Słoneczny dzień, śnieg nietknięty ludzką stopą rozpościera się na polach po obu stronach tej ścieżynki, która została wygnieciona przez pięć par stóp i płozy dwóch sań, i migocze przecudnie. Ścieżynka ciągnie się przez prawie kilometr, od Domu w Dziczy do Pagórków nad Wisłą, z których to Pagórków fantastycznie się zjeżdża (Królowa Matka uprzedzi pytania i od razu powie, że nie prosto do rzeki, między Pagórkami a Wisłą bowiem rozpościera się kolejne trzysta metrów płaskiej jak stół łąki, obecnie również pokrytej nieskalanym śniegiem).
A na długości wspomnianego prawie kilometra, w różnych jego fragmentach znajduje się czworo dzieci w różnym stopniu spieszenia się/ zwlekania/ udawania, że nie słyszą nawołującej Mamuni / walki ze sobą nawzajem/ walki z Bezwzględną Naturą - dzieci szarpiących sanki, które gdzieś utknęły, robiących orły śnieżne, wrzeszczących na siebie i obrzucających wyzwiskami i/lub śnieżkami, ryczących baranimi głosami i wykonujących inne etcetery.
Królowa Matka (usiłująca zagonić swoje Potomstwo niczym kwoka, acz kwoki mają zazwyczaj lepsze efekty) - Słuchajcie, chodźmy już do domu, dobrze? Bo ja zaraz zwariuję, że nie wspomnę, że jestem naprawdę wykończona, jeden sto metrów za mną i koniecznie musi nieść sanki na plecach, jeden rzuca w drugiego bryłami lodu, któryś wrzeszczy, któryś się obraża, któryś się zgubił, któryś goni psa, któryś ucieka przed psem, któryś leci dwa kilometry z przodu, prawie już dom minął, mam wrażenie, że mam was dwa tuziny, a co jeden to dziwniejszy!!!
Pompon Młodszy (który grzecznie przycumował u boku rozsierdzonej Mamuni, czule tuląc w objęciach nieodłączne, wczoraj wspomniane, bryły śnieżne) - Tylko ja jestem nojmalny, nie, mamusiu? Ja sobie gzecznie idę, i zbiejam takie cienkie lodziki dla moich Śniegusiów, i zaniosę im je na wejandę na obiadek, i będę je kajmił po jednym śnieznym płateczku, bo moje Śniegusie kochają, jak ja je kajmię, a tejaz są bajdzo głodne!
Nie ma to jak ostoja normalności w naszym oszalałym świecie :).
A na długości wspomnianego prawie kilometra, w różnych jego fragmentach znajduje się czworo dzieci w różnym stopniu spieszenia się/ zwlekania/ udawania, że nie słyszą nawołującej Mamuni / walki ze sobą nawzajem/ walki z Bezwzględną Naturą - dzieci szarpiących sanki, które gdzieś utknęły, robiących orły śnieżne, wrzeszczących na siebie i obrzucających wyzwiskami i/lub śnieżkami, ryczących baranimi głosami i wykonujących inne etcetery.
Królowa Matka (usiłująca zagonić swoje Potomstwo niczym kwoka, acz kwoki mają zazwyczaj lepsze efekty) - Słuchajcie, chodźmy już do domu, dobrze? Bo ja zaraz zwariuję, że nie wspomnę, że jestem naprawdę wykończona, jeden sto metrów za mną i koniecznie musi nieść sanki na plecach, jeden rzuca w drugiego bryłami lodu, któryś wrzeszczy, któryś się obraża, któryś się zgubił, któryś goni psa, któryś ucieka przed psem, któryś leci dwa kilometry z przodu, prawie już dom minął, mam wrażenie, że mam was dwa tuziny, a co jeden to dziwniejszy!!!
Pompon Młodszy (który grzecznie przycumował u boku rozsierdzonej Mamuni, czule tuląc w objęciach nieodłączne, wczoraj wspomniane, bryły śnieżne) - Tylko ja jestem nojmalny, nie, mamusiu? Ja sobie gzecznie idę, i zbiejam takie cienkie lodziki dla moich Śniegusiów, i zaniosę im je na wejandę na obiadek, i będę je kajmił po jednym śnieznym płateczku, bo moje Śniegusie kochają, jak ja je kajmię, a tejaz są bajdzo głodne!
Nie ma to jak ostoja normalności w naszym oszalałym świecie :).
Cudowna normalność :D
OdpowiedzUsuńPróbuję o tym nie zapominać :).
UsuńOch dlaczego ja nie zapisywalam mondrosci moich potomkuff?
OdpowiedzUsuńAteraz to mi nikt nie uwierzy...
Kocham Was Wszystkich :)
Bo nie miałaś bloga :D.
UsuńDzięki!
O jak dobrze pamiętam takie spacerki z moją trójeczką. Oczy dookoła głowy, żal, że nie mam ośmiu rąk lub lepiej macek, żeby chwycić to towarzystwo i doprowadzić do domu. A w domu... tyle energii w ograniczonej przestrzeni! Znowu źle☺
OdpowiedzUsuńIdzie odwilż. Tego się trzymam :D!
UsuńBrzmi jak z "Dzieci z Bullerbyn" :)
OdpowiedzUsuńTylko tam mamusia nie latała za dziećmi w pole, klnąc nieelegancko ;D. Samym im się pozwalała wymordować ;).
UsuńŚwietnie się zawsze to czyta, ale nie jestem pewna czy wszyscy potrafią przełożyć wie śmieszne opowiastki na rzeczywistość i dzień codzienny. Serdeczności
OdpowiedzUsuńAle czy to znaczy, że moje opowiastki nie są śmieszne??? :(
UsuńTo lepsze niż Calvin (ten od Hobbesa :-)
OdpowiedzUsuńSkutki wypowiedzenia w zła godzinę tekstu: "Jak ja bym chciała mieć takie dziecko jak Calvin!" ;D
UsuńTo się znaczy, że ciasto nie wyszło, skoro nie ma przepisu?
OdpowiedzUsuńUdało się, udało, nawet zdjęcia zrobiłam, zanim mi wyrwano aparat i oddano do naprawy, ale jakos się zebrać nie mogę do opisania.
UsuńAle cóż chcesz, pięć wpisów w styczniu, więcej, niż w trzy miesiące ubieglego roku, tak, że tego. Daj się pozbierać człowiekowi :).
Pozbieraj się, pozbieraj, jeno gości miałam mieć i tak sobie kombinowałam, że może to ciasto. Ale w końcu gości nakarmiłam kabanosami, serem i salami, a przy okazji zacytowałam im kawałek o Śniegusiach i było fajnie :)
UsuńStrawa duchowa też była, znaczy :D.
UsuńPrzepis jutro będzie, na dobry początek tygodnia :).
zamiast "Słoneczny dzień, śnieg nietknięty ludzką stopą " przeczytalo mi się "Słoneczny dzień nasiąknięty ludzką stopą ":)
OdpowiedzUsuń