środa, 31 grudnia 2025

Strasznie, czyli Wyzwania Filmowego dzień (prawdopodobnie) ostatni

Rok zbliża się nieubłaganie do końca, a ja - nie mniej nieubłaganie - zbliżam się do końca Wyzwania Filmowego, w którym - jakże bohatersko przedzierając się przez moje logoree, słowotoki i strumienie świadomości - towarzyszyłeś mi, o, Luby Czytelniku, od lipca. Ukój jednakowoż swe sterane nerwy, to już (prawdopodobnie) ostatni wpis w serii, choć nie ostatni dzień wyzwania, a dlaczego wpis jest ostatni, a dzień nie wyjaśniam poniżej.

Po pierwsze oraz przede wszystkim temat z dwudziestego ósmego dnia Wyzwania, czyli "Najgorszy film, jaki kiedykolwiek widziałaś"  został już na tym blogu omówiony parę ładnych at temu, i nic w tej kwestii nie uległo zmianie, a - wierzcie mi - opinia ta ma swoją wagę, skoro wygłoszona została przez osobę, która - podstępnie namówiona przez Potomka Starszego - w sam drugi dzień świąt obejrzała "Rekiny w Wenecji".

Po drugie - tematy "Twój ulubiony film klasyczny" oraz "Ulubiony film reżyserowany przez aktora" były w trakcie Wyzwania, jak by to ująć... napoczynane - tu się na ten temat napomknęło, ówdzie wspomniało półgębkiem albo poczyniło aluzję... Na pełnowartościowy, zdobny w barokowe porównania i ukochane przeze mnie zdania piętrowo złożone materiału jest w nich przymało, ale jeśli któryś z Ulubionych Czytelników i/lub Ulubionych Czytelniczek złoży zapotrzebowanie to się w sobie zbiorę i coś może skrobnę w tym, nieprawdaż, nadchodzącym nowym roku.

Natomiast absolutnie nie mogę tego obiecać  w kwestii trzech ostatnich tematów.

Otóż od samego początku Wyzwania wiedziałam, że są w nim pytania, na które udzielić odpowiedzi nie jestem w stanie. To znaczy było ich, tych pytań, więcej, ale czasem jakiś pomysł mi się w końcu urodził, a to sobie coś przypomniałam, a to doznałam objawienia, a to udało mi się wyodrębnić z jakże typowego dla mnie śmietnika myślowego tę jedną, wiodącą myśl i trzymać się jej kurczowo... Łudziłam się, że i tych trzech ostatnich coś błyśnie w nieodgadnionych labiryntach mego umysłu, lecz, niestety.

Nie błysnęło.

W związku z czym muszę uznać się za pokonaną w kwestii odpowiedzi na pytania:

- twój ulubiony bohater filmowy,
- najbardziej przeceniany film

oraz

- film, który jest twoją "guilty pleasure" (ja wiem, że to znaczy "grzeszna" albo "wstydliwa przyjemność", ale "guilty pleasure' lepiej mi brzmi, cóż zrobić, mam mózg wyprany przez angielszczyznę).

I o ile troszkę mam kandydata na ten najbardziej przeceniany film (ale nie jestem go w stu procentach pewna, żeby się upewnić powinnam go jeszcze raz obejrzeć, a na tyle samozaparcia mnie jednak nie stać), to na milion procent nie mam, nie miałam, i zapewne nigdy mieć nie będę ulubionego filmowego bohatera, jak również filmowego "guilty pleasure". W tej ostatniej kwestii mogłabym uznać, że mam seriale, które są ewidentnym "guilty pleasure" w stanie niemal czystym, ale filmy - nie.

I tak oto, odsiawszy to, co odsiane być musiało, porzuciwszy to, co aż się prosiło o porzucenie, i zignorowawszy to i owo odkryłam, że został mi do omówienia jeden tylko temat.

A mianowicie 

Film, który sprawił, że się czegoś przestraszyłaś

I, uznawszy, że nie chodzi o jakieś klasyki typu "boję się spaceru po cmentarzu w deszczową, wietrzną noc" albo "w życiu nie pojadę do opuszczonej chatki w sercu lasu z grupą nieskoordynowanych umysłowo znajomych" od razu wiedziałam, jakim filmem zamknę Wyzwanie.

I że będzie to

"The Ring" (tyt. org. リング Ringu)
Reż. Hideo Nakata




Rok produkcji - 1998 (PL - 2002)
Glówne role - Nanako Matsushima
                       Hiroyuki Sanada
                       Rie Inou
Kraj produkcji - Japonia
Czas trwania - 96 min.

"The Ring: Krąg" to japoński (najbardziej dochodowy w historii japońskiej kinematografii) horror na podstawie powieści Kōji’ego Suzuki. 

Gdzieś w Japonii dochodzi do tajemniczych śmierci nastolatków. Sprawę próbuje rozwiązać dziennikarka Reiko Asakawa. Jej siostrzenica niedawno zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kobieta przesłuchuje miejscowe nastolatki i dowiaduje się o kasecie, na której ciąży klątwa. O kasecie, po obejrzeniu której dzwoni telefon, a tajemniczy głos informuje rozmówcę, że pozostało mu siedem dni życia. Kasetę tę podobno nagrał przypadkiem jakiś chłopak, który źle ustawił magnetowid chcąc nagrać mecz, a oglądało ją sporo osób i wszystkie zginęły w niewyjaśnionych okolicznościach siedem dni po jej obejrzeniu. Reiko wraz ze swoim byłym mężem Ryuji starają się rozwiązać sprawę tajemniczego nagrania zwłaszcza, że nie tylko oni sami obejrzeli feralną kasetę, ale przypadkiem wpadła ona w ręce ich syna. Docierają do historii o Shizuko Yamamurze, kobiecie o wyjątkowych zdolnościach parapsychicznych oraz jej córce, Sadako, która znacznie przewyższała matkę i budziła tym grozę tak wielką, że własny ojciec zdecydował się jej pozbyć...

"Ring" obejrzałam w tych lubych czasach, gdy oddawałam się jednej ze swych ulubionych rozrywek, czyli chodzeniu do kina - a ja szczerze UWIELBIAM chodzić do kina - dość regularnie i w różnorakim towarzystwie. W tym wypadku za towarzystwo robi Pan-Wtedy-Jeszcze-Nie-Małżonek, dla którego nabyłam drogą kupna bilet nie uprzedzając go wcześniej, co będzie oglądał.

- Na co idziemy? - chciał wiedzieć Pan-(WJN)-Małżonek, gdy już spotkaliśmy się tradycyjnie pod pomnikiem Kopernika na Starym Rynku i spacerowym krokiem udaliśmy w stronę kina.
- Na horror - odparłam radośnie.
- Och - roześmiał się perliście Pan (Jeszcze-Wtedy, i tak dalej, co ja się będę powtarzać)  Małżonek, który charakteryzował się nietypowym poczuciem humoru. - Super, pośmiejemy się!
- Japoński - dodałam tonem koniecznego uzupełnienia.
- Och - powiedział Pan Małżonek, zwalniając nieznacznie kroku.
- O dzieciach - uzupełniłam wypowiedź.
- OCH - powiedział Pan Małżonek i zatrzymał się, no bo, wiecie Państwo.

Horrory o dzieciach są zawsze straszniejsze niż te, w których dzieci nie ma, ale japońskie horrory o dzieciach...! No, to jest osobna kategoria!

Bez względu na osobność kategorii Panu Małżonkowi jednakowoż nie wypadało odwrócić się na pięcie i uciec, poszliśmy, gęsta atmosfera na ekranie była, skrzywdzone dzieci były, posępne zdjęcia były, proste środki umiejętnie budujące nastrój były, ponura historia była, podskórne lęki były, nieoczywiste zakończenie było, wyszliśmy  zadowoleni, na szczęście było jasno, po czym każde z nas wróciło do swego domu, gdzie, po wykonaniu różnych typowych czynności, jak to - odbyciu pogawędki z mamusią, poczytaniu/pograniu na komputerku, spożyciu posiłku wieczornego, dokonaniu ablucji, poszliśmy spać.

W moim wypadku poszłam spać do pokoju swojej siostry, która od ponad dwóch lat mieszkała już we Włoszech i pozwoliła mi używać swego apartamentu jako sypialni. Ukokosiłam się pod kołderką, zwrócona pleckami do drzwi, zupełnie jak zwykle, zwinęłam w kokonik, co zawsze czynię, obłożyłam jasieczkami, nie inaczej niż jak co wieczór, i już, już zaczęłam odpływać w sen, gdy wtem.

Wtem uświadomiłam sobie, że za moimi - opatulonymi kołderką - pleckami są uchylone drzwi.

Za nimi wąski przedpokój.

A za nim - kolejne uchylone drzwi, prowadzące do dużego pokoju.

W którym stał sobie telewizor, wypisz wymaluj taki, z jakiego - wyślizgując się przez ekran - wychodził na nasz świat demon Sadako, by przerazić na śmierć nieostrożnych oglądaczy kasety...

A - nie żebym się znała, ale coś tam się w życiu czytało - japońskie demony nijak mają się do dobrze nam znanych, swojskich demonów słowiańskich, że o tych amerykańskich nie wspomnę, bo na nie to już w ogóle wystarczy chlapnąć wodą święconą i pokrzyczeć głośno w fatalnej łacinie, żeby mieć je z głowy. Japońskie demony są nieobliczalne. Nie do opanowania. Nie do pokonania. Nie do kontroli. Należą do innego świata, działają zgodnie z tego innego świata regułami, dla nas kompletnie niejasnymi, a ponadto zazwyczaj są silnie zirytowane, by nie użyć słowa na "wkur", i  nie "wkurzone" mam na myśli. Łudzisz się, że je pokonałeś? Przekonałeś? Odesłałeś w niebyt, czy gdzie się tam odsyła zirytowaną siłę nieczystą? O, my sweet summer child, jak ty mało wiesz o życiu i nieżyciu, chodź, twój demon pokaże ci, jak bardzo mało!

Nigdy bym nie uwierzyła, że osoba w formie kokonalnej, oplątana kołdrą jak jedwabnik oprzędem, i dodatkowo skręcona w precel potrafi obrócić się wokół własnej osi jednym ruchem, gdybym sama tego nie dokonała.

Leżałam wpatrzona szeroko otwartymi oczami w ciemność kompletnie bez ruchu, i myślałam sobie, że jeśli telewizor w sąsiednim pokoju rozjaśni się teraz sino-niebieską poświatą, to najnormalniej w świecie umrę, i to bez pomocy demona, jak również, że wstałabym i zamknęła te cholerne drzwi, ale nie wstanę, bo gdybym wyszła z łóżka i ten telewizor by się rozjaśnił, to umarłabym, tylko bardziej, a ja wcale nie chcę bardziej umierać, więc jakoś przeżyję tę noc, ale od jutra drzwi do sypialni będą zamknięte na głucho, plus podparte krzesłem, oraz wiem doskonale, że na siły nadprzyrodzone to nie pomoże, jak również CO MNIE TO OBCHODZI!!!

Z dziesięć dni to trwało.

O ile nie więcej.

Co najmniej przez dziesięć dni patrzyłam podejrzliwie na telewizor, starałam się nie przebywać z nim sama w pokoju, przestałam sypiać zwrócona plecami do drzwi, zawsze - co oczywiste - zamkniętych na głucho.

Chociaż krzesłem ich nie podpierałam :D.

Jeśli będę miała odpowiedni nastrój sprawdzę sobie, czy po latach telewizor też stałby się Najbardziej Przerażającym Sprzętem w moim domu!

Ale to już raczej w nowym roku :). 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz