niedziela, 22 października 2023

"Echidna" Agnieszka Szmatoła

Nie dość, że nowa Miętówka (autorka wydająca dla wydawnictwa Mięta), to jeszcze polecana przez Milenę Wójtowicz i Magdalenę Kubasiewicz! 
 
Czyż mogłam nie sprawdzić, cóż to takiego?
 

 
No przecież, że nie mogłam!
 
Marika jest półboginią, echidną, pół-kobietą, pół-wężem. Wciąż pamięta świat, po którym bogowie kroczyli obok ludzi, w którym razem żyli. Dziś, po wielu latach, stuleciach, tysiącleciach włóczęgi, jest zwykłą policjantką w cichym miasteczku Springfield na wybrzeżu w stanie Maine, w idealnym miejscu, w którym dni upływają spokojnie, ludzie (i nieludzie) są dla siebie życzliwi, a sprawy kryminalne – banalne. Wszyscy znają wszystkich i wiedzą, co w trawie piszczy. Wszyscy wiedzą, kto jest człowiekiem, a kto-nie-człowiekiem, i każdy tę różnorodność akceptuje. Jest, zdałoby się, sielsko i spokojnie, uroczo, kojąco i przemiło.

Pewnego dnia jednak los Mariki splata się z losem selkie, Ity, i wracają wspomnienia dawnej miłości...

"Echidna" jest nie-do-końca-powieścią, nie-do-końca-serią-opowiadań, złożoną z rozdziałów prezentujących dość luźno powiązane ze sobą epizody, splatające się ze sobą za sprawą mniej lub bardziej osobistych więzi łączących głównych bohaterów. Rozwiązywane przez Marikę sprawy kryminalne powoli, w miarę rozwijania się akcji, okazują się bardziej ze sobą powiązane, niż się na początku wydaje. Te pierwsze, dość banalne, nie nazbyt trudne do rozwiązania (no, na pewno nie nazbyt trudne dla istot mitycznych, obdarzonych lepszym węchem i wzrokiem, wielowiekową pamięcią, świadomością, że szukają czegoś innego niż szukałby zwykły człowiek) sprawy pozwalają czytelnikowi wygodnie rozgościć się w Springfield i zapoznać z bohaterami, by później móc odkrywać kryjące się nieraz bardzo głęboko pod maską pogodnej życzliwości i sielskości uroczego małego miasteczka sekrety.

Osią, wokół której osnute są te łączące się w całość opowiadania jest los Mariki Echidnas i jej ani na chwilę nie opuszczająca jej tęsknota za kimś, kto odszedł. Tęsknota tym bardziej dramatyczna, że Marika pamięta co prawda osobę, za którą tęskni, pamięta jej imię, łączące ich uczucie, pamięta mnóstwo drobnych na pozór, a ważnych rzeczy, typowych dla każdego związku.... A to, czego nie pamięta to chwili i powodów rozstania, momentu pożegnania, przyczyny, dla której pewnego dnia została sama. To jest cena jej nieśmiertelności: gdy co kilkadziesiąt lat zmienia skórę, odbierane jest jej jedno wspomnienie. I może to być co prawda wspomnienie jakiegoś wschodu słońca czy doskonałego posiłku, ale najczęściej nie jest. Najczęściej Marika traci coś ważnego, i teraz, po przeżytych na ziemi stuleciach, już nie pamięta imion sióstr, twarzy matki, domu rodzinnego, tych, którzy ją kiedyś kochali...

"Echidna" to na pierwszy rzut oka opowieść bardzo przyjemna, w gruncie rzeczy raczej obyczajowa z elementami kryminalnymi niż kryminalna, osadzona w świecie urban fantasy, ale to "urban" jest przytulne, urokliwe i przyjazne, i jeśli ktoś lubi taką umiejętnie tworzoną przytulność , w którą chciałoby się zanurkować, zwinąć w kłębuszek i pozwolić otulić ciepełku (a ja lubię) to jest to książka dla niego.

Jednocześnie to długie, długie życie bohaterki, poświęcenie, które musi znosić, by zapłacić za nieśmiertelność pozwala w tym sielskim krajobrazie, w tych uroczych obrazkach, cieple, pod zapachem kawy i domowych ciast, w lubianej pracy - wyczuć dramat, czasem rozpacz, tajemnicę, desperację, wobec której jest się całkiem bezsilnym... i to niewątpliwie dodaje głębi książce, która bez tej nuty dramatyzmu byłaby tylko miłą opowieścią o miłym miasteczku i miłych policjantach pracujących w miejscu o bardzo niskiej przestępczości, pełnym miłych ludzi.

Tym niemniej, by nie było za słodko (i miło :)) muszę zaznaczyć, że o ile co do samego stylu autorki, jej polszczyzny, płynności językowej i umiejętności wykreowania świata, w który czytelnik wierzy nie mam w zasadzie zastrzeżeń, tak fabuła pozostawiła mnie z pewnym niedosytem.

Bo czasem bywa niejasno, bywa chaotycznie. Mnogość wątków, sprawy nierozwiązane lub rozwiązane w sposób "spojrzałam i wiedziałam, a on się przyznał" (ja wiem, że  mówimy - przynajmniej do pewnego momentu - o raczej błahych przewinach, a posterunkowa nie jest człowiekiem i dysponuje ponadnormatywnymi umiejętnościami, no ale jednak to policjantka, i to trochę kryminał jest)... Jak dla mnie bywało tego momentami za dużo naraz. Plus sporo bohaterów, czasem bardzo, bardzo drugoplanowych, którzy pojawiali się znikąd... Czytając niektóre fragmenty miałam wrażenie, że to co jest oczywiste dla autorki, która niewątpliwie miała dobrze przemyślany i oswojony przedstawiany w powieści świat (kto jest kim, dlaczego robi, co robi, jaką rolę odgrywa lub wkrótce odegra w zagęszczającej się intrydze), nie zawsze będzie jasne dla czytelnika, i w sumie chętnie poczytałabym parę doprecyzowujących "kawałków", szczególnie dotyczących wspomnianych bohaterów drugoplanowych (którym, na przykład, zdarzało się pojawić w charakterze imienia i nazwiska z problemami, najwyraźniej znanego autorce i Marice Echidnas, ale nie czytelnikom, po czym zniknąć i już się nie pojawić).

Nie wykluczam, że ta nadmierna skrótowość, pewne rwanie wątków i - bywało - dość wątłe powiązanie ich w całość nie będzie widoczne dla kogoś, kto lubi/ma obojętny stosunek do opowiadań. Ja, jak podkreślałam z naciskiem nie raz i nie dwa, nie lubię. Źle je znoszę właśnie przez konieczność szybkiego rozstawania się z bohaterami, których człowiek dopiero zaczyna poznawać, i wymuszoną formą skrótowość opisów. A "Echidna" momentami, zwłaszcza na początku, bardziej przypominała mi zbiór opowiadań - tak, połączonych w całość za sprawą głównej bohaterki, kilku bohaterów pobocznych i miejsca akcji, ale jednak opowiadań - niż powieść.

Jeśli jednak ktoś urazu do opowiadań nie ma, lubi za to dobrze wykreowaną, kameralną i nastrojową aurę, interesujących bohaterów (szacun dla autorki za wyjście poza banalny, czy może raczej zbanalizowany krąg bogów olimpijskich, nordyckich czy celtyckich, elfy,wampiry i inne wilkołaki, i sięgnięcie po mniej znane istoty z przebogatego zbioru mitów ludzkości) i podskórny dreszcz dramatyzmu - polecam.

 

2 komentarze:

  1. Być może najdziwniejsze w mojej relacji z tą książką jest to, że chcę więcej. Bo potencjał jest. Streszczę tu trochę rant z mojej grupy czytelniczej, ale postaram się krócej niż tam, bo trochę mnie poniosło. Bo ja tak bardzo chciałam kochać tę książkę. Motyw zmiennokształtności to mój ulubiony we wszystkich baśniach i opowieści o Selkie to są zdecydowanie moje historie, szukam ich zachłannie, pożeram jak dziecko lody i jak mi nie podchodzą to zawód jest ogromny, jakbym dostała popłuczny po sorbecie zamiast lodów pistacjowych z sosem czekoladowym które zamówiłam. Więc jak ten motyw nie dostarczył to po prostu serce mi z lekka pękło. Ludzie chwalą reprezentację różnych bóstw i stworzeń spoza tradycyjnego kanonu a dla mnie jaskrawym problemem jest zupełny, totalny brak jakiegokolwiek elementu z kultury rdzennych Amerykanów w książce tego typu osadzonej w Stanach. Przecież te kultury są bardzo organicznie animistyczne, mają mnóstwo tego typu elementów i ich zupełne olanie w takich zupełnie pozbawionych wyrazu Stanach zabolało. Jest miejsce na druida, prawdopodobnie ostatniego z Tuatha de Danaan, a nie ma na nic z rdzennych kultur? Serio? To można już było jakąś osadę w Irlandii wymyślić. Sprawa jest tym boleśniejsza że równocześnie czytałam młodzieżówkę autorstwa Darcie Littlebadger, młodej rdzennej pisarki z plemienia Apaczów Lipan i jak ona napisała wężoczłowieka to to była naprawdę istota, dla której człowieczeństwo było wręcz czymś w rodzaju maski, istota, która poznawała świat rzeczywiście przez węch, wibrację, ciepło i jego brak a nie człowiek przebrany za węża. U Szmatoły fakt że mamy do czynienia z półkobietą półwężem nie wpływał specjalnie na jej percepcję rzeczywistości. Jak się autorce przypomniało to Marika miała lepszy węch. I nie miało to żadnych konsekwencji w jej codziennym funkcjonowaniu. Pamiętam jak Gretkowska opowiadała
    w swojej książce jak to w ciąży ma się węch gada, płaza i mdłości od powiewu wiatru. A Marika nic, twardzielka. Poza tym ogólnie nasza półbogini lubiła się wylegiwać na kamieniach. I to by było na tyle. O Selkie nawet się nie będę wypowiadać. Ita lubi pływać i tyle. Na litość boską, tak się obejść z moim ukochanym motywem. Serce płacze. Ale dajcie więcej tego przystanku Alaska ze zmiennokształtnymi, może będzie coraz lepiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykle dobrze rozumiem twoje odczucia niemal w każdym aspekcie (poza selkie, bo nie jest to istota mityczna, do której jestem szczególnie przywiązana :)). Przede wszystkim - też chcę więcej, trochę podowiązywania tych powiewających luźno nitek, trochę podopełniania luk, trochę podorozwijania wątków. Na wiadomość, że rzecz się rozgrywa w Stanach, skrzywiłam się wewnętrznie. Potem przywykłam i nawet polubiłam to miasteczko na swój sposób, ale wyznam, że bardzo nie lubię powieści polskich autorów/-ek rozgrywających się w Stanach, jeśli nie jest to racjonalnie umotywowane przebiegiem akcji, rzecz jasna, taką mam osobiste skrzywienie i uznając je za skrzywienie osobiste i prywatne właśnie nie napomknęłam o nim w recenzji. Ale masz słuszność, Irlandia by tu o wiele lepiej pasowała. Plus istotny brak elementów kultury rdzennych Amerykanów, rzeczywiście (i czy by nas to gryzło, gdyby nie akcja w Stanach? Otóż pewnie nie!) - BTW, czytałaś serię Kevina Hearna o Atticusie? Tam właśnie cudnie wplecione są wątki bóstw rdzennych Amerykanów, tam w ogóle są cudnie wplecione wątki róznych bóstw z różnych kręgów kulturowych, jakże sie cieszę, że nie pozbyłam się tej serii z domu, jak miałam w planie, i dałam jej jeszcze jedną szansę!

      Usuń