Święta idą.
Jakoś tak ostatnio zauważyła u siebie Królowa Matka przesyt. Nie, nie świętami. Całą tą otoczką. Tymi reklamami, atakującymi zza każdego węgła, tym wmawianiem, że musi jeszcze to, czy tamto, to kupić, tego pragnąć, to zrobić, bez tego czuć się nieszczęśliwą, tym dopełnić święta, bo inaczej będą nieudane i czegoś im będzie brakować. "Przecież - pomyślała pewnego dnia nie bez zdziwienia Królowa Matka - przecież ja niczego takiego nie potrzebuję". Mimochodem zaczęła w swoich skierowanych do rodziny wypowiedziach przemycać pogląd, że może by tak tym razem bez szału ciał i uprzęży, skromnie, jeden prezent na głowę i choinka ubrana w pierniczki, rękodzieło i kupowanie od rzemieślników zamiast chodzenia po wielkich sklepach i nakręcania się na "a właściwie to na choince wyglądałoby super!" oraz "nie muszę, ale chcę". Jej własne Potomki wpasowały się łagodnie w tę tendencję, odpowiadając na pytanie, co chciałyby dostać na święta: "Nic. My wszystko mamy, mamusiu" i Królowa Matka kątem zmęczonego mózgu pomyślała nawet, że przypadkiem udało jej się chyba wychować całkiem szczęśliwych ludzi.
Dziś w nocy, leżąc bezsennie (ból gardła, katar oraz nerwy), wsłuchując się w ciszę otaczającą Dom w Dziczy, z rzadka zakłócaną pokasływaniem Potomka Młodszego pomyślała też, że ona także właściwie ma wszystko. Ma ten cichy dom, i ciepłe łóżko, Pana Małżonka, śpiącego obok jak dziecię, i Potomki, kota wyciągniętego na fotelu, psa sapiącego przez sen, ma pracę, znajomych i przyjaciół, jakieś hobby ma, i ma największą pewność, jaką może mieć człowiek - że najprawdopodobniej jutro też będzie to wszystko miała.
I jakoś tak jej myśli podryfowały w kierunku tych, co nie mają nic. A najbardziej nie mają pewności, że jutro nadejdzie.
Aleppo zawsze było w oczach Królowej Matki miastem jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Miasto Awicenny, miasto nigdy nie podbite przez krzyżowców, miasto, w którym zmarł generał Bem, miasto odwiedzane przez Lawrence'a z Arabii, miasto wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Miasto, które już zawsze pozostanie niespełnionym snem i baśniową nazwą, ponieważ umiera.
Razem z wszystkimi swymi mieszkańcami.
Są tacy, którzy mówią, że nic się nie da zrobić, że są całkiem bezsilni. Że nie będą patrzeć na umierające miasto, bo wiedzą, jak bardzo nic zrobić nie mogą. I mają swoją rację.
Są tacy, którzy racjonalizują, że przecież zawsze gdzieś na świecie umiera jakieś miasto, i zawsze umierało, tylko teraz możemy to oglądać live i w kolorze na ekranach telewizorów i komputerów, i że oszalelibyśmy, gdybyśmy się mieli każdym takim miastem przejmować. I oni też mają swoją rację.
Są i tacy, którzy decydują się na pomaganie tylko tym, którzy są najbliżej. Bo - jak mówią - i u nas, za ścianą, za miedzą, za miastem pełno jest biedy i głodu, i zaniedbania, a skoro i tak nie można pomóc wszystkim, to chociaż tym najbliższym. Tym najbliższym można nawet bardziej, bo ta pomoc generuje mniej kosztów dodatkowych, twierdzą. I im też nie sposób jakiejś racji odmówić.
Są tacy, którzy twierdzą, że wpłacając pieniądze, demonstrując przed ambasadami, podpisując petycje i szerując linki na Facebooku oszukujemy się, że możemy coś zrobić, aby uspokoić sumienie i po kliknięciu potwierdzenia przekazu pieniężnego oraz smutnej buźki na FB wrócić do naszego życia z fałszywym przeświadczeniem, że coś tam zrobiliśmy. I to też jest jakaś prawda.
I są tacy, którzy uczenie powiadają, że wpłacamy te pieniądze, podpisujemy petycje i chadzamy na demonstracje dla własnego samopoczucia. Aby poczuć się wielkodusznym i szlachetnym. Aby poczuć się dobrze. I to prawdą nie jest.
Przynajmniej nie w wypadku Królowej Matki, która wpłaca i podpisuje, i z każdym podpisem i każdą wpłaconą złotówką czuje się coraz bardziej rozpaczliwie bezradna. Coraz bardziej się wstydzi i coraz ciężej jej na duszy. Pokusa, by zamknąć oczy i nie widzieć jest coraz większa. W zeszłym tygodniu jej Matka trafiła nagle do szpitala, a pierwsze informacje były tragicznie złe i mówiły o bezpośrednim zagrożeniu życia. Dwuletnia córeczka jej dobrej Koleżanki z pracy zginęła w wypadku. Coraz głośniej domaga się uwagi ta myśl, żeby poświęcić swoją energię tylko temu. Bo co prawda to złe, co jest blisko boli bardziej, ale jednocześnie nie pozostawia nas aż tak bezradnymi. Królowa Matka może pomagać swojej Matce ile sił w jej drodze do zdrowia, może się nią opiekować, może trzymać za rękę Koleżankę, milcząc i towarzysząc w jej rozpaczy.
Ale co TAK NAPRAWDĘ może zrobić dla mężczyzny o smutnych oczach, który w pożegnalnym nagraniu mówi "Remember us"?
Odwrócić oczy i zająć się swoimi sprawami byłoby o tyle łatwiej.
I nie wie Królowa Matka, czemu się nie odwraca i nie zajmuje. Nie wie, co ją powstrzymuje. Może myśl o własnych dzieciach, które stara się wychować na dobrych ludzi, a którym na pytanie: "Co zrobiłaś?" musiałaby powiedzieć: "Nic. Miałam swoje sprawy". Może poczucie, że nie robienie niczego byłoby tysiąc razy gorsze niż robienie niewiele. Może wstyd. Może wyrzuty sumienia. Może rozpacz. Może wściekłość. Może bunt. Może niezgoda na bycie milczącą większością. Nie wie. Nie wie, dlaczego wciąż podpisuje petycje i przesyła pieniądze, mimo poczucia beznadziei i z pełną świadomością, że nie powstrzyma wojny w Syrii.
A przecież odwrócenie wzroku zaoszczędziłoby jej tak wiele wstydu, który czuje.
Odwrócenie wzroku byłoby takie komfortowe.
Odwrócenie wzroku byłoby zdradą.
Zdrada jest zbyt wysoką ceną za komfort.
Wy, którzy to czytacie, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę założyć, że macie wszystko. Macie wasze domy, partnerów i partnerki, mężów i żony, dzieci, koty, psy, macie wasze książki, hobby, waszych przyjaciół, znajomych, krewnych. Ciepłe łóżko, światło, wodę pitną, jedzenie. Wszystko.
Idą święta.
Macie wszystko. Nie potrzebujecie więcej.
http://www.wolnasyria.org/
https://www.unicef.pl/nmaction/form/746f0e7d97ea78b3dc5a9a553b9ec2b6?gclid=Cj0KEQiA1b7CBRDjmIPL4u-Zy6gBEiQAsJhTMK_UdW7L0-bK22zNsg_6wtQYyueDyuqp25NjpcpupmoaAuBL8P8HAQ
https://act.thesyriacampaign.org/sign/peoples-million?source=fb&referring_akid=.538727.ieFpLr
http://www.pah.org.pl/
Remember them.
Jakoś tak ostatnio zauważyła u siebie Królowa Matka przesyt. Nie, nie świętami. Całą tą otoczką. Tymi reklamami, atakującymi zza każdego węgła, tym wmawianiem, że musi jeszcze to, czy tamto, to kupić, tego pragnąć, to zrobić, bez tego czuć się nieszczęśliwą, tym dopełnić święta, bo inaczej będą nieudane i czegoś im będzie brakować. "Przecież - pomyślała pewnego dnia nie bez zdziwienia Królowa Matka - przecież ja niczego takiego nie potrzebuję". Mimochodem zaczęła w swoich skierowanych do rodziny wypowiedziach przemycać pogląd, że może by tak tym razem bez szału ciał i uprzęży, skromnie, jeden prezent na głowę i choinka ubrana w pierniczki, rękodzieło i kupowanie od rzemieślników zamiast chodzenia po wielkich sklepach i nakręcania się na "a właściwie to na choince wyglądałoby super!" oraz "nie muszę, ale chcę". Jej własne Potomki wpasowały się łagodnie w tę tendencję, odpowiadając na pytanie, co chciałyby dostać na święta: "Nic. My wszystko mamy, mamusiu" i Królowa Matka kątem zmęczonego mózgu pomyślała nawet, że przypadkiem udało jej się chyba wychować całkiem szczęśliwych ludzi.
Dziś w nocy, leżąc bezsennie (ból gardła, katar oraz nerwy), wsłuchując się w ciszę otaczającą Dom w Dziczy, z rzadka zakłócaną pokasływaniem Potomka Młodszego pomyślała też, że ona także właściwie ma wszystko. Ma ten cichy dom, i ciepłe łóżko, Pana Małżonka, śpiącego obok jak dziecię, i Potomki, kota wyciągniętego na fotelu, psa sapiącego przez sen, ma pracę, znajomych i przyjaciół, jakieś hobby ma, i ma największą pewność, jaką może mieć człowiek - że najprawdopodobniej jutro też będzie to wszystko miała.
I jakoś tak jej myśli podryfowały w kierunku tych, co nie mają nic. A najbardziej nie mają pewności, że jutro nadejdzie.
Aleppo zawsze było w oczach Królowej Matki miastem jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Miasto Awicenny, miasto nigdy nie podbite przez krzyżowców, miasto, w którym zmarł generał Bem, miasto odwiedzane przez Lawrence'a z Arabii, miasto wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Miasto, które już zawsze pozostanie niespełnionym snem i baśniową nazwą, ponieważ umiera.
Razem z wszystkimi swymi mieszkańcami.
Są tacy, którzy mówią, że nic się nie da zrobić, że są całkiem bezsilni. Że nie będą patrzeć na umierające miasto, bo wiedzą, jak bardzo nic zrobić nie mogą. I mają swoją rację.
Są tacy, którzy racjonalizują, że przecież zawsze gdzieś na świecie umiera jakieś miasto, i zawsze umierało, tylko teraz możemy to oglądać live i w kolorze na ekranach telewizorów i komputerów, i że oszalelibyśmy, gdybyśmy się mieli każdym takim miastem przejmować. I oni też mają swoją rację.
Są i tacy, którzy decydują się na pomaganie tylko tym, którzy są najbliżej. Bo - jak mówią - i u nas, za ścianą, za miedzą, za miastem pełno jest biedy i głodu, i zaniedbania, a skoro i tak nie można pomóc wszystkim, to chociaż tym najbliższym. Tym najbliższym można nawet bardziej, bo ta pomoc generuje mniej kosztów dodatkowych, twierdzą. I im też nie sposób jakiejś racji odmówić.
Są tacy, którzy twierdzą, że wpłacając pieniądze, demonstrując przed ambasadami, podpisując petycje i szerując linki na Facebooku oszukujemy się, że możemy coś zrobić, aby uspokoić sumienie i po kliknięciu potwierdzenia przekazu pieniężnego oraz smutnej buźki na FB wrócić do naszego życia z fałszywym przeświadczeniem, że coś tam zrobiliśmy. I to też jest jakaś prawda.
I są tacy, którzy uczenie powiadają, że wpłacamy te pieniądze, podpisujemy petycje i chadzamy na demonstracje dla własnego samopoczucia. Aby poczuć się wielkodusznym i szlachetnym. Aby poczuć się dobrze. I to prawdą nie jest.
Przynajmniej nie w wypadku Królowej Matki, która wpłaca i podpisuje, i z każdym podpisem i każdą wpłaconą złotówką czuje się coraz bardziej rozpaczliwie bezradna. Coraz bardziej się wstydzi i coraz ciężej jej na duszy. Pokusa, by zamknąć oczy i nie widzieć jest coraz większa. W zeszłym tygodniu jej Matka trafiła nagle do szpitala, a pierwsze informacje były tragicznie złe i mówiły o bezpośrednim zagrożeniu życia. Dwuletnia córeczka jej dobrej Koleżanki z pracy zginęła w wypadku. Coraz głośniej domaga się uwagi ta myśl, żeby poświęcić swoją energię tylko temu. Bo co prawda to złe, co jest blisko boli bardziej, ale jednocześnie nie pozostawia nas aż tak bezradnymi. Królowa Matka może pomagać swojej Matce ile sił w jej drodze do zdrowia, może się nią opiekować, może trzymać za rękę Koleżankę, milcząc i towarzysząc w jej rozpaczy.
Ale co TAK NAPRAWDĘ może zrobić dla mężczyzny o smutnych oczach, który w pożegnalnym nagraniu mówi "Remember us"?
Odwrócić oczy i zająć się swoimi sprawami byłoby o tyle łatwiej.
I nie wie Królowa Matka, czemu się nie odwraca i nie zajmuje. Nie wie, co ją powstrzymuje. Może myśl o własnych dzieciach, które stara się wychować na dobrych ludzi, a którym na pytanie: "Co zrobiłaś?" musiałaby powiedzieć: "Nic. Miałam swoje sprawy". Może poczucie, że nie robienie niczego byłoby tysiąc razy gorsze niż robienie niewiele. Może wstyd. Może wyrzuty sumienia. Może rozpacz. Może wściekłość. Może bunt. Może niezgoda na bycie milczącą większością. Nie wie. Nie wie, dlaczego wciąż podpisuje petycje i przesyła pieniądze, mimo poczucia beznadziei i z pełną świadomością, że nie powstrzyma wojny w Syrii.
A przecież odwrócenie wzroku zaoszczędziłoby jej tak wiele wstydu, który czuje.
Odwrócenie wzroku byłoby takie komfortowe.
Odwrócenie wzroku byłoby zdradą.
Zdrada jest zbyt wysoką ceną za komfort.
Wy, którzy to czytacie, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę założyć, że macie wszystko. Macie wasze domy, partnerów i partnerki, mężów i żony, dzieci, koty, psy, macie wasze książki, hobby, waszych przyjaciół, znajomych, krewnych. Ciepłe łóżko, światło, wodę pitną, jedzenie. Wszystko.
Idą święta.
Macie wszystko. Nie potrzebujecie więcej.
http://www.wolnasyria.org/
https://www.unicef.pl/nmaction/form/746f0e7d97ea78b3dc5a9a553b9ec2b6?gclid=Cj0KEQiA1b7CBRDjmIPL4u-Zy6gBEiQAsJhTMK_UdW7L0-bK22zNsg_6wtQYyueDyuqp25NjpcpupmoaAuBL8P8HAQ
https://act.thesyriacampaign.org/sign/peoples-million?source=fb&referring_akid=.538727.ieFpLr
http://www.pah.org.pl/
*****
Remember them.
Podpisuję się pod każdym słowem. A tym o bezradności mimo zrobienia "czegoś" - tym bardziej. To boli, to tak cholernie boli, że mogę tylko kliknąć, udostępnić, zrobić przelew, napisać maila do MSZ. Że nie mogę nic więcej, choć niby powinnam móc, bo mam możliwości - mam czas, mam pieniądze, mam możliwość zastanowienia się, bo jestem bezpieczna i mam ten komfort, że mogę rozważyć swoje działania. To o wiele więcej, niż ma Aleppo. Do bezradności dołącza poczucie winy i bezsilna wściekłość.
OdpowiedzUsuńMnie też przesladują oczy tego mężczyzny. I nie umiem nie mysleć, nie podpisywać, nie wpłacać. I wiem, że to nic nie znaczy. A najbardziej nie umiem uwierzyć w kompletny brak reakcji większosci ludzi, względnie rekacje pełne nienawisci. Po drugiej wojnie swiatowej miało być "nigdy więcej". Niezbyt długo trwało to nigdy...
OdpowiedzUsuńOczy tego mężczyzny...tam była jego dusza, nie mogę i nie chcę zapomnieć.
OdpowiedzUsuńTo prawda, bezradność jest straszna. I mnie podpisywanie petycji nie pomaga. Świadomość, że podpisuję je na laptopie skręconym przez ludzi, dla których cena tego laptopa to - jeśli mają szczęście - roczny zarobek całej rodziny, ubrana w ciuchy uszyte przez dzieci prawdopodobnie młodsze od moich - wykańcza mnie. I nic, ale to kompletnie nic nie mogę na to poradzić.
OdpowiedzUsuńCo możemy zrobić, to wychować nasze dzieci na ludzi, którym nie jest wszystko jedno - to jedno od nas zależy. Tylko że.
Ech.
Ale to jest dużo. Pewnie, człowiek ktoremu nie jest wszystko jedno zawsze będzie czuł ten wewnętrzny... dyskomfort. Ale czy wolałabym go nie czuć? Nie. I nie chcialabym, by moje dzieci go nie czuły, mam nadzieję, ze do konca życia będą rzeczy, na które nie będzie w nich zgody.
UsuńMoim zdaniem nie musimy sie ograniczac do wychowywania naszych dzieci na ludzi, ktorzy kiedys zmienia swiat. Mozemy zaczac go zmieniac dzisiaj, zmieniajac nasze drobne nawyki i polepszajac tym samym sytuacje. I m.in. dlatego wyszukalam kiedys marki, ktore szyja etycznie, i ubieram sie przede wszystkim w ich ubrania. Przynajmniej wyjmujac ubrania z szafy nie mam poczucia winy, ze kogos krzywdze.
UsuńTurzyca
Oczywiście, że nie należy się do tego ograniczać, no i wychowanie składa się przecież z tych drobnych nawyków, wyniesionych z domu. My na przykład nie wyrzucamy rzeczy, no chyba że się rozlecą. Naprawiamy lodówkę, kupujemy używane meble, ubrania przekazujemy dalej. Tylko widzisz, w przypadku nowych ubrań na przykład: mnie zwyczajnie nie stać na ubrania szyte w ludzkich warunkach. Kupowałam ostatnio synu piżamy, kosztowały 12,99, made in Bangladesh. Obok wisiały piżamy Schiessera, który szyje fair, w Europie. Kosztowały 70 €. No i etyka etyką, a ja zwyczajnie nie mam półtorej stówy do wydania na piżamy dla synka.
UsuńMożesz napisać, jakie marki znalazłaś? To by mnie ciekawiło.
<3
OdpowiedzUsuńAle serio, bo widze to juz ktorys raz w komentarzach, przestancie powtarzac, ze wplacanie pieniedzy nic nie znaczy, bo znaczy cholernie duzo. Kazda wplata to uratowane zycie kogos, kto napil sie czystej wody dzieki odkazajacym tabletkom, kto sie nie wykrwawil dzieki bandazom, kto nie zamarzl dzieki kocom, kto nie oslepl dzieki goglom. Przy zapotrzebowaniu tej skali dotacje finansowe znacza o wiele wiecej niz dotacje rzeczowe, bo chociaz o ilez przyjemniej jest wyslac np pluszaka I poczuc sie lepiej na mysl o jakims dziecku, to te pluszaki potem walaja sie po smietniskach, bo akurat o wiele bardziej byly potrzebne zastrzyki na malarie, jednostki krwi czy srebrna folia. Kazda zlotowka sie liczy, kazda zlotowka doslownie, fizycznie ratuje zycia. Prosze, przestancie umniejszac znaczenie wplat pienieznych.
OdpowiedzUsuńGayaruthiel
Ale przecież nikt nie umniejsza. Jakiś czas temu finansowaliśmy (śmy w sensie moja rodzina i znajomi) ucieczkę syryjskiej rodziny do Europy. Im nie było potrzebne współczucie ani bandaże, tylko pięć tysięcy euro dla przewoźnika. Uciekli, są bodaj w Paryżu teraz.
UsuńGayaruthiel, masz rację. Ale jednak w obliczu tych potworności pieniądze wydają się jakby... uspokajaniem sumienia. Oczywiście, tak nie jest, ale nie umiem się do końca pozbyć wrażenia, że to... nie starczy.
UsuńCo nie oznacza, że przestanę wpłacać, żeby się lepiej poczuć.
Królowo, od wielu lat żyję w kraju islamskim, przy którym Syria była oazą swobody, wręcz synonimem Sodomy i Gomory. Po tylu latach nie mam specjalnych złudzeń, co do systemu społecznego w krajach islamskich. Widzę na co dzień!!, że religia jest tam czynnikiem totalnym, który reguluje wszystkie sfery życia. Reguluje restrykcyjnie, bez możliwości odwołania i negocjacji. Niewielu na odwagę się buntować, za to nakazy prawa islamskiego i zwyczajowego (bo nie za wszystko odpowiada islam!) nauczyli się obchodzić tak, że nawet my, Polacy odpadamy w przedbiegach. Religia, nakazy i zakazy prawa ściśle regulowanego religią i kontrolowanego przez duchownych to jedno, ludzie - to zupełnie inny problem. Są dobrzy i żli, mądrzy i głupi, ogólnie raczej życzliwi. NIe mam już siły obalać stereotypów, które u nas panują. Zauważam, że nikogo nie interesuje jak faktycznie tam jest. Po co zmieniać taką ładną zasadę: że Arab to ten zły, a Saudyjczyk - to już diabeł wcielony, że jak Arab to tylko po socjal do Europy. I że ja katoliczka praktykująca widzę, jak nasz twardogłowy kler i przyległości niczym się od tego fundamentalizmu muzułmańskiego nie różnią. Może nieco inna retoryka, ale cel ten sam.
OdpowiedzUsuńTyle tytułem wyjaśnienia.
Niewielu Polaków wie, że Syria do czasów naszego wejścia do Unii miała wyższy standard życia niż Polska. Oczywiście teraz wojna wszystko zmieniła. Że ludzie tam pracowali i żyli a wielu wykształconych w Polsce Syryjczyków z polskimi żonami wracało do siebie, tam po prostu było lepiej. Tak było jeszcze całkiem niedawno. Że Syryjczycy to ogólnie dość dobrze wykształcony i zlaicyzowany naród bardzo niejednorodny religijnie. Że do czasów, gdy zaczęła się spirala nienawiści podsycana ustawicznie przez działania USA, Izraela i Europy, był to kraj bardzo przyjazny innowiercom. Ale przecież wiadomo, że sami sobie tę wojnę wymyślili, żeby płynąć po socjal do Europy.
A gdy czytam komentarze w polskim internecie, zwyczajnie jest mi wstyd, że jestem Polką.
Przepraszam za jezyk, ale pisze z tableta a to mnie przerasta.
Tak, zawsze jak słysze o tych uchodzacych terrorystach z Aleppo mam ochotę spytać, ilu z nich chciała opuscić to miasto pięć lat temu. Żadem? Nopaczciepaństwo, ciekawe, czemu teraz chcą :(...
UsuńSzkoda, że nie da pomóc się każdemu....człowiek jest bezradny!
OdpowiedzUsuńlepiej chociaz kilku, niż nikomu.
UsuńEch, Królowo... Podziwiam Cię za ten mądry wpis, bo ja się z tym tematem kompletnie nie potrafię zmierzyć. Przerasta mnie.
OdpowiedzUsuńI mnie przerasta.
UsuńMoim zdaniem jest to bardzo ciekawy blog.Będę tu często zaglądał.
OdpowiedzUsuń