Oraz z zeschniętymi biszkoptami, ale to już byłoby zdecydowanie za dużo na tytuł.
Zeschnięte biszkopty występują w Domu w Dziczy w znacznych ilościach za przyczyną Matki Pana Małżonka, ktora przynosi je Potomkom ( w wersji jeszcze nie zeschniętej, oczywiście :)) przy okazji każdej swej wizyty. Potomki je zjadają, jeśli mają taki nastrój, albo nie zjadają, jeśli nastroju nie mają, ostatnio zjadać przestały lekceważąc stały przypływ pożywienia i oto pewnego dnia Królowa Matka ujrzała się w posiadaniu licznych opakowań biszkoptów, z którymi nie wiadomo bylo, co zrobić.
Jak nie wiadomo, co zrobić, to zrobić ciasto. Królowej Matce majaczyła się widywana w internecie wielka ilość przepisów zawierających pokruszone biszkopty, sprawdziła, rzeczywiście znalazła wielką ich ilość, tyle tylko, że wszystkie (albo ta większość, na którą się Królowa Matka natykała) to były ciasta bez pieczenia, a za takimi Królowa Matka nie przepada, robiąc wyjątek wyłącznie dla ciasta Rafaello.
No, dobrze, nie ma przepisów, to nie, Królowej Matce poszukiwania wyleciały z głowy, ponieważ Potomek Młodszy powrócił ze szkoły z zadaniem domowym. Zadanie domowe polegało na przyniesieniu na lekcję wyciętych z czasopism zdjęć europejskich stolic przedstawiających charakterystyczne dla tych stolic budowle, czyli na ten przykład Pałace Kultury i Nauki, Wieże Eiffla i inne Big Beny, celem sporządzenia ilustracji na okoliczność okrągłej rocznicy przyjęcia Polski do Unii Europejskiej. Szczęśliwie nie poinformował o tym Królowej Matki, jak to się nader często zdarza, wieczorem w przeddzień planowanego poczyniania ilustracji, chociaż właściwie nie miałoby to większego znaczenia poza tym, że skróciłoby okres nerwowego przerzucania posiadanych przez Królową Matkę czasopism do i tak zbędnego minimum.
Pech bowiem polega na tym, że jedynym czasopismem dostępnym w domu Królowej Matki w dowolnych ilościach i wielu rocznikach jest "Polityka", a - zadziwiajace! - nie uwierzylbyś, Mily Czytelniku, jak niewiele zdjęć Big Bena można w niej znaleźć ("Polityko"! Popraw się!), i to nawet w artykułach reklamowych, zachęcających do wojaży po świecie. Królowa Matka, zrozpaczona daremnym przerzuceniem ton papieru udała się do domu swojej Matki, gdzie znalazła kilka kolejnych roczników "Polityki" i parę zabytkowych okolicznościowych czasopism kulinarnych, które w desperacji również przejrzała.
W efekcie jej katorżniczej pracy (oraz błędnych decyzji programowych wiodącego na polskim rynku tygodnika opinii) Potomek Młodszy udał się do szkoły zaopatrzony w kilka zdjęć Palacu Kultury, jedną reklamę perfum z Wieżą Eiffla w tle oraz tymi pocztówkami z kolekcji Królowej Matki, z którymi najmniej żal było jej się rozstać.
Za to Królowa Matka znalazła swój przepis na ciasto z pokruszonych biszkoptow.
Przyrządziła je tego samego wieczora, po spławieniu Pomponów do łóżeczek, korzystając z nieobecności Pana Małżonka, tradycyjnie jak co piątek trenującego kendo, oraz Potomka Młodszego, którego od kolegi odebrać miał Pan Małżonek późnym wieczorem, wracając z treningu.
Produkcję zaczęła od utarcia w gigantycznym moździerzu (ma taką pamiątkę po likwidowanym laboratorium, w którym kiedyś, dawno pracował Pan Małżonek) 10 dkg biszkoptów na proszek. Oddzieliła sześć żółtek od sześciu białek, utarła żółtka z 10 dkg cukru oraz torebką cukru waniliowego, dodała do masy żółtkowej startą skórkę i sok z dwóch dużych pomarańczy, po czym odkryła, że w przepisie oprócz mąki i startych biszkoptów występują też zmielone orzechy włoskie.
Orzechów włoskich Królowa Matka ma skolko ugodno, czemu nie, wiszą sobie w płóciennym woreczku pod schodami. W skorupkach. Wizja łuskania i mielenia na chwilę przyćmiła jej wzrok, po której to chwili Królowa Matka zgrzytnęła zębami, szarpnęła szufladą zawierającą bakalie i różnorakie posypki do ciast, tak jest, orzechy laskowe były obecne, lekce sobie zatem ważąc przepis zmieliła 280 orzechów laskowych zamiast wymaganych włoskich i donosi, że ciasto w wersji laskowej jak najbardziej daje radę.
Jak już Królowa Matka miała pomielone orzechy, ubiła białka z 10 dkg cukru i połączyła je z masą żółtkową, po czym do całości dosypała sproszkowane 10 dkg biszkoptów, 28 dkg zmielonych orzechó i 3 dkg mąki, delikatnie wszystko wymieszała, wlała do foremki, natluszczonej i wysypanej tartą bułką, po czym piekła 45 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.
Gotowe ciasto pozostało ukryte w piekarniku do rana, gdy to Królowa Matka oblała je lukrem i udekorowała połówkami orzechów i skórką pomarańczową,
a Pan Małżonek zasugerował dorzucenie do dekoracji reszteczki rodzynek w czekoladzie, które sie jakimś cudem uchowały, co okazało się bardzo dobrym pomysłem.
Po czym jedyne, co pozostało, to ciasto pokroić.
I pochłonąć.
Królowa Matka przyznaje, że - pomijając jajka - wszystko, co jest potrzebne do upieczenia tego ciasta miała w domu w charakterze resztek, nawet pomarańcze, które wturlały się za miskę stojącą na oknie i wszyscy o nich zapomnieli, w normalnym domu do zrobienia go potrzeba pewnych przygotowań, ale zapewnia, że warto. Ciasto okazało się bardzo wilgotne, puszyste i pyszne, utrzymało tę wilgotnośc (no - pozostałe resztki utrzymały ;)) także nazajutrz, i choć Królowej Matce, gdy czytała przepis wydawało się bardzo gwiazdkowe, po upieczeniu okazało się dziwnie wielkanocne, pasujące do budzącej się wiosny i do świątecznego stołu.
Niech to będzie królewskomatczyny wkład w Kulinarne Obchody Wielkanocy, i -
Wesołych Świąt, Drodzy Czytelnicy! Na wypadek, gdybyśmy się przed świętami mieli już nie zobaczyć :).
Ech, te prace domowe... Pamiętam jak w pierwszej klasie, w październiku to było bodajże, tuż przed pójściem spać przypomniałam sobie, że na następny dzień miałam znaleźć liście i owocostany różnych drzew, bodaj pięciu. Nawet zdziwił mnie nieco obłęd w oku mojej mamy, gorączkowe poszukiwania latarki i fakt, że same zasypiałyśmy tego wieczora. Ale liście na następny dzień były...
OdpowiedzUsuńAle Ci fajnie, że jak takie wspaniałe ciasto upieczesz to rodzina pożera...U nas jest ekscytacja podczas produkcji, wymuszanie mieszania wszystkiego i ciapania na wszystkie strony ciastem oraz rozsypywanie wszystkiego co można rozsypać, a następnie wąchanie upieczonego dzieła z uznaniem niby i wręcz zachwytem, po czym ciasto muszę zjadać sama, uzupełniając jedynie domowe zapasy lizaków czekoladowych pochodzących jak najbardziej ze sklepu;) Gratulacje oraz Wesołych Świąt!
OdpowiedzUsuńOpis powstawania tego ciasta jest tak smaczny jak samo ciasto.
OdpowiedzUsuńU mnie z pracami domowymi też tak było, że wszystko w ostatniej chwili, czasami rano przed wyjściem do szkoły. Obawiam się, że córki powielą ten schemat, bo już zdarzyło mi się biegać wieczorem pod drzewami w poszukiwaniu jesiennych liści czy też odwiedzać sklepy o poranku w celu zakupienia kleju. A dopiero są w przedszkolu...