sobota, 27 lutego 2021

"Konkurenci sie pani pozbyli" Jacek Galiński

Pisanie recenzji czwartej części cyklu trochę mija się z celem.

Większość osób, które po tę czwartą część sięgną znają trzy poprzednie, co oznacza, że reklamowanie im kolejnej jest bez sensu. One już znają styl pisania autora, kupili świat przedstawiony, może nawet z okrzykami entuzjazmu na ustach, na kolejny odcinek przygód bohaterki czekają z zapartym tchem, po co im jakieś reklamy.

Tym, którzy serii nie znają nie ma sensu reklamować części czwartej, bo powinny zacząć od pierwszej, nie tylko dlatego, że warto jest sprawdzić, czy im sposób opowiadania historii przez autora odpowiada, ale także - a wręcz przede wszystkim - dlatego, że być może bez znajomości poprzednich tomów nie da się zrozumieć kolejnej części. 

Powyższe dotyczy również recenzentki, która, świadoma braków w lekturze, chwyciła z entuzjazmem (starsza pani na tropie, dziarska emerytka kontra świat, no, miodzio to być musi, nieprawdaż!) w bibliotece dwa pierwsze tomy i...

 O, rany, jakie to było NIE. Nie. I jeszcze raz po prostu - nie.

Raz, że językowo było dość słabo - dostawałam zadyszki, czytając te trzywyrazowe zdania, wystrzeliwane seriami...

Dwa, że postać głównej bohaterki jest straszliwie irytująca, co oczywiście samo w sobie nie jest niczym złym, pisarz ma prawo wykreować taką postać, jaką ma fantazję, jeśli ma fantazję, by uczynić bohaterką arogancką i wredną starszą panią, jego wola, zresztą wredne starsze panie w charakterze literackich detektywów mają potencjał. Chyba, że - i jest to, niestety, ten przypadek - są przy okazji po prostu głupie, a w niektórych zachowaniach żenujące. Zofia Wilkońska jest jak puzzelki złożone z najbanalniejszych, najbardziej prostackich stereotypów o starszych osobach i nie zgadzam się z opiniami powtarzającymi się w wielu recenzjach, jakoby "każdy z nas znał taką staruszkę". Nie. Nie każdy zna taką staruszkę. Natomiast każdemu zdarzyło się zetknąć w internetach albo prywatnych rozmowach z tekstami o "babciach, co umierają, ale magicznie ożywają, gdy widzą wolne miejsce w autobusie" albo "tych starych babach, co łażą po sklepach, zamiast w domu siedzieć", "moherowych babciach, co są takie roszczeniowe", "dziadkach, co myślą, że im się wszystko należy, bo mają te parę lat więcej", itepe, itede.  Zofia jest taka właśnie, jak starsze osoby z tych tekstów -  agresywnie roszczeniowa, bezczelna, wścibska (bogowie, dla mnie panna Marple była zbyt wścibska!!! na Zofię Wilkońską nie mam po prostu skali). A jeśli liczycie na to, że z biegiem zdań, z biegiem stron autor zmusi was do zastanowienia się nad przyczynami tej wredoty, ukaże drugie dno głupoty, sprawi, że uznacie, że stereotypowe postrzeganie ludzi jest krzywdzące - zapomnijcie o tym. Zamiast prób przełamania (do bólu banalnego) stereotypu dostajemy znak równości między egoizmem i bezczelnością a starością. I nic się za tym nie kryje, nie ma żadnej głębi, żadnej historii do opowiedzenia, żadnego tła, nic, po prostu nic.

I w tym momencie płynnie przechodzimy do trzy, czyli do tego szumnie zapowiadanego humoru - być może są osoby, które zaśmiewają się do łez czytając o starszej pani, macającej Afroamerykanina po włosach, bo nigdy jeszcze takich nie widziała, i traktującego go jak coś w rodzaju małpki (emerytowana nauczycielka!!! Współczuję głęboko jej uczniom), okradającej mieszkanie zamordowanego sąsiada, podczas gdy sam sąsiad z nożem w piersi tkwi na sedesie (niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu!), że o wspólnym oglądaniu porno przez porywacza i porwaną nie wspomnę, ale nie jest to typ humoru, który akurat ja poważam. Nie bawi mnie chamstwo. Uszczypliwość, sarkazm, spryt, przemyślność wynikająca z większego doświadczenia życiowego i specyficznych potrzeb - tak. Ale nie chamstwo, a ta bohaterka jest, po prostu, na wskroś chamska.

No i cztery - zagadka kryminalna rozwiązana przy pomocy jednego (słownie - JEDNEGO) zdania, deus ex machina szaleje jak wicher po stepie, wszyscy się pchają, by podarować bohaterce (nachalnej, aroganckiej i niesympatycznej, takiej, którą w realu by się wysłało do wszystkich diabłów po pierwszym wypowiedzianym przez nią zdaniu) dowody przestępstw, bo tak, wszystko się jej udaje, bo tak, zakończenie... może i ciut nieoczekiwane, ale bez jakiegokolwiek prawdopodobieństwa, wyjaśnienia, no cóż, też - bo tak.

Przy tym autor między wierszami poruszał (istotny!) problem samotności, ubóstwa i „przezroczystości” starszych ludzi, robił to moim zdaniem umiejętnie, doceniałam to, a raczej już, już zaczynałam doceniać, już, już zaczynałam myśleć, że może jednak, może coś, może ta książka nie jest tak bardzo "nie" jak mi się początkowo wydawało... i zawsze w tym momencie wkraczała pani Wilkońska, cała na biało, by okraść kolejną osobę, bo jej się przyda, a co zmarłemu po czekoladzie, albo zachwycić się własną błyskotliwością, że ach, jaka jest pomysłowa przeszukując śmietnik, a wszyscy, którzy na to patrzą mają szeroko otwarte oczy i opadnięte szczęki dlatego, że podziwiają jej przytomność umysłu i zazdroszczą jej inteligencji (tjaaaa...), albo rzucić jakąś złotą myślą, a we mnie duch upadał, fakt, że zaczynałam coś doceniać wypadał mi z pamięci i znowu pewna byłam tylko jednego.

Że NIE.
 

I że nie polecam. 

Ubogacona tym doświadczeniem przystąpiłam do lektury

 "Konkurenci się pani pozbyli" w niejakim popłochu.

W końcu troszkę głupio jest samej zgłosić się po egzemplarz recenzencki, po czym oznajmić, że książka nadaje się co najwyżej na podpałkę albo prezent dla nielubianej osoby (albo kłamać, ale tego na tym blogu nie ma i nie będzie).

No, nic, powiedziało się A, należy powiedzieć B, co sobie uświadomiwszy przystąpiłam do lektury i, o, bogowie. 

Doznałam zaskoczenia.

Przede wszystkim język uległ wyraźniej poprawie, kiedy pierwszy raz się zaśmiałam niemal się przestraszyłam, bo jednak nie była to reakcja towarzysząca mi podczas lektury pierwszych dwóch tomów. A tu nie dość, że złote myśli naszej Zofii bywały całkiem zabawne ("Miałam ochotę skręcić mu kark, choć nie wiedziałam, czy to możliwe w przypadku osób nieposiadających kręgosłupa" - przy tym nawet pierwszoklasista zauważy, że nie są to już zdania trzywyrazowe!), to znalazłam i takie, które kiedyś, gdy już wprowadzę w czyn plan produkowania makatek z błyskotliwymi cytatami z polskich pisarzy wyhaftuję sobie, zmieniwszy czas przeszły na teraźniejszy, żeby było bardziej dobitnie, oprawię i powieszę w widocznym miejscu ("Przed stoczeniem się w otchłań ratowało mnie tylko to, że nie było mnie stać na żadne nałogi").

Sama Zofia Wilkońska nie zmienia się zanadto, o, nie. Wciąż taka sama arogancka, wścibska i przekonana o własnej nieomylności i o tym, że cały świat wstrzymuje oddech, wpatrując się w nią z zazdrością i podziwem. Wciąż przepełniona niechęcią, by nie rzec nienawiścią do ludzi, wciąż nieżyczliwa, wciąż pozwalająca sobie na wiele (a, ukradnę kwiatki z klombu, co komu po kwiatkach, tak sobie nieużytecznie rosną w centrum miasta!). Ale jakoś to aż tak jak w poprzednich częściach nie razi, i nawet mam koncepcję, czemu.

Oto nasza Zofia idzie w politykę, z właściwa sobie bezkompromisowością  wkracza do sejmu jako przedstawicielka Polskiej Partii Emerytów, i podejrzewam, że na tle naszego dość bezlitośnie sportretowanego politycznego światka jej cechy charakteru po prostu się jakoś szczególnie nie wyróżniają. A nawet wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że Jackowi Galińskiemu się rysunek postaci nieco rozmył, ponieważ pani Wilkońska wykazuje się od czasu do czasu nietypową, jak na nią, empatią, współczuciem czy otwartością,stając się w tych chwilach, jak mniemam, reprezentantką poglądów autora.

Polityczne bagienko, w którym taplamy się wraz z bohaterką, jest bardzo nasze i nie raz, nie dwa, złapałam się na myśli, że bardzo jestem ciekawa, jak się ta książka zestarzeje. Gdy już minie te parę lat, dzisiejsze afery zostaną zastąpione nowymi, ci, co teraz brylują na salonach odejdą, nadejdą jacyś nieznani nam dziś nowi... czy przyszli czytelnicy zrozumieją wszelkie puszczone do nich oczka, czy będą potrafili rozszyfrować, "co autor miał na myśli"? Ba, miewałam wrażenie, że nawet dzisiejsi czytelnicy - zwłaszcza ci, którym, jak niżej podpisanej, z polityką niekoniecznie jest po drodze - mogą mieć problemy ze zrozumieniem, kto jest w tej książce kim. Czy po latach okaże się, że można czytać tę powieść jako satyrę na politykę, jako tragikomiczną parodię, równie dobrze pasującą do każdej rzeczywistości, czy przeciwnie, gdy rzeczywistość się zmieni z książki nie zostanie wiele? Naprawdę jestem ciekawa.

Zagadka kryminalna... cóż, jak zwykle. Trochę nie rozumiem, czemu te książki są nazywane "komediami kryminalnymi", skoro kryminału w nich tyle, co kot napłakał. Niby jest trup, ale nie wiadomo, czy była zbrodnia, do połowy książki nie zajmuje się tym nawet sama bohaterka, a jak się już zaczyna zajmować to, pyk! - i mamy rozwiązanie, owszem, osoba sprawcy może zaskoczyć, ale... no, cóż, wszelkie moje zastrzeżenia z opisu części pierwszej pozostają w mocy.

Podsumowując - osób, które czytały poprzednie części nie zachęcam, ponieważ prawdopodobnie nie muszę. Osobom, które nie czytały radzę zacząć od pierwszej części. Może się okazać, że Zofia Wilkońska jest bohaterką z ich bajki, i że doskonale czują się w wykreowanym przez Jacka Galińskiego świecie, w których autor co i rusz puszcza do nich oko. Może się okazać, że nie jest. Zawsze lepiej sprawdzić to na tomie pierwszym, nie czwartym.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu WAB (zapewniając jednocześnie, że nie zdziwię się, jeśli już nikt nigdy nie zaproponuje mi kolejnego).

15 komentarzy:

  1. No pacz, Pani;) Ja po przeczytaniu 2 pierwszych części (dawno temu zamówiłam sobie pod choinkę, zachęcona jakąś recenzją), odłożyłam nieco zdegustowana oba tomy na tył półki, na takież pozycje przeznaczony, zaś pozostałych części nie miałam już ochoty brać do ręki... Natomiast, nawiązując do tematu komedii kryminalnych, ostatnio w księgarni mocno zastanawiałam się nad zakupem książek Karoliny Morawieckiej - jednak duch Panny Marple krąży nade mną uparcie - więc historie o kolejnej starszej pani z zacięciem kryminalnym są dla mnie nieodparcie kuszące...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, wiesz, ja na Goodreads oceniłam ostatni tom na dwie (na pięć)gwiazdki, a na Lubimyczytać na cztery (na dziesięć), więc nie ma szału :). Tyle tylko, że zauważam zmianę języka na plus, i bohaterki nie miałam ochoty zabić na każdej stronie, a zaledwie na co trzeciej (z powodów wyżej opisanych) :D.

      Nie czytałam Karoliny Morawieckiej, ale z tego co słyszałam to... no, jakbyś się chciała zapoznać, to raczej wypożycz. Bo może się okazać, że to, co słyszałam, to była prawda ;).

      Usuń
  2. Ja kupiłam część pierwszą nieopatrznie, raczej nie planuję kontynuacji lektury, nawet jak język się zmienił. Nie moja bajka... Wolę profesorową Szczupaczyńską, chociaż po ostatnim tomie zaczęłam się zastanawiać, kiedy autorom się felietony Boya skończą.
    Morawiecką raczej wypożycz, ale tylko jak koniecznie musisz, brzmi dobrze w opisie, w praktyce... Kiepawe nawet jako książka kucharska, a rozterki moralne bohaterki nie umiejącej ciasta upiec (choć w innych dziedzinach kulinarnym geniuszem jest) męczące do granic możliwości. Lubię gotować i myślałam, że będzie to coś fajnego, więc podeszłam z maksimum życzliwości, ale nie zdzierżyłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, to dziękuję Wam, dobre kobiety, jednak intuicja mnie powstrzymała przed zakupem Morawieckiej (w księgarni przeleciałam wzrokiem po kilku stronach, nie porwało mnie zbyt, ale kusiły mnie okolice, w których toczy się akcja - dosłownie rzut beretem ode mnie;) Zapisałam się więc w bibliotece:)))

      Usuń
    2. Wiesz zawsze kwestia gustu oczywiście, ja też lubię kryminały dziejące się "gdzieś", w konkretnych uwarunkowaniach lokalnych (choć akurat pochodzę z zupełnie innego regionu) i to mnie poza kulinariami pociągnęło przy Morawieckiej. Ale niestety najwyraźniej nie każdy, kto ma czas i ochotę może stworzyć dobrą powieść kryminalną :-)

      Usuń
    3. Z wyżyn mojego doświadczenia (trzy tomy Marcela, nie w kij dmuchał) napiszę ci, że uleganie pokusie, by przeczytać coś, co dzieje się w znanej okolicy może się okrutnie zemścić ;D.

      Biblioteka to zawsze dobra opcja.

      Usuń
    4. Aaa, co do twojej lektury to nie poszła na marne, gdyż:
      a) zaoszczędziła mi kasy, albowiem mogłam to kupić, Toruń zawsze mi się podobał; jednakowoż nawet nie znając tego miasta dobrze, zapewne wyłapałabym inne wady owej prozy, z lekka obrażające intelekt czytelnika.
      b) czytając recenzję popłakałam się ze śmiechu i chyba nie tylko ja :-)

      Usuń
  3. Chyba próbowałam pierwszą część czytać a może nie wyszłam poza opis, nie pamiętam już. Akurat teraz w ebookach mam dostęp do 3 pierwszych tomów ale tym bardziej nie skorzystam.

    Ale muszę zauważyć, że moje wrażenia, gdy patrzę na portret bohaterki na okładce idealnie pokrywają się z przytoczonym tu opisem.

    sąsiadka z kl c
    ps. wydaje mi się, że teraz(od jakiegoś roku, dwóch lat) chyba po prostu komedia kryminalna jest na fali wznoszącej, coraz więcej się ich wydaje i chyba słowem kluczem jest komedia a kryminał jest tylko dodatkiem. Tylko niestety za ilością książek nie idzie jakość treści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że coś jest na rzeczy z tą komedią kryminalną, rzeczywiście dobrze nazwałaś zjawisko. Nie byłoby to nawet takie złe, bo przyznam, że dla mnie np. ponure kryminały skandynawskie to nie to, a takie kryminały humorystyczne typu WCZESNA Chmielewska (caps lock zamierzony, podkreślam "wczesna") to ja chętnie. Tylko coraz więcej mocno wtórnego chłamu i w rezultacie ani komedia ani kryminał.

      Usuń
    2. Tak rzeczywiście jest, piszę o swoistej modzie na komedie kryminalne, na które zresztą rzuciłam się chętnie, bo lubię gatunek. Po czym okazało się, że lubię nie gatunek, a WCZESNĄ Chmielewską po prostu... z pozostałych (sześciu czy siedmiu bodajże) autorów komedii kryminalnych pięciu to było IMHO totalne nieporozumienie.

      W dodatku rzeczywiście nie są to kryminały, tylko po prostu "ballada z trupem, z trupem ballada". Owszem, są zwłoki i już. Śledztwa opisane byle jak (albo wcale), rozłażące się w szwach okoliczności, w krańcowych przypadkach autor zapomina, że ma gdzieś nieboszczyka... Ja uparcie uważam, ze kryminał to trudny gatunek wymagający żelaznej dyscypliny, na poluzowanie tej dyscypliny w przypadku komedii przymykam oko, ale są granice.

      Usuń
    3. 100% zgody w sprawie kryminału jako trudnego gatunku, to wcale nie jest takie proste, żeby tę zagadkę kryminalną skonstruować. Taka np. Agatha Christie tę zdolność miała, pomimo nadmiernych ciągot do zbiegów okoliczności. A ludziom jakoś się wydaje, że jest to jednak proste , a co więcej, że fakt, iż utwór jest humorystyczny usprawiedliwia niechlujstwo i brak elementarnej logiki.

      Usuń
    4. i ja jestem team wczesna Chmielewska :-)))

      Usuń
  4. Bardzo fajna recenzja,ale czytać nie mam ochoty..
    Ostatnio pożyczyłam książki z cyklu Agatha Raisin i to jest do przeczytania,ale bohaterka też nie jest zbyt sympatyczna.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielki <3. Jak również rozumiem :), także po to jest ta recenzja!

      Jeśli trafie na Agathę w bibliotece to pewnie spróbuję, ale polować specjalnie nie będę - zbyt wiele rozbieżnych opinii, niektóre bardziej zniechęcające niż zachęcające.

      Usuń
  5. NO,w mojej są chyba wszystkie tomy,a że teściowa lubi kryminały..
    ale żadne arcydzieło,fakt.
    A"Zabójców bażantów" też nie będę polecać,bo ponure.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń