niedziela, 29 października 2023

"Miecz i krzyż. Wiedźmy Kijowa" Łada Łuzina

Rok chyżo i nieodwracalnie zbliża się do końca i chyba mogę już z całkiem dużym prawdopodobieństwem ogłosić, kto w 2023 roku odniesie zwycięstwo we  (wcale nie tak licznej, jak by się mogło wydawać) kategorii "Rozczarowanie Roku".


Iiiiii... "the Disappointmenter goes to...!!!"
 

 
"Miecz i krzyż. Wiedźmy Kijowa, I" Łady Łuziny.

Państwo kochane, jak ja się na tę książkę napaliłam, to głowa mała, a ludzkie słowo nie wyrazi. Połowa internetu, która dopadła egzemplarzy przedpremierowych jarała się nią jak Rzym za Nerona, druga połowa, w tym ja, przebierała niecierpliwie nóżkami i odliczała niecierpliwie dni do oficjalnej premiery, ostrząc sobie zęby i nabierając apetytu na literacką ucztę...

...i w tym momencie muszę (po raz milionowy) podziękować Panu Małżąku za zmuszenie mnie siłą, perswazją oraz za pomocą nieoczekiwanych prezentów do czytania na czytniku, bowiem w dniu tejże premiery nie wydałam na srogie tomiszcze (654 strony!!!) czterdziestu złotych polskich, tylko je sobie ściągnęłam w ramach abonamentu na Legimi, chroniąc w ten sposób siebie (i swą rodzinę) przez finansowym uszczerbkiem, zaś półki swej biblioteczki - przed upchnięciem na nich kolejnej cegły.
 
Początek (że o streszczeniach i entuzjastycznych recenzjach nawet nie wspomnę) był całkiem interesujący. Trzy bardzo różne kobiety, Katia - piękna, chłodna, opanowana bizneswoman, Dasza, kolorowa, kochająca życie, trochę postrzelona artystka sceniczna, i Masza, szara myszka, typ kujonki, kochająca historię i Bułhakowa, niezależnie od siebie i przez czysty przypadek odwiedzają centrum magii. W poczekalni centrum siedzi urodziwy młodzian czytający, jakże by inaczej,  "Mistrza i Małgorzatę", i wręcza każdej piękny misternie wykonany naszyjnik przedstawiający węża trzymającego w zębach własny ogon. Jedna z naszych bohaterek jest ciemnowłosa, druga ruda, trzecia blond, i jest to motyw, który będzie powtarzał się w książce, pierwszy raz właśnie w przypadku młodzieńca, którego jedna widzi jako subtelnego blondyna, druga jako postawnego bruneta, a trzecia jako rudzielca z rozwichrzonymi lokami. 
 
W centrum wszystkie trzy kobiety są świadkami śmierci poprzedniej kijowskiej wiedźmy i przejmują jej moce.

Mianowane - nieco wbrew woli - na trzy wiedźmy, Kijowice, dostają  klucze do przynależnego do wszystkich poprzednich kijowski wiedźm mieszkania, w którym spotykają trzy gadające i obdarzone silnymi charakterami koty (czy trzeba dodawać, że rudego, czarnego i białego?), a potem lecimy klasyką, czyli, wiadomo, wiedźmy, demon, latanie na miotłach, kilka morderstw, prawdopodobnie o charakterze rytualnym, do rozwiązania, podróże w czasie, i czegóż chcieć więcej, tylko czytać, czego ja się czepiam. 
 
A czepiam się, bo spodziewałam się urban fantasy - tak mi książkę zareklamowano. Kijowskie urban fantasy, zupełnie inne niż te wszystkie zachodnioeuropejskie urban fantasy, miodzio po prostu. A zamiast kijowskiego urban fantasy dostałam chaotyczną, egzaltowaną opowieść bez większej logiki, za to z papierowymi bohaterkami. Te bohaterki bolą mnie po prostu w całe jestestwo, trzy kobiety, trzy BARDZO RÓŻNE kobiety w tak przełomowym, wywracającym ich świat do góry nogami, rozbijającym w pył całą dotychczasową wiedzę o życiu momencie, i nic, zero zmian, zero refleksji, zero, bo ja wiem, załamań nerwowych czy popadania w nałogi, negowania tej nowej rzeczywistości, odrzucania jej, zero wszystkiego, nic, tylko chaos, nieskładna treść, w pewnym momencie już tylko rozmyta i pędząca na złamanie karku z miłością do Bułhakowa deklarowaną po trzy razy na stronę, bo przecież po sześćsetnym razie na pewno zapomnieliśmy, że Masza go kocha i trzeba o tym przypomnieć po raz sześćset pierwszy (i nie ostatni). Wysiłek, by osiągnąć bułhakowowską atmosferę w każdym rozdziale widzialny nawet z kosmosu, do tego stopnia, że całość zaczęła w pewnym momencie przypominać parodię albo NAPRAWDĘ kiepskiego fanficzka. 

A w tym fanficzku autorka chciała upchnąć wszystko: magię i czary, folklor i legendy, historię i współczesność, barwne bohaterki, mroczne tajemnice, Kijów...
 
A, prawda, Kijów.
 
Od prawie samego początku odnosiłam wrażenie, że ta seria nie powinna nosić tytułu "Wiedźmy Kijowa", tylko "Kijów (i jego wiedźmy)" - to w nawiasie małym druczkiem.

Bo prawdziwym, i w pewnym sensie jedynym bohaterem tej powieści jest Kijów, czasem można odnieść wrażenie, że trzy wiedźmy i ich perypetie to taki mało istotny dodatek do peanów na cześć ukraińskiej stolicy. To na historii miasta skupia się fabuła. Bohaterki przewijają się jakby w tle i nawet najlepszy w moim odbiorze fragment powieści (ten, w którym Masza odbywa podróż w przeszłość, świetnie napisany, świetnie pomyślany i chyba jedyny, który rokuje jakieś interesujący rozwój w kolejnym tomie) twardo i niezłomnie wspiera się na filarach, które stanowi kijowska historia, kijowscy artyści i kijowskie krajobrazy. Przez większość czasu dostajemy obszerne informacje o losach stolicy Ukrainy, jej cerkwiach, dawnych pogańskich wierzeniach, folklorze, o związanych z nią ukraińskich artystach.... Dla miłośnika historii tego kraju i miasta książka będzie niewątpliwie bogatym źródłem wiedzy niekoniecznie encyklopedycznej, ale żywej, ubarwionej ciekawostkami. Tych, którzy marzyli/marzą o wyjeździe do Kijowa  prawdopodobnie zachwyci, podobnie jak tych, którzy dla Kijowa właśnie zdecydowali się ją przeczytać. Natomiast mi osobiście czasem ciężko  było się na niej skupić. Momentami czułam się, jakbym była na wykładzie uniwersyteckim. Całe to bogactwo postaci, miejsc i wydarzeń, o których wcześniej nie słyszałam albo słyszałam niewiele, wszystkie te imiona, nazwiska, pseudonimy i zdrobnienia, te raz używane nazwiska, a  innym razem patronimiki... Czytałam, czytałam i nagle nie wiedziałam, o czym czytałam, gubiłam się, wracałam, sprawdzałam, zawieszałam z myślą : "Alleeee, zaraz... kto to w ogóle jest i jaki ma związek z tym, co się właśnie dzieje?!", cofałam się, znów sprawdzałam, okazywało się, że nie ma związku, po prostu autorka właśnie ponownie dawała wyraz uwielbieniu dla jakiegoś malarza czy poety, wzgórza czy kamienicy miasta, którego nie znam, i którego wszystkie te góry, cerkwie, ulice i małe uliczki, domy już nie istniejące (ale kiedyś tu były i były WAŻNE!!!) i kamieniczki po prostu mi się myliły. A z całym szacunkiem dla Kijowa i miłości autorki do tego miasta, rozumiem, szanuję, sama kocham własne miasto ciut fanatycznie, ale gdybym chciała poznać kijowską historię to bym sobie poczytała jakiś dobry przewodnik, a nie grubaśną powieść, przez którą brnęłam, wydłubując mozolnie wątlutką akcję spomiędzy strzelistych opisów kijowskich jarów i świątyń.

Spotkałam się z (licznymi!) opiniami, jakoby osoba, która lubi "Mistrza i Małgorzatę" polubi też "Wiedźmy z Kijowa", że Bułhakow dumny byłby z Łady Łuziny jako osoby umiejętnie oddającej w swej powieści aurę "Mistrza i Małgorzaty"... Jak bardzo NIE ZGADZAM się z tą opinią nie umiem nawet wyrazić, a wszyscy bywalcy tego bloga wiedzą, że w momentach uniesienia emocjonalnego słów mi raczej nie brakuje, zaś na mój słowotok można liczyć jak na Zawiszę. "Mistrza i Małgorzatę" ko... nie, właściwie nie kocham nawet, tylko żarliwie wielbię. Uznałam ją za Książkę Wszechczasów, napisałam o niej histeryczny w tonie artykuł, zaraziłam swą szajbą najstarsze dziecko. Jestem po prostu jak Masza pod tym jednym, jedynym względem.

A po drugi tom "Wiedźm..."nie zamierzam sięgnąć (no, chyba, że będę na wyspie bezludnej bez niczego, ale to niczego innego do czytania; wtedy, i tylko wtedy - być może). Bo pomijając już nawet fakt, że poziom zawiłości narracji wcale nie takiej trudnej do opowiedzenia historii po prostu męczy, postaci bohaterek są dość płytkie, nieco papierowe i w zasadzie ciężko opisać ich osobowość (a, twardo przypominam, mówimy o powieści liczącej ponad sześćset stron, naprawdę była przestrzeń, by je rozwinąć w jakiś zadowalający sposób), ich sposób działania i motywacje już nie to, że nie są do końca jasne, czasem są po prostu zupełnie bezsensowne tak, że właściwie trudno mi streścić, co się tak naprawdę w tej książce działo... pomijając to, że Michaił Bułhakow również umieścił akcję swej powieści w mieście, którego nie znam, na jak najbardziej prawdziwych ulicach, w istniejących rzeczywiście budynkach, których nigdy nie widziałam na oczy, i nie szkodzi, bo w żaden sposób nie wpływało to na odbiór samej powieści...

... to nigdy, ale to nigdy i nigdzie u Bułhakowa nie zetknęłam się z następującymi zdaniami i wyrażeniami (a jest ich w książce znacznie więcej niż te, które sobie tutaj ku pamięci wypisałam):

"...próbując uciec przed szarżujacymi na oślep nogami Katii"

"...pomyślał piskliwie"

"...zrobił pogardliwą kozią mordę..." (kilka zdań później wyjaśnia się, że po prostu zmarszczył nos)

"...oblicze speszone i rozczochrane..."

... plus z setkami, ale bez przesady SETKAMI określeń typu "wybełkotał", "wypluwała", "zawyła", "zapiała" (w tym także "zapiała figlarnie") tam, gdzie powinno być po prostu "powiedziała", "mruknęła" czy "zawołała". I wszystkie te bełkoty i pianie używane są nie dość, że w nadmiarze, to jeszcze zupełnie nieadekwatnie do opisywanej treści ( na przykład "Nie wiem - wycedziła" w sytuacji, gdy bohaterka cichutko i nieśmiało wyjaśnia coś facetowi, w którym jest od lat potajemnie zakochana i "szepnęła" po prostu aż prosi, by je użyć). Nie mam pojęcia, komu za to wycie dziękować, tłumaczce czy autorce, ale mnie odbiór tej książki uczyniło (dodatkowo) nieznośnym.

O jaraniu się Kupałą i świętym Janem, jakby to było osobiste i najnowsze odkrycie autorki albo ukraińskich etnografów litościwie nie wspomnę...

...albo nie, jednak wspomnę, otóż  naprawdę nie wiem, jak autorka, pisząca w temacie planowanych w Kijowie  imprez z okazji Nocy Kupały "Było to jednoznacznym dowodem mądrości prawosławia, publicznie surowego, ale przyznającego skrycie - prawda jest pośrodku" zniosłaby świadomość, że sporo, oj, sporo lat temu moja rodzona babcia (a po niej moja matka), katoliczka z Kujaw, nie pozwalała mi i mojej siostrze przed Kupałą kąpać się w jeziorze, używając jako rozstrzygającego argumentu właśnie "kąpiemy się dopiero po Kupale!", a na porzeczki mówiła świętojanki, i że ten lansowany przez nią na ukraińskie odkrycie Kupała jest obecny w kulturze co najmniej kilku ludów słowiańskich, świętujących kupalnockę (nie chcecie wiedzieć, w którym roku puszczałam w kupalnockę wianki na wodzie po raz pierwszy) od lat... naprawdę wielu.
 
Podsumowując ośmielę się wyrazić myśl nieco świętokradczą - otóż jestem tak w 80 procentach przekonana, że gdyby nie to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, gdyby nie nasze współczucie dla narodu ukraińskiego, uznanie i szacunek dla bohaterskiej i niezłomnej postawy Ukraińców w czasie wojny i dla hartu ich ducha, internet nie byłby pełen tak jednogłośnie brzmiących ochów, achów, i zachwytów.

Z których - żywiąc dla bohaterstwa Ukraińców niezmienny szacunek i podziw, i ze ściśniętym sercem myśląc o tym, co dzieje się teraz w ukochanym przez autorkę Kijowie - ośmielę się wyłamać i napisać, że  uznaję "Miecz i krzyż" za rzecz przereklamowaną i męczącą, a polecić ją mogę wyłącznie miłośnikom Kijowa.
 
A i to z zastrzeżeniami.

13 komentarzy:

  1. Znasz "Mistrza i Małgorzatę" po rosyjsku? Nigdzie nie mogę znaleźć, jak w oryginale brzmiał cytat "Powiadają, że ojciec był Syryjczykiem", z przesłuchania Joszuy przez Piłata.

    Według opisu wydawcy ma być mordujący demon, tożsamość to zagadka do rozwiązania w punkcie kulminacyjnym, czy słowiański bebok?

    Czyli nie spodziewać się wschodnioeuropejskich Czarownic z Lancre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam, jak wroce w domowe pielesze to ci sprawdze.

      Demon jest, nie jest slowianskim bebokiem, ale kim jest trudno powiedziec.

      To zdecydowanie NIE SĄ wdchodnioeuropejskie czarownice z Lancre.

      Usuń
    2. Czarownice z Lancre są tylko jedne.

      To skąd jest, z okultyzmu?

      Usuń
    3. W "Mistrzu i Malgorzacie" w oryginale cytat brzmi: " Мне говориди, что мой отец был сириец..."

      Demon jest CHYBA bardziej okultystyczny rzeczywiscie. Wschodnioeuropejsko okultystyczny ;). Ale zupelnie powaznie mowie, ze nie jestem pewna. Prawdopodobnie nie udalo mi sie wyluskac tej informacji spomiedzy informacji o Kijowie.

      Usuń
    4. Dzięki! Kopnęłam się też do Biblioteki Narodowej, bo mają tam Mistrza i Małgorzatę ze słowniczkiem na marginesach (coś do nauki języka na poziomie B2/C1), i faktycznie tak brzmi, choć przy tamtej czcionce było raczej "говорили", nie "говориди". Czyli że to Jeszua rozmawiał o tym, kim był jego ojciec, nie że jemu to mówili.

      Opisałaś dwie niezbyt dobre książki o fantastyce słowiańskiej. Czytałaś i polecasz jakieś dobre?

      Usuń
  2. Nasłuchawszy się uprzednio zachwytów nad dziełem, miałam okazję wziąć udział w spotkaniu z autorką na tegorocznym Pyrkonie. Porównania do Bułhakowa padały gęsto, a jakże. Moje zainteresowanie potencjalną lekturą spadło do zera, gdyż z rozmowy wynikło, że najistotniejszą dla autorki cechą każdej z bohaterek jest stopień ich powodzenia u płci przeciwnej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, ze to calkiem prawdopodobne, juz rozumiem, czemu one mnie nie interesują! Jedna zjawia sie nawet u wiedzmy po urok na znalazienie meza, mamusia jej wizyte umowila, zeby wstydu rodzinie nie przynosila jako panna, lat 20+.

      Usuń
  3. O,dziękuję za ostrzeżenie!Bardzo fajna recenzja, świetnie się czytało.
    Też uwielbiam "Mistrza". No to szkoda, ze słabe.A ja czytałam książkę o grabarzach "Nekrosytuacje" nawet fajna.
    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozczochrane oblicze... Próbuję sobie to wyobrazić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mnie nie dziwi :D...

      Usuń
    2. Hipertrychoza! Postać z rozczochranym obliczem nie była likantropem?

      Usuń
  5. Dzięki za ostrzeżenie.Uwielbiam "Mistrza"ale to chyba nie to samo...
    Bardzo fajna recenzja.Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ZUPELNIE nie to samo, nie polecam ZWLASZCZA wielbicielom/-kom "Mistrza i Malgorzaty".

      Usuń