Nie, żeby Królowa Matka potrzebowała pretekstów.
Do Halloween ma stosunek osobisty, trochę jak do swojej własności, a to dlatego, że (razem ze swoją klasą, profil - rozszerzony angielski) uczyła się o Halloween w czasach, gdy o samym święcie w pięknym kraju nad Wisłą i Odrą wiedziało niewielu, a nie obchodził nikt, zaś dynia kojarzona była z dziwacznym, mało popularnym warzywem, z którego nie wiadomo, co zrobić i tylko jego pestki do czegoś się nadają.
W związku z tym jednakże o Halloween, pozbawionym komercyjnej otoczki, Królowa Matka dowiedziała się różnych rzeczy, które się obecnie przez komercyjną otoczkę nie mają siły przedrzeć, i odnalazłszy w tym święcie mnóstwo wspólnego z tymi, które sama obchodziła od dzieciństwa uznała Halloween za jeszcze jeden dzień - oprócz Dnia Wszystkich Świętych i Zaduszek - w którym wystawia się w oknach świece dla umarłych dusz ku ogrzaniu i wskazaniu drogi do domu.
Natomiast jedzenie, dla którego Halloween jest tylko pretekstem, przyrządza się w Domu w Dziczy z okazji imienin Pompona Młodszego.
I tak w tym roku Królowa Matka przygotowała jedyne dynie, co do których była pewna, że jej dzieci zjedzą dowolną ich ilość,
a część z nich podtopiła efektownie a galaretce, czuwając jak harpia nad odpowiednim momentem, takim, by jej dynie zawisły magicznie w pół drogi zamiast pójść jak kamienie na dno, upiekła trzy blachy (w co doprawdy trudno uwierzyć, gdy się pomyśli, jak szybko zniknęły) Palców Wiedźmy,
a także ciasto cynamonowe, dziecinnie proste (jak większość wypieków produkowanych przez Królową Matkę, ciekawe, o, jakże ciekawe, dlaczego!) i niezwykle smaczne (jak niekoniecznie wszystkie, ale łudzić się zawsze można), i nawet w przepisie Królowa Matka nie pozmieniała wszystkiego, prawdziwa rzadkość.
Robi się toto w kwadrans i metodą muffinkową, czyli najpierw w jednej misce miesza się 520 g mąki, 170 g cukru, 2 łyżeczki sody i pół łyżeczki soli, w drugiej - dwa jajka, 120 ml oleju, szklankę jogurtu naturalnego i szklankę śmietany 12 lub 18-procentowej (i tu mamy - tadam! - jedyną zmianę w przepisie, otóż Królowa Matka miała w lodówce tylko śmietanę 30-procentową, taką do zabielania zup, po chwili wewnętrznej walki dała ją właśnie - i też się udało), a w trzeciej - trzy łyżeczki cynamonu (raczej czubate, w wypadku Królowej Matki, której cynamonouzależnienie nie jest na tym blogu tajemnicą) oraz 80 g cukru.
Następnie zawartość miski drugiej łączy się z zawartością miski pierwszej (dodając 100 g rodzynek), miesza nie wkładając w to całego serca, po czym do natłuszczonej keksówki (30x12 cm) nakłada 1/3 ciasta, posypuje cynamonem z cukrem, 1/3 ciasta, posypuje... a potem jeszcze raz, po czym wraża w ciasto nóż i przecina je wzdłuż foremki przez środek, co ma sprawić, że składniki się lepiej połączą. Keksówkę wkłada się do piekarnika nagrzanego do 150 stopni i piecze ciasto około godziny z termoobiegiem.
A w zasadzie trochę dłużej - Królowa Matka piekła rzecz straszliwie długo i co wkładała w ciasto patyczek, to wyciągała go oblepiony ciastem i w głębi duszy była pewna, że pierwszy raz od trzynastego roku życia udało jej się popełnić pełnoobjawowego zakalca. Ale nie, cynamonek upiekł się był w końcu ślicznie i też już został prawie anihilowany przez łakomą i pazerną na słodycze rodzinę.
Ozdabianie zgodne z duchem dnia dzisiejszego oraz obecność czarnego kota w tle nie jest obowiązkowe
Do Halloween ma stosunek osobisty, trochę jak do swojej własności, a to dlatego, że (razem ze swoją klasą, profil - rozszerzony angielski) uczyła się o Halloween w czasach, gdy o samym święcie w pięknym kraju nad Wisłą i Odrą wiedziało niewielu, a nie obchodził nikt, zaś dynia kojarzona była z dziwacznym, mało popularnym warzywem, z którego nie wiadomo, co zrobić i tylko jego pestki do czegoś się nadają.
W związku z tym jednakże o Halloween, pozbawionym komercyjnej otoczki, Królowa Matka dowiedziała się różnych rzeczy, które się obecnie przez komercyjną otoczkę nie mają siły przedrzeć, i odnalazłszy w tym święcie mnóstwo wspólnego z tymi, które sama obchodziła od dzieciństwa uznała Halloween za jeszcze jeden dzień - oprócz Dnia Wszystkich Świętych i Zaduszek - w którym wystawia się w oknach świece dla umarłych dusz ku ogrzaniu i wskazaniu drogi do domu.
Natomiast jedzenie, dla którego Halloween jest tylko pretekstem, przyrządza się w Domu w Dziczy z okazji imienin Pompona Młodszego.
I tak w tym roku Królowa Matka przygotowała jedyne dynie, co do których była pewna, że jej dzieci zjedzą dowolną ich ilość,
a część z nich podtopiła efektownie a galaretce, czuwając jak harpia nad odpowiednim momentem, takim, by jej dynie zawisły magicznie w pół drogi zamiast pójść jak kamienie na dno, upiekła trzy blachy (w co doprawdy trudno uwierzyć, gdy się pomyśli, jak szybko zniknęły) Palców Wiedźmy,
Następnie zawartość miski drugiej łączy się z zawartością miski pierwszej (dodając 100 g rodzynek), miesza nie wkładając w to całego serca, po czym do natłuszczonej keksówki (30x12 cm) nakłada 1/3 ciasta, posypuje cynamonem z cukrem, 1/3 ciasta, posypuje... a potem jeszcze raz, po czym wraża w ciasto nóż i przecina je wzdłuż foremki przez środek, co ma sprawić, że składniki się lepiej połączą. Keksówkę wkłada się do piekarnika nagrzanego do 150 stopni i piecze ciasto około godziny z termoobiegiem.
A w zasadzie trochę dłużej - Królowa Matka piekła rzecz straszliwie długo i co wkładała w ciasto patyczek, to wyciągała go oblepiony ciastem i w głębi duszy była pewna, że pierwszy raz od trzynastego roku życia udało jej się popełnić pełnoobjawowego zakalca. Ale nie, cynamonek upiekł się był w końcu ślicznie i też już został prawie anihilowany przez łakomą i pazerną na słodycze rodzinę.
Ozdabianie zgodne z duchem dnia dzisiejszego oraz obecność czarnego kota w tle nie jest obowiązkowe
i nie dodaje wypiekowi smaku.
Królowa Matka czuje się w obowiązku zapewnić przy okazji, zwłaszcza halloweenowych sceptyków, że nie ujmuje go również :).
Królowo matko, azaliż nie znasz demonicznego wpływu Hellołyn (i Hell-o-Kitty) na duszę nieśmiertelną? Galaretki cudowne, może w ten piątek podkradnę pomysł. Albo będę tylko ślinić się nad zdjęciami :)
OdpowiedzUsuńObiło mi się o uszy, owszem :)...
UsuńNa zdjęciu z kotem w tle, palce wiedźmy wyglądają strasznie....powiało grozą:)
OdpowiedzUsuńJak zwykle Królowa "niesamowitości" dla Potomków stworzyła. Pozazdrościć.
:)
UsuńDziekuję, potworność była moim zamiarem :D!
Poczekaj, bo mi znow cuda wychodza z imionami... wg Wikipedii 31 pazdziernika imieniny obchodza: Augusta, Alfons, Wolfgang, Antoni, Urban, Godzimir, Lucyla, Saturnin, Narcyz, Lucyliusz... Oczywiscie, nie bede swinia i odczepie sie od Augusty i Lucylii, bo to zenskie imiona... Ale to co zostaje to az mnie ciarki przechodza... Nie dalas mu chyba na imie Godzimir???? (Skoro juz masz jednego ''Baltazara'', to wcale by mnie nie zdziwilo...). A ciasto cynamonowe to sobie mozesz zatrzymac. Mam alergie na cynamon :)
OdpowiedzUsuń:DDD W zeszlym roku Czytelniczka celowała w Urbana i Saturnina :D. Godzimira sama niewinnie podsuwałam (i czemu nikt nie zaklada, ze nazwalam dziecko Narcyz ;D?!).
UsuńA to banalny Antoni jest :).
Czyż można mieć alergię na cynamon?! Ale w sumie może to i lepiej, będzie więcej dla mnie :D!
Drugie zdjęcie od dołu... co tam jest obok tych palców? Bo wygląda hmmm... no, wygląda ;)
OdpowiedzUsuńKość! Mwahahahaha :D!!!
UsuńAch... ;]
UsuńNie, to nie było to :D.
Usuń