sobota, 30 lipca 2022

Olga Rudnicka i Matylda Dominiczak, czyli dwa tomy naraz, czasem w punktach

Lubię Olgę Rudnicką, z większym lub mniejszym natężeniem, ale lubię :). Jej książki są niezwykle przyjemnym, w moim odbiorze, "odpoczynkiem wojowniczki" ;). Dowcipne, napisane niewątpliwie lekkim piórem i poprawną (w sensie "bezbłędną", a nie w sensie "no, może być") polszczyzną, z sympatycznymi, choć czasem męczącymi bohaterami, a jednocześnie jest to lektura nie nazbyt obciążająca, idealna, gdy człowiek nie ma siły wgryzać się w emocjonalno-intelektualne problemy ludzkości i pochylać się nad jej kondycją moralną, a tak się złożyło, że ja ostatnio nie mam.

Pierwszy tom przygód Matyldy Dominiczak plasuje się tak mniej więcej w środku, że tak to ujmę, peletonu. Być może plasowałby się wyżej, gdyby nie fakt, że czystym przypadkiem przeczytałam najpierw "Byle do przodu", w którym to Matylda pojawia się po raz pierwszy, już jako dojrzała (stażem) pani prywatny detektyw. W "Oddaj albo giń" stoi dopiero u progu podjęcia decyzji o zmianie zawodu, chwilowo jest bibliotekarką, nieszczególnie kochającą swój zawód, swojego szefa i swojego małżonka, który ją głownie nudzi. Pewnego pięknego dnia znajduje w bibliotece jedne całe zwłoki i jedne prawie zwłoki, i wydarzenie to staje się tym impulsem, który ostatecznie kieruje ją na nową drogę kariery.

I, cóż, muszę przyznać, że ta dojrzałość zawodowa Matyldzie wyraźnie służy. W "Byle do przodu" Matylda jest inteligentną, błyskotliwą osobą, owszem, oryginalną, owszem, bawiącą czytelnika, ale nie przypominającą jednak postrzelonego kurczaka, który biega po podwórku, histerycznie gdacząc i siejąc wokół siebie pierzem, a takie właśnie, niestety, wrażenie czyni na mnie pani Dominiczak w "Oddaj albo giń". Wykonuje liczne, nieskoordynowane, nieraz niebezpieczne posunięcia, na miejscu prowadzącego dochodzenie policjanta zatrzymałabym ją pod dowolnym pretekstem na 48 godzin tylko po to, by zyskać chwilę oddechu, jej szef jest oczywiście dupkiem, ale trochę rozumiem jego niechęć do Matyldy, a mężowi, zdarzało się, współczułam. Miałam też wrażenie, że zupełnie niewykluczone, a w powieści przybyłyby jeszcze jedne zwłoki, gdybym to ja była jedną z jej bohaterek, no, ale wtedy cyklu o Matyldzie by nie było (serio, jej słowotok, niby całkiem zabawny, a mimo to czasem męczący w czytaniu, w realu doprowadziłby mnie do zbrodni jak po sznurku).

No i nie kupiłam Moniki, córki Matyldy. W "Byle do przodu" jest ona dziewiętnastolatką o barwnej osobowości i szalonych pomysłach, a jej kontakt z matką jest wzorcowy - przyjacielski, choć wyraźnie widać, kto tu jest rodzicem. Bardzo mi się to podobało i bardzo było wiarygodne.

W "Oddaj albo giń" Monika ma podobno dziesięć lat. Tylko, że nie. Ma lat dziewiętnaście, tylko autorka uparcie pisze o niej jako o dziesięciolatce. Ta dziesięciolatka śledzi własną mamusię, gdy ta udaje się na pierwsze, bardzo nielegalne detektywistyczne wyprawy, kryje ją przed własnym ojcem z pobłażliwym: "och, zatonął w tym swoim komputerze, nie przypuszczam, by w ogóle dotarła do niego moja nieobecność" na ustach, rzuca tekstami typu: "O, pamiętam [tę perukę]. Usiłowałaś włożyć mi ją na głowę. Jeszcze długo ją będę pamiętać. (...) Z czarnymi włosami będziesz wyglądać jak Morticia Addams! Czerń nie jest twoim kolorem. Jeśli chcesz się ufarbować, sugerowałabym raczej odcień miodu". To nie są teksty dziesięciolatki, a nie są najbardziej reprezentatywne w tej powieści, po prostu akurat te sobie zapisałam. Mam, jak wiadomo, dzieci, najmłodsze jedenastoletnie, wiadomo też, że są pyskate i ociekające ironią, przez wiele lat pracowałam z dziećmi, a niektóre były nad wyraz inteligentne i sarkazm to im z ręki jadł normalnie, i nie. Nie kupuję, nie biorę z całym dobrem inwentarza, nie wierzę.

Wiedziałam, że ciąg dalszy przygód Matyldy OCZYWIŚCIE, ŻE PRZECZYTAM, chociaż ten tom jest, jak wspomniałam, w środeczku stawki. Takim bliżej końca środeczku.

Ale ciekawa, jak Matyldzie wyjdzie dojrzewanie, i owszem, byłam.

Tom trzeci cyklu komedii kryminalnych o detektyw Matyldzie Dominiczak nosi tytuł „Rączka rączkę myje” . Tym razem pani detektyw pomaga komisarzowi Tomczakowi, który zajmuje się sprawą rodzinnych ogródków działkowych, od kilku miesięcy padających ofiarą wandali. Ktoś niszczy altanki, okrada domki, przekopuje kolejne działki. Zdaniem Matyldy to nie są po prostu wybryki nastolatków. Ktoś tu czegoś tu uparcie szuka. Matylda nie tylko pomaga w śledztwie komisarzowi, jednocześnie prowadzi własną sprawę, a zdobywanie informacji niezbędnych do jej rozwiązania wymaga wchodzenia w kolejne układy, w które niekoniecznie chce wchodzić, i wyświadczania przysług, których nie chce wyświadczać...

No to lecim w punktach:

- Matylda nadal niedojrzała i nadal przypomina mi histerycznie biegający po podwórku, rozgdakany drób, robiący masę hałasu, mnóstwo zamieszania i wykonujący tryliard nieskoordynowanych posunięć; ma na to, by dojrzeć, jeszcze dwa tomy, zaczynam się obawiać, że to nie wystarczy,

- moje współczucie dla męża bohaterki rośnie, gdyby tak ktoś stał mi nad głową i ryczał: "Roman! Roman! Roman, czy ty mnie słyszałeś?! On tak powiedział,Roman! Słyszałeś, co on powiedział? Roman, czy ty mnie w ogóle słuchasz?!" to też bym zainwestowała w słuchawki i oddaliła się na emigrację wewnętrzną, względnie zamordowała osobę ryczącą, a każdy przyzna, że emigracja wydaje się lepszym rozwiązaniem, niż morderstwo,

- nadal, gdybym była na miejscu komisarza Mareckiego, zamknęłabym Matyldę gdzieś na dwadzieścia cztery godziny chociaż, żeby oddechu zaczerpnąć. Przyznam, że nie rozumiem jego fascynacji czy tam sympatii dla Matyldy, możliwe, że sieje ona gigantycznym urokiem osobistym albo innym seksapilem  na prawo i lewo, tylko to wyjaśnia moim zdaniem fakt, że komisarz nie ma zablokowanego jej numeru telefonu i nie ucieka z komisariatu tylnym wyjściem w chwili, gdy mu oficer dyżurny daje znać, że Matylda o niego pytała,

- córki bohaterki, Moniki, w tym tomie niewiele, za to plus, twardo twierdzę, że to dziecko to nie dziesięciolatka, tylko studentka, uparcie nazywana dziesięcioletnim dziewczątkiem przez autorkę,

- pióro ma autorka lekkie i jest dowcipna, ale przysięgam, jak jeszcze raz trafię na długie, długie, BAAARDZOOO DŁUUUGIE dialogi z prześmiesznym przekręcaniem nazwiska prokuratora Obszmurka to jak wezmę, jak gwizdnę książką o ścianę...! ...a potem zacznę ujmować gwiazdki na Lubimyczytać, za każdy gejzer dowcipu jedną,

- komisarz Tomczak. Dodaję gwiazdkę, albo i dwie, za komisarza Tomczaka. Niesamowicie, niezwykle dobrze skonstruowana i opisana postać! Trochę nieestetyczny, trochę prostacki, trochę, bywa, chamski, nieco "fuj" z tym bez przerwy ciamkanymi krówkami, wyciąganymi z kieszeni i wyplątywanymi z chusteczek do nosa, źle przystrzyżoną fryzurą i masywnymi wąsiskami, trochę pogubiony w tej całej nowoczesności, której nie rozumie i nie lubi, trochę smutny, trochę mu się nie chce, bo jest dosłownie kilka dni przed emeryturą, do której trochę tęskni, a trochę się jej obawia, trochę swojski z tymi marzeniami o działeczce, piwku przy grillu, jakiejś fajnej babeczce, a kto wie, może i wnukach, które nie będą już tak bardzo wkurzać?... a przecież, gdy trzeba, potrafi zachować się i zareagować jak trzeba, gdzieś w środku tkwi i dobry glina, i porządny człowiek. Gdybyśmy spotkali takiego Tomczaka, taką skamielinę z poprzedniej epoki w realnym życiu prawdopodobnie byśmy go nie znosili, może pogardzali, może by nas irytował lub wręcz doprowadzał do szału tą ogólną bucowatością, tą buraczaną cebulowatością... ale cóż to jest za krwista postać literacka! I jakie budzi emocje!!! Mam nadzieję, że go autorka za mocno nie wygładzi i nie ucywilizuje w następnych częściach, bo - moim bardzo skromnym zdaniem - odebrałoby mu to autentyczność, która jest niewątpliwą siłą tej postaci.

- zaczynam dochodzić do wniosku, że ja chyba nie przepadam za długimi seriami pióra pani Rudnickiej, wolę samodzielne tomy albo te krótkie serie, dwutomowe. A może w tym wypadku ma znaczenie postać głównej bohaterki, która jest, jak na mój gust, nieco za ekspansywna, że tak to elegancko ujmę, zbyt hałaśliwa i zbyt nieprzewidywalna w swoich posunięciach (i nie dlatego, że taka oryginalna, tylko taka nieobliczalna, trochę jak dziecko, trochę jak nastolatek z wyrzutem hormonów, a trochę jak osoba z roztrojeniem jaźni). Doczytam serię do końca, oczywiście, po pierwsze dlatego, że naprawdę jestem ciekawa, czy Matylda zmądrzeje ;), a po drugie - bo ten tom ma zakończenie otwarte i po prostu chciałabym wiedzieć, jak się cała sprawa tajemniczego rozkopywania działek wyjaśni.

Ale potem zrobię sobie przerwę od komedii Olgi Rudnickiej. Pięć tomów pod rząd to jest dla mnie jednak za dużo.

7 komentarzy:

  1. Ja odpadłam bodajże po drugiej. Ale historię Emilii Przecinek uwielbiam :-)
    Pozdrowienia!
    P.S. Też już wróciłam, smutek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo mam (względem smutku też :)), bardzo lubię Emilię, ale moze to dlatego, ze jest jej tylko dwa tomy?

      Usuń
  2. To może być bardzo miła lektura.Dziękuje za wskazanie.Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest. Ale w (moim zdaniem) mniejszych dawkach niz te, ktore sobie sama zaserwowalam :D.

      Usuń
  3. Jeśli chodzi o lekkie komedyjki kryminalne, to ja ostatnio czytałam to:https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4976831/morderstwo-w-orient-espresso. Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam „Byle do przodu”, bohaterzy oraz cała intryga kryminalna jakoś mnie nie przekonała….raczej nie sięgnę po kolejne przygody Matyldy….

    OdpowiedzUsuń