Nie męcz mnie już, porozmawiamy o tym jutro.
Powinnam dziś zadzwonić do mamy, ale tak bardzo mi się nie
chce!!! Jutro zadzwonię.
Mail od przyjaciółki czeka od tygodnia, film do obejrzenia z
mężem, od dwóch tygodni myślę o tym, żeby wyrwać się na
babskie pogaduchy z koleżankami, ale jak przychodzi co do czego
przestaje mi się chcieć. Może niedługo mi się odmieni. Może
jutro.
Mamusiu, przeczytasz mi książeczkę? Nie, nie dziś, dziś padam
na nos, jutro ci poczytam.
Już miesiąc sobie obiecuję, że zacznę rzetelnie ćwiczyć,
codziennie, chociaż po pół godziny, ale praca... dom... dzieciaki
wiecznie czegoś chcą... To już chyba czas, by wziąć się w
garść. Od jutra zaczynam ćwiczyć, na pewno!
Idziemy do ZOO, mamo, pójdziesz z nami, obiecałaś? Jutro.
Jutro. Może jutro, dziś mam takiego lenia!
Daj mi już spokój z tym ciągłym gadaniem, czy ja nie mogę
mieć chwili spokoju?! Do jutra to nie może poczekać?!
Nie. Dziś tego nie zrobię. Zrobię to jutro. Pomyślę o tym
jutro. Jutro się z nimi spotkam. Jutro to załatwię. Jutro obejrzę
film z mężem, napijemy się wina, wyrwiemy dwie godziny tylko dla
siebie. Jutro pójdę na spacer z dziećmi, pouczę się z nimi,
jutro im pomogę w lekcjach, poczytam im, jutro będę grała w
"Małpki spadają" od rana do wieczora. Dziś nie, dziś
jestem zmęczona, wściekła, znudzona, dziś mam lenia, nie chce mi
się, przecież żadna z tych spraw nie ucieknie, prawda?
Przecież jutro na pewno nadejdzie.
Zawsze nadchodzi.
Nie nadchodzi tylko w filmach i książkach, nie nadchodzi dla
innych ludzi, ale dla ciebie zawsze - normalnie, idziesz spać
wieczorem i budzisz się rano, i jest jutro, tak to działa i tak
będzie działać zawsze, no, może nie zawsze, ale przez wiele,
wiele lat, jesteś młoda, ciągle tak bardzo młoda i czas
rozpościera się przed tobą jak szeroki, bezpieczny, pewny trakt.
A potem - jutro nie nadchodzi.
Czasem to jedna chwila, uderzenie samochodu, żyłka w głowie,
która wybrała sobie ten moment, gdy kichasz, aby pęknąć,
nieszczęśliwy upadek ze schodów, zadławienie się tabletką, skok
do wody ze skarpy w dobrze, wydawałoby się, znanym miejscu w
gorący, letni dzień.
Czasem jutro wyłączane jest kroczek po kroczku, jakby ktoś
codziennie naciskał jeden guziczek w twojej głowie. Nie możesz
spać w nocy, prawie tracisz przytomność w ciągu dnia. Robisz się
coraz bardziej zmęczona. Boisz się wziąć na ręce swoje dzieci w
obawie, że nie dasz rady ich utrzymać. Pstryk. Pstryk, pstryk.
Przestajesz jeść. Zaczynasz zwracać wszystko, co w siebie
wtłoczyłaś z samego rozsądku. Nie pamiętasz tego. Pstryk. Nie
pamiętasz, że twoje dzieci przychodzą cię odwiedzić w pokoju, w
którym półleżysz, dusząc się kaszlem. Nie pamiętasz, czy z
nimi rozmawiasz. Pstryk, pstryk, pstryk. A wreszcie nie pamiętasz
już nic i cały twój świat, cały świat wokół ciebie niknie.
PSTRYK.
Jeśli masz szczęście, jeśli masz dużo, dużo szczęścia,
jeśli nie jesteś sama, gdy tracisz przytomność i ten ktoś, kto
jest z tobą natychmiast wezwie pogotowie, jeśli karetka przyjedzie
na czas, a ty masz wystarczająco silny organizm, by zareagował na
podane leki, możesz się obudzić.
Słabiutka. Nie mówisz, bo nie masz siły. Bełkoczesz, jeśli
jednak zmuszasz się do mówienia. Jesteś za słaba, by utrzymać w
rękach książkę, telefon, by naciskać klawisze na klawiaturze.
Karmiona, przebierana, myta przez innych.
Możesz tylko patrzeć, godzinami. Za oknem wielki parking, nieco
dalej – osiedle, bloki, wieżowce. Patrzysz na ludzi. Rano parking
zapełnia się samochodami. Zaaferowani ludzie biegną do pracy. Czy
oni wiedzą, jaki to jest cud – biegać? Jak to niezwykła,
porywająca rzecz – móc chodzić? Pewnie nie wiedzą. Ty też nie
wiedziałaś, gdy biegłaś do tego tysiąca niecierpiących zwłoki
spraw, które cię wkurzały, irytowały, nudziły.
Słyszysz, jak w pokoju pielęgniarek obok twojej sali dziewczyny
ustalają plan urlopów. Zastanawiają się, co jutro zrobić na
obiad. Dzwonią do swoich dzieci. Kupiły truskawki. Planują
zrobienie koktajlu. Któraś wychodzi na maraton filmowy. Inna uczy
się do sesji. Jeszcze inna za dwa dni wyjeżdża pod namiot z mężem
i dzieciakami. Zazdrościsz im wszystkim.
Nocą, gdy nie możesz spać, liczysz zapalone okna w wieżowcu
naprzeciwko. Nigdy wszystkie nie gasną. Kto pali światło do
czwartej rano, gdy zaczyna świtać? Może ktoś, kto się uczy. Może
wrócił z pracy na nocną zmianę i parzy sobie herbatę. Może ktoś
siedzi przy łóżeczku dziecka, które gorączkuje? A może nie.
Może z przyjaciółmi uprawia długie nocne Polaków rozmowy. Fajne
ma życie. Ale nie takie fajne, jak ty miałaś.
Patrzysz na zegar wiszący naprzeciwko twojego łóżka, wielkie
cyfry, wielkie wskazówki. Siódma. Czas na dobranockę. Dzieci są
na Mazurach. Czy babcia woła je na dobranockę? E, pewnie nie,
pewnie jeszcze daje im pobiegać. Chyba mieli dziś ładną pogodę.
Żeby tylko pamiętała umyć im ząbki, nim pójdą spać. Ty zawsze
o tym pamiętałaś. Jakim cudem kiedyś cię to irytowało? Jakim
cudem bywałaś na to zbyt zmęczona?
Psycholog ci radzi zadzwonić do nich i porozmawiać. Młodszy
opowiada ci, jak nawlekał z babcią poziomki na łodygę trawy.
„Przyjedź, mamusiu, pokażę ci, gdzie rosną poziomki! Nie
możesz? Chora jesteś? To weź tabletkę i przyjedź!”. Czy
zobaczysz je jeszcze kiedykolwiek? Poziomki na
krzaczkach poukrywanych w trawie? I swoje dzieci?
Gdy wjeżdżasz do swojego miasta, wypuszczona na przepustkę,
wybuchasz płaczem. Tak bardzo się bałaś, że jego też już nigdy
nie zobaczysz.
Przysięgasz sobie, że zapamiętasz to na zawsze. To, jak
cudownym uczuciem jest chodzenie, i tę tęsknotę za truskawkami, i
to, jak obiecywałaś sobie nigdy już się nie irytować, gdy dzieci
będą chciały z tobą zagrać w "Piotrusia" po raz tysięczny. To, że
miałaś najfajniejsze życie, jakie sobie tylko można wyobrazić.
To, jak wspaniale się oddycha. Jakie to uczucie, poczuć, świadomie,
całą sobą, wiatr na twarzy. To, jak rutyna, która cię męczyła,
nużyła i frustrowała stawała się wytęsknioną wizją, o
powrocie do której marzyłaś.
To, że pierwszy dzień reszty twojego życia to nie jest jutro.
To dziś.
PS.
Napisano w drugą rocznicę dnia, po którym mogło już nigdy nie być żadnego jutra. Wszystkim, którzy tu zatrzymali Królowa Matkę i pozwolili przeżyć jej ofiarowane jej jutra w radosny, zabawny, melancholijny, barwny, wyjątkowy sposób, a więc także wszystkim Czytelnikom tego bloga, Królowa Matka pozostaje wdzięczna i dziękuje bardzo, nieustannie, codziennie i niezmiennie.
Dobrze, że te dwa lata "jutr" ("dzisiejów"?) były i że jeszcze są... dzięki za przypomnienie; spróbuję więc zrobić coś - dzisiaj.
OdpowiedzUsuńBromba
ps. to nie na temat, ale Królewskie Słonie okazały się strasznie zaraźliwe - wirus przekazywany przez internet! - jak zaczęłam, tak skończyć nie mogę!
:D Szczerze przyznam, ze slonie nie moje, sama je gdzieś znalazlam (i nie pamiętam, jak do tego gdzieś trafiłam w dodatku!). Ale zaraźliwośc potwierdzam :).
Usuń
OdpowiedzUsuńLong live the Królowa Matka!
:D
UsuńWzruszyłaś mnie wiesz?
OdpowiedzUsuńDobrze, że jesteś :*
Dobrze, ze wy jesteście, i że się wzruszacie też :).
UsuńStałam kiedyś w szpitalnym oknie i tak bardzo chciałam, żeby ktoś mną potrząsnął i wybudził z koszmaru. Nikt mną nie potrząsnął.
OdpowiedzUsuńAle koszmar wybudził mnie do życia.
Raz na zawsze.
Mam nadzieję.
A to co zdarzało się potem to już tylko takie małe przypomnienia...
Uściski Ania :)
I dla ciebie też.
UsuńNo to ci się wspomnęło... Pierwszy dzień reszty twojego życia to jest dziś. Święte słowa Królowo Matko, święte słowa.
OdpowiedzUsuńWspaniały tekst Anutku! Dziękuję Ci za niego!
OdpowiedzUsuńZatrzymałam się na chwilę i przypomniałam sobie, jak wielką szczęściarą jestem....
Ściskam mocno i wielu jeszcze rocznic w zdrowiu życzę! :-***
Dziękuję ci bardzo, i sama wiesz, czego ja życze tobie...
UsuńWiem i dziękuję! :-)
Usuń:-***
JUTRO dla mnie to zarówno nadzieja, jak i strach, ja muszę DZISIAJ...
OdpowiedzUsuńFantastyczny tekst, jak zwykle!
Wiem to, wiem... trzymaj się Dzisiaj, kochana, kto wie, Jutro czasem przynosi piękne dary, których się baliśmy spodziewać... i takiego daru Wam życzę.
UsuńPamiętam to, a i tak pochlipuję.
OdpowiedzUsuńDzidusiu kochany, nie pochlipuj <3!
UsuńZawsze pamiętaj, że w szufladzie masz szyfon haftowany jedwabiem w niezapominajki. To właśnie jest Jutro.
OdpowiedzUsuńDzieciaku Złoty. Może nie jesteś stworzona do biegania (jak ja) - ale do zrywania poziomek, radości codziennej, otaczania się wspaniałymi ludźmi - tak. Po to tu jesteś.
Kaja
Wspaniale, ze jesteś :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :).
UsuńRany. Mogłabym zwalić na rozstrojenie hormonalne, ale co. Wzruszające chlipanie ściągnęło do kuchni zaniepokojonych domowników ( żeby być uczciwą;) jeden domownik przybiegł zaniepokojony, drugi, bo może da się coś wyżebrać)
OdpowiedzUsuńPamiętam tamto jutro-wczoraj-niedawno. I dziecinne zakłady z losem. Zrobię to i to, ale ją zostaw, rozumiesz? Od zaraz na zawsze będę tak i tak, ale musisz ją zostawić, pamiętaj.
Na moje (nie)szczęście nie bardzo zdawałam sobie wówczas sprawę jak bardzo jest źle, bo pewnie gotowa byłabym na Umowę Życia i mogłabym rzucić naówczas palenie ( no tym razem - jakoś się udało!):)
Zdrowiej dalej, Królowo. Dzisiaj. Jutro. Zawsze:)
Mnie/nam też jesteś bardzo potrzebna:*
p_l w nielogu
Zaklinanie rzeczywistości pomaga ZAWSZE, wiem, bo sprawdzałam :D!
UsuńKtoś kiedyś powiedział, że śmierć wcale nie jest przerażająca - śmierć jest mobilizująca. Do tego, by żyć. Mocniej, pełniej i teraz:)
OdpowiedzUsuńWszak każda pewność niepewna...:)
Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia!
Tak też... bywa :).
UsuńDziękuje bardzo!
Od dawna żyję w sposób "od dziś do jutra". Ale nie dlatego że jestem chora. Chociaż jestem. Trochę. Ale dlatego że każdy nawet malutki planik zrobiony na "pojutrze" w proch i pył się obraca.Zrobiło si jakoś smutno.
OdpowiedzUsuńDla poprawy humoru: na malutkiej stacyjce PKP pod Wrocławiem, na budce był napis: "uśmiechnij się, bo jutro możesz nie mieć zębów". I tego proszę szalona Królowo :-) mocno się trzymać:-)
Będę się trzymać :). I ty sie trzymaj także (pamiętaj, masz mojego aniołka! to musi pomóc :)).
UsuńAniołek wisi w oknie. I tak mocno dynda nogami, że mam nadzieje w końcu wykopie co złe.Pozdrawiam wisielczo :-(
UsuńO tak, Kochana, to było przerażającce i nieopisywalnie straszne też dla nas.. Choć przecież najcięższe dla Ciebie!
OdpowiedzUsuńWspominam to jak senny koszmar. A przecież działo się naprawdę.
Pamiętam, odpychane, myśli: trzeba będzie się zorganizować i podjąć życiowe decyzje, gdyby miało nastąpić najgorsze.. Płaczę właśnie kiedy to piszę..
Czyli działo się naprawdę..!
Nie umiem sobie wyobrazić, co to było dla Ciebie!
Sto lat w zdrowiu, szampańskim humorze i doborowym towarzystwie, KOCHANA SIOSTRO! Carpe diem!
Jo
Świat by sie toczył i beze mnie, ale nie podoba mi się myśl,ze już bym tego nie widziała - dwa lata temu też mi sie nie spodobała, i moze to pomogło :)? Ściskam :).
UsuńBardzo wzruszające i szalenie prawdziwe słowa...Dziękuję za nie, gdyż są ważne także dla mnie, z różnych względów. I duuużo zdrówka życzę. God save the Queen! :)
OdpowiedzUsuńGriet
No i znowu mam oczy na mokrym miejscu... Pięknie napisane i boleśnie prawdziwe.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Aragonte