wtorek, 23 lutego 2016

Bajka na dobranoc

Królowa Matka wraca z pracy.

W tym miejscu autobus zawsze dlugo stoi, bo i podróżnych wpuszcza/wypuszcza, i czeka na zmianę świateł.

Królowa Matka siedzi z opartą o szybę głową, przemielona, wypluta, wyczerpana kaszlem, katarem, bólem zatok, mówieniem do dziatwy, która niekoniecznie słucha, dyżurami, hospitacjami, obolała, słabiutka jak szczenię - i patrzy. Bezmyślnie patrzy, bo w tym stanie nie jest zdolna do wyprodukowania choćby jednej myśli, patrzy zahaczając okiem o pierwszy duży obiekt, który się trafia na linii miedzy jej oczami a horyzontem.

Facet.

Na środku apoplektycznego oblicza nos, przypominający dorodnego pomidora kształtem i wyglądem. Rozszerzone pory widać wyraźnie nawet z tej odległości, w której siedzi Królowa Matka. I fioletowe żyłki na policzkach, i czerwone, popękane naczyńka krwionośne. Przekrwione oczy wpatrzone w nieokreślony punkt w przestrzeni, oblicze typu "oj, nie wraca ci on z kina".

Naokoło łysiny - kępki jasnych, rzadkich włosów. Raczej dawno nie mytych. W posklejanych kosmykach sterczą na wszystkie strony.

Wielki. Zajmuje połowę ławeczki przystankowej, na której siedzi samotnie, ale coś Królowej Matce mówi, że gdyby byl drobniutki jak koliberek, to też nikt by obok niego nie siedział.

Zaniedbany, żeby użyć łagodnego slowa. W jakiejś koszuli czy bluzie, nie dopinającej się na ogromnym brzuszysku, wyświechtanej kurteczce z przykrótkimi rękawami, z których wystają łapy, kudłate, ogromne, zakończone dłońmi jak bochny. W spodniach, też przykrótkich, w rozdeptanych półbutach, wsuniętych na gołe, opuchnięte stopy. Od pierwszego rzutu oka widać, że nie spędza mu z powiek snu kwestia, czy te koszulo-bluzy, spodnie, buty, kusa kurteczka - to w rzucik, to w kratkę, to w fioletach, to szaro-bure, a tamto z żóltymi elementami - do siebie pasują kolorem czy fasonem, no, fason to jest w ogóle chyba rzecz raczej rzadko zaprzątająca mu głowę.

Podobnie jak higiena. Wszystkie ubrania wygladają na mocno nieświeże, pewnie nie pachną zbyt pięknie, jeśli wnioskować po pustce, wytworzonej wokół niego przez innych czekających na przystanku ludzi. Są stare i zużyte.

On też.

Siedzi, kamiennie nieruchomy, i patrzy w dal.

Nagle drga, sięga za pazuchę przyciasnej kurteczki i wyciąga zza niej worek z szarego papieru. W środku worka charakterystyczny, podłużny kształt, opakowanie fachowo zwinięte.

O, miga zbłąkana myśl w głowie Królowej Matki, chłopak, jak widać, zna przepisy, wie, że jak chce się napić w miejscu publicznym, powinien mieć napój estetycznie ukryty przed wścibskimi oczami Straży Miejskiej, brawo, widać, że się przejmuje.

Ale mężczyzna rozwija szary papier. Wyciąga z niego swoją butelkę i podnosi ją do oczu.

To nie butelka.

Facet trzyma przed twarzą podłużny, wąski woreczek napełniony wodą, niemal zupełnie ginący w jego ogromnych łapskach.

W środku pływa mieniąca się tęczowo złota rybka, ciągnąca za sobą zachwycający welon ogona. Wygląda jak uchwycony magicznym sposobem promień słońca.

Facet uśmiecha się. Wskazującym palcem delikatnie gładzi folię worka. Ostrożnie pakuje go z powrotem do szarej torebki, zawija ją starannie, z namaszczeniem ukrywa za pazuchą kurtki. Znów nieruchomieje.

Autobus rusza.

Facet zostaje sam na swojej ławce, ze wzrokiem ponownie utkwionym w nieokreśloną dal.




Gdyby Królowa Matka była na tym przystanku, usiadłaby obok niego.

28 komentarzy:

  1. Królowo Matko każdy człowiek ma jakąś złotą rybkę, tylko niektórzy bardzo głęboko ukrytą, tak że nieraz wydaje się że nie da się jej odszukać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło czasem zobaczyć ją na własne oczy :).

      Usuń
  2. Jak Królowa Matka to robi, że czytając tekst o tym panu, nieco hmm... osobliwym, łzy do oczu mi napłynęły... i po co mi to było z rana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszenie jest dobre o każdej porze dnia :D!

      Usuń
  3. Królowo Matko, bardzo się cieszę, że już udało Ci się spionizować. Zuch z Ciebie! A bajka śliczna. Kiedyś przeżyłam podobny dysonans poznawczy - w tramwaju zasiadł młodzian, co to kark mu się z barkami zlewa, a główka mikra. Za to tatuaży od licha. I miał psa. A raczej tulił go czule do łona. Był to drżący jak osika grzywacz chiński. Od czasu do czasu jego pan czule szeptał coś do wachlarzowatych uszek, gładząc przy tym łapą jak bochen wyrośniętego chleba łysy grzbiecik. Ócz oderwać nie mogłam. No normalnie się wzruszyłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna bajka.
    Mnie tak rozczula widok staruszków, którzy o lasce drepczą przez trawnik do piwnicznych okienek, by tam - pokonując sztywność stawów wszystkich - schylać się pomalutku i stawiać jedzenie dla kotków piwnicznych. Saszetkę lub puszeczkę z Biedronki, za pieniądze wysupłane z nędznej emeryturki. Albo ziarno sypią ptakom.
    Ileż ci ludzie się nasłuchają cierpkich uwag, czasem obelg, a oni po prostu chcą się spotkać ze swoimi przyjaciółmi - czasem jedynymi, jakich mają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że mnie ogólnie rozczula widok staruszków :). Bardzo lubilam tych, z którymi w szpitalu leżalam (byłam na caluśkim oddziale najbardziej gówniarzowatą gówniarą :)), możliwe, że od wtedy zrobilo mi się to nieodwolalnie.

      Usuń
  5. A ja zazdroszczę. We mnie ostatnio walą dysonanse zupełnie przeciwne. Miła staruszka dokarmiająca bezdomne kotki pasztetową pracowicie wymieszaną z tłuczonym szkłem. Sympatyczny młodzian ukrywający się na klatce schodowej z łapczywie palonym papierosem i straszący policją, bo na widok psa poczuł się zagrożony i czuje dyskomfort. Łysy staruszek, który opowiedział mi o białaczce sąsiadki, zakończył historię słowami "dobrze jej tak" i... Ech, aż mi się nie chce o tym pisać. W każdym razie, zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i się łzę uroniłam. Bez sensu, bo akurat oko pomalowane. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ladna bajka o mylacych pozorach... :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Królowo, śledzę Twój blog od lat. Bajka mnie tak zachwyciła, że postanowiłam się wpisać. Jedyny komentarz to - czekam na książkę - taki talent nie może poprzestać na blogu.
    Zdrowia życzę i zmiany stresującej sytuacji zawodowej.
    Nadnarwianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest niezwykle miłą rzeczą czytać takie słowa :), ale pisarze, poza umiejętnością pisania powinni też posiadać umiejętność opowiadania i tworzenia historii. A ja tego nie mam...

      Usuń
    2. Ależ, Królowo Matko, to się Królowej Matce tylko tak wydaje, czego dowodów na tym blogu jest na pęczki, nie wspominając już o wiernych Czytelnikach. Kto powiedział, że opowieść musi być chronologiczna, czy nawet liniowa? Bardzo chętnie przeczytałbym (i kupiłbym!) królowomatczyną, rodzinno-książkową wersję "Gry w klasy". :-)

      Usuń
    3. Aby pisać "Grę w klasy" trzeba byc Cortazarem, jakoś sie nie czuję :)). Ale dziękuję :). Samo, nawet najodleglejsze, porównanie poprawia nastrój, że ho, ho, ho, albo i bardziej :).

      Usuń