Lubię Olgę Rudnicką, z większym lub mniejszym natężeniem, ale lubię :).
Jej książki są niezwykle przyjemnym, w moim odbiorze, "odpoczynkiem
wojowniczki" ;). Dowcipne, napisane niewątpliwie lekkim piórem i
poprawną (w sensie "bezbłędną", a nie w sensie "no, może być")
polszczyzną, z sympatycznymi, choć czasem męczącymi bohaterami, a
jednocześnie jest to lektura nie nazbyt obciążająca, idealna, gdy
człowiek nie ma siły wgryzać się w emocjonalno-intelektualne problemy
ludzkości i pochylać się nad jej kondycją moralną, a tak się złożyło, że
ja ostatnio nie mam.
Pierwszy tom przygód Matyldy Dominiczak
plasuje się tak mniej więcej w środku, że tak to ujmę, peletonu. Być
może plasowałby się wyżej, gdyby nie fakt, że czystym przypadkiem
przeczytałam najpierw "Byle do przodu", w którym to Matylda pojawia się
po raz pierwszy, już jako dojrzała (stażem) pani prywatny detektyw. W
"Oddaj albo giń" stoi dopiero u progu podjęcia decyzji o zmianie zawodu,
chwilowo jest bibliotekarką, nieszczególnie kochającą swój zawód,
swojego szefa i swojego małżonka, który ją głownie nudzi. Pewnego
pięknego dnia znajduje w bibliotece jedne całe zwłoki i jedne prawie
zwłoki, i wydarzenie to staje się tym impulsem, który ostatecznie
kieruje ją na nową drogę kariery.
I, cóż, muszę przyznać, że ta
dojrzałość zawodowa Matyldzie wyraźnie służy. W "Byle do przodu" Matylda
jest inteligentną, błyskotliwą osobą, owszem, oryginalną, owszem, bawiącą czytelnika, ale
nie przypominającą jednak postrzelonego kurczaka, który biega po
podwórku, histerycznie gdacząc i siejąc wokół siebie pierzem, a takie
właśnie, niestety, wrażenie czyni na mnie pani Dominiczak w "Oddaj albo
giń". Wykonuje liczne, nieskoordynowane, nieraz niebezpieczne
posunięcia, na miejscu prowadzącego dochodzenie policjanta zatrzymałabym
ją pod dowolnym pretekstem na 48 godzin tylko po to, by zyskać chwilę
oddechu, jej szef jest oczywiście dupkiem, ale trochę rozumiem jego
niechęć do Matyldy, a mężowi, zdarzało się, współczułam. Miałam też
wrażenie, że zupełnie niewykluczone, a w powieści przybyłyby jeszcze
jedne zwłoki, gdybym to ja była jedną z jej bohaterek, no, ale wtedy
cyklu o Matyldzie by nie było (serio, jej słowotok, niby całkiem
zabawny, a mimo to czasem męczący w czytaniu, w realu doprowadziłby mnie
do zbrodni jak po sznurku).
No i nie kupiłam Moniki, córki
Matyldy. W "Byle do przodu" jest ona dziewiętnastolatką o barwnej
osobowości i szalonych pomysłach, a jej kontakt z matką jest wzorcowy -
przyjacielski, choć wyraźnie widać, kto tu jest rodzicem. Bardzo mi się
to podobało i bardzo było wiarygodne.
W "Oddaj albo giń" Monika
ma podobno dziesięć lat. Tylko, że nie. Ma lat dziewiętnaście, tylko
autorka uparcie pisze o niej jako o dziesięciolatce. Ta dziesięciolatka
śledzi własną mamusię, gdy ta udaje się na pierwsze, bardzo nielegalne
detektywistyczne wyprawy, kryje ją przed własnym ojcem z pobłażliwym:
"och, zatonął w tym swoim komputerze, nie przypuszczam, by w ogóle
dotarła do niego moja nieobecność" na ustach, rzuca tekstami typu: "O,
pamiętam [tę perukę]. Usiłowałaś włożyć mi ją na głowę. Jeszcze długo ją
będę pamiętać. (...) Z czarnymi włosami będziesz wyglądać jak Morticia
Addams! Czerń nie jest twoim kolorem. Jeśli chcesz się ufarbować,
sugerowałabym raczej odcień miodu". To nie są teksty dziesięciolatki, a
nie są najbardziej reprezentatywne w tej powieści, po prostu akurat te
sobie zapisałam. Mam, jak wiadomo, dzieci, najmłodsze jedenastoletnie, wiadomo też, że są pyskate i
ociekające ironią, przez wiele lat pracowałam z dziećmi, a niektóre były
nad wyraz inteligentne i sarkazm to im z ręki jadł normalnie, i nie.
Nie kupuję, nie biorę z całym dobrem inwentarza, nie wierzę.
Wiedziałam, że ciąg
dalszy przygód Matyldy OCZYWIŚCIE, ŻE PRZECZYTAM, chociaż ten tom jest,
jak wspomniałam, w środeczku stawki. Takim bliżej końca środeczku.
Ale ciekawa, jak Matyldzie wyjdzie dojrzewanie, i owszem, byłam.
Tom trzeci cyklu
komedii kryminalnych o detektyw Matyldzie Dominiczak nosi tytuł „Rączka rączkę myje” . Tym razem pani
detektyw pomaga komisarzowi Tomczakowi, który zajmuje się sprawą
rodzinnych ogródków działkowych, od kilku miesięcy padających ofiarą
wandali. Ktoś niszczy altanki, okrada domki, przekopuje kolejne działki.
Zdaniem Matyldy to nie są po prostu wybryki nastolatków. Ktoś tu czegoś
tu uparcie szuka. Matylda nie tylko pomaga w śledztwie komisarzowi,
jednocześnie prowadzi własną sprawę, a zdobywanie informacji niezbędnych
do jej rozwiązania wymaga wchodzenia w kolejne układy, w które
niekoniecznie chce wchodzić, i wyświadczania przysług, których nie chce
wyświadczać...
- Matylda nadal niedojrzała i nadal przypomina mi histerycznie biegający po podwórku, rozgdakany drób, robiący masę hałasu, mnóstwo zamieszania i wykonujący tryliard nieskoordynowanych posunięć; ma na to, by dojrzeć, jeszcze dwa tomy, zaczynam się obawiać, że to nie wystarczy,
- moje współczucie dla męża bohaterki rośnie, gdyby tak ktoś stał mi nad głową i ryczał: "Roman! Roman! Roman, czy ty mnie słyszałeś?! On tak powiedział,Roman! Słyszałeś, co on powiedział? Roman, czy ty mnie w ogóle słuchasz?!" to też bym zainwestowała w słuchawki i oddaliła się na emigrację wewnętrzną, względnie zamordowała osobę ryczącą, a każdy przyzna, że emigracja wydaje się lepszym rozwiązaniem, niż morderstwo,
- nadal, gdybym była na miejscu komisarza Mareckiego, zamknęłabym Matyldę gdzieś na dwadzieścia cztery godziny chociaż, żeby oddechu zaczerpnąć. Przyznam, że nie rozumiem jego fascynacji czy tam sympatii dla Matyldy, możliwe, że sieje ona gigantycznym urokiem osobistym albo innym seksapilem na prawo i lewo, tylko to wyjaśnia moim zdaniem fakt, że komisarz nie ma zablokowanego jej numeru telefonu i nie ucieka z komisariatu tylnym wyjściem w chwili, gdy mu oficer dyżurny daje znać, że Matylda o niego pytała,
- córki bohaterki, Moniki, w tym tomie niewiele, za to plus, twardo twierdzę, że to dziecko to nie dziesięciolatka, tylko studentka, uparcie nazywana dziesięcioletnim dziewczątkiem przez autorkę,
- pióro ma autorka lekkie i jest dowcipna, ale przysięgam, jak jeszcze raz trafię na długie, długie, BAAARDZOOO DŁUUUGIE dialogi z prześmiesznym przekręcaniem nazwiska prokuratora Obszmurka to jak wezmę, jak gwizdnę książką o ścianę...! ...a potem zacznę ujmować gwiazdki na Lubimyczytać, za każdy gejzer dowcipu jedną,
- komisarz Tomczak. Dodaję gwiazdkę, albo i dwie, za komisarza Tomczaka. Niesamowicie, niezwykle dobrze skonstruowana i opisana postać! Trochę nieestetyczny, trochę prostacki, trochę, bywa, chamski, nieco "fuj" z tym bez przerwy ciamkanymi krówkami, wyciąganymi z kieszeni i wyplątywanymi z chusteczek do nosa, źle przystrzyżoną fryzurą i masywnymi wąsiskami, trochę pogubiony w tej całej nowoczesności, której nie rozumie i nie lubi, trochę smutny, trochę mu się nie chce, bo jest dosłownie kilka dni przed emeryturą, do której trochę tęskni, a trochę się jej obawia, trochę swojski z tymi marzeniami o działeczce, piwku przy grillu, jakiejś fajnej babeczce, a kto wie, może i wnukach, które nie będą już tak bardzo wkurzać?... a przecież, gdy trzeba, potrafi zachować się i zareagować jak trzeba, gdzieś w środku tkwi i dobry glina, i porządny człowiek. Gdybyśmy spotkali takiego Tomczaka, taką skamielinę z poprzedniej epoki w realnym życiu prawdopodobnie byśmy go nie znosili, może pogardzali, może by nas irytował lub wręcz doprowadzał do szału tą ogólną bucowatością, tą buraczaną cebulowatością... ale cóż to jest za krwista postać literacka! I jakie budzi emocje!!! Mam nadzieję, że go autorka za mocno nie wygładzi i nie ucywilizuje w następnych częściach, bo - moim bardzo skromnym zdaniem - odebrałoby mu to autentyczność, która jest niewątpliwą siłą tej postaci.
- zaczynam dochodzić do wniosku, że ja chyba nie przepadam za długimi seriami pióra pani Rudnickiej, wolę samodzielne tomy albo te krótkie serie, dwutomowe. A może w tym wypadku ma znaczenie postać głównej bohaterki, która jest, jak na mój gust, nieco za ekspansywna, że tak to elegancko ujmę, zbyt hałaśliwa i zbyt nieprzewidywalna w swoich posunięciach (i nie dlatego, że taka oryginalna, tylko taka nieobliczalna, trochę jak dziecko, trochę jak nastolatek z wyrzutem hormonów, a trochę jak osoba z roztrojeniem jaźni). Doczytam serię do końca, oczywiście, po pierwsze dlatego, że naprawdę jestem ciekawa, czy Matylda zmądrzeje ;), a po drugie - bo ten tom ma zakończenie otwarte i po prostu chciałabym wiedzieć, jak się cała sprawa tajemniczego rozkopywania działek wyjaśni.
Ale potem zrobię sobie przerwę od komedii Olgi Rudnickiej. Pięć tomów pod rząd to jest dla mnie jednak za dużo.
Ja odpadłam bodajże po drugiej. Ale historię Emilii Przecinek uwielbiam :-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
P.S. Też już wróciłam, smutek...
To samo mam (względem smutku też :)), bardzo lubię Emilię, ale moze to dlatego, ze jest jej tylko dwa tomy?
UsuńTo może być bardzo miła lektura.Dziękuje za wskazanie.Chomik
OdpowiedzUsuńJest. Ale w (moim zdaniem) mniejszych dawkach niz te, ktore sobie sama zaserwowalam :D.
UsuńJeśli chodzi o lekkie komedyjki kryminalne, to ja ostatnio czytałam to:https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4976831/morderstwo-w-orient-espresso. Chomik
OdpowiedzUsuńSlyszalam, slyszalam, chetnie sprobuję :).
UsuńPrzeczytałam „Byle do przodu”, bohaterzy oraz cała intryga kryminalna jakoś mnie nie przekonała….raczej nie sięgnę po kolejne przygody Matyldy….
OdpowiedzUsuń