Coś się w Królowej Matce zbierało już rok temu.
Prawie dokładnie rok temu, w poście na zupełnie inny temat, pisała:
"Jakoś tak ostatnio zauważyła u siebie Królowa Matka przesyt. Nie, nie świętami. Całą tą otoczką. Tymi reklamami, atakującymi zza każdego węgła, tym wmawianiem, że musi jeszcze to, czy tamto, to kupić, tego pragnąć, to zrobić, bez tego czuć się nieszczęśliwą, tym dopełnić święta, bo inaczej będą nieudane i czegoś im będzie brakować. "Przecież - pomyślała pewnego dnia nie bez zdziwienia Królowa Matka - przecież ja niczego takiego nie potrzebuję". Mimochodem zaczęła w swoich skierowanych do rodziny wypowiedziach przemycać pogląd, że może by tak tym razem bez szału ciał i uprzęży, skromnie, jeden prezent na głowę i choinka ubrana w pierniczki, rękodzieło i kupowanie od rzemieślników zamiast chodzenia po wielkich sklepach i nakręcania się na "a właściwie to na choince wyglądałoby super!" oraz "nie muszę, ale chcę". Jej własne Potomki wpasowały się łagodnie w tę tendencję, odpowiadając na pytanie, co chciałyby dostać na święta: "Nic. My wszystko mamy, mamusiu" i Królowa Matka kątem zmęczonego mózgu pomyślała nawet, że przypadkiem udało jej się chyba wychować całkiem szczęśliwych ludzi".
W tym roku poszła w swoich przemyśleniach jeszcze dalej, może dlatego, że jest mniej zmęczona.
Pewnego wieczora, cztery dni temu, gdy - ku jej najszczerszemu zaskoczeniu - okazało się, że tak zręcznie z Panem Małżonkiem pokierowali robieniem świątecznych zakupów, że zostało im jedynie nabycie piasku dla kota i cała rodzina weszła do centrum handlowego z lekką duszą i sercem, przemykając między tłumami goniącymi nie-wiadomo-za-czym z obłędem w oczach, rozwianym włosem i napięciem widocznym w każdej linii ciała jak istoty z zupełnie innego świata, Królowa Matka rozejrzała się po wspomnianym centrum i pomyślała "Och".
Jej dzieci wznosiły oczęta w górę oraz okrzyki zachwytu, ciągnęły Królowa Matkę za rękaw i pokazywały tu gwiazdkę, tam choinkę, a gdzie indziej falę migoczących śnieżynek spływających z sufitu, w tle śpiewał - i to jak! - chór Zespołu Szkół Muzycznych zbierający fundusze na Studniówkę, a Królowa Matka zastanowiła się, kiedy się zestarzała tak bardzo, że przestało ją to cieszyć.
A może nie tyle przestało cieszyć, co zachwycać. Kiedy zrobiło się z nią coś takiego, że przestała odczuwać (albo przyznawać się) zachwyt na widok tych migotań i feerii barw. Albo przestała ją zauważać. Gdyż jest dorosła i widzi poetykę kiczu, a kogo by zachwycała poetyka kiczu, już nie mówiąc o tym, że trzeba jeszcze kupić mak i orzechy, i ostatnie prezenty, i zrobić rozpiskę, co, kto i kiedy sprząta, a nie zachwycać się jakąś tam komercjalizacją. A w ogóle to dorosły, przytomny człowiek nie przyzna się przecież głośno, że mu się podoba ten szał światełek i przechodzenie pod tunelem owiniętym lampeczkami iskrzącymi się srebrem, z gdzieniegdzie przebłyskującą błękitną gwiazdką.
No więc, Szanowni Czytelnicy, będzie coming out - Królowej Matce się podoba.
Chociaż nie zawsze o tym pamięta.
Jadąc do Domu w Dziczy i głośno licząc z Potomkami kolejne świątecznie przybrane domy przypomniała sobie Królowa Matka siebie samą sprzed lat. Siedmio-, ośmio-, dziewięcioletnią, liczącą z rodzicami, w którym oknie pojawiła się już choinka. Co roku uczestnicząca w mini-konkursie bez nagród, kto pierwszy zobaczy w czyimś oknie ubrane, oświetlone drzewko.
Dziś rano, gdy Potomki Starsze i Pan Małżonek wyjechali już do miasta, do swych uczelni i zakładów pracy, do łóżka Królowej Matki wślizgnął się Pompon Starszy, lodowatymi stópkami wbił się w jej łydkę, "Mogę pospać z tobą, mama? Nie będę gadał". Identycznie robiła sześcioletnia Królowa Matka, budząc się o świcie, gdy rodzice wychodzili do pracy, na palcach, żeby nie obudzić dzieci. Patrzyła na smugę światła pod drzwiami własnego pokoju, słuchała szmerów ściszonych głosów, trzask drzwi, chlap, chlap, chlap, na bosych stopach człapała do kuchni, do babci, za oknem powoli świtało, chłód przemykał szczelinami w oknie, magia drżała w powietrzu, serce śpiewało z radości, szły święta.
Właściwie tylko tego by chciała. Żeby za lat ...-dzieścia albo ...-dzieści jej dzieci przypominały sobie, jak liczyły z rodzicami świecące renifery w cudzych ogródkach. Albo lukrowały pierniczki. Stawiały w oknie świece. Dmuchały na krzesło, zanim siedliśmy do wigilijnej wieczerzy.
Straszliwie bezsensowne wydało się Królowej Matce to uleganie presji, że trzeba więcej, bardziej, drożej, czyściej. Więcej kupić, lepiej wypucować okna, bardziej sprzątać. Koniecznie dopilnować rytuałów, w które się nie wierzy, albo których sens zagubiło się lata temu, albo które w ogóle nigdy nie miały znaczenia, tylko się je wykonywało, bo tak, bo wszyscy tak robią. Wplątani w tę rozpaczliwą sieć tradycji, społecznych oczekiwań, komercjalizacji, którą się gardzi, ale której się poddaje, bo trzeba, bo wszyscy, bo: patrz wyżej.
"Nienawidzę świąt" - mówi się potem. Tego zmęczenia, tego starania się dla dwóch godzin wieczerzy, tej napinki, tych nasiadówek z ciociami i wujkami, którzy znów będą się do wszystkiego przyczepiać, i w dodatku na pewno zaraz się wszyscy pokłócimy o politykę. Znów się dałam wmanewrować w tę gonitwę. Jak kto głupi. Nienawidzę tego, nienawidzę.
No więc nic z tego, nie w przypadku Królowej Matki.
Królowa Matka ma w tym roku (i ma nadzieję, że przejdzie jej to na rok następny, i następny, i jeszcze kolejne) w głębokiej obojętności to, czego oczekuje od niej świat w kwestii obchodzenia świąt.
Zamierza je obchodzić duchowo. Tak się je przecież powinno obchodzić, prawda? Przede wszystkim tak. Duchowo - co wcale nie znaczy, a przynajmniej nie musi znaczyć, religijnie. Świętować odejście ciemności i nadejście światła. Świętować czas, gdy zawiesza się codzienność. Świętować czas, gdy nadchodzi Nowe. Przyjąć je z nadzieją.
Zamierza się zachwycać.
Zamierza się dzielić*.
Zamierza się brudzić mąką, kleić od ciasta i lukru, plątać ozdoby, wypatrywać pierwszej gwiazdy, zaglądać sąsiadom do ogrodów, żeby zobaczyć, jakie zainstalowali dekoracje, i zachwycać się nimi, przydeptując swoją dorosłą "ależ-to-kicz" część jestestwa. Jeść orzechy i jabłka, mieszać ziarna i miód na kutię. Zapraszać duchy przodków i jak najbardziej żywych przyjaciół do stołu. Pokłócić się przy klejeniu wigilijnych pierogów - to też jest w jej domu tradycja ;).
Zamierza się cieszyć.
Zresztą.
"Mamo - mówi Pompon Młodszy, chwilę przedtem w skupieniu oglądając świąteczną reklamę, aż przelewającą się od dobrobytu pod choinką i paczek we wszystkich rozmiarach - ja wiem, co w świętach jest najważniejsze. Magia świąt. I żeby być ze swoją rodziną".
"Najlepsze jest oczekiwanie - mówi Potomek Starszy z rozmarzeniem w oczach. - Pakowanie prezentów. Ubieranie choinki. Lepienie pierogów, malowanie pierniczków. Śpiewanie kolęd, po prostu uwielbiam. To są najpiękniejsze chwile, zanim się w ogóle spojrzy na prezenty".
Słowem, coś tam się Królowej Matce w temacie prania młodocianych mózgów udało osiągnąć.
Święta idą.
Cieszmy się.
* A propos "dzielić się" to pewne rzeczy nie zmieniły się od zeszłego roku i od zeszłorocznego wpisu. Królowej Matce udało się przeforsować swoją zeszłoroczną koncepcję "mniej znaczy lepiej" w temacie prezentów, co oznacza, że na dzielenie się też starczyło.
Ma nadzieję, że starczy i Wam, Kochani.
https://www.facebook.com/events/1824502567624210/
Najlepszych Świąt, jakich możecie sobie życzyć!
Prawie dokładnie rok temu, w poście na zupełnie inny temat, pisała:
"Jakoś tak ostatnio zauważyła u siebie Królowa Matka przesyt. Nie, nie świętami. Całą tą otoczką. Tymi reklamami, atakującymi zza każdego węgła, tym wmawianiem, że musi jeszcze to, czy tamto, to kupić, tego pragnąć, to zrobić, bez tego czuć się nieszczęśliwą, tym dopełnić święta, bo inaczej będą nieudane i czegoś im będzie brakować. "Przecież - pomyślała pewnego dnia nie bez zdziwienia Królowa Matka - przecież ja niczego takiego nie potrzebuję". Mimochodem zaczęła w swoich skierowanych do rodziny wypowiedziach przemycać pogląd, że może by tak tym razem bez szału ciał i uprzęży, skromnie, jeden prezent na głowę i choinka ubrana w pierniczki, rękodzieło i kupowanie od rzemieślników zamiast chodzenia po wielkich sklepach i nakręcania się na "a właściwie to na choince wyglądałoby super!" oraz "nie muszę, ale chcę". Jej własne Potomki wpasowały się łagodnie w tę tendencję, odpowiadając na pytanie, co chciałyby dostać na święta: "Nic. My wszystko mamy, mamusiu" i Królowa Matka kątem zmęczonego mózgu pomyślała nawet, że przypadkiem udało jej się chyba wychować całkiem szczęśliwych ludzi".
W tym roku poszła w swoich przemyśleniach jeszcze dalej, może dlatego, że jest mniej zmęczona.
Pewnego wieczora, cztery dni temu, gdy - ku jej najszczerszemu zaskoczeniu - okazało się, że tak zręcznie z Panem Małżonkiem pokierowali robieniem świątecznych zakupów, że zostało im jedynie nabycie piasku dla kota i cała rodzina weszła do centrum handlowego z lekką duszą i sercem, przemykając między tłumami goniącymi nie-wiadomo-za-czym z obłędem w oczach, rozwianym włosem i napięciem widocznym w każdej linii ciała jak istoty z zupełnie innego świata, Królowa Matka rozejrzała się po wspomnianym centrum i pomyślała "Och".
Jej dzieci wznosiły oczęta w górę oraz okrzyki zachwytu, ciągnęły Królowa Matkę za rękaw i pokazywały tu gwiazdkę, tam choinkę, a gdzie indziej falę migoczących śnieżynek spływających z sufitu, w tle śpiewał - i to jak! - chór Zespołu Szkół Muzycznych zbierający fundusze na Studniówkę, a Królowa Matka zastanowiła się, kiedy się zestarzała tak bardzo, że przestało ją to cieszyć.
A może nie tyle przestało cieszyć, co zachwycać. Kiedy zrobiło się z nią coś takiego, że przestała odczuwać (albo przyznawać się) zachwyt na widok tych migotań i feerii barw. Albo przestała ją zauważać. Gdyż jest dorosła i widzi poetykę kiczu, a kogo by zachwycała poetyka kiczu, już nie mówiąc o tym, że trzeba jeszcze kupić mak i orzechy, i ostatnie prezenty, i zrobić rozpiskę, co, kto i kiedy sprząta, a nie zachwycać się jakąś tam komercjalizacją. A w ogóle to dorosły, przytomny człowiek nie przyzna się przecież głośno, że mu się podoba ten szał światełek i przechodzenie pod tunelem owiniętym lampeczkami iskrzącymi się srebrem, z gdzieniegdzie przebłyskującą błękitną gwiazdką.
No więc, Szanowni Czytelnicy, będzie coming out - Królowej Matce się podoba.
Chociaż nie zawsze o tym pamięta.
Jadąc do Domu w Dziczy i głośno licząc z Potomkami kolejne świątecznie przybrane domy przypomniała sobie Królowa Matka siebie samą sprzed lat. Siedmio-, ośmio-, dziewięcioletnią, liczącą z rodzicami, w którym oknie pojawiła się już choinka. Co roku uczestnicząca w mini-konkursie bez nagród, kto pierwszy zobaczy w czyimś oknie ubrane, oświetlone drzewko.
Dziś rano, gdy Potomki Starsze i Pan Małżonek wyjechali już do miasta, do swych uczelni i zakładów pracy, do łóżka Królowej Matki wślizgnął się Pompon Starszy, lodowatymi stópkami wbił się w jej łydkę, "Mogę pospać z tobą, mama? Nie będę gadał". Identycznie robiła sześcioletnia Królowa Matka, budząc się o świcie, gdy rodzice wychodzili do pracy, na palcach, żeby nie obudzić dzieci. Patrzyła na smugę światła pod drzwiami własnego pokoju, słuchała szmerów ściszonych głosów, trzask drzwi, chlap, chlap, chlap, na bosych stopach człapała do kuchni, do babci, za oknem powoli świtało, chłód przemykał szczelinami w oknie, magia drżała w powietrzu, serce śpiewało z radości, szły święta.
Właściwie tylko tego by chciała. Żeby za lat ...-dzieścia albo ...-dzieści jej dzieci przypominały sobie, jak liczyły z rodzicami świecące renifery w cudzych ogródkach. Albo lukrowały pierniczki. Stawiały w oknie świece. Dmuchały na krzesło, zanim siedliśmy do wigilijnej wieczerzy.
Straszliwie bezsensowne wydało się Królowej Matce to uleganie presji, że trzeba więcej, bardziej, drożej, czyściej. Więcej kupić, lepiej wypucować okna, bardziej sprzątać. Koniecznie dopilnować rytuałów, w które się nie wierzy, albo których sens zagubiło się lata temu, albo które w ogóle nigdy nie miały znaczenia, tylko się je wykonywało, bo tak, bo wszyscy tak robią. Wplątani w tę rozpaczliwą sieć tradycji, społecznych oczekiwań, komercjalizacji, którą się gardzi, ale której się poddaje, bo trzeba, bo wszyscy, bo: patrz wyżej.
"Nienawidzę świąt" - mówi się potem. Tego zmęczenia, tego starania się dla dwóch godzin wieczerzy, tej napinki, tych nasiadówek z ciociami i wujkami, którzy znów będą się do wszystkiego przyczepiać, i w dodatku na pewno zaraz się wszyscy pokłócimy o politykę. Znów się dałam wmanewrować w tę gonitwę. Jak kto głupi. Nienawidzę tego, nienawidzę.
No więc nic z tego, nie w przypadku Królowej Matki.
Królowa Matka ma w tym roku (i ma nadzieję, że przejdzie jej to na rok następny, i następny, i jeszcze kolejne) w głębokiej obojętności to, czego oczekuje od niej świat w kwestii obchodzenia świąt.
Zamierza je obchodzić duchowo. Tak się je przecież powinno obchodzić, prawda? Przede wszystkim tak. Duchowo - co wcale nie znaczy, a przynajmniej nie musi znaczyć, religijnie. Świętować odejście ciemności i nadejście światła. Świętować czas, gdy zawiesza się codzienność. Świętować czas, gdy nadchodzi Nowe. Przyjąć je z nadzieją.
Zamierza się zachwycać.
Zamierza się dzielić*.
Zamierza się brudzić mąką, kleić od ciasta i lukru, plątać ozdoby, wypatrywać pierwszej gwiazdy, zaglądać sąsiadom do ogrodów, żeby zobaczyć, jakie zainstalowali dekoracje, i zachwycać się nimi, przydeptując swoją dorosłą "ależ-to-kicz" część jestestwa. Jeść orzechy i jabłka, mieszać ziarna i miód na kutię. Zapraszać duchy przodków i jak najbardziej żywych przyjaciół do stołu. Pokłócić się przy klejeniu wigilijnych pierogów - to też jest w jej domu tradycja ;).
Zamierza się cieszyć.
Zresztą.
"Mamo - mówi Pompon Młodszy, chwilę przedtem w skupieniu oglądając świąteczną reklamę, aż przelewającą się od dobrobytu pod choinką i paczek we wszystkich rozmiarach - ja wiem, co w świętach jest najważniejsze. Magia świąt. I żeby być ze swoją rodziną".
"Najlepsze jest oczekiwanie - mówi Potomek Starszy z rozmarzeniem w oczach. - Pakowanie prezentów. Ubieranie choinki. Lepienie pierogów, malowanie pierniczków. Śpiewanie kolęd, po prostu uwielbiam. To są najpiękniejsze chwile, zanim się w ogóle spojrzy na prezenty".
Słowem, coś tam się Królowej Matce w temacie prania młodocianych mózgów udało osiągnąć.
Święta idą.
Cieszmy się.
Pierwsza choinka w Domu w Dziczy, AD 2004 :). Rośnie w ogrodzie do dziś. |
* A propos "dzielić się" to pewne rzeczy nie zmieniły się od zeszłego roku i od zeszłorocznego wpisu. Królowej Matce udało się przeforsować swoją zeszłoroczną koncepcję "mniej znaczy lepiej" w temacie prezentów, co oznacza, że na dzielenie się też starczyło.
Ma nadzieję, że starczy i Wam, Kochani.
https://www.facebook.com/events/1824502567624210/
Najlepszych Świąt, jakich możecie sobie życzyć!
Z jakiego powodu dmucha się na krzesło? Pytam, bo pierwszy raz słyszę o takim zwyczaju.
OdpowiedzUsuńDla Królowej Matki i dla jej rodziny, oczywiście też, przesyłam serdeczne życzenia. :)
Żeby nie usiąść na duchu przodka, który być może tej nocy nawiedza swą rodzinę. Z tego też powodu nie powinno się - raz usiadwszy - wstawać od stolu. Ale jeśli to się zdarzy w Domu w Dziczy każdy powrót do stołu z nową potrawą czy jakimiś przyprawami witane jest zbiorowym rykiem z wszystkich gardeł: "Dmuchaj!!!" :)
UsuńI, oczywiście, dziękuję za życzenia! Nawzajem!!!
UsuńPięknych i pełnych magii świąt życzę 😊
OdpowiedzUsuńKrólowo moja cóż rzec po takim magicznym wpisie? Mnóstwa radosnych chwil, iskierek w oczach dzieci i rodzinnej radości w te Święta dla Was wszystkich od nas wszystkich;)
OdpowiedzUsuńBłogości!
OdpowiedzUsuńPrzyznam cichutko, ze ja tez lubie ten swiecaco - blyszczacy kicz. Jesli ktos go za mnie wyciagnie i strategicznie pozawiesza. Sama bowiem rzucilam kilka nieparlamentarnych slow, kiedy rozplatywalam trzy rozne sznury swiatelek, w celu omotania nimi plotka przed domem.
OdpowiedzUsuńZa to wieczorem siedzialam z nosem przy szybie razem z Potworkami, podziwiajac ich blask. :)
Szczescia i radosci na Swieta i na kazdy dzien Nowego Roku.
OdpowiedzUsuńSzczescia i radosci na Swieta i na kazdy dzien Nowego Roku.
OdpowiedzUsuńJaka szkoda, że moja rodzina chętnie i namiętnie bierze udział w tym bydlęcym (już nawet nie owczym) pedzie... Gdy założę własny dom, zamierzam brać przykład z Królowej.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, przypomniały mi się słowa mojego nauczyciela religii, księdza. Że on nawet woli taki mniej wysprzątany dom, z jakimś zapomnianym kubkiem po herbacie et cetera, bo taki idealnie wysprzątany dom jest po prostu sztuczny. I że przecież nie o tę całą fasadę chodzi.
Co do fasad, to ostatnio z moją przyjaciółką rozmawiałam na temat takich ludzi-fasad. W sumie to o takim typie kobiet, ale zasadę można odnieść do wszystkich. Idealny makijaż, ubrania jak spod igły, ich życie też idealne: chłopak/narzeczony, dusza towarzystwa, rządzi wszędzie gdzie się pojawi, wszędzie jej pełno, wszystko wie najlepiej. Tacy ludzie niezbyt wzbudzają zaufanie, a ja przy nich czuję się wręcz wydrenowana...
A ja sprzątam,mam cudowny porządek i jestem z tego dumna. I ne uważam,żeby było w tym coś sztucznego.A ksiądz ani sam nie sprząta ani domu raczej nie ma,wiec cóż za ekspert?
UsuńChomik