Padał dziś śnieg.
Pierwszy w tym roku. A przynajmniej pierwszy, który widziała Królowa Matka.
Nie zachwyciło jej to, o nie. Wiadomo, czym jest śnieg dla każdej Matki, nie tylko Królowej - breją, która wlewa się podstępnie do dziecięcych bucików każdym otworem, z góry, przez dziurki od sznurówek i zdawałoby się, że nawet podeszwami, choćby były one nowiutkie, nieskazitelne i szczelne niczym kadłub łodzi podwodnej, koniecznością wstawania co najmniej kwadrans wcześniej, bo ubieranie Rozkosznej Czwóreczki w kombinezony, kurtki, szaliczki, czapeczki, rękawiczki, kozaki i insze inszości to jest spora operacja logistyczna, koniecznością wychodzenia do szkoły i przedszkola też co najmniej kwadrans szybciej, bo ma się tę słodką pewność, że Potomki poddawać się będą imperatywowi, by wleźć w każdą, najmniejsza nawet zaspę, sprawdzić, czy lód na każdej kałuży pęknie, czy nie pęknie, jak się na nią skoczy, oraz będzie je trzeba ściągać z trawnika, bo to tam śniegu będzie najwięcej i będzie najfajniejszy, a także wyrobienie w sobie postawy zen i poddawanie się bezrefleksyjnie (poddanie się refleksyjne mogłoby skutkować zadławieniem się ze złości) faktowi, że wracać ze szkoly i przedszkola będzie się dlużej o wieeele więcej niż zaledwie kwadrans, z wszystkich powyżej podanych przyczyn plus jeszcze z tej, że z powrotem do domu to już sie w ogóle nie trzeba spieszyć. Zaś pozbawiona wyrobionej postawy zen Krolowa Matka mogłaby popaść w bezproduktywny i rujnujący równowagę w rodzinie szał na widok Potomka (albo i dwóch) po raz kolejny włażącego w zgromadzony na poboczu śnieg lub śniegową, rozpaćkaną breję, która to breja tak cudownie chlapie, mamusiu, pod nogami!
Słowem, Królowa Matka śnieg uważa bardzo, owszem, ale raczej na świątecznych pocztówkach i w filmach familijnych, w których roześmiane rodziny przyodziane w swetry o ornamentyce świątecznej wychodzą radośnie przed dom porzucać się śnieżkami, i żadna breja nie wlewa im się do butów, nie grabieją im ręce, nie zaczyna lecieć z nosa, nie wracaja do domu przemoczeni do nitki (plus jeszcze ze zmoczonymi pod czapką włosami, oraz Królowa Matka bardzo jest ciekawa, z czego oni robią te swetry), tylko wygladają krzepiąco, świątecznie i tak, jak tylko Amerykanie z Hollywood wyglądać potrafią.
Ale dziś na padający śnieg patrzyły Pompony. Z buziami otwartymi z wrażenia, z oczami jak pięciozłotówki, biegały od okna do okna, i on tam był! W jednym oknie! W drugim! W trzecim!!! Podbiegały do Królowej Matki i ciągnęły ją, wskazując paluszkami nadzwyczajne zjawisko, z rozentuzjazmowanym: "O! O! Oooo!" na ustach, całkowicie zdumione i zachwycone.
Już widziały śnieg, są przecież styczniowymi dziećmi i w śnieżny dzień wracały ze szpitala do domu. Rok temu też go oglądały, we własne urodziny chociażby. Nie pamiętają tego, i tegorocznego śniegu też nie będą pamiętać. I za rok przeżyją kolejną, wielką radość i to wielkie, dostępne tylko dzieciom zdumienie, że dzieje się coś takiego wspaniałego, tak wspaniałego, że zapierającego dech.
Ten szczery zachwyt, to zdumienie, odbierające głos, ta fascynacja niezwykłym zjawiskiem, to skupienie, z jakim się je bada, przylepiając buzię do szyby, ten świat, który jest pełen niezwykłych rzeczy i ciągłych zaskoczeń, to wszystko, o czym się nie pamięta, będąc Dużym Człowiekiem.
Jak dobrze mieć kogoś, kto przypomni.
Dlatego tak dobrze jest, gdy którego dnia pies koniecznie musi wyjść na dwór o pierwszej w nocy, i gdy akurat tuż przedtem przez dwie godziny sypało, ale nic się o tym nie wiedziało, i się wyszło, i się zobaczyło tę NIESKAZITELNĄ BIAŁĄ POWIERZCHNIĘ, i się co prawda nie mówiło "ooo", ale usta miało się otwarte, i się chciałoby co najmniej tak jak pies podskakiwać, robić fikołki i ryć nosem w tym zimnym puchu.
OdpowiedzUsuńTak!!! To dziala tak samo :).
UsuńAle ładnie napisalaś... Zachwyciłam się jak Pompony na widok śniegu
OdpowiedzUsuń:) Wstępne przemyslenia w temacie, dojrzewa we mnie post "Dlaczego wrto mieć dzieci" :D.
UsuńMoje wstępne przemyślenie w tym temacie jest takie, że ten niezwykły wniosek rodzi się w głowie gdy najmłodsze dziecko kończy dwa lata a kolejnych dzieci ni widu ni słychu :)
UsuńNo i czekam na tego posta- musi będzie długi...
UsuńJa śnieg niestety powitałam jednym słowem, które przypadkiem rymuje się z "biurwa". Poprzednie zimy nauczyły mnie tej mało sympatycznej rezerwy oraz zbierania popiołu po każdej imprezie przy kominku. Gdzieś po drodze zgubiłam wewnętrzne dziecko i teraz mi głupio :(
OdpowiedzUsuńO, nie powinno ci byc głupio! Wiekszość dorosłych zgubiła, chociaż buntuje się na tę myśl...
UsuńA jednak jest. Słonie są bombowe!!!
UsuńKrólowa Matka nie posiada bowiem Panicza. Panicz bowiem nie ma życzenia chodzić po Białym Świństwie, ani do ręki brać, a w trakcie opadu domaga się folii na wózku. A jak mu zmarzły ręce, to nie tylko urządził półgodzinne spazmy, ale już dwa kolejne wieczory ojcu opowiadał, jak mu się źleee w łapy zrobiło. Tropikalne dzieciątko, nie ma co.
OdpowiedzUsuńAha. Pompon Starszy też. Ale przez okno - bardzo podziwia, bardzo :).
UsuńNo tak, jak zwykle napisałaś, to, o czym ja pomyślałam i jeszcze w takim pięknym stylu, że aż sobie westchnęłam:)
OdpowiedzUsuń:) Dziękuję, rumieniąc się :))).
UsuńTruskaveczko, jakbym słyszała swojego syna. Śnieg widział, owszem. Wytarzał się w nim oraz swe odzienie – specjalnie na okazję zakupione za ciężkie pieniądze. Ale to było kiedyś i tego zachwytu nie pamięta. I dzisiaj choleruje, gdy tylko wyciągam mu do założenia długie spodnie, bo nie cierpi niczego przy skórze. Toleruje tylko podkoszulki i krótkie spodenki.
OdpowiedzUsuńGdy temperatura spadła jednej nocy do 8 stopni rano i założyłam mu wcale nie za grubą kurtkę, to rzucał się całą drogę „dokądśtam” przypięty pasem w samochodzie jak śledź wyjęty z wody. Wyjąc, skopał buty i wyszarpał sobie szalik. Rozprawił się też do cna z flanelową koszulą. Kiedy dojechałam na miejsce i otworzyłam tylnie drzwi samochodu, to mym oczom ukazał się prawdziwy Rejtan z obrazu Matejki, tyle, że leżący po skosie na foteliku (a nie przed drzwiami do sali zamkowej), jednak z równie roschłestaną koszulą i taką rozpaczą w oczach, że pierwszy rozbiór Polski przy niej to pryszcz...
Na szczeście ty zyjesz w tropikach :).
UsuńZgadza się. W tych tropikach, gdzie na szczęście trzeba się tak ciepło odziewać jedynie ok. trzech miesięcy w roku.
UsuńNie zabij mnie... Ciut wątpliwy to i wyjątkowo przedwczesny „prezent Gwiazdkowy”, ale gdybyś miała ochotę, to zapraszam:
Usuńhttp://kozaikozak.blogspot.com/2012/12/znow-daam-sie-wciagnac.html
Cudownie napisane! Od razu mi lepiej, że to za mną, choć z drugiej strony tego zachwytu w oczach żal...
OdpowiedzUsuńMoje dziewczyny dostały przyspieszenia w porannym wychodzeniu, by tylko móc choć chwilę podreptać po białym puchu. No i sktobanie szyb samochodu bardzo lubią. Ja od zawsze uwielbiałam śnieg, a z podwórka wracałam przmoczona do majtek. Teraz to już oby nie za dużo i nie za długo :)
OdpowiedzUsuń