wtorek, 14 marca 2023

"Wszyscy mamy źle w głowach. Nic z tego nie zrozumiecie" Martyna Pawłowska-Dymek

Moja znajomość z Martyną Pawłowską-Dymek jest wzorcowo wręcz dwudziestopierwszowieczna, to znaczy - znamy się kupę lat, ale nigdy nie spotkałyśmy się osobiście.

Poznałyśmy się na forum internetowym (któremu zresztą zawdzięczam poznanie masy świetnych, inteligentnych, interesujących osób) lat temu... dawno. Martyna była dla mnie wówczas tylko nickiem, za to dała się poznać jako osoba o dużym talencie polemicznym, kulturze wypowiedzi i nienagannej polszczyźnie.

Następnie przeniosłyśmy się na Facebooka, już pod własnymi nazwiskami i zdjęciami, ale nadal spotykając się wyłącznie w wirtualu. Raz prawie udało nam się zobaczyć na żywo na Krakowskich Targach Książki, no, ale że, jak wiadomo, "prawie" czyni wielką różnicę, to się jednak nie zobaczyłyśmy. W międzyczasie obie zaczęłyśmy pisać blogi, a Martyna nie tylko bloga, ale nawet książkę. Co więcej, wydała tę książkę drukiem, po czym napisała, że chciałaby mieć ode mnie tejże książki recenzję.

Czujecie to? Dziewczyna, która czytuje moje recki miodzio, i w dodatku zna mnie i mój temperament polemiczny z czasów przed-blogowych z forum, gdzie koleżanki-forumki wrzucały następujący obrazek

 



cobym go se mogła jako awatarek ustawić w celu ostrzeżenia osób, które mogłyby się nabrać na mój łagodny ton i entourage szemrzącego, wielkookiego królisia, chce ode mnie recenzję! 

No, odwagę to ja cenię ponad wszystko, więc zakasałam rękawy i przystąpiłam dziarsko do lektury 


pierwszego tomu serii "Wszyscy mamy źle w głowach", czyli "Nic z tego nie zrozumiecie".

Ciut się obawiałam tej lektury, przyznaję. 

Nie trzeba być geniuszem empatii, znawcą stosunków międzyludzkich ani blogerem (prawie-że)-książkowym z kilkuletnim doświadczeniem, by zgadnąć, że powieść osoby znanej i lubianej recenzuje się trudno. No bo, na przykład, choć z racji wyżej wspomnianych forumowo-facebookowych doświadczeń mogłam śmiało założyć, że warstwie językowej powieści nic zarzucić nie będę mogła, to jednak warstwa językowa nie jest wszystkim, z czego się składa książka. Jakąś fabułę powinna mieć, bohaterów, powinna być spójna, interesująca... a może Martyna kompletnie nie umie w fabułę? Może sobie nie radzi z okiełznaniem bohaterów, może opowiadana historia jest nudna? A ja jestem co prawda (no dobra, bywam. Bywam) krwiożerczą harpią w skórze puchatego, titititi, króliczka, ale przecież nie rozjadę jak ten walec książki osoby, którą znam i lubię (a nawet takiej, której nie znam, ani osobiście, ani wirtualnie, ale która prywatnie zwraca się do mnie ufnie o ocenę - wiem, bo nie rozjeżdżałam). Postanowiłam więc, że w razie, gdybym nie dała rady przebrnąć/wynudzę się jak podczas lektury "Manifestu Komunistycznego"/uznam, że to absolutnie nie dla mnie po prostu napiszę do autorki maila ze szczerym wyjaśnieniem, i już.

Fakt, że czytasz, o Luby Czytelniku, tę recenzję dowodzi, że moje wyżej wyrażone obawy okazały się płonne.

No ale. Co będzie, dumałam sobie, jeśli ja się nie okażę targetem? To znaczy, chwila, ja NIE JESTEM targetem, ale co, jeśli opowiadana historia jakoś mnie... ominie? Fakt, o to się martwiłam mniej, po pierwsze dlatego, że dwa targety to ja w domu mam (w tym jeden dokładniusio w wieku bohaterów powieści), a po drugie dlatego, że należę do grona szczęśliwców, którzy z wielką przyjemnością "wracają do szkoły", czy to we wspomnieniach, czy podczas lektury książek, oglądania filmów, czy w snach (mnie się nigdy nie śni koszmar, że siedzę na maturze i nie umiem odpowiedzieć na żadne pytanie, mnie się śni, że jestem w szkole, a potem się budzę ze ściśniętym sercem, bo to był tylko sen).

Z drugiej jednakowoż strony, jak człowiek nie sprawdzi, to się nie dowie, prawda?

Więc sprawdziłam.

Oto mamy początek roku szkolnego. Uczniowie drugiej klasy jednego z (tych lepszych) krakowskich liceów wracają do szkoły. Niby się znają, ale jednak bardzo pobieżnie. Nie są zgrani, nie są sobą jakoś szczególnie zainteresowani.

To się zmienia, gdy do klasy dołącza nowa uczennica, Kaśka, wulkan energii i optymizmu, z łatwością nawiązująca znajomości, zarażająca entuzjazmem, tryskająca milionem pomysłów na minutę. Mimo to nikt, nawet jej najlepsza przyjaciółka, nie wie, dlaczego Kaśka zmieniła (musiała zmienić!) szkołę.

Tymczasem w szkolnym światku muzycznym wrze: zwycięzca tegorocznego konkursu kapel zagra na wielkiej gali z okazji jubileuszu szkoły. Jakub, klasowa gwiazda (chociaż nie w tym narzucającym się wyobraźni, amerykańskim stylu "najfajniejszego-chłopaka-i-kapitana-drużyny-koszykówki") jest zdeterminowany, żeby wygrać, zakłada więc zespół z Markiem i Filipem. Łączy ich wspólny cel, ale tak naprawdę właściwie za sobą nie przepadają, ą Marek i Filip odnoszą się do Jakuba z dużą nieufnością. Częste różnice zdań i wrogie nastawienie konkurencyjnych kapel nie ułatwiają zadania...

Początkowo miałam wrażenie, że tytuł tomu "Nic z tego nie zrozumiecie" jest wyjątkowo wręcz dobrze dobrany :D. Liczba bohaterów ciut przytłaczała, trudno było mi ich zapamiętać pomimo, że różnili się od siebie (i mimo, że mam pamięć do nazwisk - nawet z nią całkiem długo myliłam Filipa z Bartkiem :)). Chociaż biorąc pod uwagę, że bohaterem zbiorowym książki jest cała klasa - to naprawdę ambitne i niełatwe założenie! - z wielkim uznaniem napisać muszę, że każdy z uczniów i uczennic miał własną, dobrze opowiedzianą, i bardzo dobrze, w sposób nader umiejętny podkręcającą ciekawość czytelnika, wprowadzoną historię, osobowość, a znaczna większość - naprawdę oryginalne hobby (odnajduję wśród tych hobby echa zainteresowań samej autorki :)).

Powieść opowiada o niby typowym życiu uczniów liceum, ich szkolnych potyczkach, pierwszych miłościach, kłopotach i dramatach rodzinnych. A przecież za tym wszystkim kryje się nieco głębsza historia, która, jak sądzę, będzie ujawniana z czasem. I z tego powodu, pod koniec tomu, znowu tytuł "Nic z tego nie zrozumiecie" wydał mi się bardzo trafny - faktycznie jest kilka - co najmniej! - rzeczy, których nie rozumiemy, zaledwie przeczuwamy, albo się domyślamy, niekoniecznie dobrze. Autorka zostawiła całkiem sporo nie podomykanych wątków, takich nitek w różnych kolorach (a każdy kolor to inny bohater), za którymi może podążyć czytelnik, jeśli zdecyduje się przeczytać kolejne części serii. Osobiście bardzo jestem ciekawa, czy uda się te wątki zgrabnie domknąć, zapleść do końca i wszyć tak, by powstało kompletne, dokończone dzieło, a zważywszy na ilość bohaterów jest to zadanie ambitne, ale wnioskując z pierwszego tomu, daję autorce kredyt zaufania.   

I teraz - gdy już się przekonałam, że Martyna umie w fabułę, jej polszczyzna nie doznała nagłego a niezrozumiałego pogorszenia, zaś całość powieści napisana jest z dużą swobodą i smakiem, i wielką, naprawdę wielką, wyraźnie wyczuwalną sympatią dla młodych bohaterów, uświadomiłam sobie, że słowo, które najczęściej przychodziło mi do głowy to "urocza". Urocza książka. Winię za to moje nie do końca typowe doświadczenia szkolne (dygresja będzie i nawiasik - miałam Kumpla Od Serca, który został Kumplem, gdy już byliśmy po maturze i nie mógł się nadziwić, że nie wcześniej, bo przecież chodziliśmy do tej samej szkoły, a przestał się dziwić, gdy odkrył, do której klasy chodziłam. "Ach! - zawołał tonem osoby, która nareszcie wszystko zrozumiała. - Byłaś w tej dziwnej klasie! Nic dziwnego, że cię nie pamiętam!", po czym wyjaśnił, jak moja klasa była postrzegana przez klasy ościenne. Dzwonek. Otwierają się drzwi i wychodzi z sali IV A. W całości. W całości przemieszcza się przez korytarz, udaje się pod następną salę, wychodzi na boisko, siada na trybunkach. Czasem z tego otaczającego nas bąbla wyodrębnia się ciut mniejszy bąbelek. Bąbelek idzie do sklepiku, nabywa dobra, wraca i zostaje wchłonięty przez Główny Bąbel. Dzwonek. Klasa IV A wstaje i udaje się na lekcję. "W ogóle was z twarzy nie odróżniałem - rzekł kumpel. - Byliście jak monolit", koniec dygresji, zamykamy nawiasik). Doświadczenie to sprawia, że na samo wspomnienie szkoły i szkolnych lat rozpromieniam się jak kto głupi, albo rozmaślam i rozklejam z tęsknoty, zależnie od nastroju. W ogóle nie pamiętam, że tamte lata i moje nastoletnie doświadczenia wcale nie były tylko i wyłącznie szczęśliwe. Że były też trudne, bolesne i raniły mnie dogłębnie. 

Więc proszę tak do końca nie brać sobie tego "urocze" do serca - bo doświadczenia bohaterów książki właśnie nie są tylko i wyłącznie szczęśliwe. Są bardzo trudne, bardzo bolesne. I jak się już człowiek otrząśnie z tego rozmaślonego uśmiechu i oderwie zamglony wzrok od dawno minionej przeszłości to zauważa również, że - są takie same, jak jego. Że świat się bardzo zmienił. Ale tęsknoty, problemy, trudności i dręcząca nastoletnie dusze rozpacz, kłopoty z rodzicami, brak porozumienia, przemoc, strach przed światem... że to wszystko jest zupełnie takie samo.

By ostatecznie upewnić się, że cała ta fajnie opisana, dająca się lubić (serio, nie ma w tej książce bohatera, którego bym choć trochę nie rozumiała, nie ma też takiego, którego nie lubię) młodzież naprawdę jest taka autentyczna i "lubialna", posadziłam do czytania własną, domową młodzież, po czym urządziliśmy burzę mózgów.

Pierwsza rzecz, na którą zwróciła uwagę Własna Młodzież, i która im się spodobała to to, że bohaterowie KLNĄ (bogowie, jak to świadczy o mnie jako o matce!!!). Tak, wiem, jak to brzmi. I zapewniam, że bohaterowie nie klną jak strony powieści długie i szerokie, tylko, gdy okoliczności ich docisną. Rzucają wówczas grubszym słowem. Obaj Potomkowie uznali to za bardzo wiarygodne. Potomek Starszy wyznał, że obawiał się "młodzieżowego języka rodem z reklam, w których , cytuję, "jakiś zgred usiłuje udawać, że jest spoko kolo i nastolatek", koniec cytatu, tymczasem, ku swemu przyjemnemu zdziwieniu odkrył, że bohaterowie mówią normalnie po polsku, ale właśnie od czasu do czasu rzucą znanym polskim przecinkiem na "k" ("Przy nauczycielach to wiadomo, ze nie, ale przy kumplach to sama wiesz, jak jest, mamo!").

Ponadto wyrazili opinię, że taka ilość osób mocno utalentowanych i z rozległymi zainteresowaniami oraz nietypowym hobby (gotowanie! ode mnie wielki plus za to gotowanie!) jest mało prawdopodobna w jednej klasie, ("No, chociaż to elitarne liceum chyba..." orzekł Potomek Młodszy, acz wątpliwości dźwięczały mu w głosie jak stal) , chociaż wiadomo, książka to książka, życie to życie, książka powinna być jednak trochę ciekawsza :D.

Jest jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciła uwagę cała nasza trójka, ale uznaję, że rzecz dotyczy naszych prywatnych doświadczeń i nijak nie wpływa na wiarygodność zachowań, postaw i charakterów bohaterów powieści, którą (co za ulga, zapewniam :D) mogę szczerze polecić i rzeczywistym nastolatkom, i tym nastolatkom honorowym, którzy jeszcze nie do końca zapomnieli (albo chcą sobie przypomnieć), jak to jest być rzeczywistym nastolatkiem w świecie, który jest inny niż ten, który pamiętają z własnych, młodych lat.

Uprzedzając jednakże lojalnie, że "nic z tego nie zrozumiecie", więc nastawcie się od razu na lekturę tomów kolejnych :).

9 komentarzy:

  1. Czuję się zachęcona do lektury, chociaż zdecydowanie nie jestem targetem :) I najważniejsze- można czytać ciurkiem, są 4 tomy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są cztery, a piąty już wkrótce! :) A co do bycia targetem - wiem o czytelnikach jedenastoletnich i o prawie siedemdziesięcioletnich, wiek to tylko liczba ;)

      Usuń
    2. Okazuje się, że niekoniecznie człowiek nie jest targetem :). Dobra młodzieżówka warta jest czytania, a tom piąty na dniach, więc można czytać całość ciurkiem!

      Bardzo jestem ciekawa wrażeń :).

      Usuń
  2. Jestem naprawdę wzruszona tą recenzją :) Jedna z takich, jakie lubię najbardziej: osobista, pełna refleksji, dygresji i indywidualnego stylu <3
    Ale co mnie zaintrygowało: jak to, mogłyśmy się spotkać na targach książki? Czemu to się nie wydarzyło? :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tyle "na targach" co "w trakcie targów", ze trzy lata temu to było? cztery? Nie pamiętam, czemu się nie udało, prawdopodobnie nie dałam rady, bo w Krakowie byłam półtora dnia i się nie złożyło...

      Usuń
  3. Jaki przemiły tekst! Nie wiem,czy chcę czytać o młodzieży,ale może..I tytuł świetny (z piosenki,prawda?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to Elektryczne Gitary :).

      Jeśli będziesz kiedyś miała okazję sięgnąć po książkę, to polecam.

      Usuń
  4. Sięgnę na pewno, bo dałabym wiele, żeby znowu być w liceum( co prawda w latach 82- 86, ale to przecież niedawno było). Recenzją mnie zachęciłaś, a ufam Ci w tym temacie bezgranicznie!

    OdpowiedzUsuń