Nasturcje się Królowej Matce nie udawały. Wbrew zapewnieniom
wyrażanym przez producentów na torebkach z nasionami, jakoby nasturcja
nie miała praktycznie żadnych wymagań co do gleby, stanowiska i
podlewania, że rośnie i na suchym, i na mokrym, i wręcz na kamienistym, i
w słońcu, i w cieniu, co najwyżej w cieniu słabiej kwitnie, ta
nasturcja, którą kupowała Królowa Matka najwyraźniej potrzebowała
ukraińskiego czarnoziemu. Albo klimatu subsaharyjskiego. Albo
monsunowych deszczy. Czegokolwiek potrzebowała, Królowa Matka tego nie
miała. Bez względu na to, jaka była wiosna, czy lało jak z cebra, czy
panowały tropikalne upały, czy było miło i orzeźwiająco, czy,
przeciwnie, tak zimno, że szczękało się zębami na sam widok krajobrazu
za oknem - nasturcje Królowej Matki miały to w odwłoku i uparcie nie
kiełkowały, a Królowa Matka równie uparcie, choć ze wzrastającym
poczuciem beznadziei, je siała. Co roku.
I wreszcie, w tym roku, poddały się i wyszły.
Królowa
Matka była dumna, że nie wiem, latała codziennie do ogrodu i do nich
gadała, podziwiała kiełki, potem dostała histerii na widok listków, a
potem upajała się kwieciem. A gdy kwiecie przekwitło, zebrała zielone
owoce w ilości pół kilo, umyła je starannie i przystąpiła do robienia
czegoś, co ją niesamowicie kusiło od roku 2005, czyli od chwili, gdy
drogą kupna nabyła "Politykę" wraz z bezpłatnym dodatkiem "Stół
"Polityki" na jesień - przetwory i marynaty" i znalazła w środku przepis
na kapary z nasturcji.
Celem sporządzenia kaparów
gotowała owoce nasturcji w mocno osolonej wodzie przez około 10 minut,
po czym osączyła na sicie i ułożyła w małych, wyparzonych słoiczkach.
Dla przygotowania marynaty zagotowała dwie szklanki 6% octu winnego z 10
dkg cukru oraz kilkoma ziarnami ziela angielskiego, pieprzu czarnego,
goździkami i dwoma liśćmi laurowymi (Potomka, latającego po domu z
wrzaskiem "Jak to przeraźliwie ŚMIERDZI!!!" na ten czas wyrzucamy na
dwór, ignorujemy, albo cieszymy się, że go nie mamy), po czym marynatą
zalała nasturcje, pasteryzowała kwadrans w temperaturze 90 stopni, a
potem zaniosła na przechowanie w ciemne miejsce.
I teraz trzeba tylko poczekać sobie na zimę, by się przekonać, czy - podobnie jak wcześniejsze wytwory rąk Królowej Matki - nadają się one do jedzenia :).
A do czego je dodasz? (Do jakich potraw?)
OdpowiedzUsuńDo tego samego, do czego dodaję normalne kapary - do sałatki z bobu, która tu gdzieś opisywałam, do sałatki, do makaronu smazonego z warzywami, do ryzu smażonego z warzywami, na pizzę...
UsuńRozumiem. Mnie kapary kojarzą się z sosami pomidorowymi... stąd zapytanie. Dzięki!
UsuńDoprawdy, Królowo, czy Ty wszystko musisz przerobić na jedzenie? Nawet mleczom nie przepuści, nawet nasturcjom! Gdyby nie to, że jesteś wegetarianką, obawialabym się o Potomki...
OdpowiedzUsuńTo nie ja, to Matka Natura :D. I redakcja kulinarna "Polityki" jeszcze.
UsuńA liście nasturcji też można dodawać do sałaty (zresztą, kwiaty też)
OdpowiedzUsuńWiem. Jak o tym uswiadomilam Potomki, obżarly mi z kwiatów rabatę, jak wredne stonki :))).
UsuńWyobraziłam to sobie i parsknęłam ze śmiechu :))) Może jakiś rysuneczek???'
UsuńA tak w ogóle to jak wyszły te polskie kapary? Jadalne były? Przepis notabene kojarzę jeszcze z książki Ewy Gumowskiej "Ziółka i my" (wyszła na początku lat osiemdziesiątych).
Nie bardzo :). Za kwaśne. Ale gdyby ograniczyć ilość octu w marynacie, byłyby chyba jadalne :).
UsuńPróbowałam. Dwa lata stały w spiżarce, nikt nie ruszył...
OdpowiedzUsuń