Czasem Rodzic uzyskuje nieoczekiwaną pomoc w postaci, na przykład, makaronu ze Spongebobem
szczęśliwym trafem znalezionym w okolicznym sklepie, który - makaron, nie sklep - dorzucony do sporządzonego spracowanymi dłońmi Królowej Matki minestrone sprawił, że Potomki pożarły swoje porcje, każdą połkniętą łyżkę poprzedzając okrzykiem: "O, Sandy! O, Gacuś! O, Plankton! Znowu Plankton! I znowu Gacuś!!!", po czym zażądały dokładki, nic a nic nie zwracając uwagi na Te Trujące Pomidory oraz Czerwoną Marchewkę (i nie, Drogi Czytelniku, to NIE JEST wpis sponsorowany, chociaż gdyby firma produkująca przysmak chciała, wiedziona wdzięcznością za tak bezinteresowną i błyskotliwą reklamę, zaproponować Królowej Matce na przykład jakiś zapas specyjału Królowa Matka informuje, że bierze każdą ilość!!!).
Czasem jednak Rodzic musi kombinować.
Jak wtedy na przykład, gdy próbuje on, ten Rodzic, skłonić Potomka Starszego miewającego kłopoty żołądkowe, który w związku z kłopotami ma zalecone picie kwaśnego mleka lub maślanki, do konsumpcji wyż, wym., a nie da w siebie wlać ani jednego, ani drugiego nawet pod narkozą i w żadnej formie.
W takiej sytuacji Rodzic bierze zsiadłe mleko, kilka bananów i cukier waniliowy. Miksuje cichaczem i pod nieobecność Potomków. Nalewa do wysokich szklanek, posypuje z wierzchu brązowym cukrem (bo Potomek Starszy jest estetą i lubi, jak jest ładnie i z palemką) i zwraca się do Dziecięcia z niewinnym wyrazem twarzy, pytając:
- Synu, czy chciałbyś może wypić koktajl bananowy z wanilią i brązowym cukrem?,
a Dziecię wlewa w siebie tak wyborny napój z entuzjazmem i niemalże mlaszcząc, po czym pyta:
- A masz go więcej, tego koktajlu z wanilią?
"To, co zwiemy różą pod inną nazwą nie mniej by pachniało".
Buahahahaha!
Williamie S., pióro to ty miałeś lekkie, na ludzkich emocjach się może i znałeś, na tych buzujących emocjach, namiętnościach aż kipiących i innych takich, na - wnioskując po niejakim księciu duńskim - fochach nastolatka z rzędu tych, które sprawiają, że rodzice zaczynaja rozumieć te zwierzęta, które pożerają swoje młode w niemowlęctwie - też , ale na hodowli dzieci - bardzo Królowej Matce przykro, ale nie.
Nic a nic :).
Ale dlaczego ze Spongebobem????!!!! ;P
OdpowiedzUsuń(posępnie) Nie masz pojęcia, po prostu nie masz, jak często zadawałam - zadaję - sobie to pytanie, operując przy tym inwektywami w rodzaju: "Dlaczego znowu ten żółty półgłówek"... :D
UsuńPrzecież wszyscy wiedzą, że Skalmar jest fajniejszy ;P
UsuńJedyny bohater Spongeboba, z ktorym sie identyfikuję ;).
UsuńHUrra! Królowa się pojawia!
OdpowiedzUsuńBromba
Weekend :).
Usuńto dobrze, bo słyszałam, że weekendy zdarzają się mniej więcej co tydzień...
UsuńBromba
Jednakże weekend, w ktorym bedę miała czas/ ochote/ natchnienie/ temat/ siły (to nade wszystko!) może się okazać czyms jednym na kwartał...
UsuńTak się cieszę, że napisałaś :))
OdpowiedzUsuńOstrzegałam, ze tak może być :D.
UsuńNiechby był odcinek co weekend: z ucieszeniem przyjmiemy! Tylko nie zawijaj blogów. Jak coś - odłącz się od FB, a trzymaj blogów. Napisz też co nieco o Wielkim Powrocie do edukowania małoletnich we wszechobecnej angielszczyźnie.
UsuńNie, postanowiłam, że ten blog - do tej pory wolny z definicji od polityki i religii będzie wolny także od pracy zawodowej. Królowa Matka nie pracuje zawodowo. Ja - tak. Ale to temat na inny blog, który nie powstanie :).
UsuńMoże później będzie lepiej? Wiesz, jak moje starszaki były w wieku mniejszym wycierały z talerza wszystko co się dało. Budziły zgrozę wśród rówieśników chwaląc się bezczelnie, że lubią brokuły i szpinak.Przeszło im gdy zaczęły wchodzić w sfochowany wiek nastoletni ;>
OdpowiedzUsuńZa to Malizna to mogłaby usiąść przy jednym stole z potomkami Twymi, żeby sobie dziarsko wydziubać z talerza wszystko co złe i okrutne matki im tam nałożyły
Nie, zasadniczo jest (bywa ;)) nieźle, tylko momentami włacza im sie taki modul: "nie, bo nie", zwłaszcza Potomkowi Mlodszemu (Potomkowi Starszemu tylko na wszystko mlekopodobne). Ale zaraz wkroczą na scenę Pompony, juz się boję...
UsuńJakże ja uwielbiam tu do Ciebie zaglądać ;-))) i jakże zawsze szczery uśmiech na mordce mej się zawsze pojawia gdy czytam o Twych problemach wielkich i małych ;-)))
OdpowiedzUsuńAle błagam: Nie pożeraj swoich ssaków ani Młodszych ani Starszych - daj im szansę... kiedyś przecież będzie lepiej - jeszcze tylko...
kilkanaście lat ;-)))
Pozdrawiam cieplutko i dzięki Tobie niezwykle radośnie
Mnie się w dość luźnym związku z wpisem przypomniał inny cytat: "to, że róża ładnie pachnie to nie znaczy, że będzie z niej dobra zupa". Kiedyś tym tekstem zgasiłam znajomą, która piała na widok swojego ówczesnego chłopa - chłop jak się okazało był ową różą, która jedynie wyglądała i pachniała. Zupy się nie dało nagotować.
OdpowiedzUsuń:)
UsuńJesteśmy obrzydliwe, co? Ja tak przemycam warzywka Miśkowi, który z warzyw uznaje jedynie ketchup i ogórki kiszone. No bo kto by pomyślał, ze w gęstym kremie ze śmietanką i grzankami podstępnie ukrył się por i cukinia? A koktajle stosuję poniekąd na odwrót (nie, nie chodzi sposób przyswojenia przez Małoletnich:-)) - u mnie mleko w każdej formie i owszem, ale owoce starszemu dzieciątku też słabo wchodzą. Matki to potwory!
OdpowiedzUsuńHehe, moje dziecko uwielbia pomidorową, sos bolognese, pizzę margheritę, ale bez pomidorów! Wszystko musi być na gładź zmiksowane, żeby nie wyczuł (to dotyczy sosu zwłaszcza). A jak nie daj Bóg pojawi się gdzieś szczątek marchewki, albo cebuli, to "Alarm! Alarm" - w zeszłym roku domagał się usuwania "wroga" (tak nazywał maciupkie kawałeczki). W tym roku robi to sam...
OdpowiedzUsuń