnobiała, teraz wyglądała jak odzienie zbłąkanej duszy. Piękne chabrowe oczy utkwione były w Łukaszu, który odwrócił się powoli i cofnął nagle z cichym okrzykiem. W tych oczach, niegdyś pełnych opętańczej miłości, znalazł tylko... obłęd"), pan hrabia zaś postradał wolność i wspomniany sygnet (tak, trafnie zgadujesz, przenikliwy Czytelniku! to ten sam, który błyska teraz na palcu Łukasza!). Łukasz czego jak czego, ale ujmy na urodzie tak łatwo nie daruje, wskutek czego pojawia się w "Poczekajce" pchany żądzą zemsty i wyrzucenia z siebie tych wszystkich tekstów Latynoskiego Bohatera Telenowel Klasy Jot, które, nie wyrzucone, mogłyby go jeszcze zadusić.
Patrycja tymczasem szlocha nad własną powieścią ("- O Boże, jakie to smutne... — załkała Patrycja,
padając czołem w klawiaturę. — Dwudziesta siódma strona, a już ich rozdzielają... I jak ja tych dwoje teraz skleję?"), czyli, ze Królowa Matka od niechcenia przypomni, powieścią samej autorki, pisze kolejne listy do Amrego (po czym je wysyła na tajemniczy numer skrytki pocztowej na Tajemniczej Poczcie, skąd je wyjmuje Tajemnicza Ręka), zbija cenę remontu ruiny o 50% (Królowa Matka umie to sobie wyobrazić tylko następująco: "Szefowo, taniej byłoby to rozwalić i postawić nowe, ale skoro się pani upiera, remont wyniesie jakieś osiemset tysięcy...". "Ale ja tyle nie mam!". "No dobra, to czterysta", ale według autorki Herołina po prostu podaje sumę, którą dysponuje, a która wynosi 50 tys zł, i na którą ekipa remontowa potulnie się zgadza), nabywa drogą kupna mleczną krowę rasy Jersey
Żródło |
chociaż jest bez grosza i nie dysponuje oborą, oraz elektryczną dojarkę, chociaż jest bez grosza i nadal nie ma prądu.
Eksperymentalnie podłączona do dojarki krowa rzuca się do opętańczej ucieczki, za nią leci Herołina, a z naprzeciwka nadjeżdża PŁ, który - wpierw zmieszawszy werbalnie z błotem Holendra i wypożyczywszy od niego siwego konia - zamierza zająć się powierzonym mu zadaniem.
W tym celu błąka się po okolicy, zbrojny w miecz, którym maltretuje niewinne krzewiny, ujrzawszy zaś Patrysię, ten podstępny profesjonalista ("- Za kogo ty mnie masz, co? — zapytał twardym, odpychającym tonem. - Jestem pro-fe-sjo-na-li-stą!") zwraca się do niej tymi słowy: " - Witaj, rusałko. Zjawiłaś się, by zwieść mnie nad skraj leśnego jeziorka i porwać w odmęty?", a Królowa Matka w nagle zrozumiała, dlaczego w co drugiej recenzji recenzentki piszą o łzach, które stawały im w oczach w trakcie lektury i śmiechu, który zrywał im się w piersi, bowiem właśnie doznawała obu tych objawów naraz.
Patrysia, jak to inteligentna i dowcipna osoba, odpowiada: "Ja... eee... yyy... za krową", zaś "Oczy nieznajomego rozjaśnił uśmiech" (i w tym momencie, przez krótką chwilę, Królowa Matka uznała, że, rzeczywiście, jest on pro-fe-sjo-na-listą, skoro po TAKIM tekście udało mu się zdobyć na TAKĄ reakcję), po czym, niestety, pro-fe-sjo-na-lis-ta nawija dalej "Rusałko najśliczniejsza, czarem mnie omamiłaś. Za jeden twój uśmiech oddam pół życia, za pocałunek karminowych ust - drugie pół, tylko duszę mi pozostaw", a na widok opadniętej szczęki Herołiny mityguje się i dodaje: "Proszę wybaczyć, zagalopowałem się i to dosłownie. Kim więc pani jest, jeśli nie rusałką? (...) Już pani ucieka? Nie wyjawiwszy chociaż imienia?", Królowa Matka zaś złapała się na tym, że tłucze głową w stół jak, nie przemierzając, narzeczona hrabiego w kaloryfer, z tym, że tamta niechcący.
Będąc młodym dziewczęciem zdarzało się, że przychodził do Królowej Matki wielbiciel, tym niemniej, nawet będąc BARDZO młodym dziewczęciem, takim, powiedzmy, jedenastoletnim, Królowa Matka nie dawała się nabierać na takie teksty, a im była starsza, tym bardziej zabijała tego typu pro-fe-sjo-na-lis-tów śmiechem, Patrysia jednakże, oczadzona wizją Amrego, łyka to oraz opowieści o żywocie aktora, dniach zdjęciowych, pragnieniu powrotu na łono natury i inne takie jak gęś kluski, zamyślona nad dziećmi, które mogłaby rodzić pięknemu nieznajomemu przypala chleb, i nie daje jej do myślenia nawet to, że jakaś życzliwa dusza (któż, któż to mógł być) podrzuca jej kartę tarota (Szatana, o ile Królowa Matka zna się na tarocie, a nie zna się wcale i opis autorki nic jej nie mówił :)) na próg domu.
Mimo tarota, Herołina udaje się z PŁ na konną przejażdżkę, dając się oderwać od mycia krowy truskawkowym płynem do kąpieli za pomocą kolejnych tekstów rodem z dziewiętnastowiecznej literatury dla panienek, i to tej pośledniego gatunku ("- Dlaczego przede mną uciekasz? (...) - Uciekam? Nie, no skąd! - Patrycja rozejrzała się zrozpaczona, szukając tematu zastępczego. - Wiedźmę Zosię kąpię. Gdzieżbym tam uciekała... (...) - Nie bój się mnie - wymruczał pieszczotliwym głosem, odgarniając z czoła dziewczyny kosmyk włosów. - Zostaw krówkę, niech schnie na słońcu, i jedź ze mną. Przyrzekam, że nie zwiodę cię na manowce" - Królowa Matka zaczyna czuć, że identyfikuje się z tą nieszczęsną hrabiowską narzeczoną, i że w jej oczach też zaczyna być widoczny jedynie obłęd), całkiem nieświadoma, że zza płota przypatruje się jej Holender, poproszony przez poczekajkowego Gandalfa o roztoczenie nad nią opieki. Tym samym Patrycja opiekunów ma już dwóch, chociaż żaden z nich nie powstrzymuje jej od udania się na przejażdżkę z Wrażym Pro-fe-sjo-na-lis-tą "żwawym stępem" (dla tych Czytelników, którzy tego nie wiedzą, "Stęp – czterotaktowy, najwolniejszy chód konia (oraz osła i muła). Kolejność stawiania nóg: np. lewa tylna, lewa przednia, prawa tylna, prawa przednia, czy lewa przednia, prawa tylna, prawa przednia, lewa tylna. Prędkość 100 metrów/minutę" - Królowa Matka boi się nawet sobie wyobrażać, jak w takim razie w mniemaniu autorki wygląda galop) a potem skakania z konia w biegu w ataku paniki po tym, jak PŁ ja pocałował.
PŁ zaczyna dostawać lekkiego szału (" (...) ja tu długo nie wytrzymam, już mnie dupa od siodła rozbolała! Gdybym miał polować na nią w Warszawie, to proszę bardzo, moglibyśmy się założyć o skrzynkę piwa, że w tydzień będzie moja, ale tutaj? Ja nie mam nawet HBO!"), Królowa Matka nawet mu się nie dziwi, bo sama z Patrysią wytrzymałaby nie więcej niż trzy minuty i żal jej każdego człowieka, nawet siedemnastoplanowego amanta z latynoskich telenowel, który zmuszony jest przebywać dłużej, na ale cóż, chłopak przecież wziął pieniądze, uwodzić musi, więc zacisnąwszy szczęki tak, że mu na te pięknie zarysowane policzki wyskoczyły pięknie ukształtowane mięśnie, udaje się do chatki i trafia na moment, gdy Herołina planuje udać się do miasta po farbę do malowania domku.
Łukaszek proponuje swe towarzystwo w nadziei, że przebywanie w ciasnej przestrzeni samochodu da mu możliwości popchnięcia spraw naprzód, jadą, jadą, jadą, Patrysia milczy jak zaklęta, wpatrując się z uwielbieniem w ręce Łukasza na kierownicy, Łukasz mówi, mówi, mówi, gdy nagle zauważają na poboczu drogi jeźdźca. Jeździec wygląda, jakby się na koniu urodził, co Herołina konstatuje z zachwytem, reakcją zaś naszego pro-fe-sjo-na-lis-ty (który rozpoznał był w jeźdźcu znienawidzonego Holendra) jest dociśnięcie pedału gazu, naciśnięcie klaksonu, skutkiem czego koń staje dęba, jeździec spada, towarzyszący mu pies wpada pod koła samochodu, Łukaszek zaś zrywa samochód do szybszej jazdy i najwyraźniej na świecie zamierza oddalić się z miejsca zajścia.
Wszystko to, jak łatwo zauważyć, jest typowym zachowaniem profesjonalisty, który ma uwieść niewinne dziewczę z główką naładowaną wizjami Kochanka Idealnego.
Dziewczę, po nieudanych próbach skłonienia PŁ do zatrzymania pojazdu, wyskakuje z niego w biegu (jak już ją wyrzucą z ZOO za niekompetencję będzie mogła szukać pracy w filmie jako kaskaderka), pędzi do pozostawionego na poboczu drogi półprzytomnego Holendra i całkiem nieprzytomnego psa, udziela zwierzakowi pierwszej pomocy mimo wyraźnego oporu ze strony PŁ ("- Przynieś mi torbę lekarską. Jest w bagażniku. - Daj spokój, Pati. Jedźmy stąd, nim nas policja namierzy") oraz właściciela psa (dobra, Królowa Matka nawet go rozumie, jest w szoku), po czym...
Nie, nie daje w pysk Łukaszkowi, nie spławia go nieodwołalnie i nic a nic nie daje jej do myślenia, że Ideał Mężczyzny, z którym Pragnęłaby Mieć Dzieci spowodował ŚWIADOMIE wypadek, przejechał psa i zamierzał odjechać z miejsca zajścia nie sprawdzając, na przykład, czy zrzucony z konia jeździec żyje, tylko wznosząc nań niewinne oczęta pyta: "- Dlaczego to zrobiłeś? Kim on jest?", a odpowiedź: " - Ej, moja śliczna, chyba się nie zakochałaś w tym bandziorze?" w zasadzie jej wystarcza, bo "słowo „bandzior" podziałało na Patrycję jak zimny prysznic. Nie lubiła, oj, nie lubiła bandziorów wszelakich", ostatecznie udowadniając w ten spósob, że jej mózg ma kształt na błysk wypolerowanego jajka, bez najmniejszej fałdki, bez choćby aluzji zagłębienia, idealnie gładkiego, takiego, w którym się można przejrzeć.
Co prawda podczas wizyty u rannego na widok wiatraka, w którym mieszka Holender przemyka jej przez głowę, desperacko usiłując uchwycić się czegoś w tej pustce miedzy uszami, myśl, że "Nie, zły człowiek nie mógłby postawić czegoś tak pięknego" oraz "Być może nawet jest kryminalistą - byłym kryminalistą, skoro wyszedł na wolność - ale miał oczy dobrego człowieka" (zwróć uwagę na argumentację godną już nie trzynasto-, ale ośmiolatki, Drogi Czytelniku!), ale przecież Łukaszek powiedział, że to bandzior, więc na pewno tak jest (bez zastrzeżeń wszak wierzy się człowiekowi, który był zdolny bez mrugnięcia okiem przejechać psa i uszkodzić jego właściciela), więc biedna Patrysia, niezdolna z tej rozpaczy nawet listu do Amrego spłodzić (i cóż pocznie bez codziennej porcji czerpanego papieru Tajemnicza Ręka z Tajemniczej Poczty???) postanawia, że odwiedzi w Warszawie, dla wyżalenia się, przyjaciółkę (dziewczę wybitnej urody, w związku z którą "w naszym duecie ja byłam tą mądrą, a ty tą piękną" i jeżeli ktoś umie sobie wyobrazić poziom umysłowy tej przyjaciółki w obliczu powyższego dictum Królowa Matka zamiera w podziwie niezdolna nawet do bicia brawo, jej wyobraźnia bowiem nie jest aż tak wybujałą) a ponadto "Musi teraz, natychmiast, rzucić na siebie urok miłosny. Dzwoni do Bereniki!".
Królowa Matka przypomina z naciskiem, że - dla zdrowia psychicznego Czytelników - oszczędza im opisu kuracji, przeprowadzanych na mieszkańcach ogrodu zoologicznego, oszczędziła im też prześmiesznych scen opowiadania przez mądrą Herołinę pięknej Przyjaciółce o ataku krwiożerczego legwana, który skończył się wizytą na OIOMie, i silnie ogranicza streszczanie Elementów Komicznych Powieści, bynajmniej nie dlatego, że streszczanie Elementów Komicznych ujmuje im komizmu, ale dlatego, o: "- Jezuu, nie wyrwę ropusze nogi (...) Mogłabym co najwyżej purchle na jej grzbiecie wycisnąć, ale do Rygi bym pojechała na jakiś tydzień. No i za skarby nie wypiłabym nalewki z ropuszych purchli! Krwi miesięcznej nie ma i nie będzie, chyba wolałabym już nalewkę z ropuchy... Musi wystarczyć - auć! - zwykła (...) Co tam dalej... „Koci pazur, kurze pióro, wina kwarty dwie". Da się zrobić. No, ale z tym to przesadziła: „łza dziewicy"! Gdzie ja jej, kurna, o północy dziewicę znajdę? Łzawiącą na dodatek? Właściwie to... - zawahała się - gdybym poczytała coś smutnego... E tam, chrzanię, najwyżej urok mi nie wyjdzie. - Energicznie potrząsnęła butelką. - Teraz niech się przegryza". To opis sporządzania eliksiru zgodnie z zaleceniami Bereniki ("Patrycja wykonywała polecenia wiedźmy, czując narastający strach. I Moc. Moc krążącą dookoła niczym zgłodniały lew") skrócony o Element Komiczny w postaci zrywania ziół nago w nocy. I wróżenia z papieru toaletowego. Doceń to, Czytelniku, i miej świadomość, że mogłoby tu być więcej takich apetycznych kawałków, jak ten powyżej (zaś nierenaliza stałaby się dłuższa, niż sama powieść).
Przyjmij więc na słowo, że nalewka się przegryza, Herołina, zgodnie z zaleceniami dekoruje Chatkę symbolami domowego ogniska - bocianim gniazdem ("- Czy pani doktor wie, co robi? - Janek popatrzył na Patrycję spode łba. - To kiepski pomysł. - Przeniósł wzrok na opartą o słup starą, zardzewiałą bronę.- Muszę mieć bocianie gniazdo przed domem. (...) - Ale dlaczego na bronie? - W Kajtkowych przygodach było na bronie. - Czy aby na pewno żelaznej i na pewno na słupie elektrycznym?"), suknia ślubna ("kupiona w Gotówce za psi grosz, cieszyła wzrok. Patrycja powiesiła ją na drzwiach starej jak sama Chatka szafy i pogładziła pieszczotliwie miękki kremowy atłas"), rodzinnym zdjęciem ("Wreszcie ukontentowana wydrukowała fotomontaż przedstawiający ją - Patrycję - w objęciach Bohuna-Domogarowa (uosobienie Amrego), z dwójką śliczniuchnych dzieciaczków, igrających wesoło na podwórku przed Chatką"), kota i podkowy ("dotargała wiadro z podkowami do domu. Po chwili przybijała pordzewiałe żelastwo dosłownie wszędzie"), zaś PŁ, w ostatecznej desperacji, wymyśla udawany gwałt - gwałcicielem ma być (sprytnie zamaskowany za pomocą kominiarki na twarzy) Zuy Artur, on sam ma zaś odegrać rolę Zbawcy, który na Karym Rumaku (czy tam w samochodzie) nadjedzie w samą porę, by wyrwać Herołinę z wrażych łap. Niestety, plan się rypł, Herolina wyrywa się sama, przy okazji naruszając jedyne klejnoty, na których każdemu mężczyźnie (a takiemu w typie Artura to już na bum cyk-cyk) zależy, tak więc PŁ nie tylko nie zdanża na pomoc, ale nawet nie udaje mu się rzucić podejrzeń na Holendra, gdyż nawet do idealnie gładkiego mózgu Herołiny jakimś cudem przebija się myśl, że Holender z ręką w gipsie raczej nie byłby zdolny do czynów, które PŁ usiłuje mu imputować.
Jednakże o tym, co stanie się dalej z nalewką, czy Herołina wreszcie wyleci z pracy, czy Wraży i Piękny Łukasz uczciwie zarobi swoje 5 tys złotych, czy ZuyArtur dojdzie do siebie po kopniaku w tę drugą głowę, i o wielu (zbyt wielu, jak się okazalo, by zmieścić je w zaledwie dwóch częściach, a takie miała Królowa Matka dobre chęci, i Czytelników nadmiernie męczyć nie chciała!!!) innych rzeczach ci z Czytelników, którzy wytrzymali do tej pory zamiast uciekać z krzykiem już na widok logo bloga Królowej Matki dowiedzą się w części trzeciej.
Nieodwołalnie ostatniej.
Ubogaconej wnioskami.
Będę wyczekiwać części trzeciej! Absurd goni absurd - a Twoja analiza jeszcze bardziej to unaocznia, ja się zastanawiam, co brała AutorKasia, pisząc swoją książkę... Czy nikt jej nie powiedział, że powinna trochę pozmieniać? Odjąć? Dodać? Nic? A redaktorzy, to gdzie są?:o
OdpowiedzUsuńRedaktorzy podobno nie maja zgody nawet na przestawianie przecinków...
UsuńPo prostu nie wierzę. Nie wierzę, no nie wierzę. Matko Królowo, czytanie tej książki powinno być nagrodzone beatyfikacją. Za heroizm.
OdpowiedzUsuńAch, moja droga, to jest książka, której 4/5 recenzji, jakie można znaleźć w necie, jest pozytywnych, a nawet entuzjastycznych...
UsuńWiem, bo podglądnęłam na lubieczytac.pl i się załamałam...
UsuńKrólowo Matko - uwielbiam Cię. Nie spodziewałam się że można wydać TAKĄ książkę.
OdpowiedzUsuńDziękuję :))).
UsuńObawiam się, że niejedną...
Ale naprowadź me zbłąkane myśli na właściwy trop: czy ja dobrze rozumiem, że P. pisze "Ferrin"?? I że p. Michalak nazywa ją grafomanką?? Ergo - "Ferrin" dostępny w księgarniach jest dziełem grafomanki również w rzeczywistości rzeczywistej? Czy potencjalni kupcy są o tym uprzedzani? Taki mam natłok myśli zbłąkanych, o.
OdpowiedzUsuńCałkiem zgrabnie łączysz fakty, brawo :DDD!!!
UsuńKupcy nie sa uprzedzani. Kupcy sa uprzedzani, że "jesli kochasz Anię z Zielonego Wzgorza, pokochasz też Patrycję z Chatki Wiedźmy"...
HEREZJA!!!
UsuńNie mam sił na komentarz za to po ostatniej części analizy wybuduję mały chram i otwieram kult Królowej Matki.
Rzeczywiście herezja...
UsuńNie. Nie. NIEEEEEE!!! Nieeeeheheheheheeee!...
OdpowiedzUsuń*ucieka dróżką jak Wrocławski w Vabank II*
Boisz się kolejnej części :D? Bo nie uwierze, że osoba, ktora czytala i recenzowala "Wisniowy dworek" spodziewała się po autorce czegoś innego, niż to, co wyżej :D.
UsuńWiesz co, mam wrażenie, że Cholerny Dworek był - nie no, nie "lepszy", ale mniej głupszy...
UsuńAch, od zapoznania się z "Poziomką" i "Poczekajką" lansuję tezę, że gdyby pani Michalak żyła dwiescie lat to w końcu napisałaby coś nie zeby zaraz dobrego, ale znośnego, bo się wyrabia powolutku ;D.
UsuńMożna się pośmiać, ale po przeczytaniu linkowanego przez Ciebie ostatnio wpisu o "Bezdomnej" jeszcze się nie otrząsnelam z szoku.
OdpowiedzUsuńO, nie dziwi mnie to wcale... i zamierzam się do tego linka odnieść jeszcze we wnioskach, jak już napisze część trzecią.
UsuńOlaboga olaboga! Wolę już czytać twoje nierecenzje niż książki.
OdpowiedzUsuńMoże powinnas porównac ;D...
UsuńZazwyczaj mam w zwyczaju (hehe) porównywać filmy do książek i vice versa, ale recenzje czytam raczej po niż przed. Dlatego to dzieło pozostanie przeze mnie chyba nieprzeczytane. Swaoją drogą zastanawiam się jakbyś z(nie)recenzjowała hm... na przykład taką "Wojnę i pokój"...
UsuńWeź ty się, Królowo Matko, zastanów dobrze, bo w takim stylu i takim piórem, to wiele osób by zapłaciło za twoje książki. Mnie by się w każdym razie podobały.
Kupować elektryczną dojarkę, kiedy się nie ma prądu... super. (ale mogła pisać na laptopie i ładować go sobie w pracy). Natomiast to, że Holender nie zgadzał się na pomaganie psu, to świadczy o tym, że NIE BYŁ w szoku tylko trzeźwo myślał.
OdpowiedzUsuńA w ogóle, Królowo, to jak tak można? Zostawić nas bez zakończenia???
Bromba
Przekonasz się, czemu, jak napisze część trzecia, po prostu nie sposób w paru slowach streścic tego galimatiasu...
Usuń" NIE BYŁ w szoku tylko trzeźwo myślał" :DDDD, no nie, on nie znał Herołiny tak, jak my ją znamy :D!
Kupować elektryczną dojarkę, kiedy się nie ma prądu - to od biedy można pojąć, jeżeli boCHaterka planuje się jednak do prądu podpiąć. Proszę mi jednak wyjaśnić, jakim cudem ona nie mając prądu postanowiła ową dojarkę wypróbować?! W dodatku "podpięła" pod nią krowę i wystraszyła zwierzątko?!
UsuńWiesz, że az sprawdziłam :). Najpierw stoi, ze nie ma prądu ani neostrady :), potem zas rozpakowuje dojarkę i ona, podłączona do zwierzatka, warczy, czyli dziala. Jedno z dwojga - albo prąd już był, albo urządzenie miało akumulator. No, z trojga - albo autorka zapomniała, co napisała :). Nie taka rzadka przypadlośc w świecie literatów ;D.
UsuńMam rozwiązanie: w jakimś rosyjskim fantasy była czarownica, która mieszkała w lesie i miała czajnik elektryczny; działał, gdy wciskała wtyczkę w jakieś warzywo. No więc, skoro Patrycja jest też czarownicą, po prostu podłączyła dojarkę do pomidora.
UsuńBromba
To wiele, a nawet wszystko wyjasnia :D!
Usuńna cholerę jej dojarka do jednej krowy to nie pojme, dluzej zajmuje to ustrojstwo umyc niż recznie wydoic :P
UsuńŻeby mogło się jej zwierze wyrwać i wlokąc dojarkę za sobą po lesie lecieć, taki element komiczny, innego zastosowania nie widzę :).
UsuńOoooo, Królowo Matko, już będę grzeczna - nie torturuj proszę :D :D :D
OdpowiedzUsuńCzyli nie mam pisac części trzeciej :)?
UsuńWybacz, ale po trzecim cytacie mnie zemdliło. Może skończę później.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze cię rozumiem i wcale sie nie dziwię.
UsuńPrzeczytałam. Uuuuffffff... Że ja TAKĄ książkę czytałam i to na dodatek po trzeźwemu. CUD.
UsuńSłusznie wyparłaś! Zdrowa reakcja organizmu :)!
UsuńZacna recenzja. Już zdążyłam trochę zapomnieć, jak mnie ta cholerna Patrysia wkurzała :) Nie, brak mi słów na te książki i ich nietuzinkowych bohaterów. Zwłaszcza bohaterki. A sposób, w jaki pani M. przedstawiła tu mieszkańców wsi, sprawia, że dostaję piany na ustach. Noż jasna cholera, szkoda jeszcze, że na widok samochodu nie pobiegli w przerażeniu po szamana, albo co... :/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam niecierpliwie na trzecią część.
Griet
Tak, mialam uparte skojarzenie z tą sceną z "Nocy i dni", gdy do wsi przyjeżdża lekarz wzbudzając popłoch mieszkańców... I ta kobieta mieszka na wsi, gdzie, ja się pytam, znalazla takich tubylców?!
UsuńKupowanie elektrycznej dojarki przy jednej krowie wo w ogóle bardzo dobry pomysł. No ale przecież Herołina nie mogła skalać swoich białych dłoni przy zwykłym ciąganiu krowy za cycki, nieprawda.
OdpowiedzUsuńKrólowo! Jesteś wielka. Nie dość że przeczytałaś, to jeszcze jesteś w stanie coś wyanalizować. Ja byłam w stanie tylko walić łbem o biurko w robocie (czytałam to dzieuo w ramach odtrutki na teksty moich klientów, co to mają pretensję, że na rozmowę do pracodawcy muszą iść osobiście), żadnego konstruktywnego zdania bym nie skleciła.
No, wiesz, prąd mial być :). A elektryczna dojarka to nie jest najbardziej ekstrawagancki zakup naszej (odciętej od finansów mamusi) Herołiny, o czy wiesz, bo czytałaś dzieuo :D.
UsuńJak czytam nierecenzję, to tak się zastanawiam, czy ja przypadkiem czegoś, kiedyś, niechcący tej ałtorki nie czytałam. Ale tytuły mi nic nie mówią. A to może oznaczać tylko jedno. Ktoś jeszcze pisze i wydaje taki chłam :)
OdpowiedzUsuńNierecenzja - cudo! Czekam na część trzecią.
Przychodza mi na myśl co najmniej dwie autorki, ale one przynajmniej nie mają misji zbawiania ludzkości za sprawa swych książek, więc się nad nimi wytrząsac nie będę :).
UsuńO,o, a co to za autorki? Bo takich głupot, jako żywo, nigdy przed autorkasią nie czytałam.
UsuńOch, to naprawdę malo istotne, obie popełniły ksiązki, powiedzmy, nienajlepsze i swietnie nadające sie na nierecenzje i analizy, ale żadna nie wywołała we mnie chęci analizowania wlasnie dlatego, ze żadna nie uważała się za Wernyhore skrzyzowanego z noblistą w dziedzinie literatury.
UsuńInna rzecz, ze AŻ takie głupie ich ksiązki nie były, gdyż NIC nie jest.
Dałam radę !!! Za pierwszym razem !!! Tfu tfu tfurczość pani Michalak, treścią i kompozycją przypomina mi jakieś bliżej niezapamiętane dzieuo
OdpowiedzUsuńinnej tfu tfu tfurczyni Curtis Mahler Jadwigi chyba z imienia.
Królowo jestem Twoja gorącą fanwielbicielką i stworzę wiekopomne dzieuo, które zmuszona będziesz przeczytać, roniąc łzy wdzięczności.
Oszczegam jolajnie :-))
Trzymam za slowo :D!
UsuńPo raz kolejny cudo. Tej części książki już nie znałam, ale tekst o rusałce mnie powalił. Natomiast przeczytałam ostatnio, że autorka pisze kolejnych kilka! książek, w tym kolejną powieść erotyczną i PŁ ewidentnie kojarzy mi się z tytułem tej powieści mianowicie "Czarny Książę". Inna rzecz, ma być również powieść o powstaniu warszawskim i łaknę recenzji tej książki jak kania dżdżu, ciekawa co też tam będą za genialne myśli:)
OdpowiedzUsuńNie sądzę, by miala odwagę sięgnąć po książke o powstaniu...
UsuńJa tylko chcę uprzejmie zaznaczyć,że ciąży na mnie klątwa Michalakowej. No nie mogę za nic napisać negatywnego posta! Zżera mi!
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak udało się przeczytać za pierwszym razem i jednym cięgiem/ciągiem analizę tfu tfu tfurczości pisarki Michalakowej.
I otóż uznałam,że wszyscy jak jeden mąż jesteśmy wrednymi, zazdrosnymi potworami wręcz! Przecież takie pomysły, takie zdania, takie budowanie emocji to tylko w wybitnym ómyśle mogą się rodzić!!:-)).Wszyscy tu jesteśmy literackimi, nie zawaham się użyć mocnego słowa (a co se będę) analfabetami wręcz!!:-))) Królowo dzięki Ci składam za to ,że moje nogi będąc w pobliżu dzieua z ałtorką Michalak na okładce zaczynają żwawo przebierać w kierunku przeciwnym i to zanim oczy zobaczą !!!!
Czytając obszerne fragmenty tfu tfu tfurczości Pani Michalak nieodparcie nasuwa mi się skojarzenie z niejaką Curtis Mahler, której to równie ekspresyjna grafomania plącze mi się po zakamarkach pamięci.
Nie ciąży, nie ciąży, mam włączoną opcję moderowania komentarzy i pojawiają się one z opóźnieniem, po zatwierdzeniu (skutek ogromnego, powiadam, OGROMNEGO nawału anglojęzycznego spamu, postanowilam uciąć napływ, odpukać, dość skutecznie).
UsuńCurths-Mahler czytalam jedną książke, usprawiedliwiam ją czasami, w jakich pisała (zaczęła przed II wojną) oraz, jak wszystkich, brakiem misji mesjanistycznej :).
Ło matko znaczy się mogę pisać negatywnie? Rozum mój oszalał ze szczęścia a oko me blaskiem rozbłysło...
UsuńDżizas styl a'la michalak jest zaraźliwy...:-)))
Możesz, w każdym razie tutaj, na blogu pani autorki negatywny komentarz sie nie przemknie :).
UsuńNiniejszy wpis Twój na blogu stanowił idealny przerywnik przed piątkowym fajrantem. Popłakałam się ze śmiechu, zakrztusiłam herbatą, potem musiałam nos wydmuchać i oczy obetrzeć, bo mi mgłą zaszły.
OdpowiedzUsuńPowinnam Cię chyba przeprosić :)!
Usuńzaczynam być odrobinkę wdzięczna tej hm, hm, ałtorce, bo jakież inne dzieło sprowokowałoby Cię, Królowo, do napisania trzech części nierenalizy? ;D
OdpowiedzUsuńzaśmiewałam się zajadając sałatkę z bobu wg podanego przez Ciebie przepisu :)
Oooo, planuję dziś zrobić!
UsuńFakt, chyba żadna :). Sama miałam plan zmiescic się w dwóch częściach, ale mnie to, hm, przerosło...
Mam pytanie: (mogłabym sprawdzić w książce, ale nie mam książki...): zaczęło się od bohaterki wiszącej w studni - i co? I dalej tam wisi, a to wszystko to jest jej przedśmiertny strumień świadomości? (to by wiele tłumaczyło)
OdpowiedzUsuńBromba
Owszem, wisi. A to wszystko, co do tej pory, to retrospekcje. Przestanie wisiec w trzeciej części nierenalizy :).
UsuńO! To wszystko jasne: wisimy w studni i wspominamy całe życie, czekając, aż Amre razem z koniem rzucą się do studni, aby nas uratować... to dlatego to musi tyle trwać! Bromba
UsuńNie chciałabym cię martwić, ale wyciagnięcie ze studni to dopiero początek galimatiasu...
UsuńBędzie część trzecia, że tak powiem - hiphiphura :D
OdpowiedzUsuńOraz podobało mi się bardzo wyznanie Królowej Matki, jako to "będąc młodym dziewczęciem przychodził do Królowej Matki wielbiciel" ;)
Rzadko, ale zdarzalo się :D.
UsuńCzęść trzecia planowana jest na jutro :))). Może nawet dziś, jak Dziatwa pozwoli, bo chialabym się jednak pozbyć tego garba.
Ja to chyba w końcu po jakąś książkę AutorKasi sięgnę, bo czytam wrażenia Królowej, Zwierza oraz innych osób i jakiś taki masochizm czytelniczy we mnie się budzi. Muszę na własne oczy przekonać się, że te dzieua są aż tak głupie.
OdpowiedzUsuńZachęcam, sięgnij, zawsze może się okazać, ze sie nie znam, przesadzam i zawiśc mnie pcha (chociaz Zwierza w takim razie też, bo, jak zapewne zauwazylas, wnioski nam się pokrywają :)), z tym, ze wiesz, jednak nie kupuj... kup dopiero, jak się ostatecznie przekonasz, ze to, co przeze mnie mowi to zawiść :).
UsuńNie, nie, kupować teraz nie zamierzam. Wydatek książkowy na lipiec mam lepiej zaplanowany, bo wychodzi kolejny tom przygód Dory Wilk :)
UsuńMam pytanie do Królowej Matki: czy Królowa Matka wie, jakim cudem Heroina w nocy, w chatce bez prądu, mogła patrzeć w sufit trzymając zgaszoną (!) świecę?
OdpowiedzUsuńI kurczę, smutne to, ale jeżeli autorka przypomina bohaterkę, to jest ostro psychopatyczną osobowością. A Michalak chyba z tych, co to się utożsamiają.
A to na pewno.
UsuńCo do świecy i sufitu, to pytanie nie do mnie :D, myślę, ze Patrycja leżala z oczami wbitymi w ciemnośc nad nią po prostu :)))).
No nie, nie wierzę. Jak ktoś mógł na poważnie napisać taki szit? Przecież to się w pale nie miesci. A może Michalak nas wszystkich trolluje i ma niezły ubaw, że ktoś te wypociny bierze na serio? Boże, broń nas od tego typu gramofoni.
OdpowiedzUsuńA to by mnie, powiem szczerze, wręcz uspokoiło, OK, robi se kobita jaja i znajduje frajerów, co się na to łapią, trochę tych nabranych żal, ale przynajmniej o inteligencji autorki świadczy (i o charakterze, ale o tym sza ;)). No, musiałby to być trolling długofalowy i pracochłonny - dwadzieścia książek, blog, spotkania z czytelnikami... ale może to pracowity troll jest.
UsuńAle mam obawy, ze to na serio, a to jest dopiero straszne!!!
A najstraszniejsze jest nie, że ktoś napisał, ale że ktoś WYDAŁ. I że temu komuś (Znak! Wydawnictwo Literackie!!!) do tego stopnia nie śmierdza pieniądze :(.