niedziela, 23 listopada 2014

In the Middle of Nowhere, czyli Królowa Matka dotrzymuje słowa, część druga

Czyli krótko (ekhm...) mówiąc - oto odpowiedź na drugie zamówienie ("Proszę o post wnętrzarski, może być z rysunkami zamiast zdjęć. Bardzo mnie ciekawi, jak wygląda w Domu w Dziczy!") złożone u Królowej Matki podczas akcji zbierania przez nią lajków na Facebooku :).

Dom w Dziczy nabrał Królową Matkę i Pana Małżonka w pewien piękny, październikowy dzień ponad dziesięć lat temu.

Prawie-Zdecydowani-Na-Kupno-Czegokolwiek, a wówczas jeszcze nie zmotoryzowani, Królowa (Jeszcze-Wtedy-Nie) Matka i Pan (Jeszcze-Wtedy-Nie) Małżonek wysiedli pewnego, jako się wyżej rzekło, pięknego, slonecznego dnia z autobusu na przystanku PKS-u w środku wioski, gdzie czekał na nich umówiony telefonicznie Kuzyn Właściciela domu w stanie surowym wystawionego właśnie na sprzedaż. Kuzyn Właściciela zapakował Królową (Jeszcze-Wtedy-Nie-i-tak-dalej, nie będziemy o tym bez przerwy przypominać) Matkę oraz Pana Małżonka do samochodu i uwiózł drogą przez las, wyglądający mniej więcej tak:


tylko lepiej, co na pewno było częścią Spisku Wszechświata, ale Królowa Matka była wtedy młoda i naiwna. Po przewiezieniu ich jakimiś tajemniczymi zakolami i innymi zakrętami (dziś Królowa Matka wie, że jechał skrótem, na którym wcale nie ma tak wielu zakrętów, ale wtedy czuła się jak na karuzeli) zatrzymał się z fasonem przy niedużej działce, na której, na lekkim wzniesieniu, stał sobie mały, zgrabny, biały domek (wówczas składający się właściwie wyłącznie ze ścian, dachu i drzwi oraz dwóch betonowych słupów mających kiedyś tam podtrzymywać nieistniejacy taras) i zachęcająco pobłyskiwał oknami w słońcu.


Za domkiem (oraz parcelą sąsiadów) rozpościerał się las, taki mniej więcej jak ten na zdjęciu powyżej, tylko z domieszką sosen, a gdy Królowa Matka i Pan Małżonek wdrapali się po drabinie na piętro, wówczas stanowiące wielką, pusta przestrzeń, oczom ich objawiła się leżąca w zachęcającej, niezalewowej odległości Wisła, również migocząca w słońcu i mieniąca się kolorami odbijających się w jej spokojnych wodach kolorowych drzew.


Gdy zaś po obejrzeniu wszystkich ścian, okiem i drzwi tego, co miało stać się Domem w Dziczy zostali wypchnięci przez sąsiadów na spacer nad jezioro, leżące w odległości dziesięciominutowej przechadzki w następujących okolicznościach przyrody:


ich Los został w zasadzie przypieczętowany.

Jednym słowem, Kochany Czytelniku - nigdy nie wybieraj się oglądać domów, które ewentualnie pragnąłbyś nabyć w piękne, październikowe dni ;)!

Królowa Matka wie, że bywają na jej blogu osoby, które mniej lub bardziej kurtuazyjnie zapewniają ją, że powinna napisać książkę, i że jak już napisze, to one tę książkę kupią, a nawet przeczytają. Ich zdanie w temacie książkopisania podziela Pan Małżonek, a nie podziela go Królowa Matka, której przeświadczenie, że do pisania książek się nie nadaje, nie umie tego robić i kto by to czytał łamie się w jednym tylko wypadku - gdy myśli o tym, co mogłaby - co powinna! - napisać na temat przerabiania niewinnie wyglądającego zestawu ścian i okien pokrytych dachem z papą na Dom w Dziczy.

Ponieważ (chwilowo) Królowa Matka nie pisze książki tylko pościk na blogu, zaoszczędzi Ci ona, o Czytelniku, opisów swego pierwszego wieczoru w nowym domu, który spędziła skulona na łóżku turystycznym w domu pozbawionym kanalizacji, wody i bez prądu, to znaczy z jednym czynnym gniazdkiem, tym, do którego podłączona była lodówka. Opisu posiłków spożywanych na płycie pilśniowej leżącej na podłodze, za to na porcelanie i srebrnymi sztućcami, bo Królewska Rodzina nie miała wtedy ani stołu, ani krzeseł, a jedyne naczynia, do których udało jej się dotrzeć i wydobyć ze składowanych jedno na drugim pudłach (nie rozpakowywanych, bo oprócz stołu i krzeseł nie było też żadnych mebli w kuchni) to były talerzyki do herbaty z serwisu Babci Królowej Matki oraz srebrna łyżka, widelec i nóż (wszystkie w ilości sztuk: jeden), które dostała ona od swego chrzestnego. Oszczędzi wzmianek o kąpielach w misce, wodę do których grzał Pan Małżonek na ognisku rozpalanym w ogrodzie, o wchodzeniu na piętro po chybotliwej, zbitej z przypadkowych desek drabinie, o gotowaniu na pożyczonej od wujka Pana Małżonka kuchence turystycznej ustawionej w przybudówce, o myciu naczyń w łazience, bo tylko tam doprowadzono wreszcie wodę, o toalecie, na drzwiach której Królowa Matka powiesiła w akcie rozpaczy zasłonę pożyczoną od Matki Królowej Matki, bo już nie mogla wytrzymać tego braku drzwi i o tym, że gdy do toalety udawał się jakiś nader rzadki w Domu w Dziczy gość, Królowa Matka nastawiała płytę z Chórem Aleksandrowa, śpiewającym z uczuciem o "swiaszcziennej wajnie", podgłośnioną na cały regulator, aby zagłuszyć wszelkie dobiegające z ubikacji odgłosy.

I opisów wielu, wielu innych przeżyć, które wywołują u niej i u Pana Małżonka siność oblicza i okrzyki "o, rany, o, rany, przestań, nie mów o tym, przestań!", gdyż najwyraźniej żadne nie doszło na razie do etapu "jeszcze kiedyś będziemy się z tego śmiać" też Kochanym Czytelnikom oszczędzi, dość rzec, że po dziesięciu latach pracy, wyrzeczeń, potu i łez Dom w Dziczy przyjął następujące oblicze:


plus cztery bujne brzozy przed domem, zasadzone dziesięć lat temu w charakterze smutnych badylków, obecnie wyższe niż dom, których Królowa Matka nie narysowala, bo by jej dom zasłoniły :).

W środku Dom też się nieco zmienił, zwłaszcza łazienka, która ma już drzwi, wannę i kafelki, i już nawet Potomek Starszy, jedyny, który pamiętał betonową podłogę przykryta niedopasowanym kawałkiem linoleum, który Królowa Matka dostała od kogoś w ("może-wam-się-przyda") prezencie i wielka czerwoną miskę w charakterze wanny przestał tęsknie pytać "A taką ładną, szarą podłogę to jeszcze kiedyś, mamusiu, będziemy mieli?" ;).

Niestety, post wnętrzarski to o Domu w Dziczy nie powstanie NIGDY, ponieważ Królowa Matka wnętrz nie posiada, nad czym nawet czasem ubolewa. Królowa Matka nie wie, jak to robią inne matki, że te wnętrza mają, Królowa Matka sama widuje takie na blogach i składa im niniejszym szczere wyrazy podziwu, ale dla niej jest to rzecz nieosiągalna. Królowa Matka ma bowiem zamiast wnętrz poobijane ściany, pomalowane tu i ówdzie kredką (copyrights by Pompon Młodszy), poupychane pod stolikami, za kominkiem i w ogóle gdzie się da pudła z zabawkami, tę żałosną próbę opanowania szalejącego w Domu w Dziczy chaosu zwanego w skrócie Potomkami, powodowane brakiem finansów niedostatki meblowe (czyli dizajn daleki od wysublimowanych najnowszych trendów a la surowa estetyka skandynawska albo inne kuchnie w stylu prowansalskim) oraz dzieci niewłaściwej płci, co ją znacznie ogranicza w temacie umieszczanego tu i ówdzie ku ozdobie i niewinnej radości rękodzieła.

W zwiazku z czym zdjęć nie będzie, bo co tu pokazywać światu, tutaj czasem wnętrzarki zagladają, Królowa Matka nie chciałaby się przed nimi ostatecznie skompromitować, tylko rysunki, i to wyłącznie górnej części Domu w Dziczy, bowiem dół - stanowiący otwartą i pozbawioną drzwi (poza drzwiami do łazienki ;)) przestrzeń kuchenno-pokojowo-przedpokojową, umeblowaną w eklektycznym stylu, "zupełnie po wiejsku!", jak orzekł kiedyś przyjaciel Pana Małżonka, którego wizyta zbiegła się z przybyciem do Domu w Dziczy sosnowego kredensu - jest po prostu trudny do narysowania.

Na górze z dużej i pustej przestrzeni, która ukazała się oczom Królowej Matki i Pana Małżonka w czasie ich pierwszej wizyty w przyszłym Domu w Dziczy zostały wyodrębnione trzy pokoje, z których najdłuższy (może być nazywany "niebieskim" z powodu koloru ścian :)) zajmują od lipca Potomki Starsze.


Królowa Matka wyjaśnia, że Igor jest kameleonem frotte, a Motylek - pieskiem, o takim:


zaś "et consortes' to liczny i wciąż rosnący zbiór maskotek, misiów, kotków oraz smoków potrzebnych jej synom do szczęścia. Bałagan zaś został na potrzeby rysunku usunięty zupełnie tak samo, jak zostałby usunięty na potrzeby zdjęcia ;).

Najmniejszy pokój ("żółty") na górze zajmują - też od lipca - najmłodsi mieszkańcy Domu w Dziczy, czyli Pompony, i chwilowo robią w nim znacznie mniejszy bałagan niż ich Starsi Braciszkowie w swoim, może dlatego, że mają tam tylko dwa pudełka z zabawkami, w tym żadnego z klockami Lego.


Królowa Matka i Pan Małżonek wrócili po latach tułaczki do pokoju, który zajęli natychmiast po wprowadzeniu się do Domu w Dziczy ("pokój zielony", i tu - post niesponsorowany!!! - Królowa Matka musi wyrazić swoje najwyższe uznanie dla producenta farb Dekoral, którego farbą o odcieniu "zielony groszek" pokryte zostały dziewięć lat temu ściany królewskomatczynej sypialni, i ktory to kolor nie zmienił się nawet o włos przez wszystkie lata użytkowania, a pokój jest położony od południowego wschodu i narażony na intensywną ekspozycję słoneczną jak dzień długi).

Sypialnia Królowej Matki i Pana Małżonka różni się od tej sprzed dziesięciu lat głównie tym, że ma drzwi ;). Ma też resztę umeblowania (poza łóżkiem, biblioteczką i komodą, które stanowiły zaczątek mebli w Domu w Dziczy), kwiatki, rolety, książki zsypujące się ze stosów ułożonych za małżęńskim łożem, kilim w charakterze dywanu i niepotrzebniki w rodzaju pudeł na włóczki i filc Królowej Matki,


a za ścianą ma biegnące do pokoju braci zaraz po przebudzeniu Pompony i Potomki Starsze, skaczące z łóżek, co jest surowo zabronione, bo - jak prorokuje posępnie Królowa Matka - mogą się pewnego dnia przebić piętami do kuchni przez sufit, oraz miauczącego kota domagającego się jedzenia i pieszczot, zaś za oknem - pnącza dławisza i winobluszczu, splecione razem, i ptaki skaczące po gałązkach i pożywiające się jagodami, zas wiosną wiercące się i hałasujące za cienką ścianką, bo jak co roku dokonają włamu pod dach i uwiją gniazdo, a Królowa Matka - też jak co roku - będzie sobie przysięgać, że jak tylko wyprowadzą młode ona osobiście zamuruje tę cholerną dziurę.

Słowem, to wszystko, co sprawia, że Dom w Dziczy jest naprawdę Domem.


13 komentarzy:

  1. Wszystko ładnie, pięknie, tylko nie rozumiem, dlaczego ścianę z biblioteczką potraktowano tu po macoszemu. Przecież regał z książkami to pierwsza rzecz, którą ogląda się w nawet najładniejszym domu. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ich, tych biblioteczek, nie widać od drzwi, jak również przeracajacych się stosów książek :D. to jedyny powód :)))!

      Usuń
    2. Kiepska wymówka, bardzo kiepska! :D

      Usuń
  2. A ja Ci zazdraszczaaaam, zazdraszczaaaam, ZWŁASZCZA zasłony i niedopasowanego kawałka linoleum... Jak przeprowadziliśmy się po raz pierwszy z miasta do miasta, 400 kilometrów, podróżowaliśmy 'na lekko', czyli największym ze wszystkich mebli były głośniki do stereo, a najcenniejszym - laptop, i do dziś pamiętam nasze pierwsze mieszkanie - gdzie nie było NIC, nawet oprawek na żarówki; spaliśmy na karimatach i paliliśmy świece i czuliśmy się absolutnie szczęśliwi, bo w salonie był drewniany stempel podtrzymujący sufit i to było takie SŁODKIE. A potem przeprowadzaliśmy się 400 metrów, bo lubimy kontrasty, a potem znowu kilometrów, ale 600 i tym razem z dziećmi. I tych karimat już nigdy nie było, tylko wszystko rozsądnie i umeblowane. Teraz marzymy o domu w dziczy, żeby znowu się trochę zmęczyć, i na pewno będziemy klęli tak, jak to dorośli mają w zwyczaju - ale na pewno nasza podłoga będzie najbetonowsza i najpiękniejsza ze wszystkich ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprawek na żarówki nie mieliśmy ho, ho, ho, jak długo. A klamek (poza drzwiamu wejściowymi) do czasu, gdy Potomek Starszy już chodził i raz nas zatrzasnął w polowi dnia na trzy godziny, siedzieliśmy uwięzieni az do powrotu Pana Małzonka z pracy... nienienie, jednak nie, dziękuję, jeszcze chyba nie doszlam do siebie na tyle, by za tym tesknić ;).

      Usuń
  3. Jakże doskonale przemówił do mnie opis łazienki, bo co prawda wannę mieliśmy od początku, ale beton pokryty przypadkowym linoleum utrzymał się do dziś :D Zniknęła tylko zasłonka prysznicowa odcinająca łazienkę od reszty domu :P Grunt natomiast, że jest gdzie trzymać książki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co więcej - zawsze było :D! Dwa regały na książki to - poza łózkiem - jedyne meble, które mieliśmy od samego początku :).

      Usuń
    2. Książki jako jedyny dobytek... Pamiętam :)

      Usuń
  4. Dom w Dziczy w wizualizacji pisanej jest bajeczny. Zazdroszczę zazdrością szczerą i głęboką ;). I nie zarzekają się tak przed napisaniem książki - jak to mówią, przed przeznaczeniem nie uciekniesz:). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz książkę, z przyjemnością nabędę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Królowo Matko - niektórzy to są nawet gotowi Twoja książkę sami wydać, bo przez zupełny przypadek są wydawcami :)

    OdpowiedzUsuń