czwartek, 2 sierpnia 2012

Nasturcje, czyli na powitanie sierpnia :)

Nasturcje się Królowej Matce nie udawały. Wbrew zapewnieniom wyrażanym przez producentów na torebkach z nasionami, jakoby nasturcja nie miała praktycznie żadnych wymagań co do gleby, stanowiska i podlewania, że rośnie i na suchym, i na mokrym, i wręcz na kamienistym, i w słońcu, i w cieniu, co najwyżej w cieniu słabiej kwitnie, ta nasturcja, którą kupowała Królowa Matka najwyraźniej potrzebowała ukraińskiego czarnoziemu. Albo klimatu subsaharyjskiego. Albo monsunowych deszczy. Czegokolwiek potrzebowała, Królowa Matka tego nie miała. Bez względu na to, jaka była wiosna, czy lało jak z cebra, czy panowały tropikalne upały, czy było miło i orzeźwiająco, czy, przeciwnie, tak zimno, że szczękało się zębami na sam widok krajobrazu za oknem - nasturcje Królowej Matki miały to w odwłoku i uparcie nie kiełkowały, a Królowa Matka równie uparcie, choć ze wzrastającym poczuciem beznadziei, je siała. Co roku.

I wreszcie, w tym roku, poddały się i wyszły.

Królowa Matka była dumna, że nie wiem, latała codziennie do ogrodu i do nich gadała, podziwiała kiełki, potem dostała histerii na widok listków, a potem upajała się kwieciem. A gdy kwiecie przekwitło, zebrała zielone owoce w ilości pół kilo, umyła je starannie i przystąpiła do robienia czegoś, co ją niesamowicie kusiło od roku 2005, czyli od chwili, gdy drogą kupna nabyła "Politykę" wraz z bezpłatnym dodatkiem "Stół "Polityki" na jesień - przetwory i marynaty" i znalazła w środku przepis na kapary z nasturcji.

Celem sporządzenia kaparów gotowała owoce nasturcji w mocno osolonej wodzie przez około 10 minut, po czym osączyła na sicie i ułożyła w małych, wyparzonych słoiczkach. Dla przygotowania marynaty zagotowała dwie szklanki 6% octu winnego z 10 dkg cukru oraz kilkoma ziarnami ziela angielskiego, pieprzu czarnego, goździkami i dwoma liśćmi laurowymi (Potomka, latającego po domu z wrzaskiem "Jak to przeraźliwie ŚMIERDZI!!!" na ten czas wyrzucamy na dwór, ignorujemy, albo cieszymy się, że go nie mamy), po czym marynatą zalała nasturcje, pasteryzowała kwadrans w temperaturze 90 stopni, a potem zaniosła na przechowanie w ciemne miejsce.

I teraz trzeba tylko poczekać sobie na zimę, by się przekonać, czy - podobnie jak wcześniejsze wytwory rąk Królowej Matki - nadają się one do jedzenia :).

10 komentarzy:

  1. A do czego je dodasz? (Do jakich potraw?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego samego, do czego dodaję normalne kapary - do sałatki z bobu, która tu gdzieś opisywałam, do sałatki, do makaronu smazonego z warzywami, do ryzu smażonego z warzywami, na pizzę...

      Usuń
    2. Rozumiem. Mnie kapary kojarzą się z sosami pomidorowymi... stąd zapytanie. Dzięki!

      Usuń
  2. Doprawdy, Królowo, czy Ty wszystko musisz przerobić na jedzenie? Nawet mleczom nie przepuści, nawet nasturcjom! Gdyby nie to, że jesteś wegetarianką, obawialabym się o Potomki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ja, to Matka Natura :D. I redakcja kulinarna "Polityki" jeszcze.

      Usuń
  3. A liście nasturcji też można dodawać do sałaty (zresztą, kwiaty też)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. Jak o tym uswiadomilam Potomki, obżarly mi z kwiatów rabatę, jak wredne stonki :))).

      Usuń
    2. Wyobraziłam to sobie i parsknęłam ze śmiechu :))) Może jakiś rysuneczek???'
      A tak w ogóle to jak wyszły te polskie kapary? Jadalne były? Przepis notabene kojarzę jeszcze z książki Ewy Gumowskiej "Ziółka i my" (wyszła na początku lat osiemdziesiątych).

      Usuń
    3. Nie bardzo :). Za kwaśne. Ale gdyby ograniczyć ilość octu w marynacie, byłyby chyba jadalne :).

      Usuń
  4. Próbowałam. Dwa lata stały w spiżarce, nikt nie ruszył...

    OdpowiedzUsuń