poniedziałek, 25 lutego 2013

Nic

Królowa Matka ma doła.

Megadoła.

Szedł, szedl, aż wreszcie przyszedł.

A jak przyszedł, to od razu taki, że Królowa Matka miała ochotę wymiksować się z takiej ilości życia, z jakiej się da, wypisać z wszystkich grup na Facebooku, w ogóle porzucić Facebooka i  uwolnić przeciążoną polską blogosferę od swej osoby za pomocą kliknięcia w ikonkę "Usuń bloga" (jakie to łatwe teraz, kiedyś, by usunąć wszystkie pamiętniki trzeba było znaleźć miejsce i stosowne okoliczności dla rozpalenia ogniska, a teraz jedno "kilk" i po ptokach).

Albo wywiesić informację, że jej tu nie będzie miesiąc albo rok, albo nie wiadomo jak długo, do poczytania w trudno przewidywalnej przyszłości, Drogi Czytelniku, o ile w tej przyszłości jeszcze tu będziesz.

Powrócić do towarzyskiego życia z całkowitym pominięciem wirtuala, a to w wypadku Królowej Matki znaczy siedzieć w kąciku milcząc i machając szydełkiem lub igłą, czytając, a z kimś poza najbliższą rodziną spotykać się raz na miesiąc lub dwa.

Gdy trochę oprzytomniała pomyślała, że jeśli jej to minie - za tydzień, za dwa, za miesiąc, za rok, kiedyś tam - to będzie musiała na nowo szukać, znajdować, mozolnie wiązać przecięte tydzień temu, dwa, miesiąc, rok, kiedyś tam nici, a już bywało dawno temu, że takie nici wiązała i wie, że nie jest w tym dobra.

Więc się nie wypisała z grup i nie usunęła bloga jednym kliknięciem.

Ale na wpisy mające choć trochę treści w sobie (Pan Małżonek męczy ją o kolejną recenzję, tylko jak ją napisać, jak się nie widzi sensu w pisaniu) raczej nie należy w najbliższej przyszłości liczyć.

Można liczyć tylko na to:






(To zakładki, robione przez Królowa Matkę na prośbę Przyjaciółki, pierwsze w życiu. Królowa Matka, która, jak powszechnie wiadomo, nienawidzi szyć jest przekonana, że zszyła je niewłaściwie i usztywniająca zawartość jej zakładek lata luzem, Przyjaciółka twierdzi, że nic podobnego, ale nie należy jej wierzyć, jest bowiem mało obiektywna :)).





(Metryczki, które Królowa Matka wysłała Właścicielce wieki temu - choć nie tak szybko, jak powinna - i prezentuje, mimo, że nie dostała potwierdzenia odbioru. Jako osoba przesądna nigdy tego nie robi, ale ostatnimi czasy Poczta Polska tyle razy zaskoczyła ją pozytywnie, że się jednak odważy).




(No i ubranka na doniczki, które Królowa Matka produkuje ostatnio z uporem godnym o wiele lepszej sprawy).

Jeśli coś się będzie pojawiać na blogu przez czas... nieokreślony, to tylko to.

A i to nie na pewno.

czwartek, 21 lutego 2013

Jak chorują matki

Za każdym razem, gdy Królowa Matka doznawała najpierw napadu dłuuugiej serii kichnięć, po której trąbiła rozgłośnie w chusteczkę Pompon Starszy wydawał z siebie rozbawiony rechot.


No bo rzeczywiście, pomyślałby kto, matka może smarkać w chusteczkę jak każden inny człowiek, czy to nie prześmieszne? Albo, o, napadu kaszlu dostawać! A z jej gardła zamiast słowiczego niemalże trelu dobywać się potrafi taki głos, jakiego Gargamel by się nie powstydził, no boki zrywać! A jak weźmie i jakimiś płynami mniej lub bardziej ohydnymi, ale podobno mającymi pomóc zacznie gardło płukać wydając przy tym z siebie bulgoczące i prychające odgłosy, to już w ogóle mus wespół z Braciszkiem stanąć u jej kolan i zaśmiewać się w głos, bo nie wyobrażacie sobie Państwo, jaki to przezabawny widok - chora matka!!!

Królowa Matka nie pamięta, kiedy ostatni raz była chora, to znaczy chora jak normalny człowiek, którego z racji choroby nie owija się kilometrami przewodów, z jednej strony przytwierdzonych do jego osoby, a z drugiej - do jakiegoś dziwnego pudła migającego światełkami, nie obstawia maszynami, które robią "ping" i nie wlewa w żyły nitrogliceryny z półlitrowych strzykawek, tylko taki, co go w kościach łamie, głowa boli, z nosa leci, a gardło odmawia współpracy. Pewnie z parę lat temu to było, a nawet wtedy z tym bolącym gardłem i cieknącym nosem Królowa Matka chadzała do pracy i krzątała się po domu, bo:

a) któreś z jej dzieci zawsze akurat było małe/ karmione piersią/ też chore/ (niepotrzebne skreślić) i trzeba się było nim zajmować, bowiem były rzeczy, których Pan Małżonek przy najszczerszych chęciach zrobić nie był w stanie,

b) głupio jej było iść na zwolnienie lekarskie, bo jako matka małych dzieci nie chciała wydawać się pracodawcy człowiekiem niewydolnym, a że zwolnienia na dzieci czasem musiała brać, tych na siebie unikała jak ognia, no, chyba, że przestawała mówić, bo niemy nauczyciel może jest marzeniem uczniów, ale karierę w zawodzie zapewnioną ma tak bardziej krótkotrwałą,

i c) ponieważ szczególnym, bardzo szczególnym zbiegiem okoliczności zawsze, ale to zawsze, ale to absolutnie i bez wyjątku zawsze najpóźniej dwa dni po tym, jak Królową Matkę zaatakowała jakakolwiek słabość Pan Małżonek mówił z zastanowieniem: "A ty wiesz, że mnie też w kościach łamie/ kręgosłup wysiadł/ w gardle drapie/ oczy łzawią/ z nosa cieknie/ whatever?", po czym leciał po termometr i zaczynał chorować do towarzystwa.

Zeszły rok, niesiona falą entuzjazmu w kwestii wydobywania się z grobu, a może obudowana jak szafą pancerną przekonaniem, że pod żadnym pozorem nie wolno jej zachorować, bo każde przeziębienie jest dla niej bardziej niebezpieczne niż dla przeciętnego człowieka, a taka grypa rozłożyłaby ją kto wie czy nie na amen Królowa Matka przeszła bez najlżejszego katarku.

W tym roku się nie udało.

Świadom zagrożenia, jakie niesie to dla ukochanej małżonki Pan Małżonek zasugerował wczoraj, by nie towarzyszyła mu ona do Cywilizacji, tylko została w Domu w Dziczy z Pomponami, gorącą herbatką, baterią chusteczek do nosa, ziołami do płukania gardła i tabletkami do ssania. Niestety, do Cywilizacji wzywały Królową Matkę Sprawy Urzędowe, które zazwyczaj mają stan petentów w głębokiej obojętności i muszą być pozałatwiane, bo inaczej, wiadomo. Armageddon i inne takie. Już pomijając fakt, że zajmowanie się Pomponami z zajmowaniem się procesem zdrowienia współdziała, że ho, ho po prostu.

No dobrze, orzekł Pan Małżonek, to jak wrócimy Królowa Matka pójdzie na górę z laptopem, książką i tym wszystkim wymienionym powyżej, a on zajmie się dziećmi i resztą żywiny.

Cudownie. Ucieszona (choć połamana) Królowa Matka natychmiast po powrocie w Dzicz (i wyplątaniu Pomponów z kurtek, pozbieraniu, posegregowaniu i odwieszeniu Pomponiej odzieży w przedsionku, zrobieniu soczku, zrobieniu drugiego soczku, sprawdzeniu, co (i czy) Potomek Starszy ma do zrobienia z angielskiego, umyciu winogron i obdzieleniu całej czwórki, wyrzuceniu z sypialni kotów, które Królową Matkę bardzo kochają, a najbardziej kochają ją na klawiaturze komputera) nasmarowana maścią rozgrzewającą udała się w bety, a Pan Małżonek ofiarnie przyniósł jej laptopa, sporządzone własnoręcznie mazidło z miodu, soku z cytryny i łyżki spirytusu na gardło i kawę (gdyż słynne rozbudzające działanie kawy jest przereklamowane, tak w każdym razie twierdzi organizm Królowej Matki, który ochotę na kawę ma rzadko, ale za to o różnych porach doby).

I tak leżała sobie Królowa Matka owinięta kołderką i szalikiem, ssąc pastylkę, z laptopem na kolanach, co jakiś czas wstrząsana atakiem kaszlu, a mimo to upajając się samotnością, ciszą, lekturą i pogaduchami na Facebooku, niemal wszystkim tym jednocześnie.

Przez całą godzinę.

 Po godzinie życie zaczęło przeciskać się do sypialni każdą szczeliną, powoli, lecz bezlitośnie.

- Mama, ja muszę z tobą poważnie porozmawiać!
- Mama, czy ja jutro idę do tego teatru, bo powiedziałem, że idę i chyba chcę?
- Mamusiu, czy mogę z tobą posiedzieć?
- Mama! Ma-ma, ma-ma, ma-ma!
- Ja chce się przebierać w piżamkę u maaammmyyy!!!
- Kotek, zejdziesz na dół zrobić im mleczko, czy ja mam to zrobić?
- Ja już dobry jestem z angielskiego, nie, mama?
- Przynieść ci ich do przewinięcia, czy zejdziesz?
- Miau! Miau! MIIAAUUUU!!!
- Oh, hallo, Ania (to, wbrew pozorom, nie Pan Małżonek, tylko Potomek Starszy)!
- Aaaaa! Zostaw to, ty, ty, ty... bachorze ty!!! Mammmaaa!!!
- Mamo, on powiedział na mnie "bachorze", sam jesteś "bachorze"!!!
- Mamusiu, ja nie mam bluzy do piżamki! Dasz mi?
- Nie wchodź na schody! Tata, on włazi na schodyyy bo chce iść do mamy!!!...

... i tak dalej.

Jak w klasyku.


I już Królowa Matka wie na pewno to, co i tak podejrzewała.

Matki chorują wczoraj.

Przez godzinę.

A dzisiaj wychorowana (choć wciąż z głosem Gargamela po wypaleniu dwóch paczek papierosów jednym cięgiem), ograniczając "Nie wchodź na stół, proszę. Nie, nie wolno wchodzić na stół. Zostaw te krzesła. Zostaw je. Nie wchodź na stół..." do niezbędnego minimum Królowa Matka spędziła dzień z Pomponami, zaklinając wiosnę, by przyszła.




Kto wie, może posłucha i wreszcie przyjdzie? Małymi kroczkami?


PS. Królowa Matka uczciwie przyznaje, że dziś po powrocie z pracy Pan Małżonek też ją wysłał do łóżeczka z laptopem (z którego właśnie nadaje te słowa) i książką, choć tym razem bez kawy.

Co oznacza, że matki chorują dwa dni.

Po godzinie :).

środa, 20 lutego 2013

Eeee... zimowo?



Potomek Młodszy (po dłuższej chwili tkwienia w zamyśleniu w zaspie śnieżnej po kolana i wpatrywaniu się z napięciem w wystające z niej czubki krzaczków) - Mamusiu, zobacz, to wygląda, jakby z milion ptaszków zasypało, i tylko tak im z tego śniegu nóżki sterczą...

No, owszem, śniegu jakby dużo, jak Królowa Matka wstała rano i to, co ujrzała za oknem wyglądało mniej więcej tak:




to jej do głowy przyszło całkiem dużo słów, a żadne z nich nie nadaje się do powtórzenia w przyzwoitym (a może nawet w absolutnie żadnym) towarzystwie, ale okazuje się, że nawet po półtora miesiąca nieustannego w zasadzie epatowania śniegiem jej Potomki potrafią zobaczyć w tej obmierzłej brei coś, czego... no... nigdy przedtem nie dostrzegały :).

A przy okazji skojarzenia z ulubionym (jedynym ulubionym!) komiksem miała Królowa Matka natychmiastowe...

 © Bill Watterson

 (przelotnie - jak często, o, nader często! - zastanawiając się przy okazji, co ją swego czasu podkusiło by na głos, w niewątpliwie złą godzinę wyrazić życzenie, by mieć takie dziecko jak Calvin, no ale wypowiedziała je, teraz przechlapane, musi się zmagać ze spełnionymi marzeniami na codzień), ale mimo uwielbienia dla kreatywności Calvina w kwestii budowania bałwanów

 © Bill Watterson

ma nadzieję, że prawdziwe okaże się - Już wkrótce. Zaraz. Jak najszybciej, jeśli można prosić - raczej to:

© Bill Watterson

(A propos zupełnie czego innego:

Wieczorem tego samego dnia.

Potomek Starszy (podtyka Potomkowi Młodszemu pod nos jakieś coś, zbudowane z klocków Lego i mające dużą ilość szpikulców, kątów ostrych i innych ostrz gestem całkiem możliwe, że dość irytującym w swej nachalności) - Patrz! Patrz! To jest taki przyrząd, który...

Potomek Młodszy (wkurzony do nieprzytomności) - Odczep się! Weź to ode mnie! To nie jest żaden przyrząd! To jest NIERZĄD!!!

Bogowie, co z tego dziecka wyrośnie...).

niedziela, 17 lutego 2013

Bohaterki Dnia Dzisiejszego :)


Potomek Starszy (mordując pieszczotami Arystokotkę, która znosi to ze stoickim zaiste spokojem) - Kamczatkę to by wszyscy ludzie na świecie lubili, prawda, mamo?

Królowa Matka (usiłując studzić zapał Dziecięcia) - Niekoniecznie, na świecie są także ludzie, którzy w ogóle nie lubią kotów...

Potomek Starszy (z przekonaniem) - Ona jest takim specjalnym kotem zrobionym po to, żeby oni zmienili zdanie!


I cóż można jeszcze dodać do takiego wyznania wiary w Nieograniczoną Moc, którą dysponuje choćby tylko to jedno stworzenie (Królowa Matka napisała "zwierzątko", po czym pospiesznie wycofała się z tego deprecjonującego określenia ;))?

Można dodać - wszystkiego najlepszego w Oficjalnym Dniu Kota!


Bo Nieoficjalny Dzień Kota jest przecież codziennie :).

sobota, 16 lutego 2013

O Pingwinach (znowu) i bolesnych faktach (też znowu)

Potomek Młodszy (rzeczowo stwierdzając fakt) - Najbardziej lubię Hansa co prawda, ale to Szeregowy ma najfajniejsze ciałeczko!

***

Potomek Młodszy (śpiewa), Pompon Starszy (wygina śmiało ciało) - Wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, dla mnie to MAŁO!... Słuchajcie, bezsensowne panienki!!!

***

Potomek Młodszy (entuzjazmuje się) - O! Statek! Statek!
Potomek Starszy (prostuje leniwie) - Co ty, jak statek, samolot...
Potomek Młodszy (pobłażliwie) - No wiem, wiem przecież, tak sobie dla przyjemności powiedziałem!

***

Bohater Na Ekranie (wylatując z samolotu przepięknym łukiem) - Zaraz puszczę pawia!!!
Potomek Starszy (spokojniutko) - No to puść, puść, w powietrzu nic mu się nie stanie...

***

Potomek Młodszy (komentując Akcję na Ekranie) - Szeregowy to myśli tylko o jednorożcach...

www.fanpop.com

Potomek Starszy (potępiająco) - I mówi do siebie w głowie. Ja tam mówię zabawkami głośno, nigdy nie mówię w wyobraźni...
Potomek Młodszy (stoicko) - Bo ty nie masz wyobraźni.

 Ekhm... bolesna... nie-całkiem-prawda :).

wtorek, 12 lutego 2013

O trwałości (dobrych...?) wzorców

Pewnego dnia w letniej porze od strony kuchni, w której Pan Małżonek przygotowywał sobie ukochaną używkę (czyt. gotował bób) dobiegł uszu Królowej Matki bolesny (i przepełniony decybelami) okrzyk.

- Co się stało?! - zakrzyknęła w odpowiedzi poruszona bolesnością (i decybelami) okrzyku Królowa Matka.
- Posłodziłem bób!!! - odparł rozpaczliwie Pan Małżonek.

Królowa Matka przez dłuższą chwilę przetrawiała tę informację, po czym zapytała z bezbrzeżnym zdumieniem, choć ostrożnie (bo wariatów nie należy drażnić):

- Dlaczego zrobiłeś coś podobnego? - na co Pan Małżonek:

- A, bo to w cukrze była łyżeczka...,

po czym przystąpił do płukania bobu w dużej ilości wody, potem jeszcze raz w jeszcze większej ilości wody, potem posolił, upewniając się, że żadna łyżeczka już mu nie bruździ, ugotował i pochłonął używkę, czym Królowej Matki nie zdziwił, bo wiedziała ona, że predzej zjadłby ten posłodzony bób niż wyrzucił choćby ziarenko.

Dziś zaś, drogi Czytelniku, dziś Królowa Matka wykonała ten sam numer odwrotnie.

Obrała ziemniaki, posoliła je, zaparzyła herbatę i bardzo starannie ją posoliła. Bo to w soli była łyżeczka, której nie usunęła po soleniu kartofelków...

Niestety, nie dało się jej wypłukać...


niedziela, 10 lutego 2013

Czekoladowe ciasto w Dniu Pizzy

Z jakiego powodu Królowa Matka błąkała się wczoraj po licznych blogach kulinarnych tego to już dokładnie nie pamięta, ale inny był to powód niż Dzień Pizzy, pizzę bowiem kazała w sposób niegodny Wzorowej Gospodyni zamówić Panu Małżonkowi i dostarczyć do domu, jak będzie wracał z tego kendo, co to je kocha bardziej niż rodzinę.

Wie natomiast, że zatrzymało ją na tym przepisie zdjęcie, spodobały jej się gzygzoły z polewy, i w ogóle nagle poczuła, że ma ochotę na coś czekoladowego i pięknie pachnącego, a jak przepis przeczytała to okazało się, że także należącego do grupy wypieków z serii "nawet-dwulatek-by-to-potrafił", czyli do tej grupy, którą Królowe Matki kochają najbardziej. Coś z colą już robiła i przepis pewnie się na blogu gdzieś tu błąka, ale jej szukać nie chciało, zresztą po co, skoro miała przed oczami coś takiego ładnego z gzygzołami? A gzygzołów nie robiła na pewno, więc tak czy inaczej będzie to jakieś nowe doświadczenie w jej życiu, nieprawdaż.


Korzystając zatem z nieobecności w Domu w Dziczy Pana Małżonka oraz z obecności wszystkich wymaganych ingrediencji (nawet śmietanki 30-procentowej, którą Królowa Matka nie bez zdziwienia odkryła w lodówce) przystąpiła do wymieszania w jednej misce 250 g mąki, trzech czubatych łyżek kakao, dwóch łyżeczek proszku do pieczenia, szczypty soli, jednego opakowania cukru waniliowego oraz 200 g cukru, bowiem podane w przepisie 300 wydało jej się zbyt wielką ilością, a nawet trochę ja przeraziła wizja ciasta robionego z większa ilością cukru niż mąki. W dodatku nie dodała cukru wyłącznie białego, ale dorzuciła pozostałą jej z poprzednich wypieków resztę (niedużą) brązowego.


Następnie roztrzepała w misce starannie dwa jajka, dodała do nich 250 g roztopionego i wystudzonego masła, 75 ml mleka i 200 ml coca-coli, wymieszała, nie bacząc na wściekłe pienienie się, i wlała mokre składniki do suchych. Po czym pięknie wymieszaną całość przelała do tortownicy, uprzednio wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułka tartą, wstawiła do piecyka nagrzanego do 180 stopni i piekła około godziny.


Gdy zaś upieczone i wystudzone ciasto stało sobie na piekarniku roztaczając upojne wonie Królowa Matka przyrządziła polewę roztapiając w tym celu tabliczkę czekolady z nadzieniem karmelowym w kąpieli wodnej, a potem dodając cztery łyżki śmietany 30-procentowej. Gorącą polewa polała ciasto, a wybraną przez się według uznania posypką (a nawet dwiema posypkami) sypały Potomki, zanim polewa zastygła.

Po czym wszystko, co Rodzinie pozostało do zrobienia, to pochłonąć wypiek (bardzo pachnący, bardzo czekoladowy, mięciutki i wilgotny) w tempie przynoszącym zaszczyt jej apetytowi, i tylko Potomek Młodszy zgłaszał pretensje, że w cieście nie czuć smaku coca-coli. Nic a nic :).

czwartek, 7 lutego 2013

I knew I could

Wiesz, co to jest frakcja wyrzutowa, drogi Czytelniku?

Nie wiesz? I nic dziwnego, w szczęśliwych czasach, jakieś dwa lata temu, Królowa Matka tez tego nie wiedziała.

Teraz już wie, że frakcja wyrzutowa (ang. EF, ejection fraction) jest to procent objętości krwi wypompowanej z serca podczas jednego skurczu. Jeśli wartość frakcji wyrzutowej jest niska, oznacza to, że serce nie jest w stanie dostarczać odpowiednio dużo bogatej w tlen krwi. Dzieje się tak, kiedy mięsień sercowy jest słaby lub niewydolny.

(Pokrótce można poczytać o tym tutaj, Królowa Matka doda tylko, że określanie IV stopnia niewydolności serca w skali NYHA słowami "wszystko jest za bardzo męczące" to jest eufemizm, niemożność wykonania jakiejkolwiek czynności jest niewyobrażalna dla normalnego człowieka, a nawet dla takiego, który IV stopień niewydolności zaliczył i po prostu zaczął go zapominać, to jest stan, w którym nie ma się siły umyć zębów, bo szczoteczka wysuwa się z rąk, a karmi cię mąż/ rodzina/ personel szpitala, bo nie dajesz rady usiąść, a jakbyś jednak usiadła, to i tak ugryzienie kawałka chleba i powolne żucie powoduje, że zaczynasz oblewać się potem i dusić z wyczerpania. Spróbuj sobie, Czytelniku, wyobrazić ulubiony przykład Królowej Matki, gdzieś tu już przytaczany, spróbuj sobie wyobrazić, ze leży przed tobą telefon, a ty nie możesz wysłać SMS-a, bo za słabo naciskasz klawisze telefonu. A jak masz smartfona to też nie możesz wysłać tego SMS-a, bo nie panujesz nad palcami na tyle, by musnąć odpowiedni klawisz klawiatury, zjeżdżają po niej po prostu. To właśnie jest IV stopień niewydolności serca w skali NYHA, nie jakieś tam zagotowanie wody, Boże, zagotowanie wody! Przecież trzeba wstać, nalać wody do czajnika, podnieść ten czajnik... niewyobrażalnej siły do tego trzeba, naprawdę, w osobistym odczuciu Królowej Matki bywa to trudne nawet dla osoby z III grupą niewydolności serca w skali NYHA).

Z całego szyfru, którym posługiwali się lekarze omawiając przypadek Królowej Matki (i nawet usiłowali jej ten szyfr tłumaczyć, ale próżny był to trud!) nauczyła się ona rozumieć i wychwytywać w omówieniach wyłącznie dane dotyczące frakcji wyrzutowej.

Gdy oglądała swój wypis ze szpitala półtora roku temu i czytała (beznadziejnie próbując coś z tego pojąć): "RVDd - 4,2, IVSd - 0,78, LVDd - 7,0, LVDs - 7,1,... (itd.)... EF<10%" rozumiała tylko, że to wszystko znaczyło coś bardzo złego.

Nie bardzo wiedziała, jak bardzo złego, chociaż zauważyła, że jeśli bierze w rękę jej papiery dowolny lekarz (od jej lekarza pierwszego kontaktu po lekarza-orzecznika ZUS, z wachlarzem licznych kardiologów pośrodku) popada on (lub ona) w osłupiałe zamyślenie i zaczyna obrzucać Królową Matkę zagadkowymi spojrzeniami w rodzaju: "Patrzcie państwo, a ona i chodzi, i mówi...".

I że EF<10% to mniejsza niż dziesięć procent frakcja wyrzutowa.

Oraz, że przy takiej frakcji wyrzutowej w zasadzie się nie żyje. Albo bardzo ledwo, ledwo żyje.

Od tamtej chwili zaliczyła masę badań, kilka zabiegów oraz liczne echa serca, podczas których wciąż nie rozumiała podawanego pielęgniarce przez lekarza szyfru poza tą jedną, jedyną informacją.

EF 15%.

EF 19%.

EF 24%.

EF 25%.

EF 37%.

Aż do wczoraj.

- Ostatnie echo serca miała pani robione pół roku temu? - spytał lekarz i było to ostatnie zrozumiałe zdanie, jakie Królowa Matka usłyszała.

Potem słyszała tylko "RVD[cm] - 2,5, LVPWd - 0,9, IVSd - 0,9" i tak dalej, i tak dalej.

TĘ LICZBĘ też usłyszała, ale jej nie wzięła do siebie.

Być może jednak jest trudno uwierzyć w prawie-sukces, gdy się dobiega do prawie-mety.


I gdy Królowa Matka wyszła wreszcie z gabinetu z wynikiem badania w ręku przysiadła na kanapie stojącej pod drzwiami, niegrzecznie ignorując pytania towarzyszącej jej Przyjaciółki. Popatrzyła na wynik. Wzięła telefon. Wystukała numer Pana Małżonka.

- Zgadnij, jaką mam frakcję wyrzutową - powiedziała.

EF 51%.

Frakcja wyrzutowa - 51%.

Pięćdziesiątjedenprocent.

Pięćdziesiąt. Jeden. Procent.

Norma. Dolna granica, ale normy.

Znalezione tutaj

Te tajemnicze inne parametry też się pozmieniały, ale nie wie Królowa Matka, jak bardzo, wie tylko, że nadal odbiegają od normy.

No ale.

I na nie przyjdzie kiedyś kryska :).

Nieistotne, że z tego się nie zdrowieje. Nieistotne, że ewentualne wyzdrowienia są tak rzadkie, że nie prowadzi się statystyk w temacie. Nieważne, co ma na ten temat do powiedzenia Oficjalna Medycyna.

Ta kryska nadejdzie.

Królowa Matka to wie.

Nadejdzie na pewno :).

wtorek, 5 lutego 2013

Pamiętanie i zapominanie

Pompon Starszy budzi się z popołudniowej drzemki.

Zsuwa się z kanapy, jeszcze półprzytomny, włosy jak puch dmuchawca, nieco bardziej złociste, sterczą na wszystkie strony, oczy zamglone, niebieskie jak kawałki wycięte z nieba i wklejone w rumianą buzię o nieskazitelnej skórze. Idzie z wypiętym brzuszkiem, wdrapuje się na kolana, mości się wygodnie tyłeczkiem, przykleja się całym ciałem, dwa - zawsze dwa, wskazujący i środkowy - palce do buzi, dziecko się dobudza. Pachnie snem i suchą trawą, nagrzaną ziemią latem, pachnie... małym dzieckiem. Lewą rączką chwyta za palec z obrączką. Cała rodzina wie, że jeśli usypia lub pozwala się dobudzić Pomponowi Starszemu trzeba mieć obrączkę albo pierścionek na palcu serdecznym.


Wydaje się, że zawsze będzie się to pamiętać.

Pompon Młodszy wygląda przez okno, wielki, okrągły księżyc wisi nisko na czystym niebie jak srebrna piłka, Pompon Młodszy mówi "Uuuu!", robiąc ustami dzióbek jak mały szympans, chociaż nic a nic nie przypomina małego szympansa, gdy tak formuje kółeczko z idealnie ukształtowanych, malutkich usteczek na idealnie ukształtowanej, malutkiej twarzyczce o ogromnych oczach. Wyciąga palec i pokazuje srebrną piłkę wisząca za oknem, a rączki ma jak dokładne malutkie kopie rąk dorosłych, żadnych fałdeczek i dołeczków, jak u Starszego Braciszka, ale długie, szczupłe paluszki i kosteczki, którym Królowa Matka przypatruje się z fascynacją, tak bardzo przypominają miniaturę jej własnych kostek dłoni.

Kiedy Pompon Młodszy się wścieka (czyli często) zwija te kopie dorosłych rąk w miniaturowe piąsteczki i tłucze to, co (a czasem i kogo) ma pod ręką, podczas gdy wściekły Pompon Starszy (cóż chcesz, Czytelniku, bunt dwulatka razy dwa w toku) rzuca przedmiotami, jak w burlesce, chwytając po jednym przedmiocie - książce, zabawce, kłębuszku mamusinej włóczki, pudełku kredek - w obie ręce i z impetem waląc tym o podłogę, chociaż ostatnio, gdy w szale rzucania dotarł do kubka z herbatą Królowej Matki zatrzymał się na mgnienie oka, zawahał, po czym odwrócił na pięcie i rzucił domkiem z klocków (za to dwa razy) co jest dla Królowej Matki dowodem, że już potrafi kontrolować miotającą nim furię.

Za to gdy Pompona Starszego coś rozbawi, wydaje on z siebie niski w tonie, iście rabelaisowski rechot, który sprawia, że zaczynają śmiać się wszystkie obecne w pomieszczeniu osoby.

I wydaje się, że to też będzie się zawsze pamiętać.


A przecież już mało kto pamięta Potomka Młodszego w charakterze tobołka, cztery i pół kilo człowieka, cztery razy więcej niż Starszy Brat, Królowa Matka prezentowała go dumnie światu, a świat kiwał głową taktownie powściagając się od szczerych uwag na temat małego Buddy o ilości fałdek porównywalnej z ilością fałd przeciętnego psa rasy shar-pei, czarną czupryną i granatowymi oczami, okrągłymi i wielkimi jak pięciozłotówki.


Nie ma już tego tobołka, jego miejsce niepostrzeżenie zajął smukły pięciolatek zbudowany tak, że na jego widok Bouguereau popłakałby się z zachwytu, z szopą falujących włosów w odcieniu czystego złota, jaśniejących latem, i oczami jak szare gwiazdy ze złocistą iskrą w głębi, i już nikt w nim nie widzi cztero- i półkilowego bobasa, który, położony na wadze po urodzeniu wystawił w górę maleńkie stópki, a Królowa Matka pomyślała "To jest niemożliwe, żeby on się nauczył chodzić na takich małych nóżkach!", i już tylko ona (i może Pan Małżonek) pamiętają ten głos jak dzwoneczek, który wydał z siebie Potomek Młodszy, gdy się urodził.


Nie ma już Potomka Starszego, który bał się chodzić po schodach i trzeba go było nosić, ale, noszony, przyjmował postawę Następcy Tronu ukazujacego się Tłumowi, wyprostowaną, ewentualnie z delikatnie wspartą na ramieniu osoby znoszącej dłonią. Pewnego dnia Królowa Matka, której coraz trudniej było nosić w pełni wyprostowane dziecko doprowadzona do rozpaczy nauczyła Najstarszego "robić małpkę" i od tamtej chwili nosiła go, oplątana jego nogami w talii i ramionami na szyi, i była w stanie nawet przenieść coś w rękach, tak się mocno trzymał.


Już by nie był w stanie zrobić małpki, chociaż jeszcze by czasem chciał, przeszkadzają mu w tym długie, cienkie kończyny, wszystkie cztery długie, wszystkie cztery chude jak patyczki, i zupełnie tak samo, jak w dniu, gdy się urodził - dolna dwójka kończyn zakończona wielkimi stopami pajacyka.

Już biega po schodach jak wicher, chudziutki ośmiolatek, który - tak niespodziewanie przecież, tak... nagle - pojawił się w miejsce owijającego się wokół Królowej Matki dwulatka.


A w przyszłości czekają, tłoczą się, nie mogą się doczekać swojego czasu inne ośmiolatki, dwunastolatki, piętnastolatki... które sprawią, że zapomni się, jak Pompon Młodszy pachniał, gdy się budził.

Królowa Matka jest ich ciekawa, chociaż czasem trochę się ich boi, ale bez względu na wszelkie obawy wie, że będzie je kochać tak samo, jak kocha dwulatki, pięciolatka i ośmiolatka.

Tylko chciałaby mieć takie miejsce, w którym na zawsze przechowywałaby zapach Pompona Starszego po przebudzeniu, sposób, w jaki Pompon Młodszy daje całusa, Potomka Młodszego robiącego słodkie oczka i Potomka Starszego "robiącego małpkę".

Taki sposób, by wydobyć to wszystko, gdy będzie potrzebne, i by czasem, raz na jakiś czas, znów zobaczyć granatowe oczy jak pięciozłotówki spoglądające z twarzy, której Królowa Matka jeszcze nie zna.

piątek, 1 lutego 2013

Wszystko jest względne :)

Potomek Młodszy (do Starszego Brata, czymś, co miało być szeptem, ale co z jakiegoś tajemniczego powodu było dla Królowej Matki doskonale słyszalne, zapewne ma ona słuch wilka) - Słuchaj, przegoń tych naszych rodziców, bo ja chcę układać puzzle, a oni mi nie pozwalają...

Potomek Starszy (pojawia się w drzwiach, chwilę się kręci, po czym, zakłopotany) - Mamo, Kacper kazał mi was przegonić, i teraz nie wiem, co robić, bo ja mam tylko osiem lat i kawałeczek, a wy ze trzydzieści...

***

Potomek Młodszy (do Królowej Matki) - Mamusiu, a ty ile masz lat?
Potomek Starszy - O, pewnie z pięćdziesiąt siedem...
Potomek Młodszy (upewniając się) - Mamusiu, to prawda?
Królowa Matka (bez mrugnięcia powieką) - Tak.
Potomek Młodszy (z najwyższym podziwem, do Starszego Braciszka) - Oooooch... jak ci się udało tak od razu zgadnąć?

A żeby rzecz była jeszcze bardziej skomplikowana :).

Sprzątaczka w szkole Potomka Starszego (do Królowej Matki) - Pani bliźnięta urodziła, prawda?
Królowa Matka (zdumiona swoją lokalną sławą) - Tak, ja...
Sprzątaczka - Tak właśnie koleżance mówiłam: "O, widzisz, to jest ta dziewczyna, co niedawno urodziła bliźnięta, taka młoda, bo (z niepokojem zwraca się do Królowej Matki, najwyraźniej obawiając się popełnienia gafy) trzydziestkę to chyba już pani przekroczyła?...

A wniostek z tego (poza tym, że Królowa Matka kocha Sprzątaczki w szkole swego Dziecka) jest taki...

... że wiek Królowej Matki jest płynny :).