piątek, 30 listopada 2012

Sen, czyli na pożegnanie listopada :)

Co niektórzy Czytelnicy pamiętają czwartą grę blogową, w której Królowa Matka nie tak dawno wzięła udział (i to nawet dwa razy :)) - w pierwszej serii pytań, na które odpowiadała było i takie o najpiękniejszy sen, jaki się Królowej Matce wyśnił. Z jakiegoś powodu Królowa Matka nie pamiętała tego, który zaraz opisze, zresztą może i słusznie, bo wymaga on krótkiego choćby wprowadzenia, a i stosowna ilustracja nie byłaby od rzeczy.

Tak więc teraz wszystkie osoby o chłodnych, realistycznych umysłach, takie, do których czucie i wiara mówią zdecydowanie mniej, niż mędrca szkiełko i oko, cenią racjonalny ogląd rzeczywistości i nie wierzą w te wszystkie głupie gusła, a dodatkowo mają opinię o Królowej Matce jako o osobie o zdyscyplinowanym umyśle i twardo stąpającej po ziemi proszone są uprzejmie o oddalenie się krokiem spacerowym od komputera, względnie o przeniesienie się za pomocą jednego drobnego kliknięcia w zupełnie inne rejony internetu, bo tu za chwile będzie mistycznie, tajemniczo i ani trochę racjonalnie.

Kto zostaje, zostaje na własna odpowiedzialność ;).

Sen wymaga krótkiego wprowadzenie w Historię Rodziny Królowej Matki.

Otóż Matka Królowej Matki jest Dzieckiem Miłości. Tajemniczej, wielkiej i jedynej miłości Babci Królowej Matki, która była niezwykle małomówna kobietą (a przyznać też należy, że zmarła, gdy Królowa Matka miała 14 lat, a nie jest to wiek, gdy się z przesadną uwagą pochyla nad rodzinną historią) i o tej miłości - oraz o swoim życiu w ogóle - mówiła niewiele. Ale coś tam Królowa Matka i z Babci, i z własnej Matki wydusiła, poskładała, i wyszło jej, że jej Dziadek był człowiekiem zamożnym (fabrykant, krwiopijca, właściciel dwóch sklepów i dwóch toruńskich kamienic, te rzeczy), doskonale wychowanym, z tzw. dobrego domu, poznali się z Babcią Królowej Matki przed wojną, ale kiedy wybuchło to wielkie uczucie - nie ma pojęcia. Po wojnie to wszyscy wiedzą, jak było - cale narody zasypiały w jednym, a budziły się w zupełnie innym państwie, wielkie grupy ludności przenoszono z jednego miejsca na inne, wcześniej opróżnione z innych grup ludności, rozdzielone rodziny się szukały, te nie rozdzielone - gubiły, rodzina Królowej Matki też znalazła się w tym wirze i kilka lat po wojnie kontakt z jej Dziadkiem urwał się nieodwołalnie. Szukany przez PCK odnalazł się (on, albo ktoś o tym samym nazwisku) w ówczesnym RFN we wczesnych latach pięćdziesiątych, kontaktu nie udało się nawiązać, i w ten sposób, na skutek Wielkich Burz Historii Matka Królowej Matki nie widziała swojego ojca ani razu na oczy. Mówiono o nim, jak Królowa Matka wspominała, niechętnie, trochę taki to temat tabu był, a Królowa Matka ujrzała jego zdjęcie pierwszy raz w życiu mając jakieś szesnaście lat. Stwierdzając ze zdumieniem, że takie zdjęcie w ogóle w jej domu istnieje.

Wiele, wiele lat później Królowa Matka znajdowała się właśnie na tym etapie zdrowienia, którego nikt nie brał za zdrowienie. Owszem, została przeniesiona z sali na OIOM-ie, gdzie obserwowana była bez przerwy, do malutkiego pokoiku, który miał normalne, nie szklane ściany, ale nadal była monitorowana dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mogła wstawać, o chodzeniu nie wspominając, ważyła 52 kilo i trzy osoby pomagały jej się podnieść z łóżka co rano, by mogła się zważyć. Ale przeniesienie do pokoiku to i tak był kolosalny postęp, w dodatku przez pierwszy tydzień pobytu tam akurat nie było żadnej innej pacjentki i chorobliwie introwertyczna Królowa Matka odpoczywała psychicznie po trzech tygodniach leżenia w nieustannym towarzystwie pod nieustanną obserwacją. Psychiczne odpoczywanie polegało też na tym, że spała sporo, również w ciągu dnia.

Podczas jednej z takich drzemek miała sen.

Śniło jej się, że budzi się właśnie z takiej dziennej drzemki, odbytej na pół siedząco (bo na leżąco się dusiła) na szpitalnym łóżku. Budzi się w tym małym, dwuosobowym pokoiku, z pustym chwilowo sąsiednim łóżkiem, oddzielonym zasłonką, miłym pejzażem przedstawiającym wiejskie zagrody, małym stolikiem i dwoma krzesłami na metalowych nóżkach i całą tą pikającą, migającą światełkami i szumiącą z cicha szpitalną maszynerią za nią, nad nią i obok niej. Naprzeciwko jej łóżka zaś, na jednym z tych drewnianych krzesełek na metalowych nogach, siedzi dama. O, taka:

George Henry

Czy też może raczej taka:

Nikolai Bogdanov-Bielski

ponieważ ma życzliwy i pogodny wyraz twarzy. W każdym razie niewątpliwa dama, odziana według mody

z tego okresu

który Królowa Matka uwielbia, wytwornie i elegancko, a przy tym nieco nobliwie. Siedzi, opierając obie ręce na parasolce, a może ozdobnej rączce laski (z łóżka Królowa Matka nie może tego zauważyć) i widząc, że Królowa Matka się ocknęła mówi z uśmiechem:

- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiada grzecznie Królowa Matka, zastanawiając się jednocześnie w lekkim popłochu, kim jej elegancki gość jest?

Coś z tego popłochu widocznie odbija się na jej twarzy, bo dama nie pytana wyjaśnia z lekkim uśmiechem:

- Jestem twoją prababcią.

Prababcią. Prababcią. Królowa Matka (która liczyć nie umie w zasadzie wcale, a już we śnie i w chorobie w dodatku to już w ogóle) dokonuje pospiesznych obliczeń w głowie, wychodzi jej, że prababć powinna mieć, jak większośc ludzi, cztery, prababcia Marianna to nie jest, bo tę prababcię znała, a zatem?...

- Którą? - pyta więc nietaktownie.
- Jestem babcią twojej mamy - wyjaśnia Prababcia, wcale nie zdziwiona pytaniem. - Matką jej ojca.
- Aha - odpowiada mało inteligentnie Królowa Matka, po czym powtarza - Dzień dobry.
- Ktoś musi się tobą zająć - mówi Prababcia tonem wyjaśnienia. - Musisz mieć kogoś, kto się tobą zajmie, więc przyszłam, żeby się tobą zaopiekować.

... i w tym momencie Królowa Matka się obudziła (i natychmiast spojrzała na krzesło naprzeciwko łóżka, ale już tam nikogo nie było).

I to był właśnie jej najpiękniejszy sen.

Najpiękniejszy.

Najbardziej mistyczny.

I prawdziwy :).

wtorek, 27 listopada 2012

Rzeczywistość Reklamowa kontra Rzeczywistość Rzeczywista :)

Jakoś się ta irytacja reklamowa Królowej Matce nie zmieściła w poprzednim poście, ale że jest rozległa i z każdym nowym obejrzeniem coraz bardziej irytująca, Królowa Matka postanowiła jej poświęcić cały jeden wpis.

A zatem - jak ma się Rzeczywistość Reklamowa do Rzeczywistości Rzeczywistej, omówione na jednym, jaskrawym przykładzie.

Rzeczywistość reklamowa, czyli wyobrażona, czyli robiąca z Mózgu Widza budyń, albo i wodę, czyli wszystko, na co nie powinieneś dać się nabrać, Bezdzietny Czytelniku (bo Dzietny już wie, do jakiego stopnia nieprawdziwą wersję świata usiłuje wcisnąć nam Reklamodawca, i kto wie, Reklamodawco, czy nie przenosi swojej irytacji w związku z tym co widzi, swojego gryzącego sarkazmu i swojej frustracji na doczepiony do wizji produkt. A tego byśmy nie chcieli, n'est-ce pas?) wygląda tak:

Pogodny ranek, i to ranek, który na niedzielny Królowej Matce nie wygląda, w kuchni wysprzątanej na błysk pojawia się uśmiechnięta mamusia, z makijażem i fryzurą wystudiowanie niedbałą, po czym czułym ćwierkaniem woła swoje Dziecię na śniadanie. Dziecię objawia się w postaci Dzieweczki, lat około siedmiu, w pierwszej wersji reklamy, oraz Chłopca w tym samym wieku w wersji drugiej, zasiada Dziecię do stołu i się zaczyna! Układanie płatków w wieże, wkładanie do buzi po jednym, robienie samolocika z bułki, żucie niechętnie w pozycji półleżącej, sypanie płatków na podłogę i inne etcetery. Owszem, jak Królowa Matka sobie pomyśli, że Dziecięta dostały na śniadanie nie coś, co wyglądało choćby tylko tak:


... ale coś, co wyglądało tak:



 ... to się nawet nie dziwi brakowi entuzjazmu u Dzieci. Czemu się dziwi, to uśmiechniętej we wspomnianym już wcześniej na blogu stylu "Matki ze Stepford", opartej o lodówkę Mamusi, która wpatrując się zamglonym wzrokiem w mielącą od niechcenia szczękami bułę z masłem/suche płatki Pociechę, przy okazji zwisającej z krzesła, kładącej się na stole i zasypującej jedzeniem podłogę, myśli jednocześnie czule "Staś to cudowny chłopczyk/ Ania to cudowna dziewczynka".

Z pełnym szacunkiem dla uczuć macierzyńskich, w czym się przejawia cudowność Ani, małego, nieprawdaż "Chrupacza Śniadaniowego"? W tym, że siedzi nabzdyczona przy stole i je płatki po jednym? A Stasia? Tym, że nie zaszczycając Rozkochanej Matki nawet przelotnym spojrzeniem obserwuje, jak zrobiony z bułki samolocik rozpada się na dwie połówki? Rzeczywiście, wyjątkowe to musi być Pacholę!

I żeby jeszcze Mamusia ze Stepford wyciągnęła swojego, tiutiutiu, cudownego synunia/ najsłodszą córeńkę z łóżka o szóstej rano znając jego/jej cudowny talent w temacie spożywania posiłków! Ale nie. Na zegarze jak byk godzina dziewiąta, a Mamusia siedmiolatka/-tki, zamiast się miotać, biegać po mieszkaniu z jednym umalowanym okiem i tornistrem Progenitury w ręce, szukając zgubionych majtek/ piórnika, który "spakowałem wczoraj, mamusiu, na pewno, nie wiem, czemu go nie ma!"/czegokolwiek i usilować wypić choć trochę kawy nie parząc się nią zbytnio albo i - w przypadku zbiegu szczególnie korzystnych okoliczności - coś zjeść, tkwi sobie wsparta o lodówkę i zamglonym wzrokiem wpatruje się w Przeżuwacza Długodystansowego snując z uśmiechem godnym morfinisty wprowadzonego właśnie w błogostan za pomocą zażycia stosownego środka rozważania na temat tego, jak wyjątkowe ma dziecko.

No to rzućmy okiem, Drogi Copywriterze, który - jak Królowa Matka mniema - widujesz dzieci na zdjęciach i w wymyślonych przez się reklamach - jak wygląda Rzeczywistość Rzeczywista, ależ, co też Królowa Matka mówi, jaka rzeczywista, to jest Rzeczywistość, w której kto inny zajmuje się Pomponami po tym, jak je Królowa Matka przebrała z piżamek i przewinęła, i teoretycznie powinna móc zająć się już wyłącznie sobą, gdyż - też teoretycznie - jej Starsze Dzieci potrafią się same ubrać i nawet łóżka po sobie ścielą.

W Rzeczywistości Rzeczywistej Królowa Matka pojawia się w kuchni, która jest w miarę możliwości ogarnięta wieczorem, bo Królowa Matka nienawidzi wchodzić rano do zabałaganionego pomieszczenia, ale do błysku jej daleko,  poczochrana, zaspana, w piżamie flanelowej w owieczki, otwiera lodówkę i w zasadzie natychmiast staje się osią chaosu, który zaczyna szaleć po pomieszczeniu:

- Synu, ubierz się jakoś, ja cię błagam, nie lataj mi po kuchni na bosaka, bo kaszlesz... (w ostatniej chwili powstrzymując Potomka Młodszego przed wbiegnięciem na bosaka na kafelki) ... i ty też! Najpierw włóżcie coś na siebie! Twoje rajstopy są tam, gdzie je wczoraj położyłeś... te nie są twoje, masz w nich krok na wysokości kolan, (do Potomka Młodszego, któremu najwyraźniej w środku nocy odmieniły się gusta odzieżowe) co to znaczy, ze nie włożysz tych z Zygzakiem?  To włóż te w kropeczki, leżą na komódce. Nie, nie mogę ci dać bluzy z zielonymi napisami, bo jest w praniu... Nie, nie wyschła. Nie. Nie wyschła. NIE WYSCHŁA. Wieszałam ją wieczorem, była mokra, nie wyschła przez noc, zlituj się, włóż tę czerwoną!!! Jak rajstopy, które są na twojego brata za małe mogą nie być twoje? Tak, ja też cię kocham, ale puść moją nogę... puść moją nogę, muszę iść do lodówki... puść ją, błagam!!! Jogurt? Owszem, jest. Oczywiście, że możesz wziąć, wiesz, gdzie stoi. Co to znaczy, że nie lubisz truskawkowego, sam go sobie wybrałeś, wczoraj lubiłeś, a dziś nie? Trudno, w takim razie nie jedz. Nie, u babci nie ma innego. Nie, babcia nie kupi, ma szlaban na wydawanie swojej emerytury na wasze zachcianki... (do Potomka Młodszego, który puścił nogę, ale nie oddalił się zbytnio od Źródła Ciepła, jakim jest - w co nikt chyba nie wątpi - Królowa Matka) Synuś, ja uwielbiam, jak mówisz wierszyki, ale to naprawdę nie jest mome... (do Potomka Starszego, energicznie) Zostaw kota!!! Nie męcz jej, bo cię maźnie pazurami i... (z jękiem rozpaczy do Potomka Młodszego, który oblał się jogurtem i zasłania plamę dłońmi, robiąc Słodkie Oczka, Zestaw II) Rany boskie, nie wycieraj tego jogurtu rękami!!! (Potomek Młodszy zaczyna wyć i rozcierać jogurt po odzieży) Wiem, że nie chciałeś, nie złoszczę się, że wylałeś, tylko go nie wycieraj!!! Dobra, ściągaj bluzę... (w ostatniej chwili powstrzymując Potomka Starszego) Nie ty! Skończyłeś jeść? (łomot w zlewie mówi Królowej Matce, że Potomek Młodszy też skończył i grzecznie wyniósł po sobie talerzyk) Ty też? To zacznijcie się ubierać. Daj ten szalik, zawiążę ci, gdzie masz czapkę? Ta nie jest twoja, sprawdź w rękawie, słuchajcie, ja jestem jeszcze w piżamie, idę się przebrać, akurat teraz musisz do łazienki?! Dobra, to leć, co, i ty też? To ty też leć, ja wezmę w tym czasie lekarstwa, nie, synuś, nie naleję ci soczku... a jak myślisz, dlaczego? - bo nie ma, wczoraj wypiliście cały, dziś kupię, dlaczego ty jeszcze nie załatwiłeś, co tam miałeś do załatwienia w łazience? Błagam, wpuśćcie mnie do niej, ja się muszę przebrać! I umalować!!! Nie, ty się nie musisz malować, ty jesteś z natury śliczny... Tak, to są twoje buty. Na pewno twoje, tylko je odwrotnie założyłeś... Nie nazywaj go dzidziusiem! Synu, nie nazywaj go dzidziusiem, skoro go to denerwuje, robisz mu przykrość, nie widzisz tego? Nie, nie jesteś dzidziusiem... nie, nie jesteś starym dziadem... BŁAGAM WAS, wyjdźcie stąd, bo tata jest już gotowy i będzie znowu twierdził, że na mnie zawsze trzeba czekać!!! Tornister!!! Weź ze sobą tornister, ja odmawiam noszenia go, ja swój nosiłam dwanaście lat, to wystarczy!!!

I tak dzień po dniu. I to powyżej to wcale nie jest wersja "hard", to jest normalna normalność, a wręcz lajcik taki. I Królowa Matka wie, że to nie wyglądałoby dobrze w żadnej reklamie. Ale jednak zrywa jej się w gardle narastający warkot, gdy patrzy na wpatrzoną z chorobliwą wręcz czułością w Chrupacza Porannego Mamusię, i z powodu tego właśnie warkotu nigdy nie nabędzie jogurtu Danone.

Bo nie jest też dobrze, gdy coś w reklamie wygląda za dobrze :).

niedziela, 25 listopada 2012

A w ogóle

Żeby nie było, że Królowa Matka nic nie ściboli, nie przycina, nie szydełkuje i nie wyszywa, to i owszem, ściboli i wyszywa.

A konkretnie tego to już nie wyszywa (bo wyszyła i nawet wysłała do Właścicieli, i nie dość, że wysłała, to jeszcze przesyłka zdążyła dotrzeć) trzy metryczki dla trojga dzieci (w wersji skończonej nie-blogowej obrazki mają wyhaftowane także imiona i daty urodzenia małych Właścicieli).

                             
Zamówienie dostała za przyczyną Drogiej Przyjaciółki, nad przyznaniem której procentów od przeprowadzonych transakcji Królowa Matka       przemyśliwuje już od pewnego czasu, a która zamówiła swego czasu dla swojej bratanicy tę
metryczkę . Nie od dziś wiadomo, że tzw. marketing szeptany ma kolosalna przyszłość ;), metryczka została okazana nie tylko Bratanicy i jej Rodzicom, ale także przeróżnym Znajomym, Przyjaciółkom, Kuzynkom i Inszym Osobom, które to Osoby, tknięte zachwytem, zapragnęły też takie mieć. To znaczy, nie takie, tylko inne, ale wykonane tą samą, już przetestowaną, a w dodatku poleconą i  sprawdzoną Dłonią. Odbyły się krótkotrwale negocjacje, wybory wzorów, zaklepanie wybranych wzorów, zgromadzenie stosownych materiałów, i...

 ... i Królowa Matka utknęła. Pierwsza metryczka poszła jej jak z płatka, z jakiegos tajemniczego powodu Potomki byly układne, chętne do współpracy, niespecjalnie nachalne, radośnie i bezkonfliktowo zajmujące się własnymi sprawami, a niewykluczone, że ich wcale nie bylo (wakacje!), i Królowa Matka powzięła śmiałe, a wręcz zuchwałe przypuszczenie, że z pozostałymi dwiema też się tak uda.

Jakie toto naiwne jest, by nie powiedzieć głupie, to strach bierze, tak zapewne pomyślisz, Drogi Czytelniku, i wiesz co? Królowa Matka Ci się wcale nie dziwi.
Oczywiście ledwo to pomyślała Potomki odmieniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, musi pełnia nastąpiła albo z wakacji wróciły, w efekcie których to zdarzeń astronomicznych (lub kalendarzowych) Królowa Matka ukończyła i wysłała gryzonie w drogę nie pod koniec wakacji albo - w wersji pesymistycznej, a jakże, po prostu niedopuszczalnej, no ale - na początku września (września!!!), ale na początku listopada. Chciała po jednym cykać, bo jej przed Pracodawczynią głupio było, ale ją Agentka ;D powstrzymała.


Potem zaś Królowa Matka wstrzymywała się przed prezentacją dzieł własnych rąk na blogu zanim nie dostała informacji, że dotarło ono bezpiecznie, cało i w stanie niepogniecionym do Pracodawczyni, wcześniej by się nie odważyła, bo jest przesądna i gdyby tak rzecz NIE dotarła zapłakałaby się na śmierc chyba.

A teraz kończy ostatnią metryczkę (kolejna Pracodawczyni zamówiła dwie i czeka aż nazbyt cierpliwie), i ma ją zamiar skończyć do 1 grudnia, tak, żeby je wysłać, i żeby dotarły, i żeby Właściciele zdążyli je oprawić i powiesić na jakiejś ścianie jeszcze przed świętami.

                                

Także, wiesz, Czytelniku. Kciuki trzymaj.

Albo palce skrzyżowane, o :).

Albo coś.









Królowa Matka czyta, ale niezupełnie

Wczoraj obchodziliśmy Dzień Bez Futra. Wiedziałeś o tym , Drogi Czytelniku? Królowa Matka też nie wiedziała. Ale się dowiedziała z Facebooka, gdzie jej aktywnie działający na froncie Obrony Praw Zwierząt znajomi, którzy zamieszczali na swoich stronach loga różnych organizacji, umawiali się na marsze, pikiety i zloty, i inne takie, na mieście.

Byłbyś jednak w błedzie, o Czytelniku, gdybyś mniemał, że Krolowa Matka tak sobie tę wiadomość wzięła i przeczytała, i już wiedziała. O, nienienie, to by było zbyt oczywiste!

Ona przeczytała...

Przeczytała...

(no, dobra, pacholęta nieletnie i młodzież poniżej 18-go roku życia - wypad sprzed monitorka, ale już!)


nie "Dzień Bez Futra", ale "Dzień Bez Fiuta"...

I owszem, rozumie nawet, że psychika człowieka bombardowanego testosteronem i żyjącego 24 godziny na dobę wśród prostych, męskich rozrywek w rodzaju radosnego rechotu z bekania Młodszego Braciszka (najlepiej przy posiłku, a już w ogóle szałowo, jeśli w jakiejś pizzerii czy innej restauracyjce) oraz orki po ugorze, jaką jest próba ucywilizowania czterech ludzkich jednostek rodzaju męskiego, które hołubią metodę "a teraz go lu! w mordę, aż się nogami nakryje, a my po jego bezsilnie rozciągniętym na podłodze ciele przejdziemy spacerowym krokiem zwycięzcy do tego czegoś, do czego drogę wyrąbaliśmy sobie siłą i przemocą" jako jedyną metodą rozwiazywania konfliktów w końcu siada, a podświadomość zaczyna szaleć produkując kuszące obrazy świata bez... futra, ale żeby już? Królowa Matka sądziła, że jeszcze jej do tego etapu ciut brakuje...

Nie, żeby czytanie, ale niezupełnie, było jej obce. Na przykład w samiuśkim centrum jej rodzinnego miasta znajduje się zakład upiększający, którego nazwę przeczytała z pewnej odległości jako "salon harakiri". OK. Przeczytała jeszcze raz i zastanowiła się, co oni na litość boską robią w tym salonie? I jakim cudem  mają klientów, w końcu z tego, co Królowa Matka wie, żaden klient nie powinien do nich wrócić już to z przyczyn obiektywnych, już to niezadowolony z poziomu świadczonej usługi w wypadku, gdyby udało mu się opuścić Salon na własnych nogach. A w ogóle, owszem, istnieje luka na rynku, ale żeby aż taka, że się opłaca salon zakładać? "Salon Harakiri"... "Salon Harakiri"... Zaraz, moment, jakie "harakiri"!!! "Salon Hair curly"!!! Angielska to nazwa była, wielce wykwintna i kosmopolityczna, nie, żeby "harakiri" nie było kosmopolityczne, acz niewatpliwie mniej wykwintne.

Tym niemniej jej rekord stanowi przeczytanie "Nagrobki i upominki" na szyldzie u kamieniarza, posiadającego zakład pracy przy cmentarzu. Dłuższą chwilę stała tam Królowa Matka w stuporze, aż sobie uświadomiła, przesylabizowawszy napis powolutku, że to "Nagrobki i pomniki" są...

Ostatnie doświadczenia jednakże pozwalają jej zakładać optymistycznie, że nie osiągnęła jeszcze szczytu swoich możliwości, i wiele niezapomnianych wrażeń czytelniczo-niezupełnych jeszcze przed nią. 

I przed jej Czytelnikami też :).

środa, 21 listopada 2012

Królowa Matka i reklamy VII

Królowa Matka zauważyła ostatnio, że co ona opisze jakąś szczególnie wkurzającą/ głupią/ głupią i wkurzającą/ mijającą się z celem / i tak dalej, i tym podobnie/ reklamę, natychmiast znika ona z ekranów, i wysnuła w związku z tym narzucający się sam przez się wniosek, że wszyscy copywriterzy w Polsce czytają jej bloga i stosują się do jej uwag :). Powodowana zatem szlachetną misją zwiększania  ilości Dobra we Wszechświecie postanowiła dorzucić kolejny wpis do serii jej wpisów reklamowych i spowodować w ten sposób usunięcie opisanych w nim reklam z przestrzeni publicznej.

No to lu, przystępujemy do zwiększania.

Na wstępie Królowa Matka wyznać musi, że budzą w niej najdziksze instynkty (i nie, nie są to szlachetne instynkty, nie łudź się, Drogi Czytelniku) wszelcy reklamowi rodzice (zazwyczaj są to mamusie), którzy na widok własnych dzieci - znanych im przecież, nieraz od paru ładnych lat - uśmiechają się z takim wyrazem twarzy, jakby doznali ekstazy religijnej. Królowa Matka, której w końcu pewne macierzyńskie uczucia nie są całkiem obce, zawsze z niepokojem pyta męża, czy może też ma takie coś na twarzy i po prostu tego nie kontroluje, bo w sumie, kto wie, może to jest obowiązkowe?

Zaś ostatnio w dziedzinie reklam z ekstatycznie zapatrzonymi w swoje pociechy rodzicami doszło do, skądinąd chwalebnego, równouprawnienia, i do rozanielonych mamuś zaczęli dołączać rozanieleni tatusiowie.

Jednego z takich tatusiów ma właśnie Królowa Matka zamiar znieważyć słowem (bo czynem się, niestety, nie da).

Otóż mamy, Czytelniku, alpejską łąkę, na alpejskiej łące kwitną sobie kwiatki, latają motylki, śpiewają ptaszyny, pluska strumyczek, a słonko oświetla to wszystko przygrzewając łagodnie i zapewne z uśmiechem na słonecznych ustach. Pośród ptaszyn, motylków i pod słonkiem na kocyku spoczywa Klasyczna Dziewczynka - blond włosy do pasa, oczy błękitne, rasa nordycka, psiakrew, że Królowa Matka poleci klasykiem, biała sukienczyna - i czyta sobie opasłą księgę, którą w pewnym momencie zamyka i zwraca się do tatusia z pytaniem:

- Tato, a co to są zagęstniki?

Królowa Matka zastanawia się, o czym traktuje książka czytana przez blond pacholę raczej przelotnie, bo łapie ją szczękościsk na sam widok tatusia, który odpowiada dzieweczce:

- Nie wiem, kochanie.
- A barwniki? - drąży Dzieweczka.
- Nie wiem - cieszy się tatuś.
- A konserwanty?
- Nie wiem! - odpowiada tatuś z entuzjazmem, i to ma nas przekonać do natychmiastowego nabycia serka Almette, który niczego z tych brzydkich, długich słów, co to ich tatuś nie wie, nie zawiera.

Hm.

Królowa Matka obejrzała reklamę po raz pierwszy, odblokowała zaciśniętą szczękę i udała się do pokoju, w którym jej dzieci, lat pięć i osiem, budowały osiedle dla dinozaurów.

- Dzieci moje - zagaiła. - Co to są zagęstniki?

Potomki spojrzały na Matkę z niewielkim zdziwieniem, są bowiem do niej przyzwyczajone, i odparły:

- Takie substancje, które zagęszczają.
- Znacie jakieś? - drążyła Królowa Matka, chociaż nie jest rasową Blond Dzieweczką.
- Żelatyna - odparły  Potomki. - I jeszcze to drugie... a, pektyna! I mąka ziemniaczana...

- OK - rzekła Matka - A co to są barwniki?
- Takie rzeczy, które barwią - odpowiedziały Potomki, już trochę zdziwione. - Chemiczne i naturalne. Na przykład - przekrzykując się - sok z jagód... sok z buraków... sok z marchwi... kurkuma...

A teraz wnioski:

Królowa Matka nie jest tak do końca pewna, czy nie mija się z celem reklama, która nie pokazuje niczego innego ponad to, że urocza Blond Dzieweczka ma ojca imbecyla. Ojciec Blond Dzieweczki ponadto kojarzy się Królowej Matce z tymi rodzicami, którzy w ogóle nie słuchają swoich dzieci. O co by te dzieci nie spytały, czy byłoby to imię babci czy einsteinowska teoria względności, usłyszą odpowiedź "nie wiem" nie dlatego, że rodzic nie wie, ale dlatego, że nie wysłuchał pytania. Tylko tak bowiem da się wyjaśnić podobna odpowiedź dorosłego bądź co bądź człowieka na pytanie, co to są (już pal licho te konserwanty) barwniki.

To jest ta łagodna wersja, istnieje bowiem również hardcorowa, i Królowa Matka zaraz się nią podzieli. Swego czasu znalazła ona w internecie mnóstwo negatywnych opinii o reklamie Nutelli, w której to reklamie wpatrzony w córkę "taka-jest-już-duża-a-jeszcze-pół-roku-temu-ubierała-się-na-różowo!" tatuś wywoływał w widzach skojarzenia z kazirodcą. Otóż ten tatuś to jest pikuś i małe miki w porównaniu z tatusiem z Almette, który wpatruje się w córkę wzrokiem zarezerwowanym dla kochanki, a jego "nie wiem, kochanie" powiedziane są tak sypialnianym głosem, że w Królowej Matce coś wzbiera, dusi, wyje, świecąc alarmową czerwona lampką i wywołuje chęć sięgnięcia po telefon i wezwania służb społecznych, policji, albo chociaż pogadania z kimś kompetentnym w telefonie zaufania.

Czego zaś nie wywołuje, to chęci, by spożyć reklamowany serek.

W następnej reklamie znów mamy uśmiechniętą uśmiechem Matki-Ze-Stepford mamusię i dwoje rozkosznych dziateczek prowadzących z niewymuszonym, nieprawdaż, wdziękiem rozmowę przy stole. "Dobre danie to takie, które jest grzeczne" sepleni jakże, cha, cha, cha, zabawnie przesłodka dziewczynka z obowiązkowymi loczkami i kokardką, i z makijażem, który jest co prawda na planie filmowym też obowiązkowy, ale który powinien być niewidoczny, bo jak jest widoczny, to urocza dziewczynka wygląda jak stara-maleńka, i ktoś to powinien był zauważyć zanim rzecz poszła w świat. "A wiesz, skąd pochodzi makaron?" rzuca, wciąż niewymuszenie, dziewczynka, na co jej brat (lepiej umalowany, ale gorzej sepleniący) odpowiada: "To ty nie wiesz, że makaron nie umie chodzić?" och, hi, hi, hi, jakie to przezabawne i, zauważyłeś, Czytelniku? Takie niewymuszone.

Copywriterowi (lub grupie copywriterów), który (którzy) popełnił (-li) to dzieło dla firmy Lubella Królowa Matka musi powiedzieć, jako właścicielka dwóch (fakt, że nieumalowanych, ale może nie ujmuje im to błyskotliwości wypowiedzi) wygadanych istot rodzaju dziecięcego - otóż to tak nie działa. Nie można posadzić dzieci przy stole i kazać im tak, ho, ho, ho, przezabawnie przekręcać słowa i tak, he, he, he, uroczo okazywać pokrętność (albo świeżość, jak kto woli) myśli typową dla dzieci. Dzieci bowiem nie wiedzą, ze przekręcają słowa i nie mają pojęcia, że opisują świat w pokrętny (lub świeży) sposób - opisują go tak, jak go widzą, a to, że widzą go inaczej niż wytresowani dorośli zawsze zaskakuje. Dlatego spisanie (a już wymyślenie to jest kompletna mogiła) dziecięcych powiedzonek, wtłoczenie ich w trzydzieści reklamowych sekund i przedstawienie jako niewymuszonego dialogu zawsze sprawi wrażenie sztucznego, odegranego na siłę, nienaturalnego skeczu, który wywoła zachwycony uśmiech wyłącznie u rodziców i dziadków małych aktorów, no i u tej ślicznej dziewczyny, która w reklamie gra ich mamę, ale ona się nie liczy, bo jej za to zapłacono.

Królowa Matka paluszków rybnych nie jadła nigdy, nie je teraz, i raczej jeść nie będzie, ale trudno jej przejść obojętnie obok ostatniej reklamy Frosty, tej w której mały chłopiec dzwoni do jakiegoś miszcza patelni z pytaniem "Piotr, mama powiedziała mi, że w paluszkach Frosty jest prawdziwa ryba, czy to prawda?". Co za niespodziewane szczęście!!! W paluszkach rybnych Frosty jest ryba!!! Ludzie, LUDZIEEEE!!!!!!!!!!! Słyszeliście??? W PALUSZKACH RYBNYCH JEST RYBA!!!!!!!!!!!!! Uwierzylibyście w coś takiego?!


Królowej Matce ręce opadły, jak to usłyszała pierwszy raz, ale nie zdążyła nawet zacząć się z reklamy natrząsać, gdy dobił ją kolejny spot, tym razem jakiejś firmy mleczarskiej reklamującej swój jogurt jako taki, który powstał z mleka. Ranyjulek, świat się kończy, jogurt z mleka!!! Tylko czekać teraz na reklamy opisujące zawartość cukru w cukrze, i w ten sposób koło Inspiracji Artystycznych zostanie zgrabnie domknięte.

Ponieważ zbliżają się święta pojawiło się w TV mnóstwo reklam zachęcających do zażywania specyfików na wątrobę (Królowa Matka doliczyła się siedmiu różnych, ale nauczona doświadczeniem wie, że to jeszcze nie koniec), wśród których prym wiedzie sadystyczna babunia z reklamy - bodajże - Proliver. Małżonek babuni snuje się po kuchni, zaglądając do garnków, wąchając upojne wonie i  wzdychając: "o, kooopytka!", "o, goooolonka!", "kaaarkówka", na co natychmiast odzywa się babunia, mówiąc oschle i z satysfakcją: "nie wolno ci!", "będziesz żałował!". To po cholerę zawsze to właśnie gotuje??? Wie, że ma w domu chorego człowieka, któremu niektórych rzeczy nie wolno jeść, i umyślnie je przygotowuje? Bo jakoś w tle nie majaczy wpatrzona w garnek łakomym wzrokiem drobna dziatwa, która pozwalałaby domniemywać, że babcia gotuje dla całej, dużej rodziny, a dziadek, niestety, powinien złożyć swe kulinarne żądze na ołtarzu obowiązku ojca-żywiciela i, cierpiąc duchowo, pić swoje ziółka i jeść omlet z białek. Ale nie. Żadnej rodziny, babcia jest najwyraźniej sadystką, znęca się dla samej przyjemności znęcania i trudno się dziwić, że w przedostatniej scenie nieszczęsny człowiek sięga po flaszkę pomimo ostrzegawczego "Będziesz żałować!".

Na pociechę pozostaje wrażliwym Widzom Reklamowym myśl, że sadystyczna psychopatka będzie musiała sama zjeść te wszystkie golonki i karkówki, i może nawet zapić je samogonem, a tego nie wytrzyma z kolei jej wątroba, dzięki czemu sprawiedliwości stanie się zadość.

Tak jakoś zrobiło się w tym wpisie kulinarnie... co przypomina Królowej Matce, że jest jeszcze jedna rzecz, po której musi się przejechać.

Ale to chyba już w osobnej notce...


niedziela, 18 listopada 2012

Czwarta blogowa gra Królowej Matki, suplement.

A jak już Królowa Matka odpowiedziała na dwie serie pytań, zadanych przez dwie Czytelniczki okazało się, że Autorka tego bloga  dołączyła ją do zabawy, i Królowa Matka ujrzała się w obowiązku, by odpowiedzieć na serię pytań trzecią, co też niniejszym czyni :).

1. Co robisz kiedy pada deszcz?

Królowa Matka nie jest pewna, czy "co robisz" dotyczy w tym pytaniu rzeczywistych działań, czy sposobu, w jaki spędzałaby deszczowy dzień Królowa Matka w świecie idealnym :). W rzeczywistości Królowa Matka robi to samo, co w dni słoneczne - odprowadza i przyprowadza ze szkół i przedszkoli, biega po zakupy, pomaga w lekcjach, przygotowuje jedzenie, usypia i przewija... W świecie idealnym spędziłaby deszczowy dzień zwinięta w fotelu, z robótką pod ręką, i z książką, którą czasem odkładałaby by zająć się robótką, z kubkiem herbaty i talerzem domowych herbatników na stoliku nieopodal... i jeszcze by spała. Dużo :).

2. Francja czy Włochy?

Francja.

3. Książka czy sport?

Książka. Wyłącznie. Sportu Królowa Matka nie lubi nawet w TV (poza piłką nożną, ale od każdej  reguły sa wyjątki :)).

4. Rozmowa czy list?

Oba. Krolowa Matka lubi rozmawiać, i lubi pisać, a w dodatku -  lubi pisać na papierze, piórem (albo długopisem), jak to nasi przodkowie drzewiej czynili, potem swoją pisanine wkładac do koperty i zawierzać Poczcie Polskiej :).


5. Ranek czy wieczór?

Wieczór. Ranki są piękne, ale Królowa Matka nigdy nie miała na tyle przytomnie otwartych oczu, by móc je podziwiać.

6. W co wierzysz?

W to, że Dobra we Wszechświecie jest więcej niż Zła,  i że to zawsze Dobro zwycięża w ludziach, jak już nadchodzi godzina próby. I że ludzie są sobie siostrami i braćmi, wszyscy bez wyjątku. I w mnóstwo podobnych, niemodnych, naiwnych rzeczy :).

7. Dlaczego podróżowanie?

Żeby wszystko zobaczyć na własne oczy i sprawdzić, czy to jest właśnie to, co się sobie wyobrażało.
 
8. Czym jest dla Ciebie Rodzina?

Częścią wszechświata, przy której czuje się tak bezpiecznie, że zawsze mogę być sobą.

9. Obraz czy zdjęcie?

Zależy od tego, co przedstawia :).  Jeśli coś, co Królową Matkę porusza, nośnik jest jej obojętny (z tego np. powodu ma obojętny stosunek do faktu, czy ogląda oryginał, czy doskonałą kopię, reprodukcję ukochanych obrazów :)).

10. Jaki film na wieczór?

Komedia romantyczna - DOBRA. To znaczy, nie rzucając tytułami, większość kina rodzimego odpada ;), ale odpada też duża część kina światowego, bo Królowa Matka ma nietypowy gust. Dobra, czyli taka, która wzrusza, skłania do myślenia, której bohaterów da się lubić i da się z nimi identyfikować (dlatego np. odpadają "Cztery wesela i pogrzeb", Królowa Matka nie polubiła żadnego z bohaterów), taka, w której iskrzy miedzy aktorami i to iskrzenie odbierają widzowie.

Albo po prostu komedia, z zachowaniem powyższych uwag.

Albo film sensacyjny (o! political fiction, Królowa Matka uwielbia!), też z zachowaniem powyższych uwag.

Na choćby i najświetniejsze poważne filmy, traktujące o Życiu, Prawdzie, Sprawiedliwości i innych rzeczach, które powinny być pisane z Wielkiej Litery Królowa Matka już od daaaawna nie ma wieczorami siły :).

11. Co ciekawego w necie?

Kilkadziesiąt ulubionych blogów, jedno ulubione forum, jedna ulubiona Tayna Grupa na Facebooku. 

Jednym słowem - Ludzie :). 

 ***

Nominować Królowa Matka nie będzie, raz, że nawet odpowiadając na pierwszą serię pytań nie dała rady stworzyć wymaganej listy jedenastu blogów, dwa, ze przychyla się do opinii? prośby? Ojca Karmiącego, by autorzy gier blogowych ograniczali jednak ilość wymaganych nominacji do, powiedzmy, pięciu blogów. Bo jedenastki wręcz nie sposób zebrać, a w każdym razie Królowa Matka ma z tym spore problemy.

środa, 14 listopada 2012

Na pocieszenie :)

Wieczór.

Królowa Matka z komputerem na kolanach i ręką wygięta pod niewygodnym katem (tą ręką używaną do niezbędnego trzymania za łapkę Pompona Starszego) spoczywa na łożu i usiłuje odpocząć po Emocjach Dnia Dzisiejszego, czekając cierpliwie, aż Pompony usną i uwolnią (no, przynajmniej jeden) jej uwięzioną między szczebelkami łóżeczka kończynę.

Do sypialni wchodzi, aby dostać całuska na dobranoc Potomek Młodszy, wdrapuje się na łóżko i robi oczka, przy których Robiący Słodkie Oczy disneyowski Piorun

Źródło

wygląda jak Spieniona Furia, Wielki i Groźny Pies Rasy Niebezpiecznej, kontakt z którym grozi śmiercią lub kalectwem.

Potomek Młodszy (wznosząc własne Słodkie Oczka na Królowa Matkę, z głębi serca) - Mamusiu, ja cię kocham BEZSENSOWNIE!!!

No, ba.

Wszak Miłość z definicji bywa bezsensowna :).

O cnocie cierpliwości

Po wywiadówce (która nie była, wierzaj na słowo, Luby Czytelniku, doświadczeniem miłym dla nikogo - ani dla Potomka Starszego, ani dla jego Rodzicieli, ani zapewne dla Wychowawczyni Potomka) Potomek Starszy odbywa z Rodzicami emocjonalnie wyczerpującą Poważną Rozmowę.

Potomek Starszy (emocjonalnie wyczerpany, do Pana Małżonka) - Już cię słuchać nie mogę!!! Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu! Za chwilę pęknie, jak balon!

Królowa Matka (sentencjonalnie) - Przykro mi to mówić, synu, ale cierpliwość nigdy nie była cnotą, na nadmiar której cierpiałeś...

Potomek Starszy (po chwili bolesnej autorefleksji) - To prawda. Balon mojej cierpliwości pękł w dniu, gdy się urodziłem.

Królowa Matka zaś zaczyna się całkiem realnie obawiać tego, że i balon jej cierpliwości niedługo pęknie.

Z głośnym hukiem.

sobota, 10 listopada 2012

Czwarta blogowa gra Królowej Matki

Królowa Matka dostała nominację do Liebster Blog Award ("Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę'. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Ciebie nominował.")


od aż dwóch osób - od Oazy i Kobiety Po Drugiej Stronie Lustra, oba z uprzejmym zastrzeżeniem, że owszem, chętnie by powitały udział Krolowej Matki w zabawie, ale tylko, gdyby miała ochotę oraz, oczywiście (choć w wypadku Królowej Matki nie jest to takie oczywiste :)), czas.

I oto stał się cud pewnego razu, Starsze Młode dały się wysłać do swojego pokoju bez sprzeciwu, Młodsze Młode dały się położyć do łóżeczek pod warunkiem, ze Mamunia będzie leżała obok, więc Mamunia położyła się obok z laptopem i nagle ujrzała się wolną, z dostępem do sieci i ze swobodną prawą ręką, którą całkiem sprawnie da się klepać w klawisze (lewą przez szczebelki łóżeczka trzymała za łapkę Pompona Starszego).

Świadoma faktu, że lepsza okazja do odpowiadania, grania, pisania i dziękowania wzruszonym głosem za nominację może nie trafić się w ciągu najbliższego miesiąca Królowa Matka zakasała rękawy i rzuciła się wykorzystywać cudem wyszarpnięta żarłocznemu Życiu Rodzinnemu godzinę.

I już może odpowiadać.

Pytania od Kobiety Po Drugiej Stronie Lustra:

1) książka, którą zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę to....bo....?

Królowa Matka zabrałaby czytnik (czy na bezludnej wyspie byłby prąd z gniazdkiem? bo inaczej czytnik na nic), ktorego nie ma i w żadnej przewidywalnej przyszłości mieć nie będzie, ale na którym umieścic można duuużo więcej niż jedną książkę, jednej bowiem wybrać nie jest w stanie. Przebóg, toż sam "Discworld" Pratchetta to parędziesiąt tomów (ukochanym Królowej Matki jest "Straż nocna". Albo "Panowie i Damy". Albo "Carpe Jugulum". Albo... o, o, już widzisz, co się dzieje, Miły Czytelniku? Już rozumiesz?). Z grubsza w każdym razie ustalić można na pewno, że bez Pratchetta Królowa Matka nie jedzie ani na bezludną wyspę, ani w ogóle nigdzie.

Bo...? O, to nie jest miejsce (czyt: tu nie ma tyle miejsca), by krótko (ekhm) wyjaśnić, czemu. Bo Królowa Matka uważa, że tylko po to, by czytać Pratchetta, warto nauczyć się czytać.

Niech będzie, że dlatego :).

2) Czyj plakat wisiał kiedyś/albo wisi ciągle u Ciebie na ścianie? :)

WHAM. Już nie wisi :).

3) Czego nie może zabraknąć w Twoim życiu?

Królowa Matka chciała w pierwszej chwili napisać, że psów, ale żyje bez psa już rok, więc...

Książek. I herbaty :).

4) Czyje cechy odziedziczyłaś?

Z zewnątrz - mamy, Królowa Matka wygląda tak, że znajomi jej mamy potrafią się jej kłaniać, i dopiero po chwili kontaktować, że coś tu bardzo nie gra. A wewnątrz Królowa Matka jest całkowicie swoja własna.

5) Gdybyś mogła przeżyć swoje życie jeszcze raz - co byś w nim zmieniła?

 Ani jednej minuty.

6) Najpiękniejszy sen, jaki wyśniłaś był o....

O. Królowa Matka nie pamięta. Obiecuje, że jak sobie przypomni, dokona edycji tego postu i wpisze tu inną odpowiedź :).

7) W której ławce siedziałaś w szkole?

W pierwszej, jestem (byłam) okularnicą.

8) Na jaki kurs chętnie byś się zapisała?

 Na tai-chi, ale Królowa Matka podejrzewa, ze nie o to w pytaniu chodzi :). Z kursów doszkalających - pewnie na żaden, Królowa Matka stara się żyć nadzieją, że już nigdy niczego nie będzie się musiała w zorganizowany sposób uczyć.

Chociaż, właściwie, na jakiś językowy (arabski, hebrajski, hiszpański, węgierski...). Języków Królowa Matka uczyć się lubi.

9) Gdybyś miała nosić kapelusz - jaki on by był? 

Ach! jakie świetne pytanie!

Czerwony. Filcowy. Z duuużym rondem  i jakimś zamotanym na kapeluszu czymś powiewnym, o, w tym rodzaju (chociaż ten nie jest filcowy):


Przeglądając zdjęcia Królowa Matka znalazła jeszcze taki:



Taki też by chciała.

Chociaż Pan Małżonek twierdzi, że tylko i wyłącznie taki, słomkowy:



Niestety, Królowa Matka jest taka więcej pewna, że jakby przyszło co do czego, nie nosiłaby żadnego kapelusza - do PRAWDZIWEGO noszenia kapeluszy jest bowiem niezbędna pewność siebie, której jej brakuje.

10) Chwila, której chciałabyś dożyć:

Kiedy wszystkie moje dzieci będą miały samodzielne, własne życie.

11) Twoja ulubiona godzina w ciągu dnia to: 

Wczesny wieczór.

***

 A oto pytania zadane przez Oazę:

 1. Jak masz na imię?

Anna.
 
2 Ulubiona potrawa?

Skoro trzeba wybrać tylko jedną... Pierogi, zwłaszcza z kapustą i grzybami, ale inne też. 

3. Kim chciałaś być będąc dzieckiem?

Nurkiem głębinowym i oceanografem. 

4. Gdzie chciałabyś pojechać na urlop?

 Gdziekolwiek, gdzie byłoby niedaleko do morza. Morze może być dowolne - nieistotne, ciepłe czy zimne, byle było.

5. Bałaganiara czy pedantka?

Pedantyczna bałaganiara :))).  Królowa Matka nie jest zwolenniczką sprzątania do utraty tchu (i całe szczęście, gdyby bowiem była, byłaby również osoba głęboko w swoim obecnym życiu nieszczęśliwą), ale nie znosi... jakby to ująć... brzydoty. Więc stara się przynajmniej, by jej bałagan był chociaz trochę ładny :). 

W swoich rzeczach jednakowoż (tych zwałach włóczek, mulin, kordonków, płócien do haftu, filcu) ma wzorowy porządek, może sięgać ręką bez patrzenia i zawsze znajdzie, czego potrzebuje. Ale ten porządek ma na podłodze za fotelem w salonie i za szafką z ubraniami.

Daje to jakieś pojęcie o jej pedantyzmie ;D. 

6. Mieszkanie czy dom?

Mieszkania mają masę zalet, ale jednak... dom, dom! 
 
7.  Jaki jest Twój ulubiony polski serial?

W pierwszej chwili Królowa Matka chciała odpowiedzieć, że żaden, bo polskich seriali nie ogląda, ale uświadomiła sobie, że "serial" to niekoniecznie znaczy "Klan" czy inne "M jak miłość", i że nie ogląda żadnych polskich współczesnych seriali, owszem, ale za to klasykę w pełnym wachlarzu. A jak sobie to uświadomiła to - jak z tą jedną książką doprawdy - absolutnie nie jest w stanie wybrać jednego.  

Wymieni zatem te, które ogląda ZAWSZE, gdy są powtórki, nawet, jeśli te powtórki dzieli od siebie pół dnia: "Czarne chmury" (pierwsza myśl Krolowej Matki :)), "Lalka", "Nad Niemnem" (znanie na pamięć nic a nic nie przeszkadza), "Dom".

Chociaż Królowa Matka nie jest pewna, czy o takie seriale chodzi... 

8. Książka , którą polecasz.

Do miłości do Pratchetta Królowa Matka przyznała się wyżej, ale tak naprawdę nie lubi polecać książek i robi to tylko wobec bardzo, bardzo dobrze znanych sobie osób.

9. Brunetka, blondynka czy ruda?

Już nie blondynka, bo z wiekiem włosy pociemniały, ale kiedyś i owszem. Teraz szatynka :). 

10. Podobna jesteś do mamy czy do taty?

Królowa Matka jest żywą kopią swojej Mamusi. Z wyglądu, oczywiście :). 

11. Co Ci daje blogosfera?

Kontakt z osobami, z którymi najprawdopodobniej nigdy w życiu nie miałaby Królowa Matka się spotkać, nigdy nie miałaby okazji uczestniczyć w tej części ich życia, którą decydują się ujawnić, oraz nie miałaby szans zapoznać się z porcją literatury w odcinkach, którą niektóre z czytanych przez Królową Matkę blogów są znacznie bardziej niż niektóre z czytanych przez nią książek... Za to Królowa Matka prawdziwie kocha blogosferę i w ogóle cały internet!

***

 Teraz nadeszła pora na wyznanie, że Królowa Matka nienawidzi nominować. Zawsze, jak już wszystkich ponominuje, przypomina sobie, ze otóż nie, wcale nie wszystkich, jeszcze jest ciekawa odpowiedzi innych osób, ale słowo się rzekło, kobyłka u płota, a nominacji nie da się już rozszerzyć. Ponadto, w wypadku tej akurat nagrody większość blogów została nominowana już wcześniej (Myska, Lilijka, Julita chyba też?), o niektórych blogerkach Królowa Matka wie, ze nominacji i udziału w grach blogowych sobie nie życzą, inne na pewno nie mają teraz do tego głowy, a jeszcze innych Królowa Matka nie zna dobrze, tylko je wielbi z daleka i czyta w kąciku, nie wychylając się, i śmiałości, by im blogową grę zaproponować, nie ma... I tak drogą eliminacji została Królowej Matce niejako tradycyjnie Julitta (Autorka bloga, którego Królowa Matka najchętniej polecałaby jako lekturę obowiązkowa w szkołach i nagradzała na prawo i lewo, do czego się bez skrupułów przyznaje), Ania M. (za ulotne myśli, które chwyta, skłaniając do przemyśleń, ale to jest wspomniany przypadek niepewności, czy autorka bloga ma ochotę się pobawić, czy nie) i Sylaba (młody blog na interesujący temat, Autorka nie bawiła się jeszcze nigdy w żadną blogową grę, o ile Królowej Matce wiadomo - i może to dobry pretekst, by zacząć :)). 

Ustalmy jednak, że żadna ze wspomnianych wyżej osób nie musi się do gry włączać. 

Chociaż byłoby miło, gdyby zrobiły to wszystkie ;).

I na wypadek, gdyby wszystkie aż dygotały z chęci udzielenia odpowiedzi na jedenaście pytań, oto te autorstwa Królowej Matki:

 1. Czego najbardziej się boisz?
 2. Co (lub kto) cię skłoniło do pisania bloga?
3. Jaka jest Twoja ulubiona bajka z dzieciństwa?
4. Jaka jest Twoja najbardziej znienawidzona potrawa z dzieciństwa?
5. Co ci zawsze poprawia humor?
6. Koty czy psy? Czy jeszcze inne zwierzęta?
7. Ulubiona pora dnia? 
8. Najpierw obowiązek czy przyjemność?
9. Twoją prawdziwą pasją jest...?
10. Wszyscy to uwielbiają, a ja nie - to w twoim wypadku...?
11. Najbardziej w sobie lubię...

Królowa Matka niecierpliwie czeka na odpowiedzi (które, miejmy nadzieję, nastąpią. Kilka. Trochę. Choćby od jednej osoby. Albo od dwóch. Albo... :).

piątek, 9 listopada 2012

Potomek Starszy, lat osiem, suplement

Dziś, w domostwie Matki Królowej Matki.

Królowa Matka i Potomek Starszy toczą sobie niewinną, towarzyską pogawędkę, dotyczącą (zapewne, gdyż temat tej konkretnej pogawędki zaciera się w pamięci Królowej Matki, zmuszonej przeprowadzić w dniu dzisiejszym długi szereg podobnych pogawędek, z prędkością światła. To taki element wrodzonego systemu odpornościowego występującego w celu ochrony równowagi psychicznej Wielodzietnych Patologii) ras i gatunków ostatnio narysowanych przez Potomka Starszego potworów. Potomek Starszy przez cały czas pogawędki spokojniutko bawi się małym pieskiem z jajka-niespodzianki, przerzuca go z ręki do ręki, ogląda uważnie, odczepia i ponownie przyczepia głowę do korpusika, i tak dalej.

W pewnej chwili, bez powodu, bez uprzedzenia, nie przerywając rozmowy, bierze rozmach i z całej siły rzuca pieskiem przez cały pokój - nieszczęsne zabawka uderza o przeciwległą ścinę pokoju i, w dwóch częściach, spada za fotel.

Królowa Matka (po dłuższej chwili milczenia, niezbędnej jej, by się otrząsnąć z osłupienia) - Synu, ale był jakiś powód, dla którego to zrobiłeś? O czymś myślałeś, rzucając tą nieszczęsną zabawką?

Potomek Starszy (po znacznie krótszej chwili milczenia, podczas której oddawał się autorefleksji, a przynajmniej w to chce Królowa Matka wierzyć) - Nie, nie myślałem o niczym. To jest właśnie mój główny problem, że ja najpierw coś robię, a dopiero potem myślę.

Hm.

 Po przeczytaniu notatki o zapomnianym tornistrze jedna z Czytelniczek w komentarzach napisała, że pożąda ciągu dalszego tej historii, interesuje ją bowiem, dlaczego Potomek Starszy ukrył tornister tam, gdzie go ukrył. Kempino, mam nadzieję, że zadawala cię tego typu odpowiedź na twoje pytanie "dlaczego?", obawiam się bowiem, że innej nie będzie :).

środa, 7 listopada 2012

Potomek Starszy, lat osiem

Potomek Starszy skończył dziś osiem lat.

Królowa Matka jest z natury osobą nieskłonną do rozrzewniania się w stylu "ukochany klóliczek mamuni, jak juź jeśt duzi, jaki dolosły, lada moment sypną mu się wąsy, skończy studia, a pamiętasz (rzucone w przestrzeń/ w stronę Pana Małżonka/ w stronę kogokolwiek, kto jest akurat pod ręką i miałby energię, by słuchać) jak był taki tyciusi i leżał w inkubatorze, i miał czapusię robiona przez babcię, która wzięła na miarę średnią pomarańczę, a ta czapusia i tak była za duża?".

Bardziej jest skłonna do metafizycznych rozmyślań o tym, jak bardzo zmieniło się jej życie osiem lat temu, co i ile zyskała, co i ile straciła, oraz jak niewiele brakowało, by jej doświadczeniem stała się najgorsza rzecz, jak może przytrafić się rodzicowi.

Bez względu na to jednakże, czy Królowa Matka uległaby napadowi świergotania do wspomnień, czy miała akurat nastrój dla popadnięcia w zadumę nad biegiem życia, zawsze może liczyć na to, że Potomek Starszy jej to uniemożliwi.

Środy są zasadniczo dniami bardzo trudnymi, najgorszymi w tygodniu. Pan Małżonek ma popołudniowy dyżur w pracy, co oznacza, że wychodzi z niej później niż zwykle, oba starsze Potomki idą i wracają ze swych uczelni w zupełnie innych godzinach, z ich wyjściami i powrotami trzeba skoordynować karmienia i drzemkę Pomponów, obu do ich szkół i przedszkoli odprowadzić, Młodszego przyprowadzić, i dużą ulgą w tym młynie jest to, że Starszy od końca września wraca ze szkoły sam.

Oczywiście Matka Królowej Matki zazwyczaj zwisa z balkonu już na pięć minut przed dzwonkiem, aby wypatrzyć Wnuczę bystrym okiem, obserwować go jak jastrząb przez ten kawałek drogi, który jest z jej balkonu widoczny i rozgłośnie dopytywać się, czy Dziecię wystukało numer mieszkania, bo na pewno domofon nie działa, podczas gdy Królowa (Wyrodna) Matka siedzi w fotelu obłożona Pomponami i naigrawa się z kwoczych zapędów Rodzicielki.

Dziś jednakże dołączyła do niej na tym balkonie, gdy okazało się, że dzwonek był dwadzieścia minut temu (droga do szkoły zajmuje pięć normalnym krokiem, a dwie - biegiem), Potomka Starszego ni widu, ni słychu, a Matka Królowej Matki zaczyna przejawiać cechy obłędu i planuje wyjść po Wnuczę, które na pewno zaczepiają po drodze liczni Ludzie O Złych Zamiarach, którzy specjalnie w celu zaczepiania opuścili w ten wietrzny, chłodny dzień własne ciepłe domostwa i ustawili się wzdłuż drogi powrotnej Potomka Starszego niby szpaler honorowy.

Ledwo się Królowa Matka dołączyła, patrzy - idzie. Spacerowym krokiem "wybacz-moje-złoto-ale-wieczór-taki-piękny", z szalikiem nonszalancko przerzuconym przez ramię, z czapką dzierganą własną, spracowaną matczyną dłonią przekrzywioną na jedno ucho, idzie, kopie kamyczki i wygląda jakoś dziwnie.



Królowa Matka przechyliła się przez balustradę. Potomek Starszy zbliżył się o parę kroków, postawionych od niechcenia. Coś w jego sylwetce nadal wydawało się Królowej Matce dziwne.

Zmrużyła oczy i wychyliła się jeszcze bardziej. Potomek Starszy wzniósł oczęta na babciny balkon, uśmiechnął się i skinął ręką, wciąż jakby dziwaczny.

Niepełny.

Jakby mu czegoś brakowało...

Tak, jakby...

- SYNU! - rzekła  Królowa Matka głosem jak spiż i tonem, którego nigdy, absolutnie nigdy żadna Matka Z Powołania nie używa do rozmów ze swoimi Pacholętami. - Gdzie jest twój tornister?

Na co Potomek Starszy zrobił oczy jak spodki, otworzył usta, co ujęło jego twarzy inteligencji, i zawrócił biegiem w stronę szkoły.

Albowiem, jak się okazało, wyszedł był ze szkoły zapominając o wzięciu tornistra, jako zbędnego zapewne balastu, ze sobą.

- STÓJ!!! - ryknęła Królowa Matka pełnym głosem (nie bacząc na dobrosąsiedzkie stosunki własnej Matki), wleciała z balkonu do pokoju jak piorun kulisty i popędziła po schodach, w biegu wdziewając na siebie kurtkę i owijając się szalikiem, po czym biegnąc za Potomkiem, który ile sił w nogach gnał w kierunku wlasnej uczelni.

- Jesteś, mój synu, osłem - oznajmiła, gdy już go dogoniła, sapiąc i czując serce gdzieś w okolicach gardła. - O czym ty myślałeś, chciałabym wiedzieć? To ja ci tłumaczę, że w środy wracasz do domu prostą drogą i szybko, bo babcia panikuje i upiera się siedzieć na balkonie, chociaż jest już zimno, a w zimę też się uprze, i choć głową w mur bij, nie przetłumaczysz, że sobie niepotrzebnie odmraża osobę!! I ja jej cierpliwie powtarzam, że niepotrzebnie się martwi, bo przecież ty masz już osiem lat, zaś w środku mojego tłumaczenia pojawiasz się ty, bez tornistra?! Niczego ci nie brakowało? Tak sobie wyszedłeś nie zastanawiając się, że nic ci nie ciąży, nie wisi na plecach, że masz wolne ręce? I teraz przez to ja muszę gnać z tobą i marznąć, bo przecież babci nie pozwolę, a ona się nie da w domu zatrzymać!!!

- Mama - wystękało Dziecię - przepraszam...

- "Przepraszam" nie wystarczy! - ryknęła Królowa Matka, wkurzona nad podziw.

- To co mam zrobić?

- Przeczekać! - poradziła Królowa Matka głosem chyba ciągle jak ten spiż, bo Młody przeczekał, całkowicie wbrew temperamentowi, a zresztą i tak dobiegliśmy już do szkoły.

Potomek Starszy wdarł się do wnętrza ku oszołomieniu Personelu Pilnującego, runął w kierunku szatni, z której wychynął minutę później, z czapką na czubku głowy i tornistrem na plecach.

- Gdybym go nie ukrył na drugim końcu szatni, to bym o nim nie zapomniał! - rzekł pogodnie, a Królowej Matki omal nie zadusiło pytanie, po co w takim razie, do cholery, ukrywał go na drugim końcu szatni?! - I już się nie gniewaj, mama! Ja tego nie zrobiłem na złość, tylko jestem roztrzepany, dzieci nie robią rodzicom takich kawałów, tak to tylko młodzieża robi! Przykro mi, że jesteś chora, jakbyś nie była chora, to byś się tak nie zdenerwowała...

- Ależ, synu! - zdenerwowała się natychmiast z powrotem Królowa Matka. - Dokładnie tak samo, zapewniam cię!!! Tylko wtedy to by nie było szkodliwe!

- No właśnie, tylko to by nie było szkodliwe...I, och, gdyby tata przy tym był, zaraz za karę nie mógłbym grać w "Spore'a"...

- Dziś nie jest dzień, w którym grasz w "Spore'a"! - warknęła Królowa Matka.

- ... no to za karę by mi zabronił jeść słodycze...

- Dziś nie jest słodki dzień! - warknęła Królowa Matka.

- ... no to za karę by mi nie kupił prezentu...

- Masz dziś urodziny, oczywiście, że dostaniesz prezent, bez przesady! - warknęła Królowa Matka.

-... no to by na mnie nakrzyczał!


No pewnie by.

Na szczęście go przy tym nie było :).

wtorek, 6 listopada 2012

Powoli

W młodości, wczesnej, Królowa Matka prowadziła dzienniczek, i w dodatku wystartowała z górnego pułapu, a mianowicie, urzeczona lekturą "Dziennika" Marii Baszkircew, (zupełnie jak bohaterka jakiejś powieści, Królowa Matka nie pamięta jakiej, zdaje się, że było to "Kochany Wrogu" albo "Tajemniczy opiekun"), pisała dziennik a la Baszkircew. Czytał ktoś w ogóle Marię Baszkircew? Zasadniczo była rzeczona Maria złotym dzieckiem, bardzo przekonanym, że jest piękne, pożądane i przeznaczone na geniusza, i bez skrępowania, wątpliwości i cienia samokrytycyzmu (czyli tego, czym Królowa Matka dysponuje, i zawsze dysponowała, wręcz w nadmiarze) dawała temu wyraz, a dziennik pisała od 12-go roku życia, Królowa Matka zaś ją naśladowała, też od 12-go roku życia. Niebiosa miłosierne, co to był za cyrk, Królowa Matka, chude, długie, w okularach, źle uczesane, źle ostrzyżone, unikające patrzenia na ludzi w nadziei (płonnej), że jeśli ona na nich nie będzie patrzeć, oni jej nie zauważą, zakompleksiałe brzydactwo pisała, jaką jest kwitnącą i jak różni młodzieńcy omdlewali, itepe, itede, możesz to sobie wyobrazić, Drogi (i zapewne turlający się w tej chwili po podłodze ze śmiechu) Czytelniku, a jak nie możesz, to Królowa Matka Cię o to winić nie będzie. Z właściwym sobie zamiłowaniem do precyzji i cyzelowania szczegółów pisała to Królowa Matka stalówką i atramentem, czerpanym z kałamarza, na biureczku zdobnym w koronkowe serwetki, i dziw bierze, że nie skombinowała gdzieś lampy naftowej dla uzupełnienia entourage'u. Walcząc ze stalówką i poczuciem obciachu twardo pisała, jaką jest zachwycającą, ale w końcu obciach ją przerósł, Maria Baszkircew i jej geniusz poszedł w kąt, a sam dzienniczek (przy wydatnej pomocy Autorki) diabli wzięli :))).
Ale chęci do pisania już nie.
I, pozbywszy się wraz ze stalówką, kałamarzem i atramentem Muzy w postaci Marii i jej omdlewających dla jej urody wielbicieli, Królowa Matka zaczęła pisać miast o nowych toaletach (!!!) i zachwytach doznanych na skutek zetknięcia się ze Sztuką, która to Sztuka wycisnęła jej łzy z ócz, o koledze, z którym sie przyjaźniła i przestała na skutek złośliwych koleżanek, dręczących ją, wyśmiewających i zarzucajacych uczucia, których nie żywiła (co w wieku lat dwunastu jest powodem wystarczajaąym dla zrujnowania przyjaźni).
A potem się zakochała i pisała wyłacznie o tym.
A potem się odkochała, ale nie umiała już przestać pisać.
I pisała, pisała, pisała przez wiele, wiele lat, o zakochaniach i olśnieniach, o filmach, które pokochała i książkach, które ją zachwyciły (a także o tych, które były wyłącznie stratą jej cennego czasu), o przyjaciołach, którzy czasem zawiedli, o ludziach, którzy czasem ranili, o szkole, studiach, pracy, o chorobie i śmierci swojego Ojca, o wyjeździe siostry, o własnym ślubie i narodzinach Potomka Starszego, czasem także o ważnych wydarzeniach politycznych, kulturalnych i społecznych (z autorskim komentarzem ;))... a potem przerwała pisanie by wrócić do niego dopiero na tym blogu.
 Ale zachowała wszystkie swoje zeszyty, zeszyciki, notatniki i kalendarze, i czasem je przegląda. A zawsze, gdy je przegląda zauważa, że składają się na nie przeważnie wpisy smutne. Że gdyby przejrzał je ktoś z zewnątrz, ktoś z boku, nie znający Królowej Matki musiałby uznać, że jej życie było aż nazbyt często smutne, depresyjne, bolało ją i uwieralo. Wbrew oczywistej (dla Królowej Matki) prawdzie musiałby pomyśleć, że pisząca to wszystko osoba była (albo nader często bywała) w depresji. 
A wszystko dlatego, że Królowa Matka pisala szczególnie dużo i obrazowo w chwilach, gdy życie ją przerastało, a rzeczywistość mocno przycisnęła, i nawet wtedy, gdy zaczęła pisywać dziennik nie w zeszytach, ale w kalendarzach (właśnie po to, by pilnować się, pisywać codziennie i chwytać emocje każdego bez wyjątku dnia) więcej i chętniej wyrzucała z siebie słowa, gdy coś ja bolało i gdy, pisząc, porządkowała rozszalałe emocje, albo chociaż się wyżalała.
Natomiast omijała dni takie, jak ten.
Listopadowy wczesny wieczór. Słońce zachodzi w sposób nieskazitelnie kiczowaty, puchate, przypominajace gałki lodów cumulusy, bladoszare, na tle różowego nieba wygladają raczej na bladobłękitne. Gdyby to namalować wyszedłby Król Kiczów, coś, co dumnie mogłoby zawisnąć nad kominkiem w towarzystwie "Jelenia na rykowisku" i rogów po przodkach made in China, namalowane na niebie jest zaś po prostu piękne.

Słońce załamuje się w liściach - blade, listopadowe słońce wydaje się promienne i jasne dzięki tej odbijającej je złotości.

Wieczór, mimo swej urody i słoneczności, jest chłodny. Ale w domu jest ciepło. Szumi w czajniku woda, w towarzystwie cichego bulgotania uwalnia swoje wonie pyrkoczący na wolnym ogniu ryż z warzywami, w całym domu pachnie przyprawami.

Za chwilę zapachnie swieżo zaparzoną herbatą.

Dzieci akurat nie wrzeszczą, nie kłóca się, nie wydają z siebie jękliwych, wyjących dźwięków (specjalność Pomponów). Potomek Starszy biedzi się nad zadaniem domowym pod czujnym okiem Pana Małżonka, Potomek Młodszy bije kolejne rekordy świata w skoku w dal na X-boxie. Pompony zgodnie bawią się na dywanie - Pompon Starszy cierpliwie układa wieżę z klocków, Pompon Młodszy jeździ po domu ciężarówkami, połaczonymi ze sobą za pomoca gumowych haczyków w długie sznury. To pierwszy dzień, gdy Królowa Matka zdjęła blokadę w postaci zamotanej na gałkach drzwiczek gumki z drzwi śmietnika, a Pompony - pilnie je cały dzień obserwowała - użykując rzecz godnie z przeznaczeniem nie wykazywały jednocześnie ochoty, by wleźć do śmietnika, wywalić całą jego zawartość na środek kuchni i pożreć to i owo, jakieś obierki, jakieś papierki po batonikach, cokolwiek, do czego się dorwą zanim je z kolei dorwie i pozbawi tak wyśmienitej rozrywki Karząca Ręka Sprawiedliwości. Trudno w to uwierzyć, ale chwila, gdy można się pozbyć chociaż jednego zabezpieczenia przed Niszczycielskim Duetem Pomponim chyba wreszcie nadeszła.
                    

Światło lampy rozprasza nadchodzącą ciemność ciepłym, pomarańczowym światłem. Herbata już gotowa, upieczona wczoraj szarlotka nie roztacza po całym domu swojego zapachu, ale nie ujmuje jej to doskonałego smaku.

Kończy się kolejny dzień.

Za takimi dniami tęskniła Królowa Matka leżąc w szpitalu, patrząc przez okno na szczęśliwych ludzi, biegnacych do swoich szczęśliwych domów i szczęśliwych rodzin, planujących obiady na jutro i wyjazdy na wakacje, i nie wiedzących być może (jeszcze?), że są tak bardzo szczęśliwi. Za takimi dniami i takimi rzeczami, za hałasem, czynionym przez dzieci, ulubionym kubkiem z ulubioną herbatą, za dobiegajacym zza ściany śmiechem Starszych Synów, którzy już powinni spać, ale jakoś nie mogą się nagadać, za sapaniem Małych przez sen, za spokojnym klepaniem w klawiaturę, ulubioną książką czytaną w ulubionym fotelu pod kocykiem, gdy za oknem ciemność i wiatr, szarpiący gałęzie drzew. Za zwykłymi dniami przeżytymi w zwykły sposób, które okazują się zupelnie niezwykłe w chwili, gdy w oczy zaglada nam świadomość, że takich dni może już więcej nie być.

Za dniami, przeżytymi normalnie.

Zwyczajnie.

Powoli.

Za dniami, które nie są na tyle ważne, by je opisywać w pamiętnikach, dziennikach i na blogach.

Za szczęśliwymi dniami jak codzień.