Ciasto wyhaczyła Królowa Matka na jednym ze szkolnych kiermaszów. Nabyła kawałek drogą kupna, aby wesprzeć finansowo dzieci organizujące kiermasz, spróbowała, po czym tak długo chodziła za wychowawczynią klasy i żebrała, aż nieszczęsna kobieta przeprowadziła wśród swych uczniów stosowne śledztwo, ustaliła, która mamusia jest autorką ciasta, wydębiła od niej przepis i przesłała go Królowej Matce SMS-em.
Królowa Matka z przepisem się zapoznała, doznała ekstazy, był to bowiem przepis nie dość, że na szklanki, to jeszcze do wykonania metodą "bierzemy, wsypujemy, wlewamy, mieszamy, pieczemy, jemy", czyli tą ukochaną przez Królową Matkę, osobę nie aż tak pracowitą, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
I już mogła piec.
Na wstępie roztopiła w kąpieli wodnej miód, odlała z niego szklankę i odstawiła ją do ostygnięcia (info z SMS-a mówiło, że miód może być też sztuczny, ale sztucznego miodu nie było w Domu w Dziczy jak długo on istnieje, więc Królowa Matka topiła prawdziwy. Gdyby ktoś jednak wolał topić sztuczny, niech się czuje upoważniony).
W czasie, gdy miód stygł, Królowa Matka utarła w misce jedną miękka margarynę, 3/4 szklanki cukru (Królowa Matka ograniczyła ilość, w przepisie stało - jedna szklanka) oraz żółtka z pięciu jajek.
W czasie ucierania miód wystygł i już Królowa Matka mogła dodać do niego szklankę kwaśnej śmietany, wybełtać, po czym całość wlać do margarynowo-jajecznej masy, pracowicie mieszając wszystko łyżką. Gdy zaś składniki się ślicznie połączyły Królowa Matka stopniowo dosypała cztery szklanki mąki przesiane z łyżeczką sody. Wciąż mieszając, ze wzrastającym trudem, lecz niezłomnie.
Na (prawie) koniec Królowa Matka dołożyła, delikatnie mieszając łyżką, ubite białka z tych jajek, co to ich żółtka już stanowiły część pachnącej miodem masy.
A na sam, samiuśki koniec - dodała szklankę (z czubeczkiem... no dobra, ze sporym czubkiem) szklankę włoskich orzechów, nie posiekanych, tylko od niechcenia połamanych.
Po czym całość przelała na sporą blachę prostokątną, natłuszczoną i wysypaną mąką, i upiekła rzecz w 180 stopniach (oficjalnie piekła ją 45 minut, a w praktyce - trochę krócej, do czasu, gdy patyczek, którym dziabała ciasto, był całkiem suchy).
Według wspomnianego wyżej SMS-owego info ta czubata szklaneczka nie musiała być wypełniona orzechami, ale dowolnymi bakaliami - rodzynkami, żurawiną, siekanymi daktylami, suszonymi morelami, czym kto lubi. Ale zdaniem Królowej Matki włoskie orzechy, dzięki delikatnej goryczce, najlepiej pasują do ciasta, cudownie pachnącego miodem i słodkiego (którą to słodycz czuć najlepiej PO przełknięciu kęsa, wtedy też czuć, że ta słodycz to raczej miód niż cukier, rozkoszne wrażenie).
Robienie lukru jest zbyteczne, ale Potomki (dla których nie dość słodkie byłoby chyba nawet rachatłukum - na zrobienie którego, nawiasem mówiąc, bardzo Królową Matkę namawiają, i nie wyklucza ona, że namowom ulegnie, wtedy sprawdzi i da znać Kochanym Czytelnikom) nalegały, więc Królowa Matka trochę pomazała ciasto tu i tam, i posypała dyskretnie cynamonem, gdyż cynamonu, nieprawdaż, nigdy dość.
No i lukier jednak ładnie wychodzi na zdjęciach ;).
Królowa Matka z przepisem się zapoznała, doznała ekstazy, był to bowiem przepis nie dość, że na szklanki, to jeszcze do wykonania metodą "bierzemy, wsypujemy, wlewamy, mieszamy, pieczemy, jemy", czyli tą ukochaną przez Królową Matkę, osobę nie aż tak pracowitą, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
I już mogła piec.
Na wstępie roztopiła w kąpieli wodnej miód, odlała z niego szklankę i odstawiła ją do ostygnięcia (info z SMS-a mówiło, że miód może być też sztuczny, ale sztucznego miodu nie było w Domu w Dziczy jak długo on istnieje, więc Królowa Matka topiła prawdziwy. Gdyby ktoś jednak wolał topić sztuczny, niech się czuje upoważniony).
W czasie, gdy miód stygł, Królowa Matka utarła w misce jedną miękka margarynę, 3/4 szklanki cukru (Królowa Matka ograniczyła ilość, w przepisie stało - jedna szklanka) oraz żółtka z pięciu jajek.
W czasie ucierania miód wystygł i już Królowa Matka mogła dodać do niego szklankę kwaśnej śmietany, wybełtać, po czym całość wlać do margarynowo-jajecznej masy, pracowicie mieszając wszystko łyżką. Gdy zaś składniki się ślicznie połączyły Królowa Matka stopniowo dosypała cztery szklanki mąki przesiane z łyżeczką sody. Wciąż mieszając, ze wzrastającym trudem, lecz niezłomnie.
Na (prawie) koniec Królowa Matka dołożyła, delikatnie mieszając łyżką, ubite białka z tych jajek, co to ich żółtka już stanowiły część pachnącej miodem masy.
A na sam, samiuśki koniec - dodała szklankę (z czubeczkiem... no dobra, ze sporym czubkiem) szklankę włoskich orzechów, nie posiekanych, tylko od niechcenia połamanych.
Po czym całość przelała na sporą blachę prostokątną, natłuszczoną i wysypaną mąką, i upiekła rzecz w 180 stopniach (oficjalnie piekła ją 45 minut, a w praktyce - trochę krócej, do czasu, gdy patyczek, którym dziabała ciasto, był całkiem suchy).
Według wspomnianego wyżej SMS-owego info ta czubata szklaneczka nie musiała być wypełniona orzechami, ale dowolnymi bakaliami - rodzynkami, żurawiną, siekanymi daktylami, suszonymi morelami, czym kto lubi. Ale zdaniem Królowej Matki włoskie orzechy, dzięki delikatnej goryczce, najlepiej pasują do ciasta, cudownie pachnącego miodem i słodkiego (którą to słodycz czuć najlepiej PO przełknięciu kęsa, wtedy też czuć, że ta słodycz to raczej miód niż cukier, rozkoszne wrażenie).
Robienie lukru jest zbyteczne, ale Potomki (dla których nie dość słodkie byłoby chyba nawet rachatłukum - na zrobienie którego, nawiasem mówiąc, bardzo Królową Matkę namawiają, i nie wyklucza ona, że namowom ulegnie, wtedy sprawdzi i da znać Kochanym Czytelnikom) nalegały, więc Królowa Matka trochę pomazała ciasto tu i tam, i posypała dyskretnie cynamonem, gdyż cynamonu, nieprawdaż, nigdy dość.
No i lukier jednak ładnie wychodzi na zdjęciach ;).
Ile tego miodu stopić? :)
OdpowiedzUsuńSzklankę :). Jest w przepisie, chociaż możliwe, że niezbyt jasno :D.
UsuńO to to to! Takie, to i ja lubię, że biorę, sypię, mieszam, piekę i już. Wygląda smakowicie,z tym lukrem, to już w ogóle. A pytanie w kwestii formalnej - te białka, co je dodajemy, to ubite mają być? Niech się Matka nie śmieje jakby co, ja po prostu z przyzwyczajenia już chyba wszędzie ubijam, więc wolę dopytać, żeby mi takie piękne, jak Matce wyszło :)
OdpowiedzUsuńNo i jeszcze musiałam sprawdzić, co to takiego rachatłukum. Ot ciemna masa, nie zna się na takich rarytasach :)
Apaczowo, co też Apaczowa, widziałam te torty, mam uwierzyć, że piekla je osoba, co najbardziej lubi, jak się wymiesza, doleje, dosypie, upiecze i już ;)?
UsuńBiałka oczywiście ubite, już poprawiłam powyżej :).
Rachatlukum zamierzam zrobić :D. Znalazłam liczne przepisy, wyglada to na rzecz robialną ;), a ma formę galaretek bez żelatyny, co dla nas, wegetarian, jest nie bez znaczenia. W dodatku Pan Małżonek zaczął sie ostatnio dopytywać, więc chyba nie będę miała wyjścia :). Jak sie uda, dam znać!
A bo to tak właśnie jest, że kiedy ja się napiekę dla innych, to dla siebie wystarcza już tylko siły na "biere, sypie, mieszam, gotowe" ;))
UsuńKoniecznie daj znać, straszniem ciekawa tego galaretkowca :)
Zwłaszcza, że tak samo szybko się je, a o ileż krócej robi :)!
UsuńRachatłukum robię jutro. To znaczy, planuję, co z moich planów wyjdzie jak zwykle nie wiem :). Ale zaraz jak zrobie dam znać. Czy wyjdzie, czy nie - z tym, że jeśli wyjdzie to zdjęcia będą :D.
Droga Królowo, z góry przepraszam, że to moje pytanie takie durne, ale jeśli "dysponywam" miodem płynnym, to chyba go roztapiać nie muszę? Czy muszę?
OdpowiedzUsuńBędę wdzięczna za wsparcie, bo ciasto mnie kusi ogromnie.
Na pewno nie, miód ma byc płynny, jak już jest płynny to Ci odpada oczekiwanie, aż ostygnie :).
UsuńCzy to ciasto się jakoś oficjalnie nazywa?
OdpowiedzUsuńNie mogę upiec ciasta bez nazwy, a tak pięknie kusi :(
Nie nazywa się wcale o ile mi wiadomo. Ale skoro potrzebujesz nazwy nic przeciez nie stoi na przeszkodzie, żebys je sama nazwała! Ciasto miodowe z bakaliami, i możesz piec :).
UsuńDziękuję!!! Znaczy, będziem piec.
OdpowiedzUsuńKajko
O Jezu, już mi pachnie tym ciastem... tylko kto mi tych orzechów nałuska??? :)
OdpowiedzUsuńJesteś!!! Myślałam, ze już tu wcale nie zaglądasz!!!
UsuńJak to, kto. Potomkini :). U mnie Potomki tłuką, i jeszcze się kłocą, który tym razem. Przynajmniej raz jakis z nich pożytek ;).
ja zaglądam, tyle że potem zwykle LECĘ... i nie pozostawiam po sobie nic prócz poświstu ;) Ale Ty Matko jesteś niezastąpiona na wszelkie czytelniczo-odprężające potrzeby. :))
UsuńPotomkini muszę sprawić odpowiedni przyrząd bo owszem do pomocy się pali, tyle że potem z obsługą opuchniętych paluchów jest problem :)
Wygląda przepysznie, lubię takie ciasta :)
OdpowiedzUsuńJest pyszne. Jeśli się nie jest uczulonym na miód i orzechy (orzechy da się zastąpić, ale miód...) :)
UsuńAleż piękne ciasto! Muszę wypróbować, a miód mam płynny akurat, ha! A jeśli potomstwo lubi słodkie polewy, a Ty chcesz, żeby Ci ładnie wychodziło na zdjęciach, to polecam polewę z białej czekolady. Się ją roztapia w kąpieli wodnej i dodaje dwie-trzy łyżki śmietany kremówki, ucierając energicznie łyżeczką. Ja to robię zamiast lukru, bo mi się zawsze wydaje, że lukier to samo zuo (choć pewnie w białej czekoladzie jest podobna zawartość cukru :))
OdpowiedzUsuńPolewy z białej czekolady nie tknie Pompon Mlodszy. Przetestowane. Jada biała czekoladę w formie tabliczki i w żadnej innej. Urok gotowania i pieczenia w Domu w Dziczy polega też na tym, że trzeba trafić w gusta wszystkich (dlatego też nie zagosciły na tym blogu moje i Pana Małżonka trzy bardzo lubiane ciasta. Wzdech).
UsuńPo raz milionowy sie zapytam, a potem chyba sobie wydziaram odpowiedz na ramieniu - kostke to 200 czy 250 g?
OdpowiedzUsuń250 :D. Ale powiem ci, że ja nie jestem przesadnie przywiązana do tych wielkosci (jak to niewatpliwie dalo się zauważyć, czytając dział kulinarny tego bloga ;D). Tylko za pierwszym razem staram się robić wszystko z miarką, wagą, szkiełkiem i okiem, potem zmieniam, ujmuję, dodaję, zamieniam i tak dalej :D. Jak nie mam akurat 250 deko to daję 200 i zawsze wychodzi, w kazdym razie dotąd wychodziło :)))>
UsuńTluszczu troche sie boje zmieniac, cukier obcinam tak jak ty mnie nauczylas i wychodzi doskonale :)
UsuńSą ciasta, w których nigdy bym nie zmieniła (Bounty, na ten przykład), ale są takie, w których obcinam bez mrugnięcia okiem - wszystkie ucierane (a to takie jest w sumie), i muffiny, a już tam, gdzie jest olej to obowiązkowo :))). Myślę, że w wypadku tego właśnie nie ma znaczenia, czy dorzucasz 250 g czy 200 :).
UsuńAh co za ciasto! jest doskonale i obciecie cukru absolutnie mu nie szkodzi :) jak maz bedzie grzeczny to dostanie kawalek dla kolegow z pracy :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Miód robi cała slodycz, i jeszcze zostawia zapach.
UsuńPrawda! Mysle ze jak sie lukruje to mozna nawet dac ciut mniej cukru nie 2/3 szklanki, za to abcolutnie nie wolno zalowac orzechow :)
UsuńHah, zaprawdę, nie przesadziłaś, nie przesadziłaś... Powtórzyłam numer, tzn. dałam młodemu na imprezę do szkoły - tyle że nikt śledztwa nie robił, wychowawczyni zadzwoniła i poprosiła o przepis, że ona już skopiuje "dla wszystkich" :D A cukier wzięłam brązowy, bo biały akurat wyszedł był, mlask.
OdpowiedzUsuńDo tego ciasta tylko herbata na zdrowej wodzi - filtrujesz wodę w swojej kuchni? Podobno dobre do filtrowania są filtry molekularne z naturalną mineralizacją ?
OdpowiedzUsuńChyba zrobię, bo zapowiada się smakowicie... Ale najpierw spiszę składniki i wrzucę w komentarzu, upewniając się, czy z nadmiaru łakomstwa niczego podczas przepisywania nie pożarłam ;)
OdpowiedzUsuń