Uwaga techniczna:
Wszystko, co we wpisie na zielono i kursywą to są oryginalne cytaty z omawianego dzieła.
Oraz przepraszam z góry za panujący w recenzji chaos, ale tego akurat utworu inaczej niedasie, jej Bohu, no nie da się.
Wypożyczyłam książkę z biblioteki za poleceniem pani, której powiedziałam, że chcę coś lekkiego i żeby nie musieć za dużo myśleć (nie jestem pewna, czy osiągnęłam pożądany cel...). Czytadełko, rozumiecie Państwo. Lubię czytadełka od czasu do czasu, sporo ich pochłonęłam. I znam ten schemat - przyjaciółki na zakręcie życiowym, od początku chodziło za mną, że coś podobnego czytałam, no i oczywiście, że tak - "Klub mało używanych dziewic" Moniki Szwai. Tylko, że u Szwai na dwudziestu pierwszych stronach nie zostali obrażeni mężczyźni, kobiety młode, starsze, rodzime i cudzoziemskie, muzułmanie, Egipcjanie i ogólnie wszyscy, którzy nie są bohaterkami. Do strony 17 doliczyłam się pięciu opinii obrażających jakąś grupę ludzi ("Pewnie jakiś żigolak. Tylko po co komu w Egipcie polski lowelas?".
"Mój wspólnik rezyduje w Hurghadzie na stałe, niestety, miejscowi potrzebują poganiacza i twardej ręki, , inaczej wyłazi z nich muzułmański leń".
"Na
wielkich skórzanych sofach gromadnie rozsiedli się chłodu Rosjanie
(...) Mężczyźni byli grubi, spoceni i mniej więcej w okolicach
pięćdziesiątki. Wyglądali jak bracia. Każdy z nich obściskiwał szczupłą,
młodziutką lafiryndę. Wszystkie jak jedna miały mocno tlenione włosy,
ostry makijaż i wściekle błyszczące miniówki, bez względu na krzywiznę
chudych nóg. Towarzystwo wyglądało na zżyte i nieco już rozochocone
nadmiernym spożyciem miejscowego trunku słabej jakości"), plus wyłapałam
dwa fragmenty żywcem przepisane z gazet, tu w ramach, nieprawdaż,
dialogu.
Od strony 18 natomiast autorka zaczęła nabijać wierszówkę,
opisując proces przepoczwarzania się genialnego umysłowo, acz
zdecydowanie brzydkiego kaczątka w przepiękną łabędzicę na jedynych
<oddala się policzyć> jedenastu stronach. Zaś, że dodam
zachęcająco, aby opisać wybuch uczucia, narzeczeństwo, małżeństwo, ciążę
i popadnięcie we wdowieństwo bohaterki starczyły jej cztery akapity. Niespecjalnie długie.
Bohaterki
są trzy -
- Gośka, której mąż okazał się bigamistą ("A co tam słychać z moim bigamistą? – Gośka uśmiechała się ciepło. Wiedziała, że pod fachową opieką prawną przyjaciółki jest całkowicie bezpieczna". Tak! Tak bym się właśnie zachowywała, gdybym się dowiedziała dosłownie kilka tygodni wcześniej, że mój mąż jest bigamistą i tatusiem dwójki),
- Fela (adwokatka, której "Dziadek obiecał, że w testamencie zapisze jej swoją kancelarię. Postawił jeden warunek: dobre stopnie. Z dnia na dzień, jak uskrzydlona, rzuciła się w wir nauki". Dwunastolatka, a proszę, jaka bystra, bardzo bystra! ...ale dosłownie chwilę później możemy podziwiać intuicję Dziadka, świeć, Panie, nad jego duszą, z najwyższym uznaniem śledząc posunięcia Felicji na polu działalności zawodowej:
Panie poznały się, gdy Fela prowadziła sprawę rozwodową Zuzy po tym, jak ta z mężem zamieszkiwali u (jakiej? TAK! WREDNEJ! I głupiej, oraz katoliczki psycholki) teściowej, a ponieważ mieli trudności z poczęciem dziecięcia, że teściowa wymyśliła, że w ciążę zajdzie zamiast Zuzy jej, uważacie, opóźniona umysłowo siostra-bliźniaczka (oczywiście), a żeby się wioska nie zorientowała będzie, ta siostra, przebrana za Zuzę paradować po wsi do porodu.
Szczwany ten plan niestety się nie powiódł, "wredne babsko i uczepiony jej spódnicy synalek z kompleksami z dnia na dzień stali się społecznymi banitami. W zżytej wiejskiej społeczności status persona non grata to naprawdę ciężka sprawa. Ksiądz co niedziela grzmiał z ambony, a różańcowe kumy gdakały nieprzerwanie jak kwoki na grzędzie, nie zostawiając na starej suchej nitki. W miejscowym geesie nikt się do nich nie odzywał, zwłaszcza że ten durny i ogłupiony przez matkę mąż Zuzy nadal smalił cholewki do upośledzonej szwagierki. Wkrótce odrzucenie społeczne tak bardzo dało się we znaki skompromitowanej parce, że musieli się wyprowadzić" , każcie mi przestać, bo wam zaraz całe dzieło tu przepiszę, a na to są paragrafy, i podkreślam, bo może nie każdy zauważył, ten idiota synalek (jakim cudem nasza błyskotliwa Zuza go w ogóle poślubiła? Dlaczego w tym temacie nie ma w dziele ani słowa wyjaśnienia? Byłabym go naprawdę ciekawa) latał za opóźnioną w rozwoju siostrą Zuzy już po rozwodzie, po orzeczeniu przez sąd alimentów na rzecz Zuzy, i ogólnie, po wszystkim. Bo mu MAMUSIA KAZAŁA, no jprdl jednak.
Doprawdy
po tym wszystkim nie pojmuję, dlaczego wszyscy uważają, że to Katarzyna
Michalak tworzy idiotyczne fabuły z niewiarygodnymi rozwiązaniami,
dziewczyna bardzo dobrze pisze, a rysunkowi postaci niczego zarzucić nie
można, mówię wam (i jest to opinia, która nawiedza mnie coraz częściej, co, obawiam się, świadczy nie najlepiej albo o rodzaju lektur, którym się ostatnio oddaję, albo o stanie rynku wydawniczego w Polsce. Albo, niestety, o obu tych rzeczach)!
Panie jadą do Egiptu na wycieczkę, gdzie odpoczywają otoczone przez prymitywnych rodaków i
namolnych miejscowych, jaśniejąc jak klejnoty na tej wyspie ogólnego
chamstwa i prostactwa, i ja wam będę te klejnoty opisywać, o czym - przyznajcie się - na
pewno marzycie w długie, bezsenne noce!
Że się im odpoczynek należy po wszystkich tych przeżyciach to oczywista oczywistość, w jednej natychmiast
zakochuje się miejscowy bogacz i pragnie pojąć ją za żonę, kupując ją
(nie wiadomo od kogo) za wielbłądy. Konkretnie za osiem wielbłądów. Aż
sprawdziłam zanim tu się udzieliłam, czy nie pomyliłam ilości
zwierzątek. Ale nie. Syn szejka, studiujący na Oksfordzie finanse,
bywały w świecie, wszechstronnie wykształcony i w dodatku przepiękny z
urody, który zaprosił rodziców, by obejrzeli ukochaną (opis stroju
sióstr i matki z dobitnym podkreślaniem, że to, co mają na sobie różni
się nawet na pierwszy rzut oka od chińszczyzny sprzedawanej turystom i
nawet laik widzi, że wszystkie te klejnoty i biżuteria są prawdziwe i warte majątek
na milijonie stron) oferuje osiem wielbłądów za rękę bogdanki... I wam
powiem, że jak sobie zestawiam tego obłędnie przystojnego, bogatego jak
Krezus JEDYNEGO SYNA szejka, erudytę, poliglotę i co tam jeszcze, z tymi
ośmioma wielbłądami i z tekstem "ojciec ma naprawdę dużo kasy", jakby
był Sebą z małego miasteczka, synem lokalnego hodowcy cebuli, to mnie
się w żywocie takie coś robi, że wszystkie globusy Emilii Korczyńskiej
mogą iść się czochrać.
Awanturę arabską już znacie, oprócz tego
mamy, na przykład,
Gosię, która właśnie znalazła podrzutka na progu dzielonego z gachem mieszkania (podrzutek podobno przynależy do gacha, ale kto wie,
czy to prawda, zaś sam podrzutek został dostarczony pode drzwi przez
mamusię, która sama bachora chować nie będzie - w liście tak
było, c'nie! Trzy tygodnie ma dzieciomtko), i postanawia wychować dziecię rękami sąsiadki ("Postanowiła poprosić o pomoc sąsiadkę. Sąsiadka miała pięcioro małych dzieci. Jedno mniej, jedno więcej…"), oraz Felicję, która w drodze z Egiptu przeżywa jednonocną
przygodę, trzy miesiące później okazuje się, że brzemienną w skutkach,
zaś kolejny tydzień później - facet od jednonocnej przygody przez
ABSOLUTNY przypadek trafia do kancelarii Felicji, gdyż życzy sobie się
rozwieść ze swą żoną -wariatką, religijnie nawiedzoną, która zapragnęła
zostać surogatką, a że jej nie wychodzi przeszła na... hm... metody
naturalne, a wszystko to z różańcem w ręku (facet ponadto wychowuje
dzieci swojej siostry, która zamarzła w Himalajach szukając swojego
męża, który kilka lat wcześniej w tych Himalajach zginął, nie, nie
zmyślam i nie jestem pijana w sztok).
No i oczywiście tak w ogóle ta powieść to jest opko i ja dostrzegam pełen opkowy zestaw. Kojarzycie, pińćsetgwiazdkowy hotel, w którym bohaterka sobie robi kanapki na lunch albo herbatkę zalewa z czajnika elektrycznego w pokoju, kapanie forsą, ale na wycieczkę jedziemy rozklekotanym autobusem pełnym miejscowych, te rzeczy. Albo takie coś: "Twoja zaślepiona miłością do syna, nienormalna żona postanowiła na siłę spełnić marzenie zadurzonego synalka, więc zrobiła ze mnie przestępcę, wpakowała mnie do więzienia, uśpiła, uprowadziła i uwięziła! Posłuchaj, Muhammed, to jest chore! - i tak się odzywa nasza bohaterka, bynajmniej nie nastolatka w wieku buntu, tylko dorosła, podobno dobrze wychowana osoba do właściciela połowy Egiptu, swego gospodarza, właściciela luksusowego przybytku, w którym przebywa, człowieka wykształconego, kulturalnego, dużo od niej starszego, a mówi o jego żonie i jego jedynym synu... tak zaś elegancka dama (która, w co nie wątpię, miała być Silną, Niezależną i Asertywną Bohaterką Z Charakterem, a jest głupia jak but, prostacka, fatalnie wychowana i z osobowością rozwielitki, nie obrażając rozwielitek), odrzuca oświadczyny: "Mam swoją pracę, swoje zainteresowania, swój dom i swojego mężczyznę. Poza tąm jestem katoliczką, nie smakuje mi wasze żarcie, nie podoba mi się wasza pustynia, nie kocham cię i nie jestem na sprzedaż. Czy to jasne?! (...) Już wiem, że twoja matka to skończona wariatka. Ale za to ojca masz super (...)Ty jesteś w porządku i nic do ciebie nie mam. Nawet cię chyba lubię. Widać mężczyźni w waszej rodzinie dają się lubić, natomiast baby… Szkoda słów".
Albo bohaterka piwko sobie otwiera, o:
Co myślę o tym, że to opko zostało wydane drukiem to insza inszość.
W dodatku akcja pędzi na łeb, na szyję, po pierwszych czterdziestu stronach ględzenia o niczym ("Marcin mówił ciekawie o swojej pracy, sypiąc anegdotami, i po chwili poszli coś zjeść w barku przy basenie", zdanie godne wypracowania nastolatki) autorce się przypomniało, że chciała napisać trzy różne książki, tylko się bała, że jej nie wydadzą, więc upchnęła wszystko w jednej, czytelnik dostaje zadyszki i jeśli jest mniej uważny albo mniej podatny na irytacje czytelnicze przeocza nawet styl a la środkowa podstawówka ("- A ty? Co z tobą? – U mnie spoko. Jestem zabujana na maksa") oraz a la "jak troszkę podrapać po tej kulturze osobistej to wszystko schodzi jak pozłotko z papierka, zaś wyłazi jak małpa z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy", na tenpszykład, o, taka sytuacja:
A na deser - fragment z serii (bardzo przepraszam, ale ciśnie mi się na usta) JPRDL.
"Dziewczyna była czarna jak heban i zgrabna jak marzenie, więc Fela przyglądała jej się z nieukrywaną ciekawością. Jeszcze nigdy nie miała okazji rozmawiać z prawdziwą Murzynką, a tu proszę, siedzi obok i wydaje się zagubiona.
(...) Mzu była piękna. Pochodziła z plemienia Zulusów a jej pociągła, o szlachetnych rysach twarz mogła z powodzeniem zdobić okładki
.
.
.
(chwila napięcia)
.
.
.
"National Geographic".
Dodam, że Mzu jest modelką, chodzi po wybiegach w Paryżach i innych Mediolanach, ale komu by w związku z tym jakieś Cosmopolitany czy Vougi do głowy przyszły, nie, na polskim uniwersytecie polska studentka oczyma duszy widzi ją na jedynym właściwym miejscu!
Omówiona powyżej powieść to debiut podobno, i tylko dlatego sugeruję, że jakiejś kolejnej należy się cień szansy.
Tej konkretnej nie polecam nikomu.
Ostrzegam, że kolejne "dzieła" p. Frączyk twórczo i ochoczo rozwijają wszelkie wady omówionej powieści. Nacięlam się na którąś z "końskiego" cyklu, ale jako jednostka nieodporna odpuściłam po mniej niż 20 stronach.
OdpowiedzUsuńO, czyli to nie pomyłka debiutantki? Nie planowałam sprawdzać, ale dobrze wiedzieć, że nie powinnam nawet w sytuacji znalezienia się na "bezczytaniu"...
UsuńA jak ona ( autorka ) Cię pozwie do sądu? Za oczernianie genialnego dzieła?
OdpowiedzUsuńOch, bym się zdziwiła :). To autorka dwudziestu powieści, gwiazda wydawnictwa, ma milijon fanek i tyle samo entuzjastycznych recenzji, po co szarpać się z jedną szarą myszką, która Się Nie Zna :).
UsuńO jprdl co to było? Powinnaś natychmiast dostać miejsce w sanatorium na podratowanie zdrowia Matko Królowo za przeczytanie tego wiekopomnego dzieła ;)... Ten tytuł wrył mi się w pamięć na zawsze, nie ruszę choćbym na bezludnej wyspie tylko z tym wylądowała...Od razu zrobię ognisko :))
OdpowiedzUsuńPożytek by był ;D...
Usuńooooo paniulu! jak to dobrze, że przeczytałaś pierwsza, bo - wcześniej czy później - wtopiłabym i pieniądze, i czas
OdpowiedzUsuńno, nie polecam inaczej niż do czytania na głos w dobrym towarzystwie i dla, excusez, jaj, ale i tak nie wierzę, że można NAWET w ten sposób dać rade wiecej niż sto stron...
UsuńJezu, to chyba naprawdę gorsze od Michalak! Te fejkowe ciunże, te wielbłądy (ale u Michalak wątek z szejkiem i Malina Bogacką (?) był jeszcze gorszy), ta ignorancja wobec wszelkich grup społecznych... No i ofkors że Czarna dziewczyna musiała być Zuluską. W Afryce Subsaharyjskiej innych grup etnicznych nie ma.
OdpowiedzUsuńJest. Zaczynam podejrzewać, że istnieje MASA popularnej literatury gorszej niż Michalak, tylko Michalak ma silne parcie na bycie Gwiazdą i płaci za to opinią najgorszej.
UsuńA jest tam coś, ze tak naiwnie zapytam, o Egipcie? Piramidy jakieś,Nil Karnak moze?
OdpowiedzUsuńChomik
Pustynia. I uwagi o muzułmanach. I wycieczka rozklekotanym busem pełnym hałaśliwych miejscowych...
UsuńDziękuję za Twój trud czytania 😉 i niepolecenie …
OdpowiedzUsuńChciałam napisać "przyjemnośc po mojej stronie", ale się zawahałam :D...
UsuńChyba wiem, jak do tego doszło, że to coś zostało wydane. Z tego co się zorientowałam za wydanie tegoż dzieła stoi wydawnictwo Poligraf, które jest firmą specjalizującą się w self-publishingu, a konkretnie w tzw. vanity press. Oznacza to, że oni za opłatą autora wydrukują dosłownie wszystko, co się im podeśle, a tekst nie przechodzi żadnej redakcji ani korekty (podejrzewam, że całkiem możliwe, iż nikt tego nawet wcześniej nie czyta).
OdpowiedzUsuńByłoby to nawet pocieszające, niestety, ja rzecz czytałam wydaną przez legitne wydawnictwo (którego autorka jest gwiazdą i wydała u nich kolejne części utworu, który obecnie jest już trylogią).
UsuńWłaśnie potem się zorientowałam, że drugie wydanie było już w "prawdziwym" wydawnictwie, więc już nie mam mojego wytłumaczenia. O dziwo pomiędzy jednym a drugim wydaniem dzieło zwiększyło swoją objętość dwukrotnie. Czary jakieś.
Usuń