Problemem Królowej Matki z Katarzyną Michalak jest to, że kiedyś tam przeczytała i zrecenzowała jej jedną książkę.
Bez złej myśli i szczególnej irytacji to zrobiła, książka nie powalała niczym, szczególnie mądra nie była, szczególnie głupia... no dobra, trochę szczególnie głupia i owszem, skoro opisywała pobieranie szpiku do przeszczepu od kobiety w siódmym miesiącu ciąży, a także ociupinkę irytująca za sprawą pojawiania się w niej licznych bohaterów poprzednich utworów Katarzyny Michalak oraz jej samej w charakterze Dobrego Mzimu, ale niechta. Nie takie rzeczy się czytało (powiedziała osoba, która zapoznała się z pięcioma kilogramami Harlequinów oraz "Teleny'm"), Królowa Matka przeczytała i spokojnie by sobie o Katarzynie Michalak i jej multiplikowanej obecności w powieściach zapomniała, gdyby nie ciekawość, która jest wiadomo czym oraz dokąd prowadzi.
Pchana ciekawością Królowa Matka uparła się sprawdzić, czy cytat znajdujący się w tej jedynej przeczytanej przez nią książce pani Michalak, a który uznała za autoironiczną wstawkę (bowiem nie znała wtedy jeszcze AłtorKasi i nie wiedziała, do jakiego stopnia niezdolną do autoironii jest ona osobą) istotnie znajduje się w "Poczekajce". Dopadłszy "Poczekajki" przeżyła kilka bolesnych wstrząsów, które szczegółowo opisała, więc nie ma potrzeby o nich ponownie opowiadać. Udziałem Królowej Matki stało się ponadto jeszcze kilka związanych z tą lekturą rzeczy, między innymi po raz pierwszy zakiełkowało w niej niedowierzanie, o którym w swojej nierecanalizie pisała, wewnętrzne przeświadczenie, którego się Królowa Matka nie pozbyła nawet wtedy, gdy "Poczekajkę" z jej okładką, opisem na skrzydełkach okładki, zdjęciem autorki, wymienionym zespołem redakcyjnym oraz ISBN-em zdobyła, wzięła w ręce, pomacała i niemalże obwąchała, podskórne przekonanie, że to jest niemożliwe, że ta książka nie istnieje, że jest czymś w rodzaju żartu, opka, albo...
Albo eksperymentu.
Myśl przyszła do głowy Królowej Matce, porozpychała się i odleciała aż do Następnego Razu, który przydarzył się przy okazji zbierania przez Królową Matkę lajków na FB. Do tego czasu Królowa Matka podjęła kilka razy próbę poczytania innych dzieł Katarzyny Michalak, dostarczanych jej hojnie przez Przyjaciół, Znajomych, Wielbicieli i Kochanych Czytelników, nie udało jej się skończyć żadnego, wreszcie, gdy prawie zasnęła z nudów nad "Czarnym Księciem" (czytelnik zasypiający nad thrillerem erotycznym, czyż może być coś bardziej dołującego dla autora?) Królowa Matka zapowiedziała, że nie ma mowy, nigdy więcej i twardo trzymała się tego postanowienia aż do chwili, gdy kupiła kilka lajków za obietnicę zrecenzowania wybranej książki AłtorKasi. Wybór Czytelników padł na "Ogród Kamili", Królowa Matka dzielnie czytała i na przemian nudziła się oraz zgrzytała zębami, skończyła i natychmiast dostała od Rozkochanych Czytelników część drugą. Żeby sobie sprawdziła ciąg dalszy. Nad częścią drugą Królowa Matka na przemian wymiotowała z obrzydzenia, wykonywała facepalmy oraz rzucała w przestrzeń słowami powszechnie uważanymi za obelżywe, dzieua nie dokończyła, zamknęła je z trzaskiem dotarłszy do strony bodaj dwudziestej siódmej, popełniła liczący dwa tysiące słów wpis i zapowiedziała, że tym razem to już koniec absolutnie, na amen, na pewno i nie ma mowy, żeby nie.
Ale mając za sobą lekturę trzech całych i z dziesięciu ponapoczynanych powieści, plus kilka streszczonych przez Usłużnych Czytelników Królowa Matka doszła do wniosku, że Katarzyna Michalak ma szablon (może program komputerowy?), w którym zmienia się tylko imiona bohaterów, zawód bohaterów, kolor oczu i włosów ("wielkie, bursztynowe" na 'olbrzymie, błękitne", "blond fale" na "frywolne, rozkoszne loczki", itepe, itede), wybiera ze trzy katastrofy życiowe z listy trzydziestu (stosowanych wymiennie, na ten przykład "białaczka i śmierć narzeczonego na misji w Afganistanie" na "raka trzustki i śmierć męża na misji humanitarnej w Iraku"), dorzuca obowiązkowo jeden gwałt i jedną próbę gwałtu i voila! Mamy książkę.
Jakże wiele to wyjaśnia, wszystko właściwie, na przykład wolty charakterologiczne bohaterów. I tak na przykład Herołin będący w pierwszej części kawałem gnoja zajmującym się zawodowo uwodzeniem kobiet w drugiej okazuje się czułym i subtelnym jak woń łubinu wśród pól romantykiem marzącym o domków wśród łanów zbóż pod bezkresnym niebem i śmiechu dziatek w ogródku, Herołina zaś, zakochana w narzeczonym dziewica o sercu jak kryształ, którą trzeba traktować pigułką gwałtu, bo bez tego nie da się nawet ująć za rękę - zimną suką, która zaliczyła pół Europy, a narzeczonego wyhaczyła, gdyż jest chciwą na hajs biczą. Po prostu w pierwszej części komputer wylosował jeden zestaw, w drugiej części - zupełnie inny, prawdopodobnie ktoś, kto ten program pisał nie przewidział tworzenia "ciągów dalszych", stąd te drobne niekonsekwencje i wrażenie, że autorka niezupełnie pamięta, o czym pisała w zeszłej książce, czyli - biorąc pod uwagę jej tempo produkcji arcydzieł - tydzień wcześniej. Tempo produkcji też wyjaśnia całkiem nieźle, nawiasem mówiąc.
Od czasu "Ogrodu Kamili" upłynęło szczęśliwe pół roku, wypełnione dla Królowej Matki pięknymi, interesującymi, wzruszającymi i dobrze napisanymi (a także świetnie przetłumaczonymi) książkami, oraz zapaścią twórczo-duchową, w którą to zapaść ostatnio zaczęły się wdzierać niepokojące szmery. A to ktoś Królowej Matce podesłał reklamę pewnej serii wydawniczej. A to ktoś inny zrobił to samo. A potem jeszcze jeden, i jeszcze. A to zaczęli się na blogu Królowej Matki tłoczyć nowi Czytelnicy, zaczynający swoje po nim wędrówki od tekstów o AłtorKasi. A to pojawiały się na FB Królowej Matki cytaty ze strony AłtorKasi i zapowiedzi jej nowej książki "Nie oddam dzieci"...
Książki, jak twierdziła autorka, "straszliwie trudnej, pełna rozpaczy i bezradności". "Wyczerpującej pod każdym względem, zwłaszcza emocjonalnym". Do lektury której należało usiąść z paczką chusteczek.
Książki, o której "pierwsze, krótkie opinie redaktorów, którzy pracowali nad tą powieścią" brzmiały następująco:
"Pani Kasiu,
Jestem po lekturze całości:
to niepodważalny dowód Pani wielkiego talentu, budowania ekstremalnych
sytuacji, niezwyklej empatii. Natężenie emocji jest tak duże, że trudno
czytać książkę, bo wzruszenie, współczucie i współodczuwanie dosłownie
miejscami paraliżują, a konkretnie chodzi o wywoływanie płaczu.
Uprzedzano mnie, że bez paczek chusteczek nie dam rady, ale to mało
powiedziane. Chyba żadna książka nie była tak esencjonalnie mocna.
Koniecznie musi Pani rozładować emocje i niesamowity wysiłek przy
koncentracji samego pisania - bardzo Panią proszę - przecież Pani w tych
wydarzeniach uczestniczyła emocjonalnie!
Gratuluję, podziwiam i pozdrawiam najserdeczniej."
Królowa Matka po przeczytaniu powyższego najpierw podniosła szczękę z podłogi, starannie otrzepała ją z kocich kłaczków i umieściła na właściwym miejscu. Następnie zastanowiła się przelotnie, ile i w jakiej walucie płaci Wydawnictwo Literackie swoim redaktorom za pisanie podobnych dyrdymałów. Następnie uznała, że wcale im nie płaci, no, nie więcej niż normalnie się płaci za taką pracę, po prostu redaktorzy zrobili se, kolokwialnie mówiąc, jaja i założyli się o duże lody z posypką, kto napisze bardziej lizodupną recenzję, która pani Ałtorka łyknie jak gęś kluski. Następnie stwierdziła, że chłopaki (i dziewczynki) musieli być przy tym narąbani jak cała eskadra messeschmittów skoro nie zgadli, że pani Ałtorka natychmiast tę opinię opublikuje, rujnując im opinię zawodową.
A następnie pomyślała, że najprawdopodobniej pani Kasia nieco tę opinię redaktora podkolorowała , zwłaszcza, że pomiędzy wyż. wym. a tekstem pani Ałtorki z jej własnego bloga ("Dzisiaj popłakałam się w bibliotece, gdzie piszę i wcale nie były to oczyszczające łzy... Ale
tę książkę trzeba było napisać. A ja od tego jestem: by pisać. Nie
tylko uroczo i pogodnie (chociaż czy którakolwiek z moich książek była w
100% urocza i pogodna?, bo ja sobie nie przypominam...), ale i trudno,
bardzo trudno. I bardzo prawdziwie. Ja Wam mówię, dziewczyny, kupujcie na zapas chusteczki..." nie ma żadnych podobieństw, no ale kompletnie żadnych, ni w stylu, ni w treści.
Oraz, że nie tknie "najmłodszej córeczki" pani Kasi nawet kijem.
Po czym w zasadzie natychmiast dostała ją od Kochającej Czytelniczki i Koleżanki Po Piórze...
no i jak dostała to się oczywiście nie mogła oprzeć, cholera,
cholerajasnapsiakrew, a mówili mądrzy ludzie, że ciekawość to pierwszy
stopień do piekła!!!...
Nie mogła się oprzeć i przeczytała rzecz, nie bez wspomagaczy,
Nie mogła się oprzeć i przeczytała rzecz, nie bez wspomagaczy,
i doszła do kolejnych, twórczych wniosków.
O których jutro.
No, chyba, że Potomki nie pozwolą.
Wtedy nie jutro. Wtedy pojutrze.
Albo i za tydzień.
Ej no, co to ma być? Zajawka zajawki? Zapowiedź zapowiedzi? Nie rzuca się kochanym czytelnikom takich ochłapów i to jeszcze bez gwarancji, że zaraz będzie ciąg dalszy! Potomków przywiązać do drzewa, każdego z bidonikiem wody i paczką herbatników, przeżyją niezapomnianą przygodę, a my ukontentujemy się naszym ulubionym ciągiem dalszym :D
OdpowiedzUsuńPotomki skopali mnie dlugi weekend na amen, przywiązanie ich do drzewek jawi mi sie rozkoszną wizją. Ciąg dalszy planowany jest na jutro, jak zobaczysz długość wpisu zrozumiesz, czemu :). Kciuki trzymać, żeby udało mi się Potomki jakos splawić czy ogłuszyć czy coś...
UsuńNo mówię, zaproponuj im zabawę w skalpowanie jeńca albo co. Daj pędzle, wiaderko farby olejnej i każ przemalować róże. Albo trawnik.
UsuńPopieram Zacofanego zajawka zajawki? Ja tu dziecko splawilam do dziadków żeby Cię poczytać a ty mi robisz surprajsa?! Potomków do drzewa to malowanie ogródka brzmi ciekawie:)
UsuńOj już sie pisze, już, porzućcie histerię :)!
UsuńTylko koniecznie dopisz we wpisie, jak spacyfikowałaś Potomki (w kg żelków na głowę).
UsuńZapodałam im Spongeboba (wzdech), a potem przewidziane jest igranie w ogródku, liczę na półtorej godzinki spokoju :D.
UsuńHa, w takim razie uzbrajam się w cierpliwość i popcorn - i czekam. Chociaż może lepiej wspomagacze szykować?
OdpowiedzUsuńJedno drugiemu nie przeszkadza :D!
UsuńCiekawe, czy usuniesz mój wpis, ale mnie się "Nie oddam dzieci" bardzo podobało. Uważam, że ....
OdpowiedzUsuńNieee, jednak tak nie potrafię, nic mądrego nie napiszę, poza tym, że kiedy przeczytałam dziś o 5 rana Twój wpis, najpierw padłam, potem powstałam, a teraz zamiast czytać, pisać lub rozgrzewać zastane ścięgna do, jak mawiała moja babcia, Biegu Prostytucji, czytam jak leci wszystko, co napisałaś o Ałtorkasi.
Mam nawet wnioski (o!):
1. Cudownie, że jesteś, bo dzięki Tobie mogę wiedzieć o KM wszystko, co wiedzieć pragnę, bez zagłębiania się w propozycje literackie tejże. By zaspokoić ciekawość mogę poczytać... Ciebie! Bo i tak wyszłam z założenia, że ponieważ za cholerę nie przeczytam w życiu wszystkiego, co przeczytać (i opisać) pragnę, po co tracić czas na ałtrorkasię-poczekajo-poczytajkę?
2. Wniosków miało być więcej, ale zapomniałam, zryłaś mi zwoje. Chyba jednak pora na wysiłek fizyczny.
<3
Nigdy w życiu nie usunęłam żadnego wpisu (a, pardon, usunęłam, jeśli ktos swoj zdublował, co się zdarzało, i jeden na FB zawierający wyłacznie wulgaryzmy), a juz usuwanie wpisu bo komus się podobało coś, co mnie sie nie podobało to już w ogóle mi się w glowie nie mieści :).
UsuńA ten post Ci się w zasadzie podobał, więc to już zupełnie spoko :D.
Oj, bo się w sobie zamknę. Przeca pierwsze zdanie miało być złowieszcze, miało Cię przestraszyć i miało być ironiczne i miało pić do tego, że Ałtorkasia usuwa komentarze, ale może jeszcze nie osiągnęłam tej lekkości pisania :) KM nie czytałam nic i dobrze mi z tym :D
UsuńKończę, bo tylko winny się tłumaczy ;)
Nie zamykaj się, ja je dobrze zrozumiałam, zwłaszcza, ze znam Twojego bloga :D.
UsuńNie dziwię się, że Ci dobrze z tym, że nic AłtorKasi nie czytałaś, w drugiej części będzie masę cytatów, to tym lepiej zrozumiesz, czemu się nie dziwię :D.
Już się bałam, że nikt nie dostrzega "komputerowego program do schematu", wziąwszy pod uwagę, że to jest tak... czytywalne. Co wejdę do empiku, to widzę na poczesnym miejscu nową tfu-rczość z jagódkami i poziomkami. Ekonomia wyjaśnia to zjawisko w taki sposób, że za wszystkimi zakupami stoi jednak jakaś potrzeba kupującego. To z kolei prowadzi do raczej smutnych wniosków. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńCoś więcej niż komputerowy schemat dostrzegłam, o czym będzie w nastepnej notce :).
UsuńDziękuję za tak piękny wstęp do tego pieknego dnia (Twoj wpis byl pierwszym przeczytanym tego ranka tekstem)! Cieszy nieustannie od wielu godzin. Cierpliwie (choć nie ukrywam, że przebierając nóżkami :-D) czekam na ciąg dalszy :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że sie nie zawiodłaś :D.
UsuńDziękuję nieustannie, Sama Wiesz Za Co ;).
O niebiosa!! Jestę szczęśliwą! zaprawdę powiadam ci, mocno naciągnęłaś cięcinę mojej wytrzymałości (e, dobre to, nie?) Te tygodnie zaglądania na bloga, tygodnie bez nowych wpisów prawie wpędziły mnie w depresję. Nie rób tego więcej! No, a teraz zamierzam delektować się nagrodą dla wiernego wyznawcy:-)
OdpowiedzUsuńTo nie ja. To to wrażenie, że moja glowa jest totalnie pusta, a palce kompletnie drewniane. I nie jest to wrażenie, którego sie pozbyłam.
UsuńAle stram się coś tam z siebie krzesać.
Jeszcze nie do końca wiem o co chodzi z tą ałtorKasią bo pierwszy raz tutaj jestem ale już wiem, że wrażenia po jednej pełnej lekturze "Czarny Książę" o ile nie ma więcej thrillerów tej Pani i jeszcze jednej, nieskończonej mam dokładnie takie same. Choć z drugiej strony przyznaję bez bicia, że średnio wymagający ze mnie czytelnik. Kłaniam się nisko Królowej Matce - jakiś czas tu posiedzę i porozglądam się :))
OdpowiedzUsuń(filozoficznie) Nikt z tu bywających nie wie, o co chodzi z tą AłtorKasią, zapewniam cię...
UsuńA także witam i zapraszam :).
Hmm, czy mi się zdaje, że mój komentarz zeżarło, czy są jakieś problemy ze stroną? jestem pewna, że jakiś komentarz próbowałam tu zostawić, a go nie ma :(
OdpowiedzUsuń