To jest droga.
Zupełnie zwyczajna droga na pierwszy (a nawet drugi) rzut oka, droga, jakich mnóstwo mamy w kujawsko-pomorskim, i gdzie indziej na pewno też, ale ta konkretna jest kujawsko-pomorska właśnie. Dodać można, że w tej zatoczce, którą widać po prawej stronie znajduje się malutki sklepik spożywczy, a nieco dalej - zespół szkół. Poza tym drzewa, krzewy, sady, domki, małe i większe oraz zabytkowy kościółek, całkiem nieduży. Droga, jak każda inna.
Dokładnie w tym miejscu siedem lat i jeden miesiąc temu urodził się ten blog.
Stałym (i Starym Stażem) Czytelnikom historia ta jest znana, więc mogą przeskoczyć akapit czy dwa (lub też, znając moje skłonności do logorei, trzy lub cztery), w których opowiadać ją będę Czytelnikom Nowszym i Całkiem Nowym.
Siedem lat, jeden miesiąc i dwa tygodnie temu wyszłam ze szpitala bez żadnych rokowań. To znaczy, na pewno jakieś były, ale lekarze, uparcie pytani, równie uparcie migali się od odpowiedzi. Osobie przeciętnie inteligentnej (oraz zaopatrzonej w wielokrotnie przeczytany i przepuszczony przez gugla wypis ze szpitala) takie miganie się mówi całkiem sporo, a jeśli dodatkowo osoba jest słaba jak pisklę, trzy tygodnie temu uczyła się chodzić, a tydzień temu, tuż przed wypisem, przeszła 450 metrów w sześć minut, oraz przed wyjazdem musiała zapakować lekarstwa i zastrzyki, które bezwzględnie musiała brać trzy razy dziennie, do osobnej kosmetyczki, bo w zwykłej się nie mieściły, to już w ogóle.
A zatem jechaliśmy w świat, Pan Małżonek, moje dzieci, najmłodsze liczące sobie siedem miesięcy, ja, przeświadczona, że być może to ostatni wyjazd w moim życiu (zaledwie tydzień wcześniej rozpłakałam się w nieopanowany sposób, wjeżdżając do swojego miasta, bo kilka dni wcześniej byłam pewna, że nigdy w życiu go już nie zobaczę) oraz moja depresja. Potworny, gigantyczny, niezmierzalny dół, który kazał mi robić plany najwyżej na godzinę naprzód, żegnać się z moimi dziećmi przy każdej zadyszce oraz mroczkach przed oczyma (czyli często) i nie mieć żadnego pomysłu na ewentualne życie, gdyż po co, w końcu mogę umrzeć w każdej chwili.
Pan Małżonek, bohaterski, cierpliwy, nie poddający się Pan Małżonek robił co mógł, by mnie w jakieś plany zaopatrzyć. By skłonić mnie do robienia czegoś, co zajmie mi ręce i głowę, i może sprawi, że przestanę myśleć, skupiać się na każdym oddechu i analizować każdy ucisk w klatce piersiowej. A zatem, co lubisz robić, droga żono. Czytać, bardzo dobrze. Czytanie jest super, ale w obecnym stanie ducha rozproszyć mnie mogło wszystko, ze wspomnianym piknięciem w klatce piersiowej na czele. Robić na szydełku lubisz, na drutach, wyszywać. Rzeczywiście, ale jaką ma się w czasie dziergania wolną głowę i jak hulają twoje myśli, to tylko ja wiem, a w którą stronę pożeglują zgaduję bez najmniejszych trudności. Odpada. W ogródku lubisz się babrać. W rzeczy samej, ale po pierwsze - patrz powyższa uwaga o hulających myślach, a po drugie, kucnięcie i wyrwanie kilku chwastów w moim stanie skutkować mogło natychmiastowym omdleniem (a nawet jeśli nie, to wstać o własnych siłach bym nie wstała), jedyna dostępna mi aktywność ogródkowa ograniczała się wówczas do siedzenia i patrzenia, jak liście winobluszczu zmieniają kolor. Odpada.
No to jeszcze lubisz pisać. Pamiętasz? Pani psycholog w szpitalu spytała cię, czy piszesz. Bo, jak twierdziła, tak fajnie opowiadasz, więc czytałoby się to, co napisałaś na pewno też dobrze. Napisz książkę.
Wysiadłam z samochodu w tej małej, ledwie widocznej na zdjęciu zatoczce, kupiłam w sklepiku wodę i ciasteczka owsiane, wsiadłam z powrotem i powiedziałam:
- Nie umiem pisać książek. O czym miałabym pisać? I kto niby chciałby to czytać?
- To bloga - powiedział Pan Małżonek, wyjeżdżając z zatoczki. - Sprawdzisz, czy pisanie jeszcze sprawia ci frajdę, czy taka odskocznia będzie ci odpowiadać. Zacznij pisać bloga.
Siedem lat i jeden miesiąc temu nie wiedziałam, że blogi istnieją.
No, dobra, trochę upraszczam. Wiedziałam, że istnieją. Nie czytałam żadnych. Nigdy, nawet tych, które pisali moi bardzo dobrzy znajomi i przyjaciele. Nie wiem nawet, czemu. Idea blogosfery była mi całkowicie obca. Podejrzewam, że postrzegałam blogi jak pamiętniki, czyli teksty bardzo osobiste, takie, które się pisze, a potem zamyka w szufladzie na popiątny kluczyk. Bo jeśli pisać coś innego, to po co? A jeśli rzeczywiście to, to jak można rzecz upubliczniać?
Dlatego właśnie odpowiedziałam z powątpiewaniem:
- Bloga? Ja? Ja przecież (zdumienie stulecia! ogólny wstrząs! wszyscy zbierają szczęki z podłogi i potrząsają w zadziwieniu głowami!) nie umiem pisać bloga. Ja to się w ogóle robi? I (zdumienie stulecia i ta cała reszta, tylko razy milion) kto by mnie w ogóle chciał czytać?
A mimo to jeszcze nim wyjechaliśmy z miejscowości z zespołem szkół, małym sklepikiem i prawie tak samym małym zabytkowym kościółkiem - wymyśliłam tytuł. I wiedziałam, ze jeżeli ten blog, którego nie umiem pisać, kiedykolwiek powstanie, będzie się nazywał właśnie tak.
Królowa Matka i Banda Czworga.
Pięć dni później wróciliśmy z Mazur i zaczęłam Wielkie Przygotowania. Polegały one na rozmowach z moimi bardziej ogarniętymi blogowo (czyli, ekhm, z wszystkimi) i komputerowo (czyli z większością) Znajomymi i Przyjaciółmi, którzy mi doradzali, odradzali, wybierali platformę i podrzucali linki z informacjami. Skutkiem tych rozmów było, że - nieświadoma, co zaczyna, nie orientująca się w modach i stylach (oraz w fakcie, że takowe istnieją) - zadebiutowałam jako blogerka równo siedem lat temu.
Dla trzydziestu osób, bo mój blog był wówczas zamknięty dla publiczności.
Otworzyłam go miesiąc później skutkiem namów wyżej wspomnianych Znajomych i Przyjaciół, którzy mnie wiernie czytali, wspierali, i nigdy nie czepiali się, że piszę w trzeciej osobie (jeśli ktoś Królowej Matki nienawidzi wie już, komu podziękować ;)).
Mam nadzieję na więcej :).
Ja.
Zupełnie zwyczajna droga na pierwszy (a nawet drugi) rzut oka, droga, jakich mnóstwo mamy w kujawsko-pomorskim, i gdzie indziej na pewno też, ale ta konkretna jest kujawsko-pomorska właśnie. Dodać można, że w tej zatoczce, którą widać po prawej stronie znajduje się malutki sklepik spożywczy, a nieco dalej - zespół szkół. Poza tym drzewa, krzewy, sady, domki, małe i większe oraz zabytkowy kościółek, całkiem nieduży. Droga, jak każda inna.
Dokładnie w tym miejscu siedem lat i jeden miesiąc temu urodził się ten blog.
Stałym (i Starym Stażem) Czytelnikom historia ta jest znana, więc mogą przeskoczyć akapit czy dwa (lub też, znając moje skłonności do logorei, trzy lub cztery), w których opowiadać ją będę Czytelnikom Nowszym i Całkiem Nowym.
Siedem lat, jeden miesiąc i dwa tygodnie temu wyszłam ze szpitala bez żadnych rokowań. To znaczy, na pewno jakieś były, ale lekarze, uparcie pytani, równie uparcie migali się od odpowiedzi. Osobie przeciętnie inteligentnej (oraz zaopatrzonej w wielokrotnie przeczytany i przepuszczony przez gugla wypis ze szpitala) takie miganie się mówi całkiem sporo, a jeśli dodatkowo osoba jest słaba jak pisklę, trzy tygodnie temu uczyła się chodzić, a tydzień temu, tuż przed wypisem, przeszła 450 metrów w sześć minut, oraz przed wyjazdem musiała zapakować lekarstwa i zastrzyki, które bezwzględnie musiała brać trzy razy dziennie, do osobnej kosmetyczki, bo w zwykłej się nie mieściły, to już w ogóle.
A zatem jechaliśmy w świat, Pan Małżonek, moje dzieci, najmłodsze liczące sobie siedem miesięcy, ja, przeświadczona, że być może to ostatni wyjazd w moim życiu (zaledwie tydzień wcześniej rozpłakałam się w nieopanowany sposób, wjeżdżając do swojego miasta, bo kilka dni wcześniej byłam pewna, że nigdy w życiu go już nie zobaczę) oraz moja depresja. Potworny, gigantyczny, niezmierzalny dół, który kazał mi robić plany najwyżej na godzinę naprzód, żegnać się z moimi dziećmi przy każdej zadyszce oraz mroczkach przed oczyma (czyli często) i nie mieć żadnego pomysłu na ewentualne życie, gdyż po co, w końcu mogę umrzeć w każdej chwili.
Pan Małżonek, bohaterski, cierpliwy, nie poddający się Pan Małżonek robił co mógł, by mnie w jakieś plany zaopatrzyć. By skłonić mnie do robienia czegoś, co zajmie mi ręce i głowę, i może sprawi, że przestanę myśleć, skupiać się na każdym oddechu i analizować każdy ucisk w klatce piersiowej. A zatem, co lubisz robić, droga żono. Czytać, bardzo dobrze. Czytanie jest super, ale w obecnym stanie ducha rozproszyć mnie mogło wszystko, ze wspomnianym piknięciem w klatce piersiowej na czele. Robić na szydełku lubisz, na drutach, wyszywać. Rzeczywiście, ale jaką ma się w czasie dziergania wolną głowę i jak hulają twoje myśli, to tylko ja wiem, a w którą stronę pożeglują zgaduję bez najmniejszych trudności. Odpada. W ogródku lubisz się babrać. W rzeczy samej, ale po pierwsze - patrz powyższa uwaga o hulających myślach, a po drugie, kucnięcie i wyrwanie kilku chwastów w moim stanie skutkować mogło natychmiastowym omdleniem (a nawet jeśli nie, to wstać o własnych siłach bym nie wstała), jedyna dostępna mi aktywność ogródkowa ograniczała się wówczas do siedzenia i patrzenia, jak liście winobluszczu zmieniają kolor. Odpada.
No to jeszcze lubisz pisać. Pamiętasz? Pani psycholog w szpitalu spytała cię, czy piszesz. Bo, jak twierdziła, tak fajnie opowiadasz, więc czytałoby się to, co napisałaś na pewno też dobrze. Napisz książkę.
Wysiadłam z samochodu w tej małej, ledwie widocznej na zdjęciu zatoczce, kupiłam w sklepiku wodę i ciasteczka owsiane, wsiadłam z powrotem i powiedziałam:
- Nie umiem pisać książek. O czym miałabym pisać? I kto niby chciałby to czytać?
- To bloga - powiedział Pan Małżonek, wyjeżdżając z zatoczki. - Sprawdzisz, czy pisanie jeszcze sprawia ci frajdę, czy taka odskocznia będzie ci odpowiadać. Zacznij pisać bloga.
Siedem lat i jeden miesiąc temu nie wiedziałam, że blogi istnieją.
No, dobra, trochę upraszczam. Wiedziałam, że istnieją. Nie czytałam żadnych. Nigdy, nawet tych, które pisali moi bardzo dobrzy znajomi i przyjaciele. Nie wiem nawet, czemu. Idea blogosfery była mi całkowicie obca. Podejrzewam, że postrzegałam blogi jak pamiętniki, czyli teksty bardzo osobiste, takie, które się pisze, a potem zamyka w szufladzie na popiątny kluczyk. Bo jeśli pisać coś innego, to po co? A jeśli rzeczywiście to, to jak można rzecz upubliczniać?
Dlatego właśnie odpowiedziałam z powątpiewaniem:
- Bloga? Ja? Ja przecież (zdumienie stulecia! ogólny wstrząs! wszyscy zbierają szczęki z podłogi i potrząsają w zadziwieniu głowami!) nie umiem pisać bloga. Ja to się w ogóle robi? I (zdumienie stulecia i ta cała reszta, tylko razy milion) kto by mnie w ogóle chciał czytać?
A mimo to jeszcze nim wyjechaliśmy z miejscowości z zespołem szkół, małym sklepikiem i prawie tak samym małym zabytkowym kościółkiem - wymyśliłam tytuł. I wiedziałam, ze jeżeli ten blog, którego nie umiem pisać, kiedykolwiek powstanie, będzie się nazywał właśnie tak.
Królowa Matka i Banda Czworga.
Pięć dni później wróciliśmy z Mazur i zaczęłam Wielkie Przygotowania. Polegały one na rozmowach z moimi bardziej ogarniętymi blogowo (czyli, ekhm, z wszystkimi) i komputerowo (czyli z większością) Znajomymi i Przyjaciółmi, którzy mi doradzali, odradzali, wybierali platformę i podrzucali linki z informacjami. Skutkiem tych rozmów było, że - nieświadoma, co zaczyna, nie orientująca się w modach i stylach (oraz w fakcie, że takowe istnieją) - zadebiutowałam jako blogerka równo siedem lat temu.
Dla trzydziestu osób, bo mój blog był wówczas zamknięty dla publiczności.
Otworzyłam go miesiąc później skutkiem namów wyżej wspomnianych Znajomych i Przyjaciół, którzy mnie wiernie czytali, wspierali, i nigdy nie czepiali się, że piszę w trzeciej osobie (jeśli ktoś Królowej Matki nienawidzi wie już, komu podziękować ;)).
O
tym, że - jeśli w ogóle - pisać będę w trzeciej osobie wiedziałam
niemal w tej samej chwili, w której wymyśliłam tytuł. Podejrzewam, że na
tę decyzję miało wpływ moje przekonanie, o którym wspominałam wyżej -
że blog to taki pamiętnik. Bardzo osobisty. A ja nie chciałam, żeby był
to pamiętnik. Potrzebowałam dystansu między mną - żywą, całą osobą, z
jej imieniem, nazwiskiem, adresem, telefonem i zdjęciem w dowodzie oraz
własną historią, a bytem, który w mniejszym lub większym stopniu
wykreuję, pisząc bloga. I choć miliony razy przeróżne osoby
(niekoniecznie pytane o zdanie) wyjaśniały mi, że
bloga należy pisać w pierwszej osobie, gdyż jak nie to jest się
egzaltowaną idiotką z pretensjami do aligancji oraz zaciera wrażenie
ewentualnej inteligencji i lekkości
pióra, a w ogóle tak się pisało na początku wieku, a teraz to jest
kompletnie nie komilfo oraz przestarzale, chyba nie umiałabym przez te
wszystkie lata pisać go inaczej.
Tym
niemniej w tym roku, gdy poprosiłam Pana Małżonka, by zatrzymał się
przy małym sklepiku usadowionym przy drodze w kujawsko-pomorskiem, żebym
mogła zrobić zdjęcie, pomyślałam, że nadszedł chyba czas na zmiany.
Gdy
zaczynałam pisać, moje najstarsze dziecko było młodsze, niż Pompony
teraz. Potomek Młodszy miał trzy i pół roku, Pompony nie umiały mówić i
miały po cztery zęby na osobę.
Potomek
Starszy dziś ma prawie czternaście lat i lada moment nadejdzie chwila,
gdy nie będzie chciał być bohaterem bloga. Już teraz czytają mnie dwie
jego nauczycielki, kwestią czasu jest, gdy na ten pomysł wpadnie któryś z
jego kolegów co, jak wiemy, różnie może wpłynąć na jego pozycję
towarzyską w tym straszliwym wieku burzy i naporu.
Potomek
Młodszy za miesiąc kończy jedenaście lat i powyższe uwagi też go w
jakimś stopniu dotyczą. Na razie obaj lubią tego bloga i nie przeszkadza
im występowanie w nim od czasu do czasu (chociaż, co na pewno zauważy
każdy zaglądający tu w miarę systematycznie Czytelnik, coraz rzadziej).
Na gwiazdy wyrastają Pompony, liczące lat siedem i pół, ale za chwilę,
za moment - to jest niezwykłe, w jak krótkim mgnieniu potrafi minąć pięć
lat! - i one dorosną.
I
pewnie przyjdzie taki dzień, gdy na pytanie, czy mogę o czymś napisać
(bo zawsze o to pytam, wszystkie anegdotki z Potomkami w rolach głównych
mają ich błogosławieństwo) usłyszę odpowiedź "Nie".
Co wtedy? Czym stanie się Królowa Matka i Banda Czworga bez bandy czworga?
Więc,
pomyślałam, może uprzedzić fakty. Może zamknąć bloga, zacząć pisać
nowego, może zmienić mu tytuł, może dać sobie nową ksywkę.
Może
przestać pisać, bo za często to ja tego nie robię ostatnio. Pożegnać
się, podziękować, pozostać na Facebooku i Instagramie, ale nie blogować,
bo blogowanie podobno obumiera.
A
może, pomyślałam potem, może po prostu przejść na "ty". Przynajmniej w
niektórych postach, na przykład okołokulturalnych i książkowych, bo
prawdę mówiąc czasem nawet w moich uszach dziwnie brzmią te wygibasy
językowe, do których muszę się uciekać pisząc recenzje, a jestem wszak
przyzwyczajona. I nie macie pojęcia, jak idiotycznie się czuję,
przedstawiając się osobom, które widzą mnie pierwszy raz w życiu "Dzień
dobry, jestem Królowa Matka" :D.
A zatem może Królowa Matka zostanie tam, gdzie jest Banda Czworga. A tam, gdzie Bandy Czworga nie ma - będę po prostu ja. Do czasu, gdy Królowa Matka w naturalny sposób odejdzie i wszystko się zmieni w sposób całkowicie zwyczajny.
Tak więc, dobry wieczór, to po prostu ja.
Kilka
lat temu - dwa? trzy? - jedna z blogerek, które regularnie czytuję
zaproponowała, by każdy bloger napisał post o tym, co zawdzięcza
blogowaniu. Znajdowałam się wówczas w czarnej... sempiternie, a lektura
postów tych blogerów, którzy odpowiedzieli na wyzwanie tylko ten stan
pogłębiła. Opisywali oni spotkania na szczytach (różnych), wygrane w
konkursach (też różnych) oraz osiągnięcia zawodowe pozyskane za sprawą blogowania, a ja akurat wróciłam do pracy w
prowincjonalnej szkole, miałam czworo absorbujących dzieci i malutki, a
ciągle wymagający wykończenia domek w lesie, zaś o godzinie 19 nie
pamiętałam, jak się nazywam. Zasięgi mi leciały na łeb na szyję i powoli
popadałam w zapomnienie. Nigdy w życiu nie załapałam się na pierwszą
dziesiątkę żadnego konkursu, i w ogóle byłam malutka, smutna i do
wyrzucenia.
Po
czym (po jakimś czasie rzecz oczywista, na nagły błysk rozsądku w moim
przypadku liczyć nie należy) naturalnie zaczęłam dochodzić do siebie,
pukać się w czółko w temacie poglądu na własne blogowanie i odkrywać, że
może i dobrze, że nie napisałam wtedy żadnego posta, bo będę go mogła popełnić w lepszym momencie.
Na przykład teraz.
Ponownie - dobry wieczór, to ja, ta, która podjęła jedną z najlepszych decyzji w życiu, logując się na Bloggera siedem lat temu (bez jednej godziny ;)).
Nigdy nie wygrałam żadnego konkursu, co mówię, nigdy nie otarłam się nawet o podium. Ani o pierwszą dziesiątkę. Nie mam na FB dwudziestu tysięcy obserwatorów, tylko niecałe półtora tysiąca, a na blogu - niecałych trzystu. Na Instagramie nie jestem w stanie osiągnąć pięciuset obserwatorów od tak dawna, że zaczynam obserwować własny profil z niezdrową fascynacja (mam 499 obserwujących iiì! ups, jednak nie, nazajutrz mam 495, nazajutrz - yes! yes! yes! - 500, a w kolejny dzień znowu 492. I tak w kółko od miesięcy). Zasięgi mam takie, że żadnemu reklamodawcy nie opłacałoby się zamawiać u mnie reklamy (nie, żeby jakiś chciał). Jestem nieżyciowa w kwestii mediów społecznościowych, nie znam się i nawet nie próbuję odnaleźć się w świecie, w którym trzeba mieć profesjonalnie prowadzonego Instagrama, Twittera, vloga, a jeśli już ma się staroświeckiego (fe!) bloga, to z nowoczesnym layoutem. Uparcie tkwię na Bloggerze i nie mam nawet dynamicznego szablonu, tylko ordynarnie prosty. Raz pomyślałam o wykupieniu domeny, po czym uznałam, ze się nie znam i zapomniałam o pomyśle. Obok influencera to ja nigdy nawet nie stałam (to znaczy stałam raz, jak się ze Znaną Osobą na targach książki minęłam) i nigdy nie stanę (chyba, że kiedyś znów pojadę na targi książki albo jakiś konwent). Jestem bardzo średnio znaną autorką bardzo średnio popularnego bloga, który nigdy nie figurował na żadnej liście Najbardziej Wpływowych Blogów z Dziedziny X (i nie dlatego, że nie można go dopasować do żadnej, a kategorii "Blogi śmieciowe" jeszcze nie ma).
Jestem dokładnie tu, gdzie chcę być.
Bo jakich ja świetnych ludzi poznałam przez to blogowanie! (tu macham do Was wszystkich, Świetni Ludzie, i uwierzcie, ja się naprawdę zawsze bardzo cieszę, poznając Was, tylko muszę przełamać własną dupowatość, excusez, oraz onieśmielenie, będące u mnie naturalnym elementem wyposażenia wnętrza).
I jakich świetnych mam Czytelników.
Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że bez względu na to, o czym piszę - a zdarza mi się pisać o rzeczach kontrowersyjnych, chociaż tylko wtedy, gdy we mnie wzbierze, bo poza tym to patrz: uwaga o dupowatości, a także mam cienką skórę i zaczynam odchorowywać każdy trudny wpis w oczekiwaniu na falę niepochlebnych komentarzy, która wszak na pewno nadejdzie (nikogo tak nie podziwiam jak blogerów społeczno-politycznych, serio) - nigdy, nigdy nie miałam na swoim facebookowym profilu ani tu, na blogu żadnej awantury. Nie musiałam nikogo zablokować. Usunęłam przez te siedem lat ze trzy komentarze, w tym jeden na życzenie jego autorki. Dostałam dziesiątki zatroskanych maili, gdy było mi źle. Dostałam dziesiątki maili, których autorzy dzielili się ze mną bardzo osobistymi opowieściami. I takie, w których mi dziękowano. I takie, w których Czytelnicy przysyłali mi zabawne memy albo reklamy nowych powieści AłtorKasi, te także :).
Za każdym razem te maile mnie cieszą i za każdym razem zaskakują. I za każdym poruszają do głębi, bo sama myśl, że komuś chciało się wykonać ten wysiłek i napisać do obcej baby z interneta naprawdę chwyta mnie za serce i ściska, ale to takie przyjemne ściskanie (a już w chwilę, gdy poznawałam człowieka, a on robił wielkie oczy i mówił "O, to ty jesteś Królowa Matka!" - BTW, widzicie, jak to NAPRAWDĘ IDIOTYCZNIE BRZMI? - to ja praktycznie nie wierzę, co nie przeszkadza mi przechowywać każdego takiego momentu we wdzięcznej pamięci, nikt nie powiedział, że muszę porażać logiką. I za każdym takim razem mam ochotę zapiszczeć, więc jakby co, czujcie się uprzedzeni, bo kiedyś mogę nie wytrzymać).
A przy tym ci Czytelnicy to nie jest Koło Wzajemnej Adoracji. Różnią się, nie zgadzają ze sobą, nieraz ogniście dyskutują. Na pewno nie zawsze podzielają moje poglądy i nie zawsze się ze mną zgadzają. Zawsze robią to w sposób kulturalny i argumentują (ewentualnie odlubiają bloga, acz czynią to z elegancką dyskrecją), i są dla mnie dowodem, że tak też można. Jak mogę wątpić w to, że świat zmierza w lepszą stronę, skoro mam codzienny kontakt z takimi ludźmi.
Wszystkim Wam dziękuję za te siedem lat.
Mam nadzieję na więcej :).
Ja.
Zaiste - hepi bersdej tu ju, Królowo Matko! I kolejnych siódemek życzę z serca :-) Chyba do stałych czytelników (i starych też ;-) ) mogę się zaliczyć, bo gdy zaczęłam tu zaglądać, Pomponiki (gwiazdy, a jakże!) miały coś około dwóch lat - a teraz niemalże dorosłe są, nie? ;-)
OdpowiedzUsuńPrawie dorosłe, rzeczywiście :). I pyskate.
UsuńMam nadzieję na kolejne lata. Mimo obumierania blogosfery. Oraz uwiądu tego bloga tez :D.
Dziękuję Ci, że jesteś i piszesz.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że czytasz :).
UsuńMyślę, że mogę sobie pozwolić na pierwszą osobę liczby mnogiej i napisać w imieniu wielu: my też mamy nadzieję na więcej.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Bardzo się postaram :).
UsuńAniu a ja dziękuję Ci, że tu jesteś i że jesteś właśnie taka. I dziękuję Twojemu Mężowi, że Cię natchnął pomysłem tego bloga, bo wpadam tu, jak do zielonego ogrodu na chwilkę relaksu. Przytulam i siadam w kącie ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję. W imieniu Męża też, rzeczywiście nie sądzę, bym bez niego w ogóle wpadła na ten pomysł, a i utrzymała się przy nim pewnie też nie (o robótkowym blogu nawet nie wspominam, ten to w ogóle jest cały jego :))...
UsuńBardzo dziękuję za te siedem lat! Za wszystkie recenzje,nierecenzje i analizy, wpisy o reklamach i o zdrowiu,o dzieciach i o domu w dziczy, o robótkach i wypiekach. Tudzież za wpisy o tematyce społecznej oraz za rysunki (dlaczego ostatnio było ich tak mało?) Jeśli coś pominęłam to za to też dziękuję! A najbardziej dziękuję Panu Małżonkowi za genialny pomysł blogowy!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Przekażę :). O, faktycznie rysunków ostatnio (bardzo ostatnio, chyba z parę lat?) nie było, nie wiem czemu, jakoś nikt nie dopytywał... I o reklamach też dawno nie było. Mus będzie nadrobić!
UsuńKochana Królowo Matko! Należę do tych, którzy, o ile pamiętam, wydali jeden z tych okrzyków: "Ty jesteś KM?!" i nawet nie wiesz, z jaką przyjemnością. I nie brzmiało to idiotycznie, doprawdy. Bo też, doprawdy, udało Ci się stworzyć jedno z najmilszych miejsc w internecie, jakie znam, z tą fantastyczną logoreą (uwielbiam, jak płyniesz o Pratchetcie. Albo o Ałtorce Kisiel). Zresztą ogólnie uwielbiam, jak płyniesz na temat dowolny :D Bez względu na to, czy jako KM, czy jako Ty, czy jakie tam alter ego sobie wymyślisz. Więc najlepszości na nowej drodze!
OdpowiedzUsuńPS. I uściski dla Pana Małżonka, nieuwzględnionego w tytule.
Nie, ty powiedziałeś (w kolejce do Mariusza Szczygła po autograf, zdaje się): "O, Aniu, cieszę się, że jednak udało ci się przyjechać!", a ja się zdziwiłam, że wiesz, kim jestem :D. Bo co prawda rozmawialiśmy sobie facebookowo, no ale żebyś o tym pamiętał to naprawdę nie wierzyłam :D. Nieuleczalny przypadek, prawda.
UsuńDziękuję ci bardzo, wzruszyłam się (wiesz, ja jestem typ od oczu na mokrym miejscu). Idę uściskiwać Pana Małzonka, niech tez sie wzruszy!
Serio? Ale serio? Ja mam całą tamtą imprezę w postaci niejasnych strzępów, bo jestem aspołeczny i się stresuję w obcym tłumie, więc potem mi umysł wypiera ten cały stres :(
UsuńPanu Małżonkowi należą się wszystkie uściski świata za pomysł, li i jedynie :)
ps. a rozmowę facebookową sobie odnalazłem, tematem był brokuł :P
Całkiem serio :D. Ja też jestem aspołeczna, ale pamięć mam typu "kamera filmowa", mimo stresu :).
UsuńBrokuł, mówisz. Idę sprawdzać :D.
Nie wierzysz mi?? Idę popłakać w kąciku.
UsuńWierzę, wierzę! Idę sprawdzać, co nas skłoniło do rozmowy o brokułach, to miałam na myśli :D.
UsuńKusiłem Cię wizją wegetariańskiego kateringu :D
UsuńAaaaaa! Kotlety wegetariańskie z brokuła :D! No i zobacz, jaki przekonywujący się okazałeś :).
UsuńŻebym tak częściej bywał taki skuteczny :)
UsuńPo pierwsze torcik urodzinowy się należy!
OdpowiedzUsuńA teraz przeczytam na spokojnie.
Noemi
BYŁ TORCIK! Na Instagram zdjęcie wrzucałam, można sobie obejrzeć :D.
UsuńA może już czas na książkę? Taką cieplutką, zwyczajną i niecodzienną, utkaną ze skrawków życia, taką jak twoje koce?
OdpowiedzUsuńAlbo nie... lubię tu zaglądać :) Następnych 7 lat więc :)
Niby jedno drugiemu nie przeszkadza, ale ja nadal uważam, że nie potrafię pisać książek :D...
UsuńDziękuję :).
A to by się ałtor Kasia mogła ucieszyć. Może by recenzję skrobnęła ;) Myślę, że to wielowarstwowo świetny pomysł jest :D
UsuńCHCIAŁABYM!!! Och, jak bardzo :D. Szkoda, że niedasię :D.
UsuńKocham Cię Królowo. I bardzo się cieszę, że nie jestem/ś już obcą babą z internetów. :D
OdpowiedzUsuńKolejnych 77 lat blogowania, jeśli tylko będziesz chciała. Ja będę czytać.
Ja też się cieszę. Ja bardzo lubię przestawać być obcą babą z internetów (chociaż oczywiście zawsze myślę sobie, że, o bogowie, jaka ta poznająca mnie osoba musi być rozczarowana!!!).
UsuńŚciskam.
To my dziękujemy! Ile to razy śmiałam się do rozpuku z genialnych odzywek młodego pokolenia😀 no a za ocalenie mnie przed sięgnięciem po wybitne dzieuła Ałtorki będę wdzięczna do końca życia. OBY TAK DALEJ! z mojej strony obiecuję czytać z przyjemnością nawet najdłuższe posty😁
OdpowiedzUsuńTrzymam za słowo :D.
UsuńI jednak ja dziękuję Bardziej :). Czym byłby najlepszy nawet blog bez czytelników, niczym.
Posiedze tu obok. Odetchnę, uśmiechnę. Uściski Krolowo (delikatne).
OdpowiedzUsuń<3 (razy milion. Nie wiem, jak się robi takie ładne, serduszkowe serduszka, ale to, które umiem robić jest tak samo szczere)
UsuńDziękuję i wielu następnych lat blogowania :))
OdpowiedzUsuńI ja dziękuję <3.
UsuńDziękuję i proszę o więcej,więcej, więcej!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardziej i obiecuję, że podejmę próby, by było więcej :).
Usuńa. Wszystkiego dobrego! I wincyj, wincyj! :-) Lubię długie wpisy. Wszystko lubię.
OdpowiedzUsuńLubię pisać długie wpisy. Więc pewnie będzie wincyj :D.
Usuńi teraz usilnie próbuję sobie przypomnieć, kiedy zaczęłam Królową Matkę czytać... bo bloga przeczytałam, rzecz jasna, od deski do deski.
OdpowiedzUsuńbędę czytać przez następnych siedem lat, i jeszcze dłużej, i jeśli kiedyś spotkamy się w rzeczywistości, to cóż, moją reakcję opisałaś wypisz-wymaluj.
Wieki temu chyba. Nie wiem, czy na początku, ale wieki temu to było, pięć lat co najmniej.
UsuńZobaczymy, kto będzie piszczał głośniej, ja bym się nie zakładała :D!
Dziękuję za każde słowo, którym chcesz się z nami dzielić.Kolejnych siódemek!! !��
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia :). I za to, że tu zaglądasz.
UsuńWielce szanowna, to my dziękujemy :) Czytam zapewne mniej niż siedem lat, ale co najmniej sześć i zawsze cieszę się nową notką, o czym by nie była. Może dałoby się z tych siedmiu lat z Potomkami wyłowić książkę? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę kolejnych 77 lat (nie lubię krótkich terminów) i dziękuję za każde słowo, podobnie jak Wolha Redna powyżej.
Ja już teraz też ośmielam się snuć plany w perspektywie dłuższej niż dzień czy dwa, tym niemniej za 77 lat to ten głośno zapowiadany zgon blogosfery (o moim nie wspominając :D) chyba jednak nadejdzie :D. Ale dziękuję. Postaram się sprostać!
UsuńZ życia z Potomkami pewnie wyszłaby książka (wiesz, za miesiąc będę miała w domu DWÓCH NASTOLATKÓW, za trzy i pół roku - czterech, och, co to byłaby za książka!!!0, gdybym umiała ją napisać :)...
I ja dziękuję BARDZIEJ. Blog bez Czytelników więdnie. Bez Was nie byłoby mnie tutaj <3.
Tu najstarsza chyba ze starych czytelniczka i fanka.
OdpowiedzUsuńTy wiesz co.
Już Ty wiesz co.
Bez Królowej Matki wszystko byłoby inaczej - parafrazując klasyka: nie byłoby niczego.
Dużo by jeszcze gadać, nie tracę nadziei na spotkanie w realu.
Pewnie trochę tak :))). To znaczy, trochę inaczej by było, bo nie wątpię, że w końcu i tak stałoby się to, co musiało się stać, kochana :).
UsuńJa tam się boję spotkania w realu, wiesz, jesteś dla mnie takim IDEAŁEM... więc nie jestem pewna :).
Dobrze by Ci zrobiło spotkanie ideałem, co nie umi po polsku i z zakłopotania paple jak potłuczona 😁.
UsuńByłoby to pasjonujące (zwłaszcza dla obserwatorów z boku :D) spotkanie, bo ja bym to samo robiła :D. Czy po spotkaniu byś się godzinami biczowała w myślach, że wyszłaś na idiotkę i ta druga osoba, co się z zażenowania zwijała ale jej dobre wychowanie nie pozwoliło wstać i wyjść musiała cierpieć męki w ciągu całego spotkania? Bo ja tak :D.
Usuń♥
OdpowiedzUsuńZwykle jestem tylko biernym obserwatorem ale myślę, że dzisiaj jest piękna okazja aby nim nie być - dziękuję za twojego cudownego i ciepłego bloga. Tak po prostu. I wielu następnych siódemek!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Zwłaszcza za to, że ten komentarz JEST :).
UsuńSto lat dla bloga!
OdpowiedzUsuńSto lat dla Królowej Matki,Pana Małżonka i Pomponów!
Dziękuję za te lata.
I też mam nadzieję na więcej.
sąsiadka z kl.c
Dziękuję za komentarze, tu i na Kłębowisku.
UsuńTacy Czytelnicy to skarb!
Nie bywałam tu za często, i boleję nad tym.Jednak gdy juz zaglądam,lubię sposób w jaki piszesz i nie ma znaczenia czy na temat książęk, czy czasem coś przemycisz z rodzinnej codzienności. Robisz to zawsze z niespotykanym wdziękiem.I było by dobrze móc zaglądac do ciebie przez następne siedem lat:)
OdpowiedzUsuńZ tego co gdzieś tu wyczytałam to jesteśmy imienniczki..i fajnie:) Ja myślę, że nazwy wcale nie powinnaś zmieniać(jednak zawsze to twoja decyzja) Jesteś krolową matką i już, i będziesz nawet gdy najmłodsi z bandy czworga wyrosną na tyczkowatych i pyskatych nastolatków. Choć wydaje mi się, że twoi chłopcy oszczędzą ci takich rewelacji. Nastepnych wielu,wielu lat blogowania życzę:)
Oj, nie zakładałabym się w kwestii moich chłopców ;). Hormon jest hormon, natury nie przeskoczysz :D! Ale za to będzie o czym pisać :))).
UsuńNazwy nie zmienię, to jednak byłaby utrata marki (jak by to dziwnie nie brzmiało), pod którą jestem znana, po prostu zrezygnuję z królewskości w postach innych niż dzieciowe, tak myślę.
Dziękuję, że tu bywasz i komentujesz.
Ja to jestem młoda i bloga czytam od dwóch lat, ale nie zmienia to tego, że go uwielbiam (ale prawie w ogóle nie komentuję, nieśmiała jestem) i dziękuję za wszystkie notki, i za te które powodowały uśmiech (a czasem i śmiech), czy też za te poważniejsze. Wszystkie są wspaniałe. Najlepszego, niech blog żyje jeszcze kolejne siedem lat i więcej!
OdpowiedzUsuńDwa lata to piękny wiek! I tak długo wytrzymałaś :D.
UsuńPostaram się sprostać oczekiwaniom w przyszłości :).
Wszystkiego najlepszego i jeszcze wielu lat udanego blogowania.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Dołożę starań :).
UsuńKrólowo, chylę czoło. Sto lat!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :).
UsuńKochana, pisz, pisz, a ja będę czytać. <3
OdpowiedzUsuńI nawzajem :)!
UsuńKrólowo, czytam Cię dopiero od roku, dozuję sobie smakowitości z archiwum. Pisz, pisz jeszcze długie lata! Ja mam także Bandę Czworga, ale kiedy większość była mała nie było jeszcze blogów:)
OdpowiedzUsuńCzasem się zastanawiam, co by było, gdybym miła Bandę Czworga bez bloga :)... Zawsze, jak coś smiesznego mówią jestem pewna, że na pewno to zapamiętam, po czym okazuje się, ze zapominam (najczęściej zauważam, że zapomniałam gdy przeglądam archiwalne notki z bloga właśnie :D).
UsuńDuzo dobrego zycze w urodziny i kolejnych lat pisania. Rzadko komentuje ale czytam zawsze. I uwielbiam. ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję <3.
UsuńDziekuje z wzajemnoscia, choc ja chyba nie jestem tutaj az 7 lat. Ale kilka to na pewno! :)
OdpowiedzUsuńMi w tym roku stuknelo 6 lat blogowania i czasem tez zastanawiam sie dokad mnie to stukanie w klawiature zaprowadzi. Pisze typowo pamietnikowo, dla wiekszosci potencjalnych czytelnikow zapewne zwyczajnie nudno. Fejsa mam tylko prywatnego. Zadnych innych portali spolecznosciowych nie ogarniam, wiec nie zakladam nawet kont. ;) Jak Potworki podrosna i strace moje codzienne muzy, zostanie mi pisanie o psie oraz kwiatkach w ogrodzie. Wtedy to chyba rzeczywicie zostanie pisanie na papierze i do szuflady. ;)
E, nie, na pewno znajdziesz jakąś inną drogę. Wiadomo, nie można do końca życia pisać bloga "parentingowego". To ewoluuje w naturalny sposób, pewnie traci impet czasem, pewnie sprawia trudności... ale ostatecznie rodzi się coś nowego.
Usuńi ja też, i ja też...
OdpowiedzUsuńCzytam od bardzo dawna. Nigdy nie komentuję. Wyglądam wpisów jak kania dżdżu.
No... jak mam napisać, że to miejsce u Królowej Matki za piecem jest dla mnie niezwykle ważne i cenne?
A takie właśnie jest i bardzo dziękuję Królowo Matko Ty, że dalej będzie!
Och. Co jakis czas piszę posta (najczęściej z jakiegoś emocjonalnego powodu), po którym odzywają się Czytelnicy do tej pory milczący. Chyba będę częściej to robić :).
UsuńDziękuję.
Bałam się, że zarzuciłaś pisanie. Na szczęście wróciłaś. I pisz, pisz, pisz... Bardzo lubię Cię czytać. Łączy nas zawód, synów mamy tyle samo, tylko ja mam jeszcze córkę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzasem mnie nachodzi... i może kiedyś już nie będę miała o czym pisać. Ale jeszcze nie teraz :).
UsuńTrzymaj się u steru i nie daj się swojemu okrętowi blogowemu rozbić o rafy lenistwa, apatii, zniechęcenia czy braku weny. Napieraj, a ja czytał będę :D Pińcset plus lat życzę :D
OdpowiedzUsuńDzięki. I też się nie daj, wiesz. I wiesz, że to niełatwe czasem (ale ja ciebie też będę czytać, więc :)).
UsuńSiedem lat to kawał czasu, byłaby książka grubości co najmniej telefonicznej. Osobiście już nie wyobrażam sobie bloga otwartego dla wszystkich, ale gdyby każdy myślał tak jak ja, nie szłoby poznać nikogo nowego.
OdpowiedzUsuńKolejnych notek, kolejnych lat blogowania (nawet jeśli blogowanie zamiera, dalej jesteśmy) i przede wszystkim mocne uściski dla całej Bandy :)
Dziękuję i przekażę oczywiście :).
UsuńJa mam jakby trochę zamkniętego, tego bloga :D. Niby każdy może zajrzeć, a i tak trzyma się mnie tylko Wierna Gwardia :).
Piękna,choc smutna historia,pisz jak najdłużej.Fajnie,że jesteś.
OdpowiedzUsuńNastępnych 7 lat! Albo 100!
Chomik
Stu to nie :D. Ale siedem chyba da się zorganizować (odpuje w niemalowane).
UsuńA ja się uczę od Ciebie. Powoli - jak widzisz - ale się uczę :)
OdpowiedzUsuńStrasznie fajnie, że piszesz!
Ja nie wiem, czy jestem w stanie kogoś czegoś nauczyć, poza angielskim (sprawdzić, czy nie własne dziecko ;)). Ale życzę ci powodzenia całym sercem!
UsuńDziękuje Królowej Matce za 7 lat i proszę o więcej.Dziękuje za cudowne miejsce pisane piękną polszczyzną. Ukłony dla Pana Małżonka i piąteczka dla Potomków . Basia
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, i Pan Małżonek też dziękuje :).
UsuńMatko droga, Ty mnie umiesz wzruszyć każdym tekstem. Tak się cieszę, że jesteś, tak się cieszę, że mogę Cię przez Pola Herbaciane poznawać - a am tylko 20 lat i trafiłam tu przez Armadę. I zostałam, bo mi tu dobrze. Pozdrawiam całą bandę (i męża, no jakże by nie pozdrowić przy okazji takich urodzin) i Ciebie, Królowo. Panuj nam długo!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Zawsze się zastanawiam, co może we mnie widzieć osoba, która mogłaby być moim dzieckiem (tylko sześć lat więcej niż Potomek Starszy!). Ale cieszę się, że jest coś takiego <3.
UsuńKrólowo Matko, pisałam do Ciebie w zeszłym roku czy mogę Cię spotkać na targach ksiązki w Krakowie. Złapałam Cię już na bezneciu i co? I nie poszłam :) Co tam pisarze, wszak to Królowa jest mojo ulubiono blogerko!
OdpowiedzUsuńA w tym roku mnie nie będzie :(...
Usuń