Wczoraj około pierwszej po południu rozdzwoniły się w Domu w Dziczy telefony.
To znaczy, rozdzwoniłyby się, gdyby akurat w Domu w Dziczy przebywały, ale że akurat mieliśmy środek dnia jak najbardziej powszedniego, rozdzwoniły się one tam, gdzie przypadkiem przebywali ich właściciele, czyli, nieprawdaż, w przeróżnych zakładach pracy.
Dzwoniło przedszkole Pomponów, aby drżącym głosem swej przedstawicielki (zapewne pechowczyni wybranej drogą losowania, tej, która miała niefart i wyciągnęła najkrótszą zapałkę, Państwo wią i rozumią) poinformować Królową Matkę, że Pompon Młodszy uległ był wypadkowi.
Królowa Matka akurat wychodziła z pracy i udawała się w drogę do przedszkola, ale przypadkiem ubiegła ją jej własna Matka, która w tym samym mniej więcej momencie naciskała guzik domofonu przy przedszkolnych drzwiach i pogodnym głosem informowała, że przyszła po Pompony i czeka na nie na dole.
Matka Królowej Matki zazwyczaj siadywała sobie na ławeczce przy szatniach, a Pompony, których oddział od nowego roku szkolnego zyskał lokum na pierwszym piętrze, schodziły po schodach, trzymając się czule za rączki i machając Babci z entuzjazmem metodą "krok w dół, wymach, krok w dół, wymach".
Tym razem jednakowoż dyżurująca przy domofonie przedszkolanka łamiącym się głosem poprosiła Babcię o udanie się na górę, zdarzył się był bowiem wypadek.
Oczywistą jest rzeczą, że po takim wstępie Babcia, kobieta podeszła latami i w dodatku o schorowanych nogach, popędziła na górę jak rącza łania, powstrzymując się z trudem od przeskakiwania po dwa stopnie.
Na piętrze zastała wszystkie Przedszkolanki, zbite w nerwowo szepczącą grupkę, z której wyrzucona została celnym pchnięciem kolejna ochotniczka (ani chybi ta, która wyciągnęła zapałkę drugą co do długości), aby rwącym się z przejęcia głosem wyjaśnić, że nastąpiło Nieszczęśliwe Zdarzenie.
Pani Dyrektor została powiadomiona. Pan Małżonek, Tatuś Pacholęcia, został powiadomiony (rzeczywiście został, Pan Małżonek otrzymał telefon od Opiekunki Grupy Przedszkolnej Pompona Młodszego, która opowiedziała mu o Wydarzeniu kłaniając się co chwila jak wyjątkowo dobrze wychowany Japończyk, czego co prawda Pan Małżonek zobaczyć przez telefon nie mógł, ale co, jak twierdził, dało się bardzo dokładnie wyczuć, a nie mamy podstaw, by wątpić w jego opinię w tym względzie).
Oto w Zwierzęciu, które dotąd spędzało czas leniwie i spokojnie w charakterze maskotki przedszkolnej grupy Kaczuszki obudziła się Bestia, względnie odezwał się Duch Przodków, Duch tych, nieprawdaż, Dzikich I Nieujarzmionych Zwierząt, Duch Puszcz, Lasów, Kniei I Innych Takich, i ten właśnie Duch się wziął, zbudził i ugryzł Pompona Młodszego.
Nic się nie stało poważnego, zapewniła pospiesznie Przedszkolanka łamiącym się głosem i ze łzami w oczach, nic takiego, tylko troszeczkę, zwierzę jest przebadane i zdrowe, Pompon Młodszy opatrzony i w dobrym stanie, tylko się trochę wystraszył, my bardzo państwa przepraszamy...
... i w tym momencie gromadka szepczących z przejęciem Przedszkolanek rozstąpiła się jak szpaler honorowy, bo pojawił się On, Pompon Młodszy, dzierżąc niby poszarpany i skrwawiony w bitewnym szale sztandar rękę z wystawionym do góry palcem wskazującym, zaopatrzonym w opatrunek oraz plasterek z Garfieldem.
Z TYM palcem wskazującym, tym pogryzionym przez...
(suspens)...
(suspens jeszcze bardziej)...
(SUSPENS taki, że ho, ho, ho)...
żółwia.
Chociaż nie takiego, jak ten na zdjęciu, o, nienienienie, na pewno nie, przez zupełnie innego, Złowrogiego Żółwia, w którym obudził się niewątpliwie Duch Odwiecznej, Drapieżnej Żółwiowatości!
Przepraszana przez gnące się jak łany zboża czesane łagodnym, letnim wiatrem Grono Pedagogiczne Królowa Matka użyła swej całej, żelaznej woli, by zdławić cisnące się na jej macierzyńskie ust pąkowie pytanie, czy żółwiowi aby nie zaszkodziło to ugryzienie, po czym zabrała Pompona Młodszego do domu, gdzie wymieniła mu plasterek z Garfieldem na plasterek z piratami i czachami, oddając się przy tym melancholijnym rozmyślaniom, jak wielu nieoczekiwanych, tak, to jest dobrze słowo, kompletnie nieoczekiwanych niebezpieczeństw pełnym miejscem jest ten świat.
To znaczy, rozdzwoniłyby się, gdyby akurat w Domu w Dziczy przebywały, ale że akurat mieliśmy środek dnia jak najbardziej powszedniego, rozdzwoniły się one tam, gdzie przypadkiem przebywali ich właściciele, czyli, nieprawdaż, w przeróżnych zakładach pracy.
Dzwoniło przedszkole Pomponów, aby drżącym głosem swej przedstawicielki (zapewne pechowczyni wybranej drogą losowania, tej, która miała niefart i wyciągnęła najkrótszą zapałkę, Państwo wią i rozumią) poinformować Królową Matkę, że Pompon Młodszy uległ był wypadkowi.
Królowa Matka akurat wychodziła z pracy i udawała się w drogę do przedszkola, ale przypadkiem ubiegła ją jej własna Matka, która w tym samym mniej więcej momencie naciskała guzik domofonu przy przedszkolnych drzwiach i pogodnym głosem informowała, że przyszła po Pompony i czeka na nie na dole.
Matka Królowej Matki zazwyczaj siadywała sobie na ławeczce przy szatniach, a Pompony, których oddział od nowego roku szkolnego zyskał lokum na pierwszym piętrze, schodziły po schodach, trzymając się czule za rączki i machając Babci z entuzjazmem metodą "krok w dół, wymach, krok w dół, wymach".
Tym razem jednakowoż dyżurująca przy domofonie przedszkolanka łamiącym się głosem poprosiła Babcię o udanie się na górę, zdarzył się był bowiem wypadek.
Oczywistą jest rzeczą, że po takim wstępie Babcia, kobieta podeszła latami i w dodatku o schorowanych nogach, popędziła na górę jak rącza łania, powstrzymując się z trudem od przeskakiwania po dwa stopnie.
Na piętrze zastała wszystkie Przedszkolanki, zbite w nerwowo szepczącą grupkę, z której wyrzucona została celnym pchnięciem kolejna ochotniczka (ani chybi ta, która wyciągnęła zapałkę drugą co do długości), aby rwącym się z przejęcia głosem wyjaśnić, że nastąpiło Nieszczęśliwe Zdarzenie.
Pani Dyrektor została powiadomiona. Pan Małżonek, Tatuś Pacholęcia, został powiadomiony (rzeczywiście został, Pan Małżonek otrzymał telefon od Opiekunki Grupy Przedszkolnej Pompona Młodszego, która opowiedziała mu o Wydarzeniu kłaniając się co chwila jak wyjątkowo dobrze wychowany Japończyk, czego co prawda Pan Małżonek zobaczyć przez telefon nie mógł, ale co, jak twierdził, dało się bardzo dokładnie wyczuć, a nie mamy podstaw, by wątpić w jego opinię w tym względzie).
Oto w Zwierzęciu, które dotąd spędzało czas leniwie i spokojnie w charakterze maskotki przedszkolnej grupy Kaczuszki obudziła się Bestia, względnie odezwał się Duch Przodków, Duch tych, nieprawdaż, Dzikich I Nieujarzmionych Zwierząt, Duch Puszcz, Lasów, Kniei I Innych Takich, i ten właśnie Duch się wziął, zbudził i ugryzł Pompona Młodszego.
Nic się nie stało poważnego, zapewniła pospiesznie Przedszkolanka łamiącym się głosem i ze łzami w oczach, nic takiego, tylko troszeczkę, zwierzę jest przebadane i zdrowe, Pompon Młodszy opatrzony i w dobrym stanie, tylko się trochę wystraszył, my bardzo państwa przepraszamy...
... i w tym momencie gromadka szepczących z przejęciem Przedszkolanek rozstąpiła się jak szpaler honorowy, bo pojawił się On, Pompon Młodszy, dzierżąc niby poszarpany i skrwawiony w bitewnym szale sztandar rękę z wystawionym do góry palcem wskazującym, zaopatrzonym w opatrunek oraz plasterek z Garfieldem.
Z TYM palcem wskazującym, tym pogryzionym przez...
(suspens)...
(suspens jeszcze bardziej)...
(SUSPENS taki, że ho, ho, ho)...
Źródło |
żółwia.
Chociaż nie takiego, jak ten na zdjęciu, o, nienienienie, na pewno nie, przez zupełnie innego, Złowrogiego Żółwia, w którym obudził się niewątpliwie Duch Odwiecznej, Drapieżnej Żółwiowatości!
Przepraszana przez gnące się jak łany zboża czesane łagodnym, letnim wiatrem Grono Pedagogiczne Królowa Matka użyła swej całej, żelaznej woli, by zdławić cisnące się na jej macierzyńskie ust pąkowie pytanie, czy żółwiowi aby nie zaszkodziło to ugryzienie, po czym zabrała Pompona Młodszego do domu, gdzie wymieniła mu plasterek z Garfieldem na plasterek z piratami i czachami, oddając się przy tym melancholijnym rozmyślaniom, jak wielu nieoczekiwanych, tak, to jest dobrze słowo, kompletnie nieoczekiwanych niebezpieczeństw pełnym miejscem jest ten świat.
Plasterka z żółwiem nie miałaś? :D
OdpowiedzUsuńA tak serio: kiedyś, a nawet bardzo kiedyś, byłam fanką pewnej bajki. Fanką tak wielką, że miałam nawet opaskę na głowie, a w rękach broń wzbudzającą respekt nawet w pluszowych misiach, że o tchórzliwych lalkach nie wspominając. Jako jeden z Wojowniczych Żółwi Ninja chciałam Ci ze szczerego serca poradzić: NIGDY NIE LEKCEWAŻ MOCY KŁÓW ŻÓŁWI!
Gdzież bym śmiała po TAKIM doświadczeniu ;D!
UsuńJa kiedyś miałam podobną sytuację (bez żółwia, ale za to z suspensem), gdy przyszłam po córkę (lat siedem) na kółko plastyczne. Wyszła z sali miła pani, córkę mi przyprowadziła i poinformowała mnie, że mam się zgłosić z dzieckiem na policję. I kiedy tak stałam jak ta żona Lota - pani sobie po chwili przypomniała, wróciła i dodała: - Proszę się zgłosić na policję po odbiór nagrody;)
OdpowiedzUsuńBóg ci zaplać za ten komentarz, dobra kobieto, śmieję się jak glupia od pięciu minut, a to jest coś, czego mi bardzo potrzeba w moim obecnym zyciu :D!
UsuńHa, nie ma śmiania. Moje doświadczenie w tej dziedzinie jest zgoła inne. Dziecię me lat osiem było sobie rozbiło głowę w szkole. Nikt mnie nie raczył zawiadomić i dziecię spędziło kolejną godzinę lekcyjną w szkole. Po zakończeniu tejże przybyło do domu autobusem nadzorowane przez jedną z matek , której to dyżur na przywożenie dzieci przypadał onego dnia i jej męża, który to czekał już z samochodem powróciwszy z pracy, coby dziecię dostarczyć do szpitala bo uznali, że potrzeba jest nagląca. Pojechaliśmy na ostry dyżur gdzie okazało się , że dziecię ma wstrząs mózgu, o drobiazgu jakim był siniak na czole wielkości porządnego steku nie wspomnę. Udałam się dnia następnego do szkoły z zapytaniem jak to się stało, że dziecko spędziło godzinę w szkole, nikt mnie nie zawiadomił i nie wezwał karetki. Tzw. grono nauczycielskie uznało, że przesadzam, albowiem jedna z nauczycielek jechała tym samym autobusem i gdyby się coś stało to by zareagowała.W autobusie była matka dyżurna ( codziennie jedna z nas jechała do i z szkoły z szóstką osiedlowych dzieci) i obecności owej rzekomo obserwującej nauczycielki jakoś nie zauważyła. Rzecz się działa 26 lat temu, kiedy o telefonach komórkowych nikt nie słyszał, ale stacjonarne jak najbardziej działały a zarówno ja jak i szkoła takowe posiadałyśmy. Tak więc Anutku, chociaż plasterek z Garfieldem jest niewątpliwie zabawny lepiej , że się przejęli za bardzo niż gdyby nie zrobili tego wcale ;-).
OdpowiedzUsuńPozdrowienia ze stryszku i całkiem z innej beczki, nabyłam wczoraj "Dożywocie"całkiem nowiutkie wydane przez wyd. Uroboros
Ależ ja się nie śmieję z tego, ŻE powiadomili. Bardzo słusznie, że powiadomili. Śmieję się z tego, JAK powiadomili, cały czas mialam w tyle głowy pytanie: "Rany boskie, co ci rodzice muszą im robic, że tak sie boją?!". Pytanie bylo retoryczne, w szkolnictwie robię, wiem, co potrafia rodzice...
Usuńja rozumiem z czego się śmiejesz :-), moja historyjka to tak , że można przeginać w różne strony. A opowiedź na Twoje retoryczne pytanie znam z pierwszej ręki bo mój mąż jest nauczycielem :-).
UsuńTo BARDZO pozdrawiam kolegę po fachu i ślę wyrazy wsparcia - przydadza się, jak nie teraz, to kiedys :).
UsuńPS. I Tobie też, mam nadzieję, że sprawy wreszcie pójdą w jak najlepszą stronę.
Myszo droga, nic się w oświacie nie zmieniło. Mój Tofik zarył nosotwarzą w parkiet sali gim i wuefista raczył go tylko spytać, czy wszystko w porządku. A co miał odpowiedzieć dzieciak lat 13 bez pytań naprowadzających? Po lekcji - była ostatnią - Toficze wróciło do PUSTEGO domu i legło w legowisku. Tak go znalazłam. Zawiadomił mnie tylko - mamo kręci mi się w głowie i jest mi niedobrze... Mózg się chlupał, nos do kasacji. Na moje zażalenia wuefista (nota bene wychowawca Tofika) z rozbrajającą szczerością, na swą obronę orzekł, że przecież przykazał Tofikowi zawiadomić rodziców! To było 3 lata temu... Dobrze, że nie kazali mi zwracać za zerwane klepki parkietu!
UsuńŁojezu (ma oczka jak spodki). W szkole Potomków Starszych rzecz nie do wyobrażenia...
UsuńAle co z żółwiem, czy jemu aby nic nie grozi? Nie trafi do klatki?
OdpowiedzUsuńMyślę, że wróci do akwarium, skąd go tak nieopatrznie wyjęto :). Mam nadzieję, że caly i zdrowy ;D.
UsuńWiedziałam, że to będzie żółw, po tym suspensie i trwodze to musiał być żółw, względnie chomik:D Pompon zapewne trwa teraz w bohaterskim szale, a żółw biedny będzie musiał odchorować:)
OdpowiedzUsuńJakbys go widziała. Pompona, znaczy. Info o żółwiu chwilowo żadnego nie mam ;).
UsuńTrzyma w napięciu ;)
OdpowiedzUsuńW zamierzchłych przedszkolnych czasach Tofika, z innymi mamami rozważałyśmy zasadność szczepień na wściekliznę. Albowiem żółw, chomik czy inna bestia to pikuś wobec walk przedszkolaków na zęby. Milusińscy wykombinowali, że gryzienie jest świetnym sposobem wymierzania sprawiedliwości, wzmocnienia argumentacji i wypracowywania kompromisów... A zęby mieli mocne... :D
Tak!!! Pompon Starszy został pogryziony w swej przedszkolnej karierze ino raz, przez kolegę, rok temu. Do dzis nie chce z nim windą jeździć (kolega mieszka w wieżowcu Babci Kochanych Maleństw), a jak musi, patrzy na niego spode łba i warczy: "To on, mamo, MNIE UGRYZŁ!" :D.
UsuńA mnie jak byłam w przedszkolu straszyli żółwiem, że ugryzie jak wstaniemy podczas leżakowania. Bo go wtedy opiekunki luzem puszczały.Jednego razu dostałam rozerwany z jednego boku leżak, z którego w związku z rozerwaniem spadywałam wciąż i nieustająco na podłogę. A on ten żółw krążył wokół mnie w celu zapewne pożarcia mojej przedszkolnej osoby. Trauma została mi do dziś:D
OdpowiedzUsuńA widzisz. Słusznie sie lekałaś, taki żółw potrafi sie przeistoczyć w prawdziwa bestię, ani sie człowiek obejrzy :D.
UsuńZ tego żółwika wyrośnie kiedyś A'Tuin, a ewentualna blizna na palcu będzie wtedy czczona niczym relikwia :P
OdpowiedzUsuń... a Pompon Mlodszy będzie się chwalil: "Chciałem pogłaskać A'Tuina po języczku!" (gdyż tak to wlasnie było, Wysoki Sadzie, do czego doszliśmy metodą bezstronnego sledztwa ;)).
UsuńWciąż się zastanawiam, czym ten żółw dziabnął Pompona, bo z książeczek o Franklinie wiem, że żółwie zębów nie mają :P
UsuńJUż myślałam, że Pompon Młodszy został ugryziony przez...
OdpowiedzUsuń....Starszego
No moja droga, co ty. Pompon Starszy gryzie Mlodszego tylko w zaciszu domowym. W przedszkolu robi za jego osobistego bodygarda i Anioła Stróża w jednym :).
Usuńsuspens bardzo.
OdpowiedzUsuńprzebadany żółwik, przebadanym, ale na choroby tylko. nikt Ci nie zagwarantuje, ze nie przenosi mutacji, albo nie był naświetlany promieniowaniem gamma- szykuj się na Superhero na chacie ;)
Dochtorze szanowny, takiego superherosa to ja mam i bez żółwia na codzień, czekam raczej az żółw przemówi ludzkim glosem i rozwinie ponaddźwiękową predkość ;).
UsuńDo tej pory tylko podczytywałam, a teraz spłakawszy się ze śmiechu czytając blog ukradkiem w pracy muszę skomentować :)
OdpowiedzUsuńZ doświadczeń swych blisko 20-letnich z (nieskutecznego) wychowywania żółwia stepowego wiem, że ścisk żółwiowej bezzębnej szczęki jest odwrotnie proporcjonalny do wielkości jego móżdżku, znaczy się boli jak jasna... a z jakąż on pasją atakował góralskie kapcie z samego Zakopanego...
Pozdrowienia
Dawno nie zaglądałam, a tu takie coś...Jednak nie mogę cię czytać. To nie na moje NERWY jest! ;)
OdpowiedzUsuńA żółwie trzeba wyczesać, tak słyszałam ;)
Jezu, popłakałam się....napięcie jak w thrillerze. Chociaż przyznaję, że podejrzewałam chomika:-) To strasznie agresywne zwierzątka są i w dodatku znienacka sikają na ręce trzymającego. Nie wiedziałam, że żółwie też, w sensie gryzienia, a nie sikania:-)
OdpowiedzUsuńA propos nie zadanego przedszkolankom pytania, przypomniałam sobie, jak trzyletni Misiek leciał z łapkami do ogromnego owczarka, a ja pospiesznie podążając za nim wołałam do właścicielki - niech się pani nie boi, on się tylko chce pobawić!
I zdziwiłam się, że kobieta niemal złożyła się w pół ze śmiechu....
Popłakałam się ze smiechu..., niezmiennie uwielbiam Twoje pisanie. Anonimowa
OdpowiedzUsuńHi, hi, hi...kilka dni temu gnalam z pracy do przedszkola na chyba jednym kole, z wizją operacji neurochirurgicznej, w myśli robiąc przegląd najlepszych specjalistów, bo mój wnuk uległ wypadkowi.( ją mam bliżej niż rodzice, więc niejako oczywiste...). Na miejscu wnuczek, tryskając radością życia oznajmił, że zderzył się z Tolą. Główkami. Siniak wielkości biedronki.
OdpowiedzUsuńPadłam i nieprędko powstanę :))))
OdpowiedzUsuńSzlag by to... muszę wycierać monitor z kawy. Swoją drogą w moim przedszkolu było wielkie akwarium z rybkami. Dopóki nie poszłam do szkoły miałam żal do Rodziców o to, że kupili mi dwie papużki faliste zamiast rybek.
OdpowiedzUsuńMoja droga mamunia też kiedyś przechodziła podobne nerwy. Przyjechała odebrać mnie z przedszkola a tu zamiast dzieciny czeka Pani Przedszkolanka i głosem pełnym skruchy zapewnia, że one tylko na chwilę spuściły mnie z oka i że to nie naumyślne ale tak jej przykro, że Ithil zawsze była takim spokojnym dzieckiem więc nawet by nie pomyślały i.t.p. Moja mama popada w coraz większy stupor gdyż jako dziecko byłam obdarzona raczej... refleksyjną naturą i temperamentem iście żółwim (choć może i nie, po lekturze powyższego tekstu...) więc cóż takiego mogło się stać? Stupor tym większy, że oto i dziecina- to ja- schodzi po schodach uśmiechnięta i nienaruszona choć jakby... odmieniona. I w tej chwili Pani Przedszkolanka wcisnęła mamie w rękę moteczek i stała, oczekując bury czy czegoś takiego. Moteczek, w którym moja mama rozpoznała to, co jeszcze rano było...
OdpowiedzUsuń...
. . .
rajstopkami, w które ubrała swoje dziecię- czyli mnie.
Podobno Przedszkolanka była bardzo zdziwiona, kiedy moja rodzicielka prawie położyła się na podłodze ze śmiechu. A dziecko-Ithil, siedząc sobie w oknie i wyobrażając jakieś BukWieCo znalazło niteczkę. I tak ciągnęłam i ciągnęłam a rajstopki się pruły i pruły... A potem te biedne panie znalazły mnie, szczęśliwą jak prosię w błocie (czy wspominałam już, że nie cierpię rajstop do dziś?) i zwinęły moje sprute rajstopki w motek, żeby chociaż tym uniknąć wściekłości mej macierzy za zniszczone mienie :)
Tak że tak...