... czyli dlaczego Królowa Matka zrywa znajomość z Marininą.
Nele Neuhaus, Åke Edwardson, Håkan Nesser (razy dwa), Martha Grimes (razy dwa), Arnaldur Indriðason (razy dwa), Aleksandra Marinina, Daria Doncowa (razy dwa), Tatiana Polakowa, Tatiana Ustinowa (od jednego do trzech razy, na ile los pozwoli, czytane w oryginale), Henning Mankell, Denise Mina, duet Hjorth/Rosenfeld (razy dwa, bo na część trzecią chwilowo kasy brak), Camilla Lackberg, Marcin Wroński (razy dwa) oraz Gianrico Carofiglio - tak właśnie wyglądal Czytelniczy Plan Królowej Matki Na Lato, a dlaczego stał się on Czytelniczym Planem Królowej Matki Na Jesień (z dużymi szansami, by stać się Czytelniczym Planem Na Zimę) każdy średniozaawansowany Czytelnik tego bloga zrozumie bez dodatkowych podpowiedzi.
No, ale dzięki tym niepodpowiedziom (w liczbie czterech) Królowa Matka przynajmniej nie musi kraść "Polityce" tytułu na post :).
W każdym razie Królowa Matka spędziła lato na przyjemnej lekturze pełnej krwi, namiętności i mrocznych ludzkich sekretów oraz przeróżnych perwersji i po pewnym czasie dopadła ją Refleksja.
Nadmienić należy, że Królowa Matka fachowczynią od kryminałów jest żadną. Pierwszy (jeśli pominąć powieści Joanny Chmielewskiej, w których trup słał się co prawda nieraz wręcz nader gęsto, których jednakże Królowa Matka uparcie nie uznawała za kryminały) przeczytała po dwudziestce i był to, o ile pamięta, jakiś klasyk Agathy Christie (a, nie, przedtem przeczytała całego Sherlocka Holmesa, ale jego też za kryminal nie uznawała, był on bowiem Klasyką :)), potem, przypuszczalnie na jakichś wakacjach w sytuacji typu "o mój Boże, przeczytałam już wszystko, co tu przywiozłam, co by tu, o, coś stoi na półce, nieistotne co, lepszy rydz niż czytanie przed snem etykietek na butelkach szamponu!!!", kilka kryminałów rodem z PRL-u, takich, w których dzielny milicjant, nie dając się nic a nic sprowadzać z drogi cnoty i praworządności z najwyższym obrzydzeniem zagłębia się w świat cinkciarzy i bananowej młodzieży, aby wyrywać co bardziej pleniące się i szkodzące porządnemu społeczeństwu, zainfekowane zachodnim stylem życia chwasty. Zasadniczo jednak zgadzała się z przeczytaną niegdyś opinią, że kryminały to taka literatura bardzo średnich lotów, odpowiednik literatury dla kucharek, ale dla panów (i tych pań, które literatury dla kucharek nie lubią), książki z serii "przeczytać i zapomnieć", pisane zazwyczaj według jednej sztancy i ogólnie mało odkrywcze. Porzuciła je więc na rzecz zgłębiania klasyki rosyjskiej i Rougon-Macquartów, których powagę przełamywała "Anią z Zielonego Wzgórza" i baśniami.
Wróciła do kryminałów w chwili, gdy zaczęły one wchodzić na salony, a - dziwnym zbiegiem okoliczności - zbiegło się to z zostaniem przez nią mamusią. Oczywiście kwestią przypadku było, że odczuła potrzebę przeczytania "czegoś lekkiego, ale żeby było dużo rosyjskich imion" (Królowa Matka miewa okresowe napady pt. "muszę przeczytać coś, czego bohaterem będzie jakiś Iwan Wasiliewicz Pomorin, albo ktoś o podobnym nazwisku!!!") ORAZ czegoś, w czym trup będzie słał się gęsto, najlepiej na co drugiej stronie, akurat w chwili, gdy WAB zaczął wydawać powieści Aleksandry Marininy (i akurat w chwili, gdy powinna czytać poradniki o prawidłowym żywieniu niemowląt i miłośnie wypełniać zdjęciami i notatkami "Album maluszka", ale o to mniejsza), w każdym razie spełnienie tej potrzeby okazało się być strzałem w dziesiątkę. Od tamtej chwili, w miarę przybywania kolejnych dzieci, ich wzrastania, kwitnięcia i tak dalej, za każdym razem, gdy Królowa Matka czuła, że jeszcze chwileczka, dosłownie momencik i coś albo jej w mózgu strzeli, albo zostanie nie czytelniczką, ale bohaterką kryminału szła ona do księgarni/ biblioteki/ koleżanki i kupowała/ wypożyczała, po czym czytała i para podczas lektury z niej uchodziła, i ani się obejrzała, jak nadrobiła sporo braków, chociaż nie wszystkie.
Popadnięcie w Refleksję było w tej sytuacji kwestią czasu.
Dopadła ją ta Refleksja między pierwszym tomem Åke Edwardsona a ostatnim cyklu z Wallanderem Mankella. W pewnym momencie Królowa Matka zamknęła książkę i pomyślała, że rację mają ci krytycy literaccy, którzy podkreslają, że powieści kryminalne już jakiś czas temu przestały być prostymi historiami w stylu "zabili go i uciekli, a potem ich złapali", a zaczęły mówić o tym, co społeczeństwo boli i uwiera. I faktycznie, wygląda na to, że co innego uwiera spoleczeństwa krajów skandynawskich, co innego - krajow postkomunistycznych, co innego - społeczeństwo francuskie, a jeśli pisarz jest dobry w tym, co robi (a duża część tych skandynawskich na przykład jest, o ile może o tym wyrokowac osoba o ubogim doświadczeniu kryminalnym :)) czytelnik rozumie to uwieranie i to pomimo faktu, że często jest ono wyrażane nie dosłownie, nie otwartym tekstem, ale półsłowkami i aluzjami,czy wręcz tylko przy pomocy trafnie sportretowanej atmosfery.
I tak się - pomiędzy Åke Edwardsonem a Mankellem - Królowej Matce wydało, że społeczeństwa skandynawskie osiągnęły stopień rozwoju nastolatka, któremu rodzice zostawiali pełną wolność. I on właśnie doszedł do etapu, w którym okazalo się, że to nie wystarczy. Że on sobie nie radzi, że chciałby mieć rodziców, a nie kumpli mówiących "ach, rób jak uważasz za stosowne, szanuję twoją wolność", kogoś, kto mu powie, że granicą wolności jest wolność innego człowieka, oprócz pełnej akceptacji dla eksperymentowania narzuci - i będzie egzekwować - zakazy, zasady, których należy przestrzegać i, owszem, także kary. Ponieważ ta pełna wolność okazuje się pułapką prowadzącą do kompletnego zagubienia, gdy nagle okazuje się, że wolno właściwie wszystko i w pewnym momencie doszło się do etapu, gdy to "wszystko" to jest "za dużo", i mieszczą się w tym rzeczy niewyobrażalne. A już nie bardzo można zrozumieć, że jednak nie, jednak są rzeczy, których nie wolno. A nade wszystko - dlaczego pewnych rzeczy robić nie wolno.
Takie właśnie, dość mętnie opisane wrażenie odnosi Królowa Matka przy czytaniu kryminałów skandynawskich, których bohaterowie negatywni dopuszczają się rzeczy potwornych (zbrodnie w kryminałach skandynawskich są właściwie prawie bez wyjątku wyjątkowo psychopatyczne i okrutne, i często noszą właśnie znamiona zabawy w sprawdzanie "do czego jeszcze możemy się posunąć), a bohaterowie pozytywni odkrywają, że oto, po latach pracy, nie potrafią zrozumieć motywów postępowania przestępcy, bo to są zupelnie inne motywy niż te "do ogarnięcia", a państwo, pochylające się przede wszystkim nad swobodami i wolnością swoich obywateli nie dostarcza wystarczających narzędzi w momencie, gdy wolność tę należy ograniczyć (a już zwłaszcza, jeśli przestępca pochodzi z klasy średniej i wyższej - wtedy bywa bezkarny bardzo długo, póki nie przegnie na całego, albo nie trafi na policjanta upartego jak osioł i mającego sporo wolnego czasu).
Do których to wniosków doszedłszy, Królowa Matka poszła sprawdzać, co o rosyjskim społeczeństwie powiedzą jej kryminały rosyjskie.
Najpierw powiedziały jej, że walutą płatniczą w, jak mówi klasyk "bratnim kraju naszych najlepszych pszyjaciół" jest dolar - i od razu Królowa Matka przyzna, że ją to niewymownie denerwuje. Najpierw dziwiło, a od mniej więcej trzeciego rosyjskiego kryminału zaczęło coraz bardziej wkurzać.
Co więcej, walutą płatniczą w całym absolutnie świecie jest dolar, także w państwach Unii Europejskiej - nieistotne, gdzie przebywa ofiara/ biorca łapówki/ skorumpowana jednostka, co sprzedaje nielegalnie wyniki tajnych badań, czy to Niemcy, Austria, Holandia czy inna Belgia, nie ma dolarów - nie ma interesu.
I tak jest ze wszystkim. W dolarach podawane są ceny dżinsów, dań w eleganckich restauracjach, pensje i łapówki. Chyba wyłącznie komunikacją miejską można przejechać się za ruble, i może jeszcze bułkę kupić w samie. Cała reszta - za dolary!
Rosyjscy przestępcy popełniają przestępstwa dla pieniędzy. I nie, nie chodzi o pieniądze, jakie nosi w torebce rosyjska emerytka (zwłaszcza, że nie są to dolary), ale o niewyobrażalną górę forsy. Dla tej góry forsy przestępcy ci budują skomplikowane machiny mające w okreslony sposób wpływać na ludzkie zachowania, by potem sprzedać je jeszcze większym przestępcom, albo szukają cudownego leku, który potem sprzeda się za całą masę dolarów. W drodze do machiny/ leku przestępcy-naukowcy bez mrugnięcia okiem i zbędnych skrupułów robią badania na ludziach i usuwają z drogi niesprzyjające czynniki, w tym także ludzkie, jak to - niepokornych milicjantów, natrętne i przejawiające niezdrową ciekawość rodziny testerów nowych leków, wścibskich dziennikarzy albo przypadkowych świadków. Oczywiście podobne myślenie nosi znamiona psychopatii (ta obojętność wobec ofiar!), ale jednak daleko rosyjskim mordercom do psychopatów skandynawskich, którzy, zabijając, robią to nader często dla własnej przyjemności.
Ponieważ jednak osoby pragnące nabyć maszyny zmieniające ludzką świadomość lub lek wpływający na psychikę geniuszy tak, że ci robią się jeszcze bardziej genialni są raczej zamożne i wysoko postawione, dopaść ich w zasadzie nie sposób. Nabiega się taki dochodzeniowiec, nagłowi, narozwiązuje za marną pensję (w rublach), po czym d..., i tak nic nie można zrobić poza schwytaniem paru płotek, bo gruba ryba siedzi tak wysoko, i jest taka gruba, że wręcz nietykalna.
Królowa Matka podejrzewa, że swoją słabość do kryminałów skandynawskich zawdzięcza temu, że kiedyś, po kryminale rosyjskim zakończonym zgodnie z przewidywaniami przeczytała jakiś kryminał szwedzki, w którym GRUBA RYBA BEKNĘŁA ZA SWOJE!!! Nieistotne, że była gruba! Wredna! Pewna swojej nietykalności! Beknęła, bo śledczy znaleźli dość dowodów jej występków oraz dziennikarze tu i ówdzie pomogli, i gruba ryba natychmiast schudła! Boże, jaka to ulga była przeczytać o czymś podobnym, to uczucie wdzięczności na pewno rzutuje do dziś na królewskomatczyny odbiór skandynawskiej kryminalistyki (i pewnie dlatego nie lubi Królowa Matka bohatera "Milennium", któremu odstępstwa od szwedzkiego wzorca nie może darować, co jednak jest tematem na inną notkę. Ewentualnie).
Wracając do rosyjskiego świata przestępczego, oczywiście wszyscy tam wiedzą, że im wyżej, tym brudniej i tym trudniej dojść sprawiedliwości, tak naprawdę zawsze odławia się płoteczki, a bez łapówek i dyskretnego przymykania oka na różne niedociagnięcia za daleko się nie ujdzie w tym (ani w żadnym innym) fachu. To wszystko opisywane jest w książkach niejako jawnie - podobnie jak jawnie podkreślane jest rozczarowanie tym "co się stało z tym krajem" w kryminałach szwedzkich.
Ciekawsze jest to, co wychodzi niechcący (bo chyba to jednak jest niechcacy...).
(I w tym momencie musi Królowa Matka stałym Czytelnikom przypomnieć, a tym, którym do tej pory udawało się uniknąć jej słowotoku i teraz zabładzili tu po raz pierwszy - uświadomić, że w dalszej części tekstu na pewno pojawią się spoilery. Jeśli więc ktoś ma życzenie zapoznać się z jakąś kryminalną rosyjską pozycją nie wiedząc z góry, kto zabił, uczyni lepiej przerywając lekturę tego posta w chwili, gdy pojawi się w niej pierwszy tytuł).
Oto niechcący, spod potoczystego strumienia słów, spod wydarzeń, spod zbrodni i występków, z plątaniny bohaterów głównych, mniej głównych i zupełnie pobocznych wyłazi obrzydliwe i obraźliwe dla połowy ludzkości przekonanie - kobieta nadaje się tylko do jednego.
Tylko w jeden sposób może zrobić karierę. I wszystko jedno, jaka to będzie kariera. Bez względu na to, czy chce wyjść dobrze za mąż, czy zrobić karierę w showbiznezie, czy zostać kierowniczką laboratorium chemicznego mającego patent na produkcję jakiegoś leku, czy otworzyć biuro tłumaczeń, może to osiągnąć wyłącznie w jeden sposób.
Przespać się z kims.
Często z więcej niż z jednym facetem.
Są i takie, które robią biznesplan, precyzyjny, a w nim uwzględniona ilość łóżek, przez które należy przejść, by dostać się tam, gdzie mają życzenie.
A gdy już dostaną się tam, gdzie mają życzenie to nadal biorą pod uwagę sypianie z facetami tylko i wyłącznie w celu "załatwienia czegoś", zapłaty za coś, zaciągnięcia (przez pana) długu wdzięczności.
Słowem - wszystkie kobiety to dziwki.
To zarazem egzotyczne (dla Królowej Matki), jak i obraźliwe przeświadczenie już wcześniej Królową Matkę irytowało, chyba od pierwszego przeczytanego rosyjskiego kryminału, ale apogeum osiągnęło podczas lektury "Za wszystko trzeba płacić" Aleksandry Marininy.
W tej oto pozycji carycy rosyjskiego kryminału mamy, dla przykładu:
- wziętą tłumaczkę z języka niemieckiego, zajmującą się tłumaczeniami symultanicznymi, specjalizującą się w języku medycznym oraz znającą łacinę, a więc cennego fachowca. Fachowiec ten jest ceniony także dlatego, że nie robi ceregieli, tylko zainteresowanym kontrahentom od razu wyjaśnia, że "dodatkowe profesjonalne usługi" (tak w oryginale!) są płatne ekstra i jeśli ktoś pragnie spędzić z nią czas po pracy, stawka wynosi tyle i tyle (oczywiście dolarów). W dodatku nie ma też oporów przed świadczeniem tych nie ujętych w kontrakcie zadań, doskonale wie, że praca w agencji tłumaczeń obejmuje również usługi seksualne, nie to co niektóre jej koleżanki, które stroją fochy i udają, że nie wiedzą, o co chodzi panom lekarzom, których wypowiedzi tłumaczyły na przeróżnych sympozjach i innych konferencjach, i potem trzeba panów przepraszać za zaistniałe nieporozumienie i wprawienie w zakłopotanie albo co,
- doktor nauk medycznych, specjalizacja - psychiatria, wybitnie utalentowaną i błyskotliwą, która postanawia zdobyć konkretnego mężczyznę za męża i ona to właśnie sporządza biznesplan, obejmujący także zaliczanie dowolnej ilości łóżek - seksem płaci za tłumaczenia z chińskiego, za przemycenie z zachodu materiałów z konferencji niedostępnych w ówczesnym ZSRR, za wszelkie usługi pozwalające zbliżyć się do celu, po ślubie również używa seksu jako środka płatniczego/ metody załatwiania spraw, ale wypowiada się pogardliwie o kolejnej bohaterce, "głupiej gęsi, której wykształcenie to dwie klasy na krzyż i cudze łóżka", zupełnie, jakby to, co ona robi czymkolwiek się od postępowania "głupiej gęsi" różniło,
- pielęgniarkę fizykoterapeutkę, która wychodzi za mąż za trzykrotnie starszego profesora i szybko wdowieje, wchodząc przy okazji w posiadanie cennych dokumentów medycznych. Męża zdobywa jedyną znaną metodą, bo inne w świecie tych kobiet najwyraźniej nie istnieją,
- niejaką Lilianę, kochankę szefa mafii pewnego Miasta, zawodową prostytutkę, która, po kilku latach świadczenia capo di tutti capi usług na wyłączność zostaje wydana za mąż za austriackiego biznesmena w ramach masywnej opłaty za wieloletnią pracę,
- niejaką Katię, kochankę pomniejszego mafioza/lekarza uwikłanego w przeróżne machloje, która musząc pracować na liczną rodzinę jako jedyny sposób na zarobienie na nią wymyśla zostanie utrzymanką - za jej usługi pan opłaca jej mieszkanie, utrzymanie i płaci pensję rodzinie (w - tu chwila przerwy dla stopniowania napięcia - tak!!! dolarach!!!),
- właścicielkę agencji tłumaczy, zatrudniającą głównie tłumaczki do pracy w "systemie zadaniowym", co oznacza obsługiwanie klientów również w łóżku - i jest z tego powszechnie i w zasadzie całkiem jawnie znana, a pośród swoich pracownic ma także tłumaczki, które, zanim zostały przez nią zatrudnione, dorabiały prostytucją (jak Królowa Matka podejrzewa, w trakcie studiów lingwistycznych, bo to było rzeczywiście biuro zatrudniające naprawdę fachowe tłumaczki, a nie przykrywka dla domu publicznego),
- mamusię jednego z męskich bohaterów, która w latach jego nastolęctwa sypiała z kolegą z pracy "dla higieny" (bo mąż trzy miesiące pracował poza domem), a żeby synek jej nie przeszkadzał stręczyła mu pięć lat starszą siostrę kochanka, której zadaniem było odciągnąć gówniarza od domu i zawrócić mu w głowie tak, by się nie zorientował, co mamusię z "wujkiem" naprawdę łączy,
- niejaką Iroczkę, jedyną kobietę, która z nikim nie sypia dla załatwienia swoich doraźnych interesów. Za to, wyemigrowawszy do Stanów Zjednoczonych wraz z mężem, zmusza psychicznym dręczeniem i budzeniem poczucia winy swego brata do podjęcia się zabójstwa za pieniądze, ponieważ zaszła w ciążę, dzidziuś się urodzi, a tymczasem ona z mężem nie mają stałej pracy i domu, więc oczekują, aż braciszek, uwaga - PRZYŚLE IM DOLARY (bo oczywistym jest że zarabia się je w Rosji i wysyła do USA, prawda?).
Wszystkie powyżej wymienione panie potrafią także świetnie gotować, ponieważ, o czym Królowa Matka zapomniała wspomnieć, umiejętność gotowania jest dla rosyjskiej kobiety równie niezbędna, jak umiejętność dogadzania mężczyźnie w łóżku (oraz pewna obojętność pozwalająca bez szczególnych refleksji te łóżka zmieniać zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem).
I WSZYSTKIE TE KOBIECE TYPY W JEDNEJ POWIEŚCI, a w zasadzie nie wszystkie, bo tych mniej istotne, wspomnianych jednym czy dwoma zdaniami Królowa Matka nie liczyła, a na luźno rzucane tu i ówdzie uwagi i rozważania o sypiających ze wszystkimi studentkach oraz wyższości rosyjskiej żony nad wietnamską nie zwracała uwagi.
Oraz nie mówimy wyłącznie o kobietach, które są śliczne i tylko na tym budują swoją pozycję świadome, że jeśli się nie "ustawią" nim ich uroda przeminie czeka je wiek dojrzały w niedostatku, bo są słabo wykształcone i niezbyt bystre - bo takie kobiety występują w literaturze dowolnej narodowości.
Ale po prostu wszystkie kobiety, biedne, bogate, z klasy średniej, niższej, wyższej, inteligentki, robotnice, a już na pewno te, które mają ambicję, by się wybić, w tym także te inteligentniejsze od swoich partnerów, doskonale wykształcone, będące specjalistkami wąskich specjalizacji - one wszystkie uznają fakt, że droga do dobrej pracy, kariery, osiągnięć wiedzie przez łóżko za coś całkowicie naturalnego. Bez zdziwienia, bez protestu, bez buntu, o jakimś objawie moralnego dyskomfortu nawet nie wspominając - a opisywane jest to z całkowitą obojętnością, jako coś oczywistego. Równie obojętnie opisywane są korki na ulicach albo błoto przy przedwiośniu. Ot, fakty. Nie ma się co obrażać na fakty, nie ma się co im sprzeciwiać. Fakty się po prostu relacjonuje. Błoto nie wyschnie od oburzania się, że istnieje, a kobieta nie osiągnie np. katedry psychiatrii na uniwersytecie choćby dysponowała umysłem klasy noblowskiej bez zaliczenia w łóżku połowy wydziału, każdy to wie.
Królowa Matka dzieckiem nie jest i wie, że takie rzeczy się zdarzają. Wie też, że podobne myślenie nawet nie "jest", ale bywa, BYWA typowe dla młodzieńców w wieku pokwitania, których spotkał pierwszy zawód miłosny, i z którego to myślenia po dojściu do męskich lat i rozumu wyrosną.
Ale co trzeba mieć w głowie, by coś podobnego traktować jako regułę? W jakim świecie trzeba żyć, skoro to najwyraźniej jest rzecz tak normalna, że się po prostu, niechcący wymyka, pisze się o niej jak o czymś tak oczywistym, że nie wymagającym komentarza, czymś, co nie budzi ani zdziwienia, ani refleksji, że może nie jest to tak do końca normalne?
To znaczy, nie, oczywiście, nie wszystkie kobiety takie są. Bo przecież na dowód, że nie wszystkie, mamy Anastazję Kamieńską. Jedyną kobietę, która sypia wyłącznie ze swoim mężem, pracuje używając swoich umiejętności i wykształcenia, mogłaby być piękna, ale jej się nie chce postarać oraz nie umie gotować (to znaczy umie, ale też jej się nie chce).
Przy czym fakt, że Anastazja zarabia głowa i nie przespała się z nikim, by dojść do pozycji, którą osiągnęła nie przeszkadza jej oceniać innych kobiet z góry jako takich, które podobnych umiejętności/ szczęścia/ charakteru nie miały. Ile razy z ust Anastazji pada oceniające: "no dobrze, skończyła studia, bo się przespała z profesorem/ uwiodła go i w ten sposób wkręciła się do projektu/ jest jego kochanką, więc..." podawane jako robocze założenie nie chce się Królowej Matce nawet liczyć.
I w zasadzie to (wreszcie) wystarczyłoby, by Królową Matkę do Anastazji Kamieńskiej ostatecznie zniechęcić, ale kroplą przelewającą czarę okazało się co innego.
W dużym skrócie - intryga "Za wszystko trzeba płacić" nabiera tempa w chwili, gdy na bocznej drodze do Wiednia zostają zastrzelone dwie kobiety i dziecko. Po straszliwie skomplikowanym dochodzeniu przypominającym rozplątywanie na amen splątanych co najmniej pięciu kłębków włóczki Genialna Anastazja dochodzi do wniosku, że zabójstwa dokonał niejaki Saprin, zabić miał tylko jedną kobietę, ponieważ nieoczekiwanie pojawiła się ona na umówionym miejscu w towarzystwie, towarzystwo (składające się z kobiety z pięcioletnim chłopczykiem) zostało usunięte w ramach pozbywania się niewygodnych świadków.
- No dobrze - mówi zatroskany Przełożony Gwiazdy Pietrowki. - Ale gdzie ten Saprin teraz jest?
na co Gwiazda Pietrowki odpowiada obojętnie:
- A, to mnie już nie obchodzi,
po czym wyjaśnia, że jej nie interesuje kto ani jak złapie morderców. W zasadzie jej w ogóle nie interesuje, czy oni zostaną złapani, a los ofiar jej nie wzrusza, ją interesuje wyłącznie zagadka, bo tak ma ukształtowany mózg, że rozwiązywanie układanek stanowi dla niego miłą rozgrzewkę, bez której źle się czuje, a praca operacyjna to jest nie jej działka, więc niech sobie tam Szef znajdzie do tej roboty kogo innego, bo ona już zrobiła, co robić umie i lubi, zagadkę rozwiązała, teraz poprosi o następną.
Telepnęło to Królową Matką, że hej.
Noż cholera jasna psiakrew, darując sobie wspominanie o Kurcie Wallanderze, Gunnarze Barbarottim, czy Guido Guerrierim, bo to sympatyczni i troszczący się o innych (czasem nieporadnie, ale chęci mają dobre) ludzie, to nawet Eric Winter, konsekwentnie opisywany jako dandys bawiący się światem i obserwujący go ze wzniosłego dystansu, nawet Sebastian Bergman, egotyk na granicy psychopatii i chyba najbardziej antypatyczny bohater kryminałów, z jakim się dotąd Królowa Matka zetknęła, nawet oni potrafili odnieść się do ludzi (a już do ofiar szczególnie) ze współczuciem. Zdarzało się, że próbowali to współczucie odciąć, bo zaciemniało im pole widzenia i tłumiło jasność myśli, i najnormalniej w świecie przeszkadzało w pracy - ale je czuli.
A tu mamy panienkę, która obojętnie oznajmia, że nie wzrusza jej los zastrzelonej kobiety, bo przecież rozwiązała już zagadkę, a tylko to ją bawiło.
O dziecku nawet nie wspomina.
Pozytywną bohaterkę. Filar cyklu o błyskotliwej pani oficer, która ach, jak wspaniale sama do wszystkiego doszła i ach, jak jest szanowana w każdym środowisku, przestepczym i dochodzeniowym zarówno.
Szanuj ją i podziwiaj i ty, czytelniku!
No jakoś Królowa Matka nie może.
I nie chodzi o to, że lubi ona czytać książki tylko o milutkich bohaterach uśmiechających się od rana do wieczora do świata i ludzi wokoło (vide - przeczytany z upodobaniem cykl z Sebastianem Bergmanem, budzącym od pierwszych stron chęć odstrzelenia, po wcześniejszym zgnojeniu słowem i czynem).
Ale pozostawia sobie wolność do porzucenia bohatera (-ki), który staje się dla niej moralnie nie do przyjęcia.
Więc porzuca Anastazję Kamieńską bez żalu.
W końcu tylu jest innych detektywów na świecie, i to takich, którzy pokażą, co boli społeczeństwa Francji czy Wielkiej Brytanii, czy Niemiec, na przykład :).
PS. Królowa Matka wie, że powyższa domorosła analiza jest bardzo domorosła i prosi, by powstrzymać się przed nazbyt brutalnym zwracaniem jej uwagi na skandynawskich przestępców mordujących wyłącznie dla pieniędzy, i rosyjskich psychopatów. Sama wie, że tacy są, chociaż jej zdaniem stanowią wyjątki potwierdzające regułę.
PSS. Powyższą domorosłą analizę Królowa Matka pisze od ostatnich dni sierpnia, przedzierając się przez szkoły Potomków, szarpaninę z pracą swoją i Pana Małżonka, zaziębienia, jelitówkę, masowo atakującą wszystkich naraz Potomków i inne niedogodności, więc prosi Czytelników o bycie wyrozumiałymi :).
Nele Neuhaus, Åke Edwardson, Håkan Nesser (razy dwa), Martha Grimes (razy dwa), Arnaldur Indriðason (razy dwa), Aleksandra Marinina, Daria Doncowa (razy dwa), Tatiana Polakowa, Tatiana Ustinowa (od jednego do trzech razy, na ile los pozwoli, czytane w oryginale), Henning Mankell, Denise Mina, duet Hjorth/Rosenfeld (razy dwa, bo na część trzecią chwilowo kasy brak), Camilla Lackberg, Marcin Wroński (razy dwa) oraz Gianrico Carofiglio - tak właśnie wyglądal Czytelniczy Plan Królowej Matki Na Lato, a dlaczego stał się on Czytelniczym Planem Królowej Matki Na Jesień (z dużymi szansami, by stać się Czytelniczym Planem Na Zimę) każdy średniozaawansowany Czytelnik tego bloga zrozumie bez dodatkowych podpowiedzi.
No, ale dzięki tym niepodpowiedziom (w liczbie czterech) Królowa Matka przynajmniej nie musi kraść "Polityce" tytułu na post :).
W każdym razie Królowa Matka spędziła lato na przyjemnej lekturze pełnej krwi, namiętności i mrocznych ludzkich sekretów oraz przeróżnych perwersji i po pewnym czasie dopadła ją Refleksja.
Nadmienić należy, że Królowa Matka fachowczynią od kryminałów jest żadną. Pierwszy (jeśli pominąć powieści Joanny Chmielewskiej, w których trup słał się co prawda nieraz wręcz nader gęsto, których jednakże Królowa Matka uparcie nie uznawała za kryminały) przeczytała po dwudziestce i był to, o ile pamięta, jakiś klasyk Agathy Christie (a, nie, przedtem przeczytała całego Sherlocka Holmesa, ale jego też za kryminal nie uznawała, był on bowiem Klasyką :)), potem, przypuszczalnie na jakichś wakacjach w sytuacji typu "o mój Boże, przeczytałam już wszystko, co tu przywiozłam, co by tu, o, coś stoi na półce, nieistotne co, lepszy rydz niż czytanie przed snem etykietek na butelkach szamponu!!!", kilka kryminałów rodem z PRL-u, takich, w których dzielny milicjant, nie dając się nic a nic sprowadzać z drogi cnoty i praworządności z najwyższym obrzydzeniem zagłębia się w świat cinkciarzy i bananowej młodzieży, aby wyrywać co bardziej pleniące się i szkodzące porządnemu społeczeństwu, zainfekowane zachodnim stylem życia chwasty. Zasadniczo jednak zgadzała się z przeczytaną niegdyś opinią, że kryminały to taka literatura bardzo średnich lotów, odpowiednik literatury dla kucharek, ale dla panów (i tych pań, które literatury dla kucharek nie lubią), książki z serii "przeczytać i zapomnieć", pisane zazwyczaj według jednej sztancy i ogólnie mało odkrywcze. Porzuciła je więc na rzecz zgłębiania klasyki rosyjskiej i Rougon-Macquartów, których powagę przełamywała "Anią z Zielonego Wzgórza" i baśniami.
Wróciła do kryminałów w chwili, gdy zaczęły one wchodzić na salony, a - dziwnym zbiegiem okoliczności - zbiegło się to z zostaniem przez nią mamusią. Oczywiście kwestią przypadku było, że odczuła potrzebę przeczytania "czegoś lekkiego, ale żeby było dużo rosyjskich imion" (Królowa Matka miewa okresowe napady pt. "muszę przeczytać coś, czego bohaterem będzie jakiś Iwan Wasiliewicz Pomorin, albo ktoś o podobnym nazwisku!!!") ORAZ czegoś, w czym trup będzie słał się gęsto, najlepiej na co drugiej stronie, akurat w chwili, gdy WAB zaczął wydawać powieści Aleksandry Marininy (i akurat w chwili, gdy powinna czytać poradniki o prawidłowym żywieniu niemowląt i miłośnie wypełniać zdjęciami i notatkami "Album maluszka", ale o to mniejsza), w każdym razie spełnienie tej potrzeby okazało się być strzałem w dziesiątkę. Od tamtej chwili, w miarę przybywania kolejnych dzieci, ich wzrastania, kwitnięcia i tak dalej, za każdym razem, gdy Królowa Matka czuła, że jeszcze chwileczka, dosłownie momencik i coś albo jej w mózgu strzeli, albo zostanie nie czytelniczką, ale bohaterką kryminału szła ona do księgarni/ biblioteki/ koleżanki i kupowała/ wypożyczała, po czym czytała i para podczas lektury z niej uchodziła, i ani się obejrzała, jak nadrobiła sporo braków, chociaż nie wszystkie.
Popadnięcie w Refleksję było w tej sytuacji kwestią czasu.
Dopadła ją ta Refleksja między pierwszym tomem Åke Edwardsona a ostatnim cyklu z Wallanderem Mankella. W pewnym momencie Królowa Matka zamknęła książkę i pomyślała, że rację mają ci krytycy literaccy, którzy podkreslają, że powieści kryminalne już jakiś czas temu przestały być prostymi historiami w stylu "zabili go i uciekli, a potem ich złapali", a zaczęły mówić o tym, co społeczeństwo boli i uwiera. I faktycznie, wygląda na to, że co innego uwiera spoleczeństwa krajów skandynawskich, co innego - krajow postkomunistycznych, co innego - społeczeństwo francuskie, a jeśli pisarz jest dobry w tym, co robi (a duża część tych skandynawskich na przykład jest, o ile może o tym wyrokowac osoba o ubogim doświadczeniu kryminalnym :)) czytelnik rozumie to uwieranie i to pomimo faktu, że często jest ono wyrażane nie dosłownie, nie otwartym tekstem, ale półsłowkami i aluzjami,czy wręcz tylko przy pomocy trafnie sportretowanej atmosfery.
I tak się - pomiędzy Åke Edwardsonem a Mankellem - Królowej Matce wydało, że społeczeństwa skandynawskie osiągnęły stopień rozwoju nastolatka, któremu rodzice zostawiali pełną wolność. I on właśnie doszedł do etapu, w którym okazalo się, że to nie wystarczy. Że on sobie nie radzi, że chciałby mieć rodziców, a nie kumpli mówiących "ach, rób jak uważasz za stosowne, szanuję twoją wolność", kogoś, kto mu powie, że granicą wolności jest wolność innego człowieka, oprócz pełnej akceptacji dla eksperymentowania narzuci - i będzie egzekwować - zakazy, zasady, których należy przestrzegać i, owszem, także kary. Ponieważ ta pełna wolność okazuje się pułapką prowadzącą do kompletnego zagubienia, gdy nagle okazuje się, że wolno właściwie wszystko i w pewnym momencie doszło się do etapu, gdy to "wszystko" to jest "za dużo", i mieszczą się w tym rzeczy niewyobrażalne. A już nie bardzo można zrozumieć, że jednak nie, jednak są rzeczy, których nie wolno. A nade wszystko - dlaczego pewnych rzeczy robić nie wolno.
Takie właśnie, dość mętnie opisane wrażenie odnosi Królowa Matka przy czytaniu kryminałów skandynawskich, których bohaterowie negatywni dopuszczają się rzeczy potwornych (zbrodnie w kryminałach skandynawskich są właściwie prawie bez wyjątku wyjątkowo psychopatyczne i okrutne, i często noszą właśnie znamiona zabawy w sprawdzanie "do czego jeszcze możemy się posunąć), a bohaterowie pozytywni odkrywają, że oto, po latach pracy, nie potrafią zrozumieć motywów postępowania przestępcy, bo to są zupelnie inne motywy niż te "do ogarnięcia", a państwo, pochylające się przede wszystkim nad swobodami i wolnością swoich obywateli nie dostarcza wystarczających narzędzi w momencie, gdy wolność tę należy ograniczyć (a już zwłaszcza, jeśli przestępca pochodzi z klasy średniej i wyższej - wtedy bywa bezkarny bardzo długo, póki nie przegnie na całego, albo nie trafi na policjanta upartego jak osioł i mającego sporo wolnego czasu).
Do których to wniosków doszedłszy, Królowa Matka poszła sprawdzać, co o rosyjskim społeczeństwie powiedzą jej kryminały rosyjskie.
Najpierw powiedziały jej, że walutą płatniczą w, jak mówi klasyk "bratnim kraju naszych najlepszych pszyjaciół" jest dolar - i od razu Królowa Matka przyzna, że ją to niewymownie denerwuje. Najpierw dziwiło, a od mniej więcej trzeciego rosyjskiego kryminału zaczęło coraz bardziej wkurzać.
Co więcej, walutą płatniczą w całym absolutnie świecie jest dolar, także w państwach Unii Europejskiej - nieistotne, gdzie przebywa ofiara/ biorca łapówki/ skorumpowana jednostka, co sprzedaje nielegalnie wyniki tajnych badań, czy to Niemcy, Austria, Holandia czy inna Belgia, nie ma dolarów - nie ma interesu.
I tak jest ze wszystkim. W dolarach podawane są ceny dżinsów, dań w eleganckich restauracjach, pensje i łapówki. Chyba wyłącznie komunikacją miejską można przejechać się za ruble, i może jeszcze bułkę kupić w samie. Cała reszta - za dolary!
Rosyjscy przestępcy popełniają przestępstwa dla pieniędzy. I nie, nie chodzi o pieniądze, jakie nosi w torebce rosyjska emerytka (zwłaszcza, że nie są to dolary), ale o niewyobrażalną górę forsy. Dla tej góry forsy przestępcy ci budują skomplikowane machiny mające w okreslony sposób wpływać na ludzkie zachowania, by potem sprzedać je jeszcze większym przestępcom, albo szukają cudownego leku, który potem sprzeda się za całą masę dolarów. W drodze do machiny/ leku przestępcy-naukowcy bez mrugnięcia okiem i zbędnych skrupułów robią badania na ludziach i usuwają z drogi niesprzyjające czynniki, w tym także ludzkie, jak to - niepokornych milicjantów, natrętne i przejawiające niezdrową ciekawość rodziny testerów nowych leków, wścibskich dziennikarzy albo przypadkowych świadków. Oczywiście podobne myślenie nosi znamiona psychopatii (ta obojętność wobec ofiar!), ale jednak daleko rosyjskim mordercom do psychopatów skandynawskich, którzy, zabijając, robią to nader często dla własnej przyjemności.
Ponieważ jednak osoby pragnące nabyć maszyny zmieniające ludzką świadomość lub lek wpływający na psychikę geniuszy tak, że ci robią się jeszcze bardziej genialni są raczej zamożne i wysoko postawione, dopaść ich w zasadzie nie sposób. Nabiega się taki dochodzeniowiec, nagłowi, narozwiązuje za marną pensję (w rublach), po czym d..., i tak nic nie można zrobić poza schwytaniem paru płotek, bo gruba ryba siedzi tak wysoko, i jest taka gruba, że wręcz nietykalna.
Królowa Matka podejrzewa, że swoją słabość do kryminałów skandynawskich zawdzięcza temu, że kiedyś, po kryminale rosyjskim zakończonym zgodnie z przewidywaniami przeczytała jakiś kryminał szwedzki, w którym GRUBA RYBA BEKNĘŁA ZA SWOJE!!! Nieistotne, że była gruba! Wredna! Pewna swojej nietykalności! Beknęła, bo śledczy znaleźli dość dowodów jej występków oraz dziennikarze tu i ówdzie pomogli, i gruba ryba natychmiast schudła! Boże, jaka to ulga była przeczytać o czymś podobnym, to uczucie wdzięczności na pewno rzutuje do dziś na królewskomatczyny odbiór skandynawskiej kryminalistyki (i pewnie dlatego nie lubi Królowa Matka bohatera "Milennium", któremu odstępstwa od szwedzkiego wzorca nie może darować, co jednak jest tematem na inną notkę. Ewentualnie).
Wracając do rosyjskiego świata przestępczego, oczywiście wszyscy tam wiedzą, że im wyżej, tym brudniej i tym trudniej dojść sprawiedliwości, tak naprawdę zawsze odławia się płoteczki, a bez łapówek i dyskretnego przymykania oka na różne niedociagnięcia za daleko się nie ujdzie w tym (ani w żadnym innym) fachu. To wszystko opisywane jest w książkach niejako jawnie - podobnie jak jawnie podkreślane jest rozczarowanie tym "co się stało z tym krajem" w kryminałach szwedzkich.
Ciekawsze jest to, co wychodzi niechcący (bo chyba to jednak jest niechcacy...).
(I w tym momencie musi Królowa Matka stałym Czytelnikom przypomnieć, a tym, którym do tej pory udawało się uniknąć jej słowotoku i teraz zabładzili tu po raz pierwszy - uświadomić, że w dalszej części tekstu na pewno pojawią się spoilery. Jeśli więc ktoś ma życzenie zapoznać się z jakąś kryminalną rosyjską pozycją nie wiedząc z góry, kto zabił, uczyni lepiej przerywając lekturę tego posta w chwili, gdy pojawi się w niej pierwszy tytuł).
Oto niechcący, spod potoczystego strumienia słów, spod wydarzeń, spod zbrodni i występków, z plątaniny bohaterów głównych, mniej głównych i zupełnie pobocznych wyłazi obrzydliwe i obraźliwe dla połowy ludzkości przekonanie - kobieta nadaje się tylko do jednego.
Tylko w jeden sposób może zrobić karierę. I wszystko jedno, jaka to będzie kariera. Bez względu na to, czy chce wyjść dobrze za mąż, czy zrobić karierę w showbiznezie, czy zostać kierowniczką laboratorium chemicznego mającego patent na produkcję jakiegoś leku, czy otworzyć biuro tłumaczeń, może to osiągnąć wyłącznie w jeden sposób.
Przespać się z kims.
Często z więcej niż z jednym facetem.
Są i takie, które robią biznesplan, precyzyjny, a w nim uwzględniona ilość łóżek, przez które należy przejść, by dostać się tam, gdzie mają życzenie.
A gdy już dostaną się tam, gdzie mają życzenie to nadal biorą pod uwagę sypianie z facetami tylko i wyłącznie w celu "załatwienia czegoś", zapłaty za coś, zaciągnięcia (przez pana) długu wdzięczności.
Słowem - wszystkie kobiety to dziwki.
To zarazem egzotyczne (dla Królowej Matki), jak i obraźliwe przeświadczenie już wcześniej Królową Matkę irytowało, chyba od pierwszego przeczytanego rosyjskiego kryminału, ale apogeum osiągnęło podczas lektury "Za wszystko trzeba płacić" Aleksandry Marininy.
W tej oto pozycji carycy rosyjskiego kryminału mamy, dla przykładu:
- wziętą tłumaczkę z języka niemieckiego, zajmującą się tłumaczeniami symultanicznymi, specjalizującą się w języku medycznym oraz znającą łacinę, a więc cennego fachowca. Fachowiec ten jest ceniony także dlatego, że nie robi ceregieli, tylko zainteresowanym kontrahentom od razu wyjaśnia, że "dodatkowe profesjonalne usługi" (tak w oryginale!) są płatne ekstra i jeśli ktoś pragnie spędzić z nią czas po pracy, stawka wynosi tyle i tyle (oczywiście dolarów). W dodatku nie ma też oporów przed świadczeniem tych nie ujętych w kontrakcie zadań, doskonale wie, że praca w agencji tłumaczeń obejmuje również usługi seksualne, nie to co niektóre jej koleżanki, które stroją fochy i udają, że nie wiedzą, o co chodzi panom lekarzom, których wypowiedzi tłumaczyły na przeróżnych sympozjach i innych konferencjach, i potem trzeba panów przepraszać za zaistniałe nieporozumienie i wprawienie w zakłopotanie albo co,
- doktor nauk medycznych, specjalizacja - psychiatria, wybitnie utalentowaną i błyskotliwą, która postanawia zdobyć konkretnego mężczyznę za męża i ona to właśnie sporządza biznesplan, obejmujący także zaliczanie dowolnej ilości łóżek - seksem płaci za tłumaczenia z chińskiego, za przemycenie z zachodu materiałów z konferencji niedostępnych w ówczesnym ZSRR, za wszelkie usługi pozwalające zbliżyć się do celu, po ślubie również używa seksu jako środka płatniczego/ metody załatwiania spraw, ale wypowiada się pogardliwie o kolejnej bohaterce, "głupiej gęsi, której wykształcenie to dwie klasy na krzyż i cudze łóżka", zupełnie, jakby to, co ona robi czymkolwiek się od postępowania "głupiej gęsi" różniło,
- pielęgniarkę fizykoterapeutkę, która wychodzi za mąż za trzykrotnie starszego profesora i szybko wdowieje, wchodząc przy okazji w posiadanie cennych dokumentów medycznych. Męża zdobywa jedyną znaną metodą, bo inne w świecie tych kobiet najwyraźniej nie istnieją,
- niejaką Lilianę, kochankę szefa mafii pewnego Miasta, zawodową prostytutkę, która, po kilku latach świadczenia capo di tutti capi usług na wyłączność zostaje wydana za mąż za austriackiego biznesmena w ramach masywnej opłaty za wieloletnią pracę,
- niejaką Katię, kochankę pomniejszego mafioza/lekarza uwikłanego w przeróżne machloje, która musząc pracować na liczną rodzinę jako jedyny sposób na zarobienie na nią wymyśla zostanie utrzymanką - za jej usługi pan opłaca jej mieszkanie, utrzymanie i płaci pensję rodzinie (w - tu chwila przerwy dla stopniowania napięcia - tak!!! dolarach!!!),
- właścicielkę agencji tłumaczy, zatrudniającą głównie tłumaczki do pracy w "systemie zadaniowym", co oznacza obsługiwanie klientów również w łóżku - i jest z tego powszechnie i w zasadzie całkiem jawnie znana, a pośród swoich pracownic ma także tłumaczki, które, zanim zostały przez nią zatrudnione, dorabiały prostytucją (jak Królowa Matka podejrzewa, w trakcie studiów lingwistycznych, bo to było rzeczywiście biuro zatrudniające naprawdę fachowe tłumaczki, a nie przykrywka dla domu publicznego),
- mamusię jednego z męskich bohaterów, która w latach jego nastolęctwa sypiała z kolegą z pracy "dla higieny" (bo mąż trzy miesiące pracował poza domem), a żeby synek jej nie przeszkadzał stręczyła mu pięć lat starszą siostrę kochanka, której zadaniem było odciągnąć gówniarza od domu i zawrócić mu w głowie tak, by się nie zorientował, co mamusię z "wujkiem" naprawdę łączy,
- niejaką Iroczkę, jedyną kobietę, która z nikim nie sypia dla załatwienia swoich doraźnych interesów. Za to, wyemigrowawszy do Stanów Zjednoczonych wraz z mężem, zmusza psychicznym dręczeniem i budzeniem poczucia winy swego brata do podjęcia się zabójstwa za pieniądze, ponieważ zaszła w ciążę, dzidziuś się urodzi, a tymczasem ona z mężem nie mają stałej pracy i domu, więc oczekują, aż braciszek, uwaga - PRZYŚLE IM DOLARY (bo oczywistym jest że zarabia się je w Rosji i wysyła do USA, prawda?).
Wszystkie powyżej wymienione panie potrafią także świetnie gotować, ponieważ, o czym Królowa Matka zapomniała wspomnieć, umiejętność gotowania jest dla rosyjskiej kobiety równie niezbędna, jak umiejętność dogadzania mężczyźnie w łóżku (oraz pewna obojętność pozwalająca bez szczególnych refleksji te łóżka zmieniać zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem).
I WSZYSTKIE TE KOBIECE TYPY W JEDNEJ POWIEŚCI, a w zasadzie nie wszystkie, bo tych mniej istotne, wspomnianych jednym czy dwoma zdaniami Królowa Matka nie liczyła, a na luźno rzucane tu i ówdzie uwagi i rozważania o sypiających ze wszystkimi studentkach oraz wyższości rosyjskiej żony nad wietnamską nie zwracała uwagi.
Oraz nie mówimy wyłącznie o kobietach, które są śliczne i tylko na tym budują swoją pozycję świadome, że jeśli się nie "ustawią" nim ich uroda przeminie czeka je wiek dojrzały w niedostatku, bo są słabo wykształcone i niezbyt bystre - bo takie kobiety występują w literaturze dowolnej narodowości.
Ale po prostu wszystkie kobiety, biedne, bogate, z klasy średniej, niższej, wyższej, inteligentki, robotnice, a już na pewno te, które mają ambicję, by się wybić, w tym także te inteligentniejsze od swoich partnerów, doskonale wykształcone, będące specjalistkami wąskich specjalizacji - one wszystkie uznają fakt, że droga do dobrej pracy, kariery, osiągnięć wiedzie przez łóżko za coś całkowicie naturalnego. Bez zdziwienia, bez protestu, bez buntu, o jakimś objawie moralnego dyskomfortu nawet nie wspominając - a opisywane jest to z całkowitą obojętnością, jako coś oczywistego. Równie obojętnie opisywane są korki na ulicach albo błoto przy przedwiośniu. Ot, fakty. Nie ma się co obrażać na fakty, nie ma się co im sprzeciwiać. Fakty się po prostu relacjonuje. Błoto nie wyschnie od oburzania się, że istnieje, a kobieta nie osiągnie np. katedry psychiatrii na uniwersytecie choćby dysponowała umysłem klasy noblowskiej bez zaliczenia w łóżku połowy wydziału, każdy to wie.
Królowa Matka dzieckiem nie jest i wie, że takie rzeczy się zdarzają. Wie też, że podobne myślenie nawet nie "jest", ale bywa, BYWA typowe dla młodzieńców w wieku pokwitania, których spotkał pierwszy zawód miłosny, i z którego to myślenia po dojściu do męskich lat i rozumu wyrosną.
Ale co trzeba mieć w głowie, by coś podobnego traktować jako regułę? W jakim świecie trzeba żyć, skoro to najwyraźniej jest rzecz tak normalna, że się po prostu, niechcący wymyka, pisze się o niej jak o czymś tak oczywistym, że nie wymagającym komentarza, czymś, co nie budzi ani zdziwienia, ani refleksji, że może nie jest to tak do końca normalne?
To znaczy, nie, oczywiście, nie wszystkie kobiety takie są. Bo przecież na dowód, że nie wszystkie, mamy Anastazję Kamieńską. Jedyną kobietę, która sypia wyłącznie ze swoim mężem, pracuje używając swoich umiejętności i wykształcenia, mogłaby być piękna, ale jej się nie chce postarać oraz nie umie gotować (to znaczy umie, ale też jej się nie chce).
Przy czym fakt, że Anastazja zarabia głowa i nie przespała się z nikim, by dojść do pozycji, którą osiągnęła nie przeszkadza jej oceniać innych kobiet z góry jako takich, które podobnych umiejętności/ szczęścia/ charakteru nie miały. Ile razy z ust Anastazji pada oceniające: "no dobrze, skończyła studia, bo się przespała z profesorem/ uwiodła go i w ten sposób wkręciła się do projektu/ jest jego kochanką, więc..." podawane jako robocze założenie nie chce się Królowej Matce nawet liczyć.
I w zasadzie to (wreszcie) wystarczyłoby, by Królową Matkę do Anastazji Kamieńskiej ostatecznie zniechęcić, ale kroplą przelewającą czarę okazało się co innego.
W dużym skrócie - intryga "Za wszystko trzeba płacić" nabiera tempa w chwili, gdy na bocznej drodze do Wiednia zostają zastrzelone dwie kobiety i dziecko. Po straszliwie skomplikowanym dochodzeniu przypominającym rozplątywanie na amen splątanych co najmniej pięciu kłębków włóczki Genialna Anastazja dochodzi do wniosku, że zabójstwa dokonał niejaki Saprin, zabić miał tylko jedną kobietę, ponieważ nieoczekiwanie pojawiła się ona na umówionym miejscu w towarzystwie, towarzystwo (składające się z kobiety z pięcioletnim chłopczykiem) zostało usunięte w ramach pozbywania się niewygodnych świadków.
- No dobrze - mówi zatroskany Przełożony Gwiazdy Pietrowki. - Ale gdzie ten Saprin teraz jest?
na co Gwiazda Pietrowki odpowiada obojętnie:
- A, to mnie już nie obchodzi,
po czym wyjaśnia, że jej nie interesuje kto ani jak złapie morderców. W zasadzie jej w ogóle nie interesuje, czy oni zostaną złapani, a los ofiar jej nie wzrusza, ją interesuje wyłącznie zagadka, bo tak ma ukształtowany mózg, że rozwiązywanie układanek stanowi dla niego miłą rozgrzewkę, bez której źle się czuje, a praca operacyjna to jest nie jej działka, więc niech sobie tam Szef znajdzie do tej roboty kogo innego, bo ona już zrobiła, co robić umie i lubi, zagadkę rozwiązała, teraz poprosi o następną.
Telepnęło to Królową Matką, że hej.
Noż cholera jasna psiakrew, darując sobie wspominanie o Kurcie Wallanderze, Gunnarze Barbarottim, czy Guido Guerrierim, bo to sympatyczni i troszczący się o innych (czasem nieporadnie, ale chęci mają dobre) ludzie, to nawet Eric Winter, konsekwentnie opisywany jako dandys bawiący się światem i obserwujący go ze wzniosłego dystansu, nawet Sebastian Bergman, egotyk na granicy psychopatii i chyba najbardziej antypatyczny bohater kryminałów, z jakim się dotąd Królowa Matka zetknęła, nawet oni potrafili odnieść się do ludzi (a już do ofiar szczególnie) ze współczuciem. Zdarzało się, że próbowali to współczucie odciąć, bo zaciemniało im pole widzenia i tłumiło jasność myśli, i najnormalniej w świecie przeszkadzało w pracy - ale je czuli.
A tu mamy panienkę, która obojętnie oznajmia, że nie wzrusza jej los zastrzelonej kobiety, bo przecież rozwiązała już zagadkę, a tylko to ją bawiło.
O dziecku nawet nie wspomina.
Pozytywną bohaterkę. Filar cyklu o błyskotliwej pani oficer, która ach, jak wspaniale sama do wszystkiego doszła i ach, jak jest szanowana w każdym środowisku, przestepczym i dochodzeniowym zarówno.
Szanuj ją i podziwiaj i ty, czytelniku!
No jakoś Królowa Matka nie może.
I nie chodzi o to, że lubi ona czytać książki tylko o milutkich bohaterach uśmiechających się od rana do wieczora do świata i ludzi wokoło (vide - przeczytany z upodobaniem cykl z Sebastianem Bergmanem, budzącym od pierwszych stron chęć odstrzelenia, po wcześniejszym zgnojeniu słowem i czynem).
Ale pozostawia sobie wolność do porzucenia bohatera (-ki), który staje się dla niej moralnie nie do przyjęcia.
Więc porzuca Anastazję Kamieńską bez żalu.
W końcu tylu jest innych detektywów na świecie, i to takich, którzy pokażą, co boli społeczeństwa Francji czy Wielkiej Brytanii, czy Niemiec, na przykład :).
PS. Królowa Matka wie, że powyższa domorosła analiza jest bardzo domorosła i prosi, by powstrzymać się przed nazbyt brutalnym zwracaniem jej uwagi na skandynawskich przestępców mordujących wyłącznie dla pieniędzy, i rosyjskich psychopatów. Sama wie, że tacy są, chociaż jej zdaniem stanowią wyjątki potwierdzające regułę.
PSS. Powyższą domorosłą analizę Królowa Matka pisze od ostatnich dni sierpnia, przedzierając się przez szkoły Potomków, szarpaninę z pracą swoją i Pana Małżonka, zaziębienia, jelitówkę, masowo atakującą wszystkich naraz Potomków i inne niedogodności, więc prosi Czytelników o bycie wyrozumiałymi :).
Królowo Matko, jakie kryminały skandynawskie czytałaś, że wysnułaś takie wnioski? Absolutnie nie chcę się z tobą kłócić ani zadawać ci kłamu ale ostatnio też się trochę wkminiłam w kryminały skandynawskie, konkretnie Ninni Shulman "Dziewczyna ze śniegiem we włosach" i "Mężczyzna, który przestał płakać" (które szczerze polecam jeśli jeszcze nie czytałaś!) oraz duńske dziełko A.J.Kaznińskiego "Sen i śmierć" (które jest ok, ale, mówiąc kolokwialnie, dupy nie urywa), i nie zauważyłam zachowań, które ty tu opisałaś. Mogłabyś podać jakieś przykłady alboco?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ten wniosek o psychopatycznym charakterze przestępstw i o bezradności wobec państwa, co nie umie założyć kagańca? Z kryminałów Ake Edwardsona własnie, ostatnich dwóch-trzech części z Wallanderem, serii (zwłaszcza częsci drugiej, trzecia w czytaniu) z Sebastianem Bergmanem duetu Hjorth/Rosenfeld... ale wcale się nie upieram, ze ja je dobrze odczytuję :). To moja autorska koncepcja, nie moglam sie od poczucia tej bezradności opędzić, a juz jesli chodzi o psychopatów to występowalo ich zacne grono po prostu (pierwsza część cyklu Edwardsona z Ericem Winterem, no, brrr po prostu!).
UsuńCo nie zmienia faktu, ze autentycznego psychopate mordującego nie tylko i wyłącznie dla forsy znalazłam też w rosyjskim kryminale, i to własnie u Marininy :). Ale jednak u Rosjanek głównym motywem jest forsa, duuuuza, duuuuża forsa (w dolarach ;D).
Przeczytałam całość, chociaż twórczości Marininy ani Doncowej jeszcze nie znam, mam kilka ebooków, ale jakoś mi nie po drodze ciągle z nimi. A teraz to już mnie zniechęciłaś do Marininy całkowicie, nie znoszę jak zakończenie książki nie przynosi konkretów, samo rozwiązanie zagadki mi nie wystarczy, ja chcę wiedzieć czy bandyci ponieśli karę czy nie. Natomiast skandynawskie kryminały kocham od czasu przeczytania Millennium i jesteś pierwszą osobą, która doceniła Ake Edwardsona. Jedyne kryminały psychologiczne, które mi się podobają, większość czytelników go nie lubi, a mnie właśnie się podoba to jego nietypowe podejście, bo umie pokazać sprawę z dwóch stron policyjnej i obyczajowe i jedyne co mnie u niego, ale też u innych autorów skandynawskich, zwłaszcza szwedzcy się w tym specjalizują to mnóstwo wtrąceń angielskich zwrotów. Byłam w Szwecji i w Norwegii i nie spotkałam się z powszechnym używaniem angielskiego w codziennych kontaktach. Owszem z obcokrajowcami tak, ale Szwed ze Szwedem gada po szwedzku i już. Wracając jeszcze do rosyjskich kryminałów polecam Akunina cykl o Fandorinie, przełom XIX i XX wieku, cieniutkie, bardzo dobrze napisane, każdy w innej konwencji, przyjemnie się czyta. A z francuskich to mi się Bernard Minier ostatnio podobał, "Krąg" czytałam i naprawdę ciekawie napisane.
OdpowiedzUsuńPotwornie męczylam się z Edwardsonem do połowy tomu (mam za soba jeden na razie), a potem poooszło, jak się do języka przyzwyczaiłam :).
UsuńNo, dowiedziałabyś się u Marininy, czy przestępcy karę poniesli, tylko Duma Pietrowki by tego osobiście nie sprawdzala, od tego to ona ma ludzi...
Tak, zauwazyłam te anglicyzmy, jedyna rzecz, która mnie u Nessera, którego bałwochwalczo czcze, irytowała. Idą śledczy po jakies dokumenty do szkoły, woźny im otwiera i mowi "Be my guest", no litości :D.
Znam Fandorina i w ogole kryminaly Akunina, nawet chciałam napisac, że jeśli chcemy rosyjskiej bohaterki, która z nikim nie sypia, żeby sobie coś załatwić, to tylko siostra Pelagia! - ale zapomnialam :D.
Miniera mam na liscie, ale chwilowo jestem (ciągle) bez forsy...
Tak, te angielskie wstawki też strasznie mnie wkurzały, zwłaszcza u Larssona i u Anne Holt. Na szczęście u mojego ulubionego Mankella raczej nie występują (albo nie rzucają się w oczy).
UsuńDo Nessera jeszcze nie doszłam, choć mam w domu chyba z 8 jego książek. Ale Edwardson, Nesbo, Larsson oni mam wrażenie specjalizują się w propagowaniu angielskiego w swoich książkach, irytuje mnie to ogromnie. I zauważcie tylko mężczyźni, u Lackberg czy Marklund, a ostatnio Schulmann nie zauważyłam tych anglicyzmów.
UsuńNiestety, teraz czytam "Śmiertelny chłod" Camilli Ceder i tam tez są... chociaz nie tyle. Najwięcej chyba u Nesbo i w pierwszym tomie o inspektorze Barbarottim Nessera (względnie potem przywykłam i przestałam zauważac :)).
UsuńAnutku, woźny u Nessera mówi po angielsku, bo w Szwecji duży nacisk się kładzie na to, żeby każdy wykształcony, dwujęzyczny człowiek mógł sobie po latach nauk pójść za "odźwiernego". Równość społeczna taka na rynku pracy. Tylko w odwrotnym wydaniu.
UsuńNie chodzi o to, że woźny gada, woźna w szkole mojego dziecka też gada, ale przecież nie do mnie! jakby na pożegnanie po zwyczajowej codziennej pogawedce rzekła "Have a nice day" to bym z szoku przez tydzien wychodzila :).
UsuńA... że "w ogóle" gada. No tak, Szwedzi kojarzą się z typem małomównym. I tu mój kolega Anders pasuje jak ulał.
UsuńAle na to, czego się taki woźny odzywa, też mam swoją teorię: może Nesser chciał pokazać, że w Szwecji już wchodzi "model amerykański": może zagadnąć Cię miło znienacka każdy nieznajomy. Niezależnie od statusu społecznego, od pogody, od skrętu kiszek - amerykańska ulica (poza chamskimi metropoliami czasami - ktoś mi tera głowę zmyje?) autentycznie szczerzy się (lub wykrzywi, bo wypada) i rzuci powitalny frazes do nieznajomych. Tzw. "z kulturą do nieznajomych".
No właśnie, jakieś 90% Skandynawów mówi po angielskiego w stopniu co najmniej komunikatywnym, ale nie mówią przecież tak na co dzień do siebie, tylko w rozmowach z obcokrajowcami. W powieściach Edwardsona mogę mu to wybaczyć jak Winter gada z tym Szkotem Stevem bodajże, ale jak mówi tak do podwładnych to już dla mnie jest dziwne.
UsuńDokładnie, pal licho tego woźnego, to był tylko jeden przykład, a tam wszyscy wtrącają te anglicyzmy, i nie "OK" czy "sorry", jak u nas, ale cale zdania - znajomi, koledzy z pracy, sprzedawcy do klienta... kompletnie bez sensu!
UsuńBiorąc chociażby pod uwagę wzmiankę Magdy K-skiej o tym, jaki procent Szwedów zna język angielski, przyszła mi do głowy jeszcze taka myśl, a będę teraz piła do Larssona, którego akurat przeczytałam, że te angielskie wstawki w tekście może nie były nieuzasadnione. Przynajmniej część z nich.
UsuńDlaczego? Bo skoro Larsson pisał trylogię Millennium po szwedzku, to do szwedzkiego czytelnika. A szwedzki czytelnik zna język angielski. Czy wszystkie wstawki angielskojęzyczne w szwedzkim tekście były konieczne może ocenić tylko ten, kto zna i szwedzki i angielski. Bo może się okazać, że po szwedzku, tak jak po polsku, nie ma odpowiednika niektórych zwięzłych angielskich zwrotów. Albo ucieka gra słów. Np. "dream" ma po polsku owszem, dwa znaczenia jak w angielskim ("sen"/"marzenie"), ale w tłumaczeniu " 'wet dream' każdego kapitalisty" uciekają niuanse. I tak " "polujce' każdego kapitalisty" nie mają już znaczenia "marzenia" o dorobieniu się wielkiej kasy, jak to jest w potocznym rozumieniu "dream" każdego kapitalisty.
Tu rozbija się o znajomość tych dwóch języków - o umiejętność stwierdzenia, czy istnieją w szwedzkim identyczne odpowiedniki.
Czy zaś tłumaczka polska powinna była przetłumaczyć dla nas angielskie wstawki? To byłaby zmiana treści. Larsson ich nie tłumaczył, więc tłumacz nie powinien. Ewentualnie można było pododawać odsyłacze pod tekstem i opisowo wyjaśnić, "co autor miał na myśli" i dlaczego użył angielskiego. Nie wiem tylko, czy by to nie znudziło.
Tak jak wspomniałam wcześniej, Larsson zakładał, że czytający jego książki znają oba języki i być może (ktoś tu mówi po szwedzku?) miało tu miejsce to, co się często zdarza dwujęzycznym: zapożyczanie wyrażeń krótszych i bardziej dosadnych z drugiego języka. To b. popularne zjawisko. My, Polacy, nie za bardzo jesteśmy do tego przyzwyczajeni, bo nawet naszych dialektów nie oceniamy w kategoriach innych systemów językowych. A kto zna jeden z nich może by się zgodził, że czasem narzuca mu się gwara tam, gdzie nikt jej nie rozumie.
I w tym kontekscie "woźny" Nessera wypada raczej blado...
Czy ja wiem? Odpowiedniki "sorry", "I know what you mean", "it's a deal" są chyba w kazdym języku dość łatwe do znalezienia, a powiedzenie ich nie po angielsku nie wypacza sensu wypowiedzi. A to od tego typu wypowiedzi roi się w skandynawskich kryminałach.
UsuńNo tak, mówisz generalnie o "skandynawskich kryminałach", a ja pisałam, co powyżej, tylko o Larssonie.
UsuńOn nie używał zwykle "sorry", "I know what you mean" czy "it's a deal" - łatwych do przetłumaczenia zwrotów potocznych.
Jest kilka potocznych "wycierusków", ale angielskie wstawki Larssona to przede wszystkim zwroty przejęte z biznesu i dziennikarstwa (plus kilka słówek "łóżkowych")
Oto one po kolei: (lecę od początku pierwszego tomu, jeśli co przeoczyłam, proszę poprawić, cytuję z wydania Czarnej Owcy)
A Swedish success story - podsumował sam "Financial Times" str. 27 (to akurat cytat z gazety)
wet dream każdego kapitalisty - str. 28
do gooder - str. 29 - wyrażenie z dziedziny biznesu (a nawet polityki)
użyli ich do inwestycji w joint ventures (str. 30) - tu też język biznesu
to, co teraz powiem, będzie off the record (str. 31) - klasyczne stwierdzenie dziennikarskie
doradzało mu kilku niesamowicie bystrych young warriors (str. 33) - tu zwrot historyczny w kontekście biznesu
to zaczyna przypominać prawdziwą story (str. 34) (dziennikarstwo)
Exit Minos (str. 34) - napis na znaku drogowy
obligacjami, walutą... you name it (str. 35) - o! to jest zwrot potoczny - pierwszy od ilu?
- Cash-flow problem str. 36 (znów biznes)
I potem sobie autor trochę odpuszcza. Kolejny zwrot angielski pojawia się na str. 50:
z nastawieniem not my business (potoczny)
a potem przez książkę będą się przewijać napisy na T-shirtach Salander - np str. 54 - "I am also alien" itp i te uważam za uzasadnione z pewnością, bo pokazują jej charakter, jak i fakt, że kupowała takie, a nie inne szmatki - z nadrukami w takim, a nie innym języku... szpan? nie wiem
gdzieś tam pojawi się francuskie menage a trois (nie mam francuskich znaków diakrytycznych - pardon ;-)
zgodzę się, że kolejne "nieszwedzkie" wyrażenie "until the ntext time" na str 79 wydaje się zbędne i to samo z "sorry, no deal" na 96
ale potem jest powrot do języka dziennikarskiego (str. 140)
chętną do obrzucenia Wennerstroma błotem on the record
i języka czasopism:
The benefits of living in the countryside (str. 158)
nacisnął guzik "record" (str. 176) - opis sprzętu
rozprowadzanym w sieci za śmieszną opłatą jako shareware (str. 188) - znów biznes
i znów dziennikarstwo:
skorzystał ze swojej cover story (str. 194)
i nazwa własna
Słuchając Night in Tunisia (str. 207)
na 210 znów jest "off the record" (z gwary dziennikarskiej)
a potem
A man's gotta do what a man's gotta do and all that crap - cytat z amerykańszczyzny - rozpisać można konkurs na tłumaczanie, co się przyjmie (str. 221)
i komiczne amerykańskie zestawienie slangu "Bjurman był a serious Pain in the Ass i - jak sądziła - urósł do rangi Major Problem" - w ustach szwedzkiej Salander, hakerki komputerowej, ten zestaw jest jak nabardziej dla mnie do wytłumaczenia (str 222)
o! a na stronie 231 jest "toy boy" - też nie swierdzenie potoczne ;-)
dalej o Salander
miała back up wszystkich plików (str. 239)
jeżeli chodzi o hardware (str. 240)
i ponownie tekst raczej dla dorosłych - occasional lover (str. 242)
na str. 257 kolejne "off the record"
i dochodzimy powoli do połowy książki...
To podliczmy te angielskie wyrazenia - 30 bedzie? Ponad 20 to nie język potoczny. Larsson - jeśli by skrzywić się nad jego popisywaniem się językiem angielskim - pokazał, że zna terminologię z zakresu biznesu i dziennikarstwa.
Nie umiem ocenić, czy chodziło o popis językowy czy Larsson uważał, że przęciętny Szwed go zrozumie. Nie znam szwedzkich realiów aż tak dobrze.
Pamiętam tylko, jak mi łyso było, kiedy ja po anglistyce musiałam przyznać, że grupa szwedzkiej młodzieży licealnej w Stanach (z którą się spotkałam) znała potoczny angielski bieglej od Polki po studiach specjalistycznych.
Aż się wstydziłam odezwać.
Pozdrawiam!
No, np. "young warriors" to bym się podjęła tłumaczenia, bo nie sądzę, by ono wypaczyło sens, ale np. hardware albo off the record jest często używane także przez Polaków i owszem, w takim sensie, jak piszesz, to znaczy z założeniem, ze rozmówca je rozumie (dotyczy to również "manage a trois" :)). Albo "nacisnął guzik "record", cóż, swiat się anglicyzuje i polowa słów z dziedzin komputerowo-telekomunikacyjnych jest angielska. A tytuły piosenek podawane w oryginale to nawet sensowne, bo przecież tak je znają sluchacze. I nie o takich tekstach mówiłam, tylko o "see you", "sorry", "ok, it's a deal", "see you tomorrow", "I'll help", takich rzeczy, których nikt normalnie do kumpla z pracy nie mowi ni stąd ni z owąd po angielsku.
UsuńPrzeczytaj jakiegoś Edwardsona albo Nesbo, koniecznie w polskim tlumaczeniu, zobaczysz, o co chodzi :).
Już się boję... Bo z szacunkiem do angielskiego tam gdzie jest niezbędny i bez szacunku do angielskiego pchającego się tam, gdzie jest niepotrzebny, odczuwam wielki brak dobrej polszczyzny. Czy będzie kiedyś post o współczesnych książkach napisanych (przetłumaczonych na polski) na poziomie? Żal mi pieniędzy na kogo, mówisz? Edwardsona czy Nesbo. Tym bardziej, że jak ustaliłam z Twą pomocą, po "ju-es-ańskie" dolary muszę aż na Wschód się pchać...
UsuńOo właśnie Anutek czytasz mi w myślach. Mnie nie chodzi o to, że wstawiają angielskie zwroty, których czytelnik nie rozumie (bo ja akurat rozumiem), tylko sam fakt, że używają tych zwrotów tak jakby używali ich Szwedzi na codzień, a ja się nie spotkałam w Szwecji z czymś takim.
UsuńNie, no, Sylabo, bez przesady. Nesbo to sa świetne kryminały. edwardson jest - moim zdaniem - trudny ze wzgledu na specyficzny język, ale jak się człowiek wciągnie to jest dobrze. Nessera polecałabym na prawo i lewo, to jest genialny pisarz, moim zdaniem, nie "kryminalista" tylko literat pelną gęba. A ze anglicyzmy wrzucają? No wrzucaja, jakosci warsztatu to im nie psuje.
UsuńPolecam Carofiglio, na równi z Nesserem. I duet Hjorth/Rosenfeld - jesli pytasz o kryminaly, oczywiście :).
Rozumiem. To "obgógluję" co trzeba i zlecę zakupy "ryminalne". A wiesz, gdzie mogłabym zajrzeć (blog może?), żeby coś dobrego z obyczajówki przejrzeć?
UsuńNie, ja siędzę ostatnio w kryminałach i Pratchetcie, na przemian :). Może zajrzyj na forum "Książki" na Gazecie Wyborczej i zapytaj? Tam jest masa ludzi, która chętnie doradzi :).
UsuńOK. Porozglądam się w sieci.
UsuńNie czytała ja tej książki, czytała inne z cyklu i AK wydawała się dość oryginalna, ale jednak nie tak zimna. Może jej małżeństwo nie służy bo moje książki są pisane za czasów panieńskich Nastki.
OdpowiedzUsuńBardzo lubiłam książki duetu Sjowall i Wahloo, ale tam z kolei trochę mnie radosny socjalizm i socjal odrzucał. Sympatii dla ofiar czy przestępców było sporo, fajni bohaterowie.
Czy Królowa zna może fiński (albo dziejący się w Finlandii) kryminał, w którym występuje martwa staruszka, martwy pies a detektyw jest płci męskiej? Czytałam w zamierzchłych czasach młodości, a teraz w żaden sposób nie mogę się doszukać autora, tytułu, niczego. :(
Niestety, nic mnie martwa staruszka nie mówi...
UsuńNo, ja przeczytałam wszystkie książki z serii o Kamieńskiej, które wyszly po polsku i dopiero w tej mnie zdenerwowala AŻ TAK. Bo przedtem tez drażniła, nie powiem. Ale to podejscie do kobiet draznilo już wczesniej, nie powiem - i też trzasnęło mnie dopiero w tej książce, w ktorej praktycznie nie było inaczej zarabiających/ dorabiajacych/ pracujacych/ awansujących bohaterek...
@ MajorMistakes: Martwa staruszka i martwy pies to "Kto zabił panią Skrof?" Mika Waltari. Czytałam miesiąc temu :))
UsuńO, dzięki! też chętnie przeczytam :)
UsuńDziękuję bardzo!
UsuńPolecam się! Mam nadzieję, że będzie się Wam podobać. Bez psychopaty, forsa jest, ale nie dolary i nie taka duuuża :)
UsuńAch! Rozwiązałaś "adno" (z akcentem na "o") z dręczących mnie zagadnień.
OdpowiedzUsuńDlaczego, chociaż mieszkam w Stanach, odczuwam silny brak amerykańskiego dolara? I teraz wiem! Bo tę walutę przesyła się z Rosji, a ja żadnych Rosjan osobiście nie znam tak blisko, żeby poprosić o tego typu przysługę.
Hm... A jeśli zapoznam bliżej, czy musiałabym się przedtem w ramach podzięki z tym kimś przespać?
Tego nie wzięłam pod uwagę...
Pewnie, ze byś musiala, no co ty! Jestes kobietą? Jesteś. Chcesz dolary? Chcesz. Albo kogos zabijasz dla pieniedzy, albo z kimś spisz, tertium non datur!
UsuńI to nie ja rozwiązałam tę tajemnice, to Marinina :).
To skucha. Bo nawet - ze względu na odległość "międzykrajową" - nie wchodzi u mnie w rachubę szybki numerek telefoniczny. Bezkasiasta pozostanę.
UsuńA, no to możesz mieć pretensje wyłącznie do siebie, jak sie nie chcesz postarać ;DDD.
UsuńAnutku, jakże Ci dziękuję! Przebrnełaś bohatersko przez te wszystkie pozycje, napisałaś esencjonalnie to, co mnie właśnie najbardziej frapowało i teraz mam już pewne rozeznanie w którą stronę w ogóle się zwrócić jak się wreszcie będę miała na to czas ( to nawet wstyd mi pisać, bo przy Tobie nie mam prawa nawet wspominać o braku czasu). Dziękuję stokrotnie ( a jeszcze jak wspaniale napisane, ja zwykle zresztą) kaliope
Usuńehh.. zawsze wiedziałam, że życie kobiety jest.... okrutne ;-)))
UsuńPrzyznaję... zgubiłam się gdzieś w ołowie tekstu ;-))) ale pewnie ma to coś wspólnego z tym, że dziś gubię się nawet we własnym pokoju ;-)))
Nie, to ma cos wspólnego z tym, ze jak puszczam wodze slowotoku, kazdy się gubi :).
UsuńPuszczaj wodze jak najczęściej, mię się bardzo podoba. Sam piszę albo w punktach, albo potoczyście, trzeciej drogi ni mo. ;-)
UsuńNie zachęcaj mnie, bo okaże się, ze internet jest za ciasny na moje wypowiedzi :D!
UsuńAle bardzo dziękuję za podniesienie na duchu :).
To ja już wolę te sprzedajne panie niż zimną rybę Kamieńską.
OdpowiedzUsuńZrobiła łaskę swojemu mężczyźnie- niech mu będzie jak się uparł, wyszła za niego. Bardziej niż slub zajmowała ją sprawa, która się napatoczyła. Oczywiste było dla niej, że po ślubie dalej będą mieszkać osobno i że ona w związku z tym nic a nic nie musi zmieniać w swoim życiu. No, pozwala sobie gotować obiady, ale już niekoniecznie je zjada. I wszystko to podawane jako coś normalnego- ot, taki Kamienskiej urok.
Ja niedowierzam istnieniu takich androidów, a jeszcze jak ktoś mi wmawia, że to ok, nic dziwnego- to ja mówię pas!
Swoją drogą- przeambitny wakacyjny plan! Ja pojechałam na wakacje ze "złodziejem czasu" i udało mi się w ciągu dwóch tygodni przeczytać DWIE strony. Nawet sobie popłakałam na tę okoliczność...
Dlatego mój Plan Na Lato stał się Planem na Jesień, a następnie Planem Na Zimę...
UsuńTak, zawsze mi było Loszyka żal, super mial zonę, naprawdę :/. Własciwie trudno pojąc, czemu się z nią ożenił, bo ona wyszla za niego z powodu doskonałej kuchni, którą prowadził oraz tego, że pracowity był i w domu sprzatał... (Rany! Ona jest jak całe pokolenia facetów!!!)
I tak mnie denerwowala, denerwowała, aż wreszcie zdenerwowała nieodwołalnie :D.
Marininy nie czytałam i pewnie nie przeczytam. Za to trzy razy podchodziłam do Twojego posta i dopiero za trzecim się mi udało przeczytać w całości. Uffff...
OdpowiedzUsuńTak, jak puszczają tamy mojego slowotoku ciężko sie przez niego przedrzeć, przepraszam...
UsuńTu Szyszka. Uwielbiam Twoje analizy :) są tak odświeżająco prawdziwe i celne i dokładnie to mnie denerwuje w kryminałach rosyjskich, przy czym ja dodam, żę mnie skandynawskie bardzo męczą, bo są ciężkie dla moich skołatanych nerwów. Aż mnie zainspirowałaś do własnych przemyśleń :D Postaram się dziś machnąć - dopóki jestem w komfortowo-bezdzieciowej sytuacji :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ci bardzo :). Nie wiem, czy te wnioski sa trafne, ale nie mogłam się od nich opędzić, zwlaszcza w temacie kryminałów rosyjskich, więc mi się wrszcie ulało.
UsuńSkandynawskie tez mnie męczą (pierwsza część Nessera z inspektorem Barbarottim to jest taki Bergman wsrod "kryminalistów", naprawde rzecz dla niepoprawnych optymistów :D), ta ilość ciemności pod zadowolonymi pozrami mnie przytłacza, no i ta ilość psychopatów na centymetr kwadratowy, znacznie przewyższajaca srednią światową, ale sa w większości tak dobrze napisane, że jakoś przetrzymuję.
A dla odpoczyynku czytam Pratchetta :).
No, a ja się pochwalę, że napisałam własną domorosłą analizę, może nie tak barwną, jak Twoja, ale jestem z niej dumna :)
UsuńI też dla rozrywki czytam Pratchetta. No, ja czytam go zawsze, kiedy jest posucha literacka, bo wiem, że mi się spodoba, a ja mam ochotę na coś dobrego. I zawsze po głupiej nudnej książce...
Dziękuję za skuteczne wyleczenie mnie z pokus sięgania po kryminały rosyjskie :P
O, niektóre nie są złe. Tylko en masse szkodzą :). A najlepsza jest moim zdaniem Ustinowa, nie tlumaczona na polski :))).
UsuńTez czytam Pratchetta zawsze, gdy posucha. Gdy mi smutno na duszy. Gdy potrzebuje Pratchetta. Gdy chcę poobcować z kimś mądrym. Gdy....
Co do szwedzkich kryminałów się zgadzam (bezradność wobec tego, "co sie stało z tym państwem), co do rosyjskich - Anutku, a może tam tak po prostu jest, z tym sypianiem? Nie wiem, czy pamiętasz, jak pisałam u siebie o Darii Doncowej, która wszak kryminały pisze na luzie, z przymrużeniem oka - niemniej jednak u niej wszystko trzeba załatwiać przez łapówki. Nie można dowiedzieć się najprostszej rzeczy inaczej niż za łapówkę, podejrzewam, że gdyby nie było rozkładów jazdy pociągów, to tego też trzeba by sie dowiadywać za łapówki!!!!
OdpowiedzUsuńI dlatego ja zakładam, że Doncowa pisze o ich rzeczywistości, no, sprzed kilkunastu lat, u nas te kryminały wychodzą ze sporym opóźnieniem.
O Marininie pisałam też, że pirzgnęłam nią o ścianę z powodu kontruowania przez nią nieprawdopodobnych fabuł. Nie ma chyba większego sensu przytaczania tego, co zmierziło mnie najbardziej. natomiast - lubię czytac o rosyjskim świecie postkomunistycznym.
No pewnie, że brałam pod uwagę, ze tam tak jest. pewnie jest. I łapówki u Marininy tez sa normalną droga zalatwiania spraw. O Polakowej nawet nie wspomnę.
UsuńAle o ile te łapówki sa opisywane trochę tak jak ubolewania nad "tym państwem" u Skandynawów, tak te uwagi o kobietach sa kompletnie bezrefleksyjne. To mnie tak wzburza własnie. Żadnej refleksji, kompletnie, wzmiankowane tym samym tonem jak dane biograficzne "Urodziła się... skonczyła szkołę w roku... przespała się z tym profesorem i dostała posadę w... zostala kochanką w roku... zoną w roku...", po prostu normalka, człowiek się rodzi, uczy, chlopcy idą do wojska, dziewczyny sypiają z wykładowcami...
A ja bardzo lubię Twój słowotok :) Przeczytałam na oko połowę, ale tylko dlatego, że Marinina dopiero przede mną. ;))
OdpowiedzUsuń:) Przeczytaj później, sprawdzisz, czy ci się wrażenia zgodziły :)))).
UsuńPrzeczytam i sprawdzę obowiązkowo! :)
UsuńBoszsz...no dobra, przyznam się, że sobie wyguglałam tę Marininę. Ja mam wstręt do kobiecych rosyjskich kryminałów. Przeczytałam kiedyś jeden, za cholerę nie pamiętam autorki i zraziłam się na amen.
OdpowiedzUsuńZa to jako wielbicielka mroczności i smętnego krajobrazu skandynawskich kryminałów przyznaję, że twoja analiza tychże jest uderzająco słuszna. Co do psychopatów chciałam zauważyć, że zadziwiająco wiele z opisywanych zbrodni miało źródło w ich pokręconym dzieciństwie, sadystycznych rodzicach czy tez innych uszczerbkach w modelu wychowawczym. Tylko nie wiem, czego to dowodzi - że mają kiepski wzorzec rodziny? Albo niewydolną opiekę społeczną? Bo że niewydolną policję mają - tego jestem pewna. I to jest właśnie w tych książkach genialne, że im to tak powoli idzie, i ciągle robią błędy, mają przerąbane w życiu prywatnym, a czasem na dokładkę jeszcze oberwą w zęby...samo życie, pani kochana. Jak tu nie kochać skandynawskich kryminałów? (może się poświęcę i przeczytam coś rosyjskiego, żeby poczuć wspólnotę duchową - co polecasz, żebym się nie zniechęciła ostatecznie?)
Polecam "Gra na cudzym boisku" Marininy :). jedyny kryminał rosyjski z psychopatą, jaki mi przyszedł do głowy, zeby było bardziej skandynawsko :D. I mało o roli kobiet :D.
UsuńMoją koncepcją w kwestii ilości psychopatów jest własnie ta hołubiona wolność. U Edwardsona mnie to uderzylo, a potem u duetu Hjorth/Rosenfeld - jak wiele tym psychopatom było wolno, zanim im odbiło ostatecznie, a wolno im było wlasnie dlatego, ze "szanujemy wolność, nie wtrącamy się", a jak już jestes z klasy średniej to tak naprawdę możesz wszystko dopóki nie posuniesz się do morderstwa (a - wnioskując po Larssonie - czasem i mordowac możesz), bo rózne sluzby mijaja cie z szacunkiem i zajmuja się tylko tymi biednymi oraz emigrantami (zeby bylo jasne, ja mówię o wnioskach z lektury, a nie z tego, jak jest naprawdę, bo jak jest naprawdę nie wiem :)).
Z kryminałami osiadłam na Chmielewskiej (uwielbiam, mam słabość i nic na to nie poradzę) ale jej nie liczę, bo faktycznie jakoś ta "kryminałowatość" u niej wyjątkowo specyficzna... innych nie tykam, ale się przymierzam.
OdpowiedzUsuńRosyjskie nazwiska pobrzmiewające w literaturze - och, jak uwielbiam! Ale to znów prywatne zboczenie, otóż lubuję się w tym języku, ni hu hu go nie znam, ale mam plan-marzenie poznać dokładnie i przeczytać w oryginale "Mistrza i Małgorzatę".
Ciekawa domorosła analiza - przyjemna dla oka i tych paru szarych komórek :-)
Własnie się dowiedziałam, że zmarła :(...
UsuńOraz ja też kocham rosyjski. Z tym, ze ja go znam (ekhm, ekhm, no, prawie znam ;)). w każdym razie "Mistrza i Małgorzatę' podczytuję w oryginale, jak mi smutno (i jak mi smarkatki pozwolą :)).
Bardzo przykra wiadomość, właśnie się dowiedziałam :(
UsuńMam do tej autorki wielki sentyment.
Ja też. ostatnie jej powieści mi nie podchodziły, ale sa takie, które będą wśród tych ulubionych juz zawsze :(...
UsuńJa dowiedziałam się dopiero przed chwilą. Nikt mi nie powiedział. Telewizji nie oglądam, gazet wczoraj nie czytałam, radia nie słuchałam i przez ten jeden dzień żyłam w nieświadomości. A podobno miała w planach napisać ostatnią książkę, do której zebrała już materiały. Teraz musi się niesamowicie wściekać, że nie zdążyła... Szkoda. I strasznie smutno.
UsuńChmielewską to ja kocham od lat. Wychowałam się na jej książkach i to dosłownie, bo Nawiedzony dom przeczytałam w wieku 9 lat i od tej pory trwa moja miłość do książek, do kryminałów i do Chmielewskiej właśnie. Ostatnie książki miała słabsze, ale wydana miesiąc temu Zbrodnia w efekcie była całkiem przyzwoita, taka bardziej w starym stylu, a w każdym razie nawiązywała do dawnej Chmielewskiej.
UsuńTak, wiedziałam, że jest schorowana, no i przecież wiekowa, ale wydawała się wieczna :(...
UsuńA ja nie wiedziałam, że jest schorowana, nawet w ostatnim wywiadzie jakiś miesiąc temu wyglądało wyjątkowo zdrowo i żywotnie. Natomiast zgadzam się, też myślałam, że jest wieczna, ona z gatunku tych co to Kwiatkowska i Bielicka. Poczucie humoru, optymizm i papierosy i dożywają setki.
UsuńJa wiedziałam, bo - jak ja lubię to okreslenie, no ale co robić :) - znam kogoś, kto zna i wie. Stąd wiem tez, że chciala jeszcze jedną książkę napisać. Jak mówiła, przed śmiercią. Ech :(...
UsuńO Matko moja miła :)
OdpowiedzUsuńDziękuję że znowu podjęłaś trud przeczytania i ja nie muszę się wkurzać, miotać przekleństw czy nawet książek (o zgrozo)
Też mi przypadło skandynawskie społecznikostwo do gustu (że o bułeczkach z cynamonem nie wspomnę:))
Wolę stanowczo damskie wydanie skandynawskiego kryminału a refleksję mama takę w w związku z twoim artykułem, że kiedyś u Chmielewskiej właśnie padło (nie wiem czy nie we "Wszystko czerwone") iż Duńczycy (czyli Skandynawia, Wikingowie itp) zamykają przestępów do wariatkowa, bo dla nich zbrodnia to choroba psychiczna.
Mam identyczne jak ty odczucie - ilość psychopatów - biorąc pod uwagę gęstość zaludnienia, maleńkie miasteczka i puste, bezludne przestrzenie jest zastraszająca! Zwłaszcza Camilla Läckberg mnie uwiodła urokliwą wioską, nad fiordem, gdzie żyją wśród cynamonowych bułeczek zakochani, pozytywnie nastawieni do świata ludzie, prawie wszyscy ze społecznikowskim zacięciem i zrozumieniem dla potrzeb bliźniego aż tu nagle bum! psychopata, szalony do granic szaleństwa, wyzuty ze wszystkiego co nie zaspakaja jego egoistycznego ego. No potwór po prostu. Może dla równowagi? No nic tylko go leczyć...
A wracając do głównego tematu twego artykułu - myślicie dziewczyny i ty Matko, że Marinina prawidłowo opisała społeczeństwo współczesnej Rosji? Może ona ma zaburzenia widzenia, albo to tylko fikcja literacka, albo jeszcze co innego? Mam nadzieję, bo gdyby to była literatura faktu to samo załamie rąk by nie wystarczyło, niestety...
To nie tylko Marinina, niestety, bohaterka Polakowej jest w sumie prostytutką (to znaczy, utrzymanką pana bardzo zbliżonego do kregów mafijnych czy tam niespecjalnie legalnych), w jej otoczeniu tez kobiety, które... pasują osobowościowo, albo gwiazdy filmu sypiajace z bogatymi panami...
UsuńAle Marinine podejrzewam jednak o rodzaj skrzywienia, moze jest zawzięta mizoginką - u niej wyłacznie szare myszki albo panie idące w góre przez łózka. I naprawdę wszystko jedno czego chcą - patentu, kariery naukowej, forsy, slubu - to się załatwia przez łózko i juz.
O, i jeszcze aborcja jako środek antykoncepcyjny! W tej opisywanej u gory Marininie panią (tą od biznesplanu, zresztą opisanego szczegółowo i z upodobaniem, z jakimi oblechami sypiała, żeby załatwić, co tam jej potrzeba) pan po kilku latach (!!!) pożycia pyta dyskretnie, czy ona nie ma jakichs problemów, bo przeciez znaja się... biblijnie od lat, a ona nic w ciąze nie zachodzi (swoją droga tez palant, po kilku latach omawiac taką sprawę w związku), na co ona go uświadamia, ze owszem, dwa razy byla, ale robila aborcje, on po prostu nie zauważył, bo wtedy się dyskretnie usuwała... no ręce i witki mię opadły.
Zabiłaś mnie... Wiedziałam, że to nieco zdeprawowane społeczeństwo, ale ten obraz jest... no słów mi brak..
Usuńja nie jestem wielbicielką kryminałów, czasem sobie najwyżej coś przeczytam jak nie ma nic innego, ale preferuję raczej klasykę w tej dziedzinie ;) wolę literaturę (no powiedzmy, że ten termin może być przez niektórych uważany za naciągnięty) z elementami magicznymi (nie mylić z fantasty, która mnie na dłuższą metę strasznie męczy). a piszę o tym dlatego, że niedawno w moje ręce wpadły książki autorów rosyjskich właśnie w tym gatunku i skusiłam się je przeczytać. i przypomniało mi się dokładnie, dlaczego od wielu lat literatury rosyjskiej w każdym rodzaju unikałam - ta beznadzieja i niemożność wychodząca z każdego zdania, to poczucie, że nawet jeśli jesteśmy po dobrej stronie, to i tak nie wiadomo, czy to co robimy jest dobre, i naprawdę czasem nie ma różnicy, i w ogóle niewiele możemy, i to i tak nic nie zmieni... potwornie to przygnębiające, nawet jeśli niby się dobrze kończy :/ a na takie podejście do tematu kobiecego jestem szczególnie wyczulona i by mnie chyba coś trafiło w trakcie czytania, więc dziękuję za ostrzeżenie :)
OdpowiedzUsuńi nie obawiaj się słowotoku, świetnie ci wychodzi i uwielbiam cię czytać :)
Dziękuję :).
UsuńPewnie by cię trafiło. Zwlaszcza, ze - o ile zauwazyłam - jest coraz gorzej z każdym tomem.
Tak! ta beznadzieja. Doprawdy, nawet skandynawska beznadzieja to pikus. To zalożenie z gory, że nawet jak uda się rozwiązać sprawę, to co z tego, i tak nie ugryziemy odpowiedzialnych. okropne. Kryminał skandynawski po tym to doprawdy wytchnienie :).
Mało znam rosyjskich kryminałów, więc tak tylko powiem, co mi się skojarzyło zupełnie na marginesie. Czytałam niedawno taki reportaż, zupełnie nie pamiętam, o czym, z którego zostało mi jedno zdanie. Otóż mowa była o jakiejś Nastii (chyba) z Nowosybirska, która mieszka teraz w Warszawie (chyba) i cieszy się, że może chodzić w dresie i trampkach, bo w Nowosybirsku dziewczyna ma obowiązek chodzić w szpilkach i minispódniczce.
OdpowiedzUsuńNo, to tak zupełnie na marginesie.
"Wet dream" to po polsku "mokry sen", co Wyście Adriana Mole'a nie czytały? :-P
OdpowiedzUsuńAnutku, dzięki za ostrzeżenie przed Marininą - jakąś fanką kryminałów nie jestem, ale czasem czytuję. Skandynawskich się obawiałam, bo kojarzyłam je z ponurością ogólną (nawet Millenium nie znam), a tu wychodzi na to, że to rosyjskich mogłabym nie zdzierżyć z uwagi na podejście do tematu kobiet. No, ale Akunina zamierzam kiedyś przeczytać. Wspomniałaś o kryminałąch Marthy Grimes - jak ci się ją czytało? Znam to, co wyszło po polsku, czytało mi się całkiem miło, ale urok małych angielskich miasteczek najdoskonalej oddany jest w Midsomer Murders, moim zdaniem ;) W tym przypadku znam jednak tylko wersję serialową. A z innych kostiumowych seriali z wątkami kryminalnymi dobrze mi się oglądało (do czasu, po którejś serii odpuściłam) Detektywa Murdocha (Kanada, przełom XIX/XX wieku) - znasz to może? Zaczęli u nas wydawać książki, ale wyszły tylko dwie.
OdpowiedzUsuńI czy warto twoim zdaniem zabierać się za Donnę Leon? Niestety w bibliotece jej kryminały ciągle wypożyczone, więc pewnie skończy się na testowym zakupie jakiejś jej książki :/
Aha, bardzo dobrze mi się czyta Twój "słowotok" - tzn. w ogóle go nie odbieram jako słowotok ;)
Midsomer to moja miłość. ;)
UsuńMurdocha wydano po polsku 4 części, piąta "wisi" w zapowiedziach już długo :(
Aragonte - przede wszystkim dzięki :).
UsuńNie wiem, czy tak odebrałabys Marininę jak ja, w końcu u mnie to narastalo, narastało, aż urosło. Na początku aż tak się w oczy nie rzucało.
Akunin to insza inszość, zupełnie :). I polecam, bardzo lubię.
Marthy Grimes dobrze czytaja mi się tylko te "angielskie" kryminały, serii z amerykańskimi hotelami jakoś nie mogłam. Nie wiem, czemu, bo to bardzo dobra literatura, po prostu nie, może dlatego, że - w przeciwieństwie do angielskich - małe, amerykańskie miasteczka straszliwie mnie przygnębiają i męczą.
Murdocha nie czytałam, ale bardzo lubiłam oglądać dopóki nie wymieniono aktora :). tez nie wiem czemu, ten drugi jest w porzo, ale ja się niesamowicie przywiązałam do pierwszego, taki był... murdochowaty, i jakos nie mogłam się oswoić z nowym :).
Donna Leon u mnie jak u ciebie - nie do wypozyczenia :(. Mogę ją mieć w e-booku, ale nie umiem czytać e-booków, więc, niestety. Przyjdzie mi jeszcze poczekać.
Tak sobie od Siły Niższej doszłam do kryminałów i Donna Leon jak najbardziej, ale bardziej Andrea Camillieri ;-).Niestety i w jednym i w drugim przypadku nierówne. Marinina podobała mi się na początku, potem odpuściłam.Skandynawskie kryminały przez swoja mroczność są dołujące, więc czytuję je tylko jak mam odpowiedni nastrój.Z rosyjskich polecam Kostium Arlekina Leonida Józefowicza. A, Murdoch w książce ma niewiele wspólnego z tym serialowym, tak samo jak serial Kości z książkami o Brennan.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia ze stryszku