czwartek, 30 sierpnia 2012

Jeszcze nie teraz

Królowa Matka chwilowo nie wraca do pracy.

Poddawszy się tydzień temu badaniu holterowskiemu (polegającemu, gdyby ktoś nie wiedział, na spowiciu badanej osoby w zwoje drutów, poprzypinanych do maszynki przypominającej telefon komórkowy, oraz przytwierdzonych do ciała plastrami, - na które w ramach ironii losu Królowa Matka ma uczulenie, co na szczęście nie jest obowiązkowym elementem badania - aby zapobiec przesunięciu się przytwierdzonych do skóry czujników, dzięki czemu zyskuje się przyjemny wygląd terrorysty-samobójcy, co jest efektem ubocznym badania, oraz można obserwować pracę serca przez całą dobę, co jest tegoż badania celem podstawowym),
 
http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/1,101459,949872.html

zbrojna w świeżutkie wyniki stawiła się w Sąsiednim Miescie, gdzie okazało się, że jej Lekarz Prowadzący akurat przebywa na urlopie, w związku z czym przyjmie ją Ulubiony Lekarz Nr 2, który to Ulubiony Lekarz Nr 2 Królowej Matki nie poznał (i nie był ten fakt niczym zadziwiającym, zważywszy, że a) poprzednim razem widział ją rok temu, a od tego czasu miał pewnie z parę setek pacjentów, w tym być może bardziej interesujących niż Królowa Matka, oraz b) rok temu Królowa Matka silnie przypominała wystraszonego nieboszczyka, o ile istnieje coś takiego. W dodatku nieboszczyka skrajnie wychudzonego, nie to co teraz, jak wszyscy Szanowni Czytelnicy wiedzą).

Ulubiony Lekarz Nr 2 przebadał Królową Matkę, odbył z nią zwyczajową konwersację ("Czy zdarzają się pani omdlenia? zawroty głowy? kołatanie serca? na które piętro wejdzie pani bez zadyszki?, i tak dalej, i tym podobnie), po czym nastąpiła rozmowa na tematy zasadnicze, czyli "Czy Królowa Matka może już wrócić do pracy?".

Królowa Matka przeprowadziła na ten temat rozmowę z Lekarzem Prowadzącym podczas poprzedniej wizyty. Lekarz Prowadzący zapytał: "A pracuje pani jako...?", po czym posłyszawszy odpowiedź: "Nauczycielka", rzekł z mocą: "O, nie, jeszcze nie teraz!" nie dlatego (względnie - nie tylko dlatego ;)) bynajmniej, że uważa pracę nauczyciela za orkę porównywalną z ryciem górnika na przodku, ale dlatego, że nauczyciel obraca się wśród jakże często pozaziębianych, kaszlących, kichających, zagrypionych, pod-gorączkujących dzieci, więcej niż pewne zarażenie się od których, jak to ujął, "rozłożyłoby panią krążeniowo". Renty też nie doradzał (i dobrze, bo możliwości pójścia na rentę Królowa Matka nie zamierzała nawet brać pod uwagę), doradzał przeciągnięcie "procesu zdrowienia" o kolejny rok i orzekł, że wrócimy do tematu w sierpniu podczas kolejnej wizyty.

Po czym zachciało mu się pójść na urlop. Złośliwie, ani chybi.

Ulubiony Lekarz Nr 2, nagabnięty w temacie przez Królowa Matkę i uświadomiony w kwestii zawodu wykonywanego odparł błyskotliwie a dowcipnie: "A zatem pracuje pani także fizycznie!", wystawił zwolnienie na miesiąc, nie byłby sobą jednakże, gdyby się nie zaprezentował  od dobrze znanej i wczesniej już przez Królową Matkę opisywanej strony (w Królowej Matce już nie kiełkuje, ale obficie kwitnie przeświadczenie, że jest on specjalnie szkolony w jakimś tajemniczym celu) i nie rzekł pod koniec wizyty:

- Żeby tylko ZUS pani nie wyhaczył, nie uznał, że pani za bardzo zdrowieje i nie kazał pieniędzy zwracać...

A zatem, Kochany Czytelniku, gdybyś znał przypadkiem jakąś fiszę z ZUS-u, Królowa Matka ładnie prosi, powstrzymaj ją od dokonywania wiwisekcji na schorowanym jestestwie Królowej Matki. Słowo, ona nie udaje, jest naprawdę chora. Zamierza wziąć cztery-pięć miesięcy zwolnienia, a potem doczołgać się do następnego roku szkolnego o żebranym chlebie (i na pewno w gorszym niż obecnie stanie, bo już się zaczyna zastanawiać, jak i za co będzie wraz z całą Banda żyć za te sześć miesięcy) nie dlatego, że pragnie nabić w butelkę i do cna wycyckać nasze borykające się z kryzysem państwo, ale ponieważ, na ten przykład, rano ma ciśnienie oscylujące w ramach 80/50 i ledwo chodzi. A kiedyś osiągnęła swój rekord życiowy i miała dokładnie połowę wymaganego ciśnienia idealnego, które wynosi 120/80, sam podziel to sobie na pół, Luby Czytelniku. Przy takim ciśnieniu nie widzi nic poza czarną płachtą przed oczami, i boi się mówić, bo jej język nie słucha i jej Dzieci mogłyby się wystraszyć słysząc bełkoczącą mamę. Siada wtedy, pije bardzo słodką herbatę i po kwadransie jakoś dochodzi do siebie (czyli do ciśnienia 86/54, które umożliwia utrzymanie się w pionie). Tylko, że jakoś trudno jej sobie wyobrazić, że mogłaby usiąść i nie mówić przez kwadrans do klasy pełnej ośmiolatków...

Cóż, jeśli ZUS Królowej Matki nie dopadnie, jeszcze przez rok będzie ona zbierać siły, zdrowieć i stabilizować się krążeniowo. O ile nie wpadnie w zagrażającą siłom, zdrowiu i stabilizacji krążeniowej histerię, depresję i napady paniki pt. "ZUS czuwa" albo/i "Za co będziemy żyć, jak już wydamy pensję jedynego żywiciela rodziny na spłaty kredytów i opłacenie przedszkola dla Potomka Młodszego?"

Wtedy pójdzie za rok do pracy w charakterze strzępka nerwów.

Co jest, niestety, bardziej niż prawdopodobne.

14 komentarzy:

  1. Życzę zdrowia i uszy do góry!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przynajmniej śmierć glodowa Wam nie grozi, zawsze pola, lasy i łąki urodzą coś co przerobisz na posiłek ;)
    Amaranta

    OdpowiedzUsuń
  3. To ciśnienie mamy identyczne;) tylko ja tak po prostu mam od zawsze więc funkcjonuję normalnie:) a w ogóle lubię kawę i mogę pić dowolnie dużo, chociaż takie niedociśnienie może się szybko w nadciśnienie przerodzić;)

    Zdrowiej i zastanów się czy na pewno chcesz do tych ośmiolatków;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze miałam to książkowe, więc teraz chodze z twarza po podlodze. A kawa, ironia taka, mi szkodzi, dostaje po niej telepania serca i ręce mi lataja, a także - po mocniejszej - mam wrażenie, że chodze po budyniu. W zwiazku z tym fakt, że kawy nie lubię ma juz mniejsze znaczenie :D.

      Co do ośmiolatków, to z jednej strony ja bardzo lubię uczyć. I zawsze, jak odwiedzam szkołę, by załatwić coś w sekretariacie na przykład, to mi się robi tęskno. Ale z drugiej strony wiem, że byłoby znacznie lepiej dla mnie, i to z wielu powodów, do pracy nie wracać. Jeszcze przez dwa-trzy lata, albo też do tej konkretnej - juz nigdy...

      Niestety, obawiam się, że nie mam żadnego wyboru, może cudem uda mi sie dociągnąć do konca tego roku szkolnego, a potem, czy chce czy nie chcę, bedę musiała tam wrócić i utknąć az do emerytury. Albo śmierci, co tez jest w moim wypadku niewykluczone...

      Usuń
    2. Droga Królowo,
      Przyznam, że w ostatnich dniach myślałam o tym, że tak właśnie się może potoczyć u Ciebie! Że przedłużą Ci urlop z powodów zdrowotnych. Szkoda, że nie zabawiałam się w jasnowidzkę...
      Po pierwsze, ciesz się z całych sił z tego roku swobody - wydaj bal na cześć, zrób samej sobie przyjęcie-niespodziankę! Naciesz się tym, bo o tym marzyłaś.
      Po drugie - z głodu nie pomrzecie, boście Oboje robotni że aż strach! Jak już zauważyłyśmy wszystkie - przerabiasz na jedzenie wszelką roślinność, na mięcho nie wydajecie, trawa jest tania, a na nabiał i kosmetyki da się zarobić choćby rękodziełem :) Pamiętaj o swoim talencie do rękodzieła. Jak dzieciaki podrosną, będziesz mogła w weekendy jeździć z towarem na handel obwoźny (zapomniałam Ci o tym pomyśle w mejlu prywatnym napisać) - taka sprzedaż bezpośrednia się rzekomo opłaca, rozmawiałam "u źródeł".
      Po trzecie - jak lubisz uczyć, to zaspokoisz to pragnienie ucząc swoich 4 brzdąców, ewentualnie dzieci sąsiadów lub w przedszkolu jakimś pobliskim. Nie ucieknie Ci to.
      Po czwarte - ZUS-owskiej kontroli się nie bój. Brzmi to nieprzyjemnie, wezwanie na papierze wygląda brutalnie, ale tam siedzą ludzie z głową. Patrzą na człowieka, na wyniki badań i oceniają. Wiem, co mówię, bo przed kilkoma laty, nie tak dawno, wzywano mnie dwukrotnie. Chora jednak byłam tak poważnie, że jeszcze pan decydujący o moim zwolnieniu za drugim wezwaniem - wymyślił cudowne leczenie, które w połączeniu ze stosowanym przeze mnie - postawiło mnie na nogi i wyrwało chirurgom spod skalpela. Naprawdę się nie zamartwiaj. Oni muszą weryfikować, bo często zwolnienia biorą lebiegi, hipochondrycy, cwaniaczki i inne (nie będę się wyrażać) takie tam. Dla ludzi poważnie chorych mają zrozumienie, współczucie, a nawet pomoc. Tylko faktycznie - trzeba się stawiać na wezwania, co samo w sobie przyjemne dla mnie nie było (nie mogłam chodzić z bólu). Tak że z tej strony się nie obawiaj nic a nic!
      Po piąte - a może jednak nie wrócisz do zawodu... Kto to wie, w ciągu roku można rozkręcić działalność związaną z rękodziełem. Zobaczy się. Na razie się tym nie zamartwiaj.

      Usuń
    3. Zawsze mi sie wydaje, że Ty masz więcej wiary we mnie niz ja :)...

      Wolnym rokiem staram się cieszyć, ale fakt, jestem jeszcze spięta, może przywyknę, że nie jest to już cały, spokojny rok, tylko konieczne sa wizyty u lekarzy, przedłużanie zwolnienia... a potem patologiczna oszczędność (co za ulga, że jest to cecha, ktora dysponuję :D! Tylko stresuje mnie to bardzo... to znaczy nie to, że mam te cechę, tylko to, że muszę jej uzywac).

      Aż tak uczyć nie lubię :). Inna sprawa, ze faktycznie, dwa lata temu z radościa porzuciłam dawanie korepetycji (szkoła plus uczenie w domu to bylo trochę za dużo), teraz, jak będzie trzeba, to do nich wrócę. Przed matura chętnych bywa na kopy.

      Ciągle liczę na to, że US mi daruje :D... ale ciesze się, że napisałaś o swoim POZYTYWNYM doświadczeniu.

      Co do powrotu do zawodu, to obawiam się, że to nieuniknione... jak pisałam, więcej masz wiary w moje możliwości (wszelkie) niż ja :).

      Usuń
  4. O mnie może być spokojna... Żadnych ZUS-owców nie znam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To źle! Jakbyś znała mogłabys powstrzymać ich od wizyty u mnie :)...

      Usuń
  5. A! Po chwili zastanowienia, znam! I całemu ZUS-owi zaświadczyć mogę, że prawdę mówi. Nie nadaje się do pracy. Widziałam. A wizyty u Ciebie się nie bój. Nie wejdą nawet na teren posesji - przecież sami nie otworzą furtki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni, spryciarze, sami mi każą do siebie przyjść...

      Usuń
  6. A, jeśli wolno spytać, kiedy może to nastąpić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie wygramy w Lotto (a zapewne nie wygramy), nie dostaniemy spadku (a nie dostaniemy), nie otworzę doskonale prosperującej firmy (a, nieprawdaż, nie otworzę) i nie otworza sie przed nami jakieś tajemnicze sposoby zarobkowania innego niz na etacie - we wrześniu następnego roku.

      Usuń