Prokurator królewski, Oldřich z Chlumu, udaje się do Wrocławia, gdzie w
tajemniczych okolicznościach zniknął bez śladu wysłannik czeskiego
króla, wyprawiony przezeń w bardzo delikatnej misji. Z uwagi na
dyplomatyczny charakter tejże król Przemysł Ottokar II wysyła w ślad za
nim na Dolny Śląsk incognito nie tylko prokuratora królewskiego
Oldrzicha, ale również jego żonę Ludmiłę i giermka Otę.
Za murami
XIII-wiecznego Wrocławia, bardzo zatłoczonego, bowiem trwa właśnie
doroczny jarmark, okazuje się, że śledztwo będzie dużo trudniejsze, niż
początkowo zakładano. Nie dość, że jarmark utrudnia prowadzenie
dochodzenia (masa ludzi, z których większa część jest przyjezdna i nie
znana nikomu miejscowemu), to wkrótce po przybyciu prokuratora do miasta
zamordowany zostaje brat Milicza, zaginionego wysłannika czeskiego
króla, a potem jego służący...
Cóż.
Miałam nadzieję na lekką powieść historyczną w wersji czeskiej (jak wiadomo, każdy naród/kraj ma swoją historię, a przynajmniej swoją jej wersję, i może nie wszyscy lubią te wersje analizować i porównywać z własnymi, ale ja akurat lubię) ), w dodatku Vlastimil Vondruška jest fachowcem i jednym z najlepiej rozpoznawalnych czeskich historyków ... I nie dość na tym - według statystyk czeskiej Biblioteki Narodowej jest obecnie najpoczytniejszym czeskim pisarzem.
A to oznacza tylko jedno.
ONI cierpią na tę samą reklamozę, takie trochę obniżanie lotów i uznawanie w najlepszym wypadku przyzwoitej przeciętności za nadzwyczajność co MY!
Początkowo rzecz zapowiadała
się na niezłą rozrywkę, acz nieco zagmatwaną (misja wysłannika była tak
tajna, że nawet Oldřichowi nie powiedziano, na czym polegała, więc
poszukiwania musiał zacząć, a wręcz prowadzić, tak więcej na ślepo,
zaś polecenia króla Przemysła brzmiały mniej więcej "zniknął, ale nie
wiadomo, czy zniknął, wypytaj, ale nie rzucaj się w oczy, jedź
incognito, ale misja dotyczyła spraw królewskich, więc musisz się
skontaktować z ludźmi z najwyższych sfer, ale tak, by cię nie poznano,
chociaż cię wszyscy znają, więc musisz wyglądać jak nie ty"), mamy tu
pełen zestaw elementów typowych dla "książek płaszcza i szpady" -
przebieranki, szczęśliwe zbiegi okoliczności, mordobicia i pojedynki...
lecz niestety, niestety.
Zamiast (obiecanego co prawda raczej w
streszczeniu, i może jeszcze w pierwszym rozdziale) dobrze
zapowiadającego się kryminału z wątkiem szpiegowskim zlokalizowanym w
XIII wiecznym mieście dostajemy niespecjalnie ciekawą, momentami wręcz
nudną opowieść. Historia się, co będę ściemniać, wlecze, to, co dobrze
wypadłoby na ekranie - te przebieranki na przykład, farbowanie włosów,
przygotowania do akcji i ogólne knucie - w książce się nie sprawdza,
opisane jest rozwlekle, nużąco i nie zawsze potrzebnie. O niektórych
rozmowach i relacjach można powiedzieć wiele, ale trzynastowieczne to
one nie są. Realia tamtych czasów odwzorowane są baaaaardzo średnio,
średniowieczność Wrocławia poznajemy po wąskich uliczkach, dużej ilości
drewna oraz fakcie, że wiele znanych budowli (w tym także takich, które w rzeczywistości powstały trzysta lat później) jest jeszcze w budowie, za to miasto obfituje w karczmy, niemal jak obecnie w hotele, w których to karczmach w dodatku podaje się cielęcinę z sałatą, znaną w naszej części Europy od wieku - według powszechnej wiedzy - XVI, a jeśli nawet uznamy, że niekoniecznie królowe Bonie zawdzięczamy wzbogacenie naszej kuchni, bo sałatę spożywał podobno już Władysław Jagiełło, to od XIV (zaś król Przemysł Ottokar to wiek XIII i nijak nie chce inaczej być).
Nad średniowiecznością relacji międzyludzkich oraz rysunku postaci z litości się nie pochylę (chociaż praktycznie wszyscy bohaterowie, łącznie ze strażnikiem przy bramie, umiejący czytać, w tym niektórzy w kilku językach owszem, robi wrażenie). Język zdecydowanie zbyt współczesny, stylizacja na średniowieczną (albo chociaż troszkę bardziej staroświecką) mowę praktycznie zerowa, nie umiem orzec, do jakiego stopnia jest to wina autora, a do jakiego - tłumaczki.
Plus do
szału mnie doprowadzająca maniera przedstawiania bohaterów zawsze pełnym
imieniem i miejscem pochodzenia/zajęciem (Oldřich z Chlumu, kowal Jan,
giermek Ota). Przy piętnastym "giermku Ocie" miałam ochotę gryźć i
rzucać przedmiotami, a autor się dopiero rozkręcał!
Są w tej
powieści tropy, które pozwalają przypuszczać, że powieść jest częścią
serii/planowanej serii, i jeżeli tak rzeczywiście jest, to ja nie
skorzystam.
W moim odbiorze rzecz niespecjalnie jest porywająca,
nieco naiwna, fajny byłby z tego serial (młodzieżowy), no, ale seriale to
się ogląda, nie czyta.
Do czytania, zwłaszcza wielbicielom powieści
historycznych, to tak raczej... niekoniecznie polecam.
Chyba, że jako ciekawostkę.
Szkoda, bo w pierwszej chwili brzmi ciekawie..A ja czytam romansidła D.Gabaldon w upalne dni i dobrze mi z tym..:) Chomik
OdpowiedzUsuńNi masz jak romans w gorące dni :D! Ja czytam Sophie Irvin, urocze i stylowe.
UsuńA Vondruska, wiesz, jako zupełnie niezobowiązująca lektura czytable, nie porywa, ale i nie morduje, taka "przeczytać-zapomnieć", a oczekiwałam jednak czegoś więcej.
Szkoda, że historia właściwie jest nudna, bo miałam nadzieję, że uda mi się w końcu zacząć znajomość z czeską literaturą.
OdpowiedzUsuńO, jeśli chodzi o literaturę czeską to były już na tym blogu polecanki! Michal Sykora "To jeszcze nie oniec", polecam z całego serca. I niedługo - jak sie zbiorę :D - będzie kolejna recenzja kolejnej czeskiej książki, zdecydowanie NIE nudnej :).
UsuńDobrze wiedzieć i widzę, że muszę nadrobić notki z Twojego bloga, bo mogę znaleźć coś dla siebie. :)
Usuń