piątek, 11 lutego 2022

"Zombie" Wojciech Chmielarz

 Tak jak uprzedzałam, teraz nastąpi ta wersja Wielkobukowego Bingo, która powinna się nazywać "Wojciech Chmielarz Bingo" :D, jako, że skończyłam właśnie trylogię gliwicką, której środkową część stanowi

 
Moje podejście do pisarstwa Wojciecha Chmielarza jest... specyficzne. Zazwyczaj rzucam się łapczywie na każdą jego powieść, pochłaniam, też łapczywie, w trakcie lektury denerwuję się, co nijak nie przeszkadza w łapczywym pochłanianiu, kończę, wyrzucam z siebie szereg subiektywnie nacechowanych opinii, bywa, że negatywnych, ale książkę oceniam jako niezłą, no bo przecież łapczywie ją pochłaniałam, po czym cała zabawa zaczyna się od początku.

Nie inaczej (tylko bardziej) było w przypadku "Zombie".

Wojciech Chmielarz sam się kiedyś określił jak dobry rzemieślnik, i ja w pełni przyklaskuję tej opinii. "Zombie" to moje chyba piąte albo szóste spotkanie z tym autorem, lektura przyzwoita, czyta się dobrze, a jednak... jednak brakuje w niej czegoś... czegoś... jakiejś iskry, czegoś więcej, czegoś ponad tylko i wyłącznie dobre rzemiosło. Dobry warsztat - jest, poprawna polszczyzna (z wulgaryzmami co prawda) - jest, schemat, na którym budowana jest cała intryga - obecny, bohaterowie nawet jeśli nie jakoś szczególnie porywający, to chociaż kontrowersyjni - ależ proszę bardzo, obowiązkowe zakończenie wywracające wszystko do góry nogami - jest, tło obyczajowe - jest... i gdyby było tylko to to, paradoksalnie, moja ocena byłaby chyba wyższa.

Bo poza powyższym jest w "Zombie" to nieszczęsne "bardziej".

Adam Górnik – błyskotliwy prokurator, kochający mąż i ojciec, po prostu wzór dla wszystkich, ma tajemnicę. Kiedy miał piętnaście lat zamordował szkolnego kolegę, chuligana i postrach innych uczniów, Filipa „Korsarza” Korsarskiego, uderzając go młotkiem w głowę, i wygląda na to, że zbrodnia ta uszła mu na sucho.

Wiele lat później dostaje wezwanie - znaleziono zwłoki w miejscu, gdzie kiedyś, wiele lat temu, zakopał ciało Korsarza. Adam jest przekonany, że wreszcie je odkryto, i że teraz będzie mógł poprowadzić śledztwo we własnej sprawie i ostatecznie zatuszować zbrodnię. Jednak na miejscu znajduje ciało zabitej parę dni wcześniej dziewczynki. Szczątki Korsarza zniknęły.

Słowem, stara, dobra zasada "na początku ma być trzęsienie ziemi, a potem napięcie ma rosnąć" - jest. A raczej - ma być. Bo trzęsienie ziemi i owszem, obecne (serio, ten początek jest wręcz zbyt dobry! coś się musiało posypać po takim wstępie), ale potem wszystko zaczyna się rozmywać, rozjeżdżać, rozpadać aż do kompletnie niewiarygodnego zakończenia.

Górski zaczyna grę z zabójcą, musi rozwiązać zagadkę z przeszłości, odnaleźć mordercę i go powstrzymać, a przy okazji stawić czoło własnym demonom, a wszystko to, łącznie ze stawianiem czoła demonom, nieoficjalnie i poza wszelkimi protokołami, więc wynajmuje do pomocy detektywa Dawida Wolskiego, znanego z niekonwencjonalnych metod działania i wątpliwej, łagodnie rzecz ujmując, etyki zawodowej (oraz pierwszego tomu serii gliwickiej).

I w tym miejscu przechodzimy płynnie do tego "bardziej", o którym wspominałam, i które tak bardzo mnie uwiera.

Ad: " bohaterowie, nawet jeśli nie jakoś szczególnie porywający" - w całej powieści nie ma ANI JEDNEJ pozytywnej postaci. Ja naprawdę rozumiem, że główny bohater miał nie budzić sympatii. Udało się. Nie budził. Z tym, że poza tym był po prostu... no cóż, głupi. Tępy jak kilo, co mówię, jak tona gwoździ. I w dodatku irytujący. Wiele czytałam książek, w których głównych bohaterów naprawdę nie dało się lubić. Ale byli interesujący, fascynujący czasem, a czasem okropni, ale otoczeni ludźmi, których lubić się dało. Powodowali, że mimo głębokiej niechęci, jaką budzili chciałam książkę dalej czytać. A tu mamy głównego bohatera, który jest... średnio błyskotliwy i postępuje tak nielogicznie, że aż wytrzymać trudno. Jak rozhisteryzowany piętnastolatek, bez cienia jakiejś myśli, o dedukcji nawet nie wspomnę. To znaczy, że uściślę, piszę teraz o Dawidzie Wolskim i jego wyrywaniu się z genialnymi pomysłami ni z gruszki, ni z pietruszki oraz potykaniu się co i rusz o Szczęśliwe Zbiegi Okoliczności.

Bo poza nim mamy przecież jeszcze drugiego bohatera, pana prokuratora Górnika, czyli po prostu typa bez moralnego kręgosłupa, wyzbytego wszelkiej zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, podwójnie niebezpiecznego, bo z legitymacją dającą władzę. Prywatny detektyw Wolski - zwykły, nie owijajmy w bawełnę, dupek, w towarzystwie którego żenometr każdego normalnego człowieka miga wszystkimi diodami, albo i wybucha (scena, gdy Marta się dowiaduje, że jej ojciec miał zawał, bardzo dziękuję, panie Chmielarz) przy prokuratorze Górniku wypada wręcz sympatycznie. Pan Górnik, młody i błyskotliwy prokurator (nie, żebym dokładnie wiedziała, w czym się ta błyskotliwość przejawia, w sposobie przejęcia śledztwa? inna rzecz, że wieloletnie doświadczenie czytelnicze mówi mi, że nie jest łatwo stworzyć bohatera genialnego, błyskotliwego czy nadzwyczajnie bystrego i poprowadzić go przez akcję powieści tak, by czytelnik w tę genialność uwierzył), człowiek, który powinien stać na straży prawa, a który myśli głównie o tym, jak by tu ukryć swoje postępki wykorzystując stanowisko, które piastuje, i nie dać się złapać. Facet ma się zająć wyjątkowo brutalnym morderstwem dziesięcioletniej dziewczynki, ale nie poświęca mu jakiejś szczególnej uwagi, bowiem myśli zaprząta mu wyłącznie jego własna, cenna osoba. Przyjemniaczek, psia jego melodia. Człowiek w czasie lektury przyłapuje się na tym, że zaczyna mu NAPRAWDĘ źle życzyć, a ilość wulgaryzmów przestaje go uwierać i mu przeszkadzać, pasuje bowiem do tego indywiduum (a wręcz indywiduów), on(-e) po prostu musi (muszą) tak mówić.

Ad: "tło obyczajowe". Jaką, spyta ktoś, rolę powinna spełniać książka sensacyjna? Powinna stanowić rozrywkę, owszem, powinna przyjemnie masować szare komórki, ale czy przy okazji musi, na ten przykład, budzić obrzydzenie do wszystkich opisanych w niej postaci? Utaplanych w dodatku we wszechogarniającej, oblepiającej wszystko brzydocie? Naprawdę podejrzewam, że pan Chmielarz jest gorącym wielbicielem turpizmu. "Zombie" ciut, ciut brakuje do "Rany", w trakcie lektury której nader często miałam ochotę udać się spacerowym krokiem do kuchni, wyjąć z szuflady najostrzejszy nóż i poderżnąć sobie gardło, ale dosłownie ciut, ciut, idą praktycznie łeb w łeb. Te obleśne wnętrza, ci zapijaczeni, ohydni, ukrywający obrzydliwe sekrety obywatele, nie ma, że ktoś mieszka w normalnym mieszkaniu w normalnym bloku (takie istnieją! Przysięgam, panie Chmielarz, sama w takim mieszkałam przez wiele lat!), nie, autor musi koniecznie opisać te brudne, obłażące tapety, te niedomyte szklanki w zlewie, te rozchybotane meble, te przetłuszczone włosy, włosy z odrostami, pryszcze, rozszerzone pory i wągry, te przekrwione oczy, zasikane klatki schodowe, grzyb na ścianach, zatęchłe powietrze, przepocone ubrania, zeschnięty ser na przywiędłym liściu sałaty na krzywo ukrojonym kawałku chleba, żeby tylko nikt nie przeoczył, że wokół jest szaro, buro, beznadziejnie, smutno i brzydko, brzydko, coraz brzydziej. Po przeczytaniu tej książki można wpaść w depresję i zaczyna człowiek jakąś tam nie zajętą czytaniem komórką myśleć, że co z tego, że sama opowieść jest wciągająca, skoro wszystko, absolutnie wszystko opisane w tej książce to jedno wielkie g...? Naprawdę, jak chcę się pochylić nad nędzą kondycji ludzkiej to czytuję francuskich naturalistów, po kryminale spodziewam się czegoś odrobinę innego!

Ad "schemat, na którym budowana jest cała intryga". To, że wszyscy są źli i nie ma komu kibicować (powtarzam się, wiem, to skutek silnego wzburzenia, nieprawdaż) to w sumie drobiazg w porównaniu z płyciznami fabuły i pompowaniem objętości książki przy pomocy pakowania w nią zbyt wielu nic nie znaczących informacji. Mnóstwo się w tej książce dzieje. Niestety, to "mnóstwo" nie obejmuje samego śledztwa i sposobu prowadzenia postępowania, bo tego jest tu jak na lekarstwo. Za to dowiadujemy się, co jedzą nasi bohaterowie, jak uprawiają seks, jak chcieliby uprawiać seks oraz jakie mają popaprane doświadczenia życiowe, jakie mieli przemyślenia w młodości, jaka ta młodość była nędzna, pryszczata i biedna, jaką przeżyli traumę, jak funkcjonują w przegniłym do szpiku kości społeczeństwie, oraz co o tym społeczeństwie myślą. A ostatecznie czytelnik nie sięga po kryminał, by podziwiać głębię przemyśleń autora na tematy społeczne oraz celnie sportretowane, acz głęboko patologiczne jednostki, nie, czytelnik szuka po prostu rozrywki, w miarę możliwości inteligentnej, a satysfakcja z odgadnięcia "kto zabił" powinna stanowić coś w rodzaju wisienki na torcie.

No to jeszcze parę słów o tej wisience ramach ad: "obowiązkowe zakończenie wywracające wszystko do góry nogami". Wojciech Chmielarz poza epatowaniem brzydotą lubuje się też w zakończeniach, które - moim bardzo skromnym zdaniem, co z naciskiem podkreślam - średnio pasują do reszty dzieła, bywają niewiarygodne, nieuzasadnione psychologicznie, a w zestawieniu z opisywanym przez całą powieść charakterem, zachowaniem, stylem życia i postępowaniem osoby, która okazuje się sprawcą - irracjonalne i nieprawdopodobne. W przypadku "Zombie" nie kupiłam rozwiązania zagadki w ogóle, siedziałam, czytałam i tylko kiwałam głową. W dodatku moje zaufanie do rozwiązań proponowanych przez autora kryminałów - każdego - kończy się na trzech trupach (poza książkami traktującymi o seryjnych mordercach, rzecz jasna). Trzech nieboszczyków, usuniętych przez Złowrogiego Zbrodzienia, który nie pozostawiając śladów i wprawiając całą policję w stan kompletnego pomieszania załatwia zadawnione rachunki i usuwa dodatkowo jakichś nieszczęsnych świadków - tyle jestem w stanie kupić, a i tak przy tych trzecich zwłokach zaczyna mi się kredyt zaufania wobec autora kruszyć. Tymczasem w "Zombie" Zbrodzień ma na koncie tych nieboszczyków... ilu? Pięciu? Nie jakiś fachura w temacie mordowania - że pozwolę sobie na minispoilerek - tylko zwykły człowiek lata po Gliwicach i okolicy, i kosi bez mrugnięcia okiem każdego, kto mu podpadnie (w tym dwoje dzieci, w tym jedno potwornie brutalnie), i nie na oślep bynajmniej, tylko precyzyjnie wybrane osoby, potem wydzwania do naszego błyskotliwego prokuratora i nic, zero świadków, zero śladów, zero wniosków, wysnutych przez policję, zero wszystkiego, zbrodnia doskonała (razy pięć, chyba), to znaczy byłaby doskonała, gdyby nie NAGŁE i z d... wzięte objawienie, które dopada Dawida, całkiem znienacka i nieco za sprawą przypadku (i nie jest to, niestety, jedyny przypadek, który, jakże szczęśliwie, staje na drodze naszych bohaterów), no przypuszczam, że raczej wątpię.

Bez względu na to jednakowoż, jak bardzo wątpię, przeczytam ostatnią część cyklu (i inne rzeczy pana Chmielarza też), gdyż tu: patrz pierwszy akapit mojej recenzji.

I bądźcie pewni, że powrócę tu (i to raczej szybko), by sobie znowu pojojczyć i się podziwować, za co z góry przepraszam.

Lojalnie uprzedzam :).

3 komentarze:

  1. Tak,Chmielarz tak ma,ze wszystko jest brudne,papierosy śmierdzą, żona zdradza,a jak ktoś ma ładne perfumy,to ma brudne motywacje...
    Ale fajnie napisałaś.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy autor by się z tobą zgodził, ale dziękuję :D.

      Usuń
  2. Można odnieść wrażenie, że Chmielarz nie lubi Zagłębia( jesli źle napisałam, to przepraszam), bo wszystko jest tam brudne i plugawe.
    Trylogię całkiem lekko strawiłam, może dlatego, że pałam irracjonalną sympatią do prokuratora Górnika.

    OdpowiedzUsuń