Potomek Starszy, który skończył z Wieszczem, przerzucił się był na "Tajemnicę zielonej pieczęci", gdyż Mamunia kocha, a on kocha Mamunię i chce sprawdzić, co Mamunia kocha.
Więc siedzą tak sobie wieczorami na werandce, Mamunia i Synuś, i czytają, przy czym Królowa Matka po rosyjsku.
I zaprawdę niewiele czasu upłynęło od chwili, gdy Potomek Starszy zagłębił się w lekturę, gdy padło to pytanie.
- Mamo - rzekł Potomek Starszy, przerywając Królowej Matce składanie słów z cyrylicy - czy kiedyś wszystkie dzieci były bite?
- O - rzekła Królowa Matka z zainteresowaniem - zauważyłeś to...
- No tak. A to nie było, ja nie wiem, nielegalne, czy coś? Karalne?
- Nie - odrzekła powoli Królowa Matka. - A nawet jeśli gdzieś istniał jakiś zapis, jakiś paragraf, to i tak nikt sobie z tego nic nie robił. Oczywiście nie mówimy o katowaniu dzieci do nieprzytomności, , za to można było ponieść karę, ale istniało mnóstwo osób - tak zwanych zwykłych ludzi, porządnych, uczciwych, żadna tam patologia czy element społeczny, - które uznawały bicie za normalną metodę wychowawczą...
- Bo, wiesz - zwierzył się Potomek Starszy - mnie się też zdarza, jak tym chłopcom, powiedzieć: "ja do domu nie wracam, na oczy się ojcu nie pokażę", jak coś wymaluję albo zawalę (znowu) fizykę, ale ja tak tylko mówię. Bo to niemiłe jest, wysłuchiwanie tych wszystkich przemów, rozumiesz. Ale ja przecież nigdy w życiu lania nie dostałem!
- Ja też nie - powiedziała Królowa Matka. - A mimo to, czytając tę książkę pierwszy raz w życiu - a niewiele byłam wtedy młodsza od ciebie, miałam chyba jedenaście lat... - nie zauważyłam...
- Dlaczego ? - zdumiał się szczerze Potomek Starszy.
- Ponieważ - powiedziała Królowa Matka z zadumą - dla mnie rzecz opisywana w tej książce to było coś najzupełniej normalnego. Znałam takich dzieci całe mnóstwo. Nikt się temu nie dziwił, nikt nie gorszył. Miałam koleżanki, które były bite pasem za gorszą ocenę. Uznawały to za rzecz nieprzyjemną, ale całkiem zwyczajną. Mówiły o tym tak, jak ty mówisz o zarekwirowaniu ci komóreczki na tydzień... Nie było to nic szczególnie szokującego w świecie mojego dzieciństwa...
A w świecie dzieciństwa Potomka Starszego - wychowanego na tym samym osiedlu, co jedenastoletnia Królowa Matka, chodzącego do sąsiedniej szkoły, obracającego się w bardzo podobnym, co jego nastoletnia mamusia środowisku - jest. Potomek Starszy, mający kolegów i koleżanki z tej samej grupy społecznej, co jego nastoletnia mamusia, i w ogóle wiodącego życie na każdym poziomie bardzo podobne do tego, które ona wiodła, nie zna ani jednego dziecka, które jest w domu bite. Dla niego jest to tak samo nie do pomyślenia, i tak samo wstrząsające, jak dla Królowej Matki było opisywane przez dziewiętnastowiecznych pisarzy głodzenie, dręczenie i katowanie dzieci oraz trzymanie ich w więzieniu za długi rodziców. Do tego stopnia, że wyłapuje w książce jedno zdanie, które mówi o tym, że bohaterowi zdarza się dostawać lanie.
Jeśli to nie jest dowodem na to, że świat powolutku staje się lepszym miejscem to już nie wie Królowa Matka, co by nim mogło być.
Więc siedzą tak sobie wieczorami na werandce, Mamunia i Synuś, i czytają, przy czym Królowa Matka po rosyjsku.
I zaprawdę niewiele czasu upłynęło od chwili, gdy Potomek Starszy zagłębił się w lekturę, gdy padło to pytanie.
- Mamo - rzekł Potomek Starszy, przerywając Królowej Matce składanie słów z cyrylicy - czy kiedyś wszystkie dzieci były bite?
- O - rzekła Królowa Matka z zainteresowaniem - zauważyłeś to...
- No tak. A to nie było, ja nie wiem, nielegalne, czy coś? Karalne?
- Nie - odrzekła powoli Królowa Matka. - A nawet jeśli gdzieś istniał jakiś zapis, jakiś paragraf, to i tak nikt sobie z tego nic nie robił. Oczywiście nie mówimy o katowaniu dzieci do nieprzytomności, , za to można było ponieść karę, ale istniało mnóstwo osób - tak zwanych zwykłych ludzi, porządnych, uczciwych, żadna tam patologia czy element społeczny, - które uznawały bicie za normalną metodę wychowawczą...
- Bo, wiesz - zwierzył się Potomek Starszy - mnie się też zdarza, jak tym chłopcom, powiedzieć: "ja do domu nie wracam, na oczy się ojcu nie pokażę", jak coś wymaluję albo zawalę (znowu) fizykę, ale ja tak tylko mówię. Bo to niemiłe jest, wysłuchiwanie tych wszystkich przemów, rozumiesz. Ale ja przecież nigdy w życiu lania nie dostałem!
- Ja też nie - powiedziała Królowa Matka. - A mimo to, czytając tę książkę pierwszy raz w życiu - a niewiele byłam wtedy młodsza od ciebie, miałam chyba jedenaście lat... - nie zauważyłam...
- Dlaczego ? - zdumiał się szczerze Potomek Starszy.
- Ponieważ - powiedziała Królowa Matka z zadumą - dla mnie rzecz opisywana w tej książce to było coś najzupełniej normalnego. Znałam takich dzieci całe mnóstwo. Nikt się temu nie dziwił, nikt nie gorszył. Miałam koleżanki, które były bite pasem za gorszą ocenę. Uznawały to za rzecz nieprzyjemną, ale całkiem zwyczajną. Mówiły o tym tak, jak ty mówisz o zarekwirowaniu ci komóreczki na tydzień... Nie było to nic szczególnie szokującego w świecie mojego dzieciństwa...
A w świecie dzieciństwa Potomka Starszego - wychowanego na tym samym osiedlu, co jedenastoletnia Królowa Matka, chodzącego do sąsiedniej szkoły, obracającego się w bardzo podobnym, co jego nastoletnia mamusia środowisku - jest. Potomek Starszy, mający kolegów i koleżanki z tej samej grupy społecznej, co jego nastoletnia mamusia, i w ogóle wiodącego życie na każdym poziomie bardzo podobne do tego, które ona wiodła, nie zna ani jednego dziecka, które jest w domu bite. Dla niego jest to tak samo nie do pomyślenia, i tak samo wstrząsające, jak dla Królowej Matki było opisywane przez dziewiętnastowiecznych pisarzy głodzenie, dręczenie i katowanie dzieci oraz trzymanie ich w więzieniu za długi rodziców. Do tego stopnia, że wyłapuje w książce jedno zdanie, które mówi o tym, że bohaterowi zdarza się dostawać lanie.
Jeśli to nie jest dowodem na to, że świat powolutku staje się lepszym miejscem to już nie wie Królowa Matka, co by nim mogło być.
No proszę jakież to moje życie było zbliżone do życia Królowej. Przy czym ja akurat lanie zbierałam nawet za drobiazgi, bo Mamunia do cierpliwych absolutnie nie należy, a rękę i pasek miała niezwykle wyrywne. Za to ulubione lektury dzieciństwa mamy te same ;)
OdpowiedzUsuńJa nadzwyczaj rzadko komentuję, choć zawsze obiecuję sobie, że się poprawię. Ale to jest ładne.
OdpowiedzUsuńZwyczajnie ładne. Całość. Że wyłapał. Że to dla niego dziwne. Że świat się powolutku, ale zmienia i że czasem na lepsze.
Dziękuję :). Moje dziecko miewa takie... przebłyski, zaskakuje mnie spostrzeżeniami i wtedy zdarza mi się pomyśleć, że nie zawaliłam jednak na całej linii jako matka.
UsuńBardzo byłabym ciekawa wrażeń Potomka z lektury. Rozpętałam kiedyś dyskusję nt. "które książki z dzieciństwa dajecie swoim dzieciom do czytania" i wyszło, że żadne. Tzn. ja moim nie umiem nic polecić. Ale TZP rzeczywiście by chyba stykła. Może spróbujemy...
OdpowiedzUsuń(A dialog z Lucynką "Czy pocięłaś gazety? - Już, mamusiu. Już je zawiesiłam w łazience", które dla mnie przez pół życia stanowiło nieodgadnioną tajemnicę - wyłapał?)
moja babcia nie miała wc w domu, tylko drewniany wychodek na podwórku
Usuńdoskonale znam cięcie gazet ;-)
Moja babcia też miała i, jak teraz o tym myślę, chyba faktycznie były tam gazety, ale mój kilkuletni umysł nie umiał tego najwyraźniej skojarzyć z mieszkaniem w mieście ;-)
UsuńPotomek zauważył, ale wiedział, co to znaczy, bo ja nie wiedziałam przez lata, dowiedziałam się niedawno i dzieliłam się wiedzą ze wszystkimi, kto chciał słuchać i kto nie chciał, zarówno :D.
UsuńMagda, moje lektury z dziecięcych lat raczej nie wypaliły, no, "Ania z Zielonego Wzgórza" się podobała, chociaż to lektura, ale nie na tyle, żeby poczytać dalszy ciąg ;). Ale "Tajemnica..." chwyciła. Podobała się, dziecko rzeczywiście stwierdziło, że może i kałamarze i bez komórek, ale w sumie to takie same dzieciaki jak on i jest OK.
Teraz mu Broszkiewicza będę wciskać, "Długi deszczowy tydzień" wymiata!
No właśnie niewątpliwie wiele zmieniło się na lepsze, ale według statystyk ponad 60% Polaków nadal bije swoje dzieci (przy czym zaznaczam, że dla mnie klaps to przemoc jak każda inna). Zgroza. Przeglądałam ostatnio statystyki że Stanów i też zgroza.
OdpowiedzUsuńEla TBG
Bo na lepsze zmienia się baaaardzo powoli, w przeciwieństwie do tego, co na gorsze. To idzie zazwyczaj dosć szybko.
UsuńPozostaje mieć nadzieję, że zmiany na lepsze będą jednak postępować.
jak sobie teraz przypomnę, to rzeczywiście - przychodził Szymon do szkoły i mówił: znowu mnie matka sprała za tróję z polaka
OdpowiedzUsuńi każdy przechodził nad tym do porządku dziennego
wszyscy wiedzieliśmy, że mama Szymona jest strasznie surowa
ale nikt traumy nie miał, Szymon wyrósł na normalnego faceta, z matką żyje normalnie
niedawno czytałam "Kłamczuchę"
Mamert Kowalik normalnie kazał dzieciom wystawiać kupry, bo będzie bił
a one jęczały tylko: tata, ale słabo
mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o tamte czasy
Wlasnie. Wszyscy (no prawie) dostawali klapsy, a nawet powazniejsze lanie (nie pisze o katowaniu, tylko normalnym w tamtych czasach "wychowaniu"). Nikt nie mial przez to spaczonej psychiki i wszyscy wyroslismy na normalnych ludzi. Obserwuje za to trend, ze nasze dzieciaki nie obrywaja tak czesto, ale sa slabsze psychicznie i maja duzo mniej oglady oraz szacunku dla doroslych...
OdpowiedzUsuńNie wszyscy wyrosli na normalnych ludzi. Wielu z bitych wyroslo najwyrazniej w przekonaniu ze wolno bic slabszych jesli jest sie przekonanym ze ma sie powod i jeszcze sie upajac poczuciem slusznosci tej akcji. Jak to dobrze robia i wzmacniaja psychike. Ja tam nie wiem czy nasze dzieci sa slabsze psychicznie. Po pierwsze troche za wczesnie na takie rokowania a po drugie - tak, sa inni, ale to nie znaczy gorsi czy slabsi. To ze sa wrazliwsi na przyklad nie musi byc czyms zlym, choc wielu zwolennikow tzw twardej reki wrazliwosc uwaza za slabosc.
UsuńOdpowiadam dopiero dziś, bo dopiero dziś wróciłam w wywczasów i mam dostęp do normalnego komputera, ale tak podejrzewałam, że ktoś się wcześniej odezwie i napisze to, co i ja bym napisała :).
UsuńOgłada nie jest rzeczą, którą wymaga się biciem, tylko wychowaniem. Jeśli dzisiejsze dzieci mają mniej ogłady, to nie dlatego, że się ich "nowomodnie" nie bije, tylko dlatego, że nikt ich tego nie uczy.
Szacunek dla dorosłych, przepraszam, ale właściwie dlaczego? Straszliwie tępiłam i tępię odzywkę, którą stosowały wobec moich dzieci babcie, niektóre ciocie i dziadek "Nie przerywa się, gdy dorośli rozmawiają". Zawsze z DUŻYM naciskiem mówiłam wtedy: "Nie przerywa się, gdy LUDZIE rozmawiają". Co ma dorosłość do tego, że trzeba grzecznie traktować innych? Nic. Ludzi trzeba grzecznie traktować, bez względu na wiek. Natomiast na szacunek trzeba sobie zasłużyć i nie wystarczy sam fakt bycia dorosłym, żeby cię szanowano IMHO.
Nie uważam, że ludzie mówiący: "Mnie tam ojciec bił i mi to nie zaszkodziło, wyrosłem na porządnego człowieka, jak dołożę mojemu to też nic mu nie będzie!" nie mają spaczonej psychiki i wyrośli na normalnych ludzi, sorry. Człowiek, który bije słabszych żeby pokazać, że ma rację albo zmusić słabszą osobę do zrobienia czegoś NIE JEST w moim odbiorze normalny, a już na pewno nie jest porządnym człowiekiem.
W stu procentach zgadzam się z Magdą, która poniżej napisała, że problemem dzisiejszych czasów nie jest rozwydrzenie dzieci, tylko fakt, że część dorosłych nie umie poradzić sobie z faktem, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć. O ileż łatwiej byłoby przyrżnąć gówniarzowi w d... zamiast gadać, świecić przykładem, pracować nad sobą, wychowywać, wyjaśniać! Tak, też czasem bym wolała przyłożyć jednemu z drugim w ucho. Nie, nie robię tego. Bo nie mogłabym znieść myśli, że moje dzieci się mnie boją. Albo że kojarzę im się z zadawaniem bólu.
Niech tam już lepiej będą "słabsze psychicznie".
Agato, z kwantyfikatorami większymi jest taki problem, że są bardzo łatwo falsyfikowalne. Piszesz: "Nikt nie mial przez to spaczonej psychiki i wszyscy wyroslismy na normalnych ludzi". Można to podważyć małym paluszkiem u stopy - MNÓSTWO ludzi, jeśli nie ogromna liczba ma po takim traktowaniu uraz, spaczoną psychikę, obniżoną samoocenę, poczucie, że rodzice-=przemoc, strach, brak szacunku. Jeśli znasz jedną osobę, której bardzo takie traktowanie nie zaszkodziło (wątpię, by nie zaszkodziło w ogóle, moim zdaniem wystarczy się przyjrzeć), to masz to szczęście, że Ci się trafiło ją poznać. Przemoc ze strony rodziców to przemoc. Krzyczenie, terroryzowanie, bicie, poniżanie dziecka to przemoc - i nie, nie przemija to bez śladu! i tu w sumie mogłabym sobie pozwolić na wielki kwantyfikator Nigdy nie przemija to bez śladu, ale z zasady nie używam wielkich kwantyfikatorów, bo są łatwo falsyfikowalne.
UsuńTo że nie ma połamanych kości, to że nie ma śladów po przypiekaniu papierosami, to nie znaczy, że dziecko - już jako dorosły - nie nosi w sobie ran po takim traktowaniu. Z moich doświadczeń: owszem, bardzo to przenosi w dorosłość. Użyłabym nawet wielkiego kwantyfikatora "zawsze i każdy", ale jak powyżej - nie znoszę ich i nie używam z zasady.
"Normalni ludzie" źle traktują słabszych, mniejszości, identyfikują się z katem, nie z ofiarą, bo to dla nich jedyna forma awansu. Ci "normalni ludzie" patrzą z obojętnością, jak osoba obok jest poniżana, jak agresor atakuje, odwracają wzrok. Niby normalni, niby niespaczeni, no i z ogromnym szacunkiem do dorosłych...do dorosłych agresorów. Ich podświadomość (po cierpieniach dzieciństwa) każe im za wszelką cenę utożsamiać się z silniejszym, z kopiącym, ze szkalującym, ze cwaniaczkiem, z oszustem - bo razy z dzieciństwa, nawet jeśli zagrzebane w mrokach niepamięci, działają: nie bądź słaby, nie bądź ofiarą, bądź agresorem, bądź silny, atakuj - to jedyna droga, jaką widzą.
A przepraszam, o jakiej sile psychicznej mówimy - o takiej, której nabiera się od lania pasem? Od przemocy? Żeby wytrzymać za wszelką cenę, czy jak? A jeśli chodzi o szacunek dla dorosłych - sugerujesz, że dziecko ma szanować dorosłego tylko dlatego, że jest on dorosły? Na przykład dorosłego lejącego żonę i dzieci? Dorosłego wsadzającego dziecku rękę w majtki? Dorosłego dającego łapówkę policjantowi? Męczącego psa? Nie. "Problem" naszych czasów z dziećmi wydaje się polegać na tym, że nagle okazało się, że dziecko też człowiek - pobić nie wolno, a na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Zamiast strzelić w japę, jak pyskuje, rozmawiać i słuchać. Że dziecko od dorosłych nagle też może czegoś wymagać. Ja wiem, strzelić w japę prościej - samjestemmatką. Niemniej, za "tamtymi czasami" absolutnie nie tęsknię i uważam, że moje dzieci mają o niebo lepiej, niż ja w ich wieku.
OdpowiedzUsuń...no i teraz wyobraźcie sobie jedenastolatka, który, wkur... wkurzony na matkę, której akurat żyłka pękła i podniosła głos, wybiega na ulicę i wrzeszczy w niebogłosy "ratunku!!! ratunku!!! matka mnie bije!!!"
Naprawdę to zrobił.
Na szczęście akurat nikt nie przechodził.
Tyle w temacie słabej psychiki :D
Cudownie , że syn czyta. I jak poczyta to jeszcze zaanalizuje ;) Ożogowska pisałą w latach mojej bardzo wczesnej młodości , więc pozwolę sobie na refleksję iż troszkę dawno to było , więc może dlatego metody wychowacze przestarzałe ;) Wraz z Musierowicz stały na szczycie moich ówczesnych lektur. Musierowicz zostałą ze mną do dziś .
OdpowiedzUsuńA to moja historyjka z karą cielesną w tle . Może kogoś zainteresuje ...Pozdrawiam serdecznie i zapraszam :
http://matkafrustratka.hostinglite.pl/2018/08/19/pipka/
Mój syn to tak mocno średnio czyta, prawdę mówiąc. Ten młodszy bardziej.
UsuńWiem, że metody wychowcze opisywane w książkach są przestarzałe. Nie dla metod wychowawczych dałam ją synowi, tylko dlatego, ze historia fajna, metody ujawniły się niejako przy okazji :).
Musierowicz też namiętnie czytywałam, ale IMHO nie tyle się przeżyła, co straszliwie popsuła i teraz nie nadaje się już do czytania, a i polecić bym jej nikomu nie poleciła.
Ten moment, kiedy czytając Tajemnicę Zielonej Pieczęci człowiek sobie uświadamia, że Wiktor Kijanka jest rówieśnikiem pokolenia rodziców/dziadków - urodził się bowiem w roku Pańskim 1946. To jednak było te siedemdziesiąt parę lat temu więc najlepiej widać jak wiele rzeczy się jednak zmienia. Opowieści mojego ojca, rówieśnika Wiktora, o tym jak odrabiał lekcje przy lampie naftowej to dla mnie już totalna egzotyka była. A Tajemnica Zielonej Pieczęci to już w ogóle. Bikiniarze, kto to był w ogóle, i dlaczego Lucynka musiała pociąć gazety i wieszać je w łazience? Ale wolałam Ucho od śledzia szczerze mówiąc. Bardzo mnie ciekawiły właśnie te realia czysto powojenne tam opisane.
OdpowiedzUsuńCo oznaczały gazety sama się dowiedziałam niedawno :D.
UsuńAle mówiąc szczerze mnie te reali zupełnie umykały. Kałamarz? A proszę, niech będzie kałamarz. Zamożna rodzina, bo mają dwa pokoje? OK, czemu nie. Bikiniarze? Wiedziałam, kto to, chociaż nie pamiętam, skąd :D. Akcja mi odpowiadała, tajemnica i to, że ci chłopcy byli tacy normalni. Może i pisali stalówkami, ale w sumie mieli to samo w głowie i na głowie, co ja. Bardzo dobrze napisana książka, głównie dlatego :).
"Ucho od śledzia" też lubię. Ja w ogóle lubie Ożogowską, może poza "Dziewczyną i chłopakiem", które mi podeszło dość średnio i niewiele już pamiętam.
Tak w ogole jak sie teraz zastanawiam, w swietle tego wpisu, to w Uchu uderzyla mnie ta scena kiedy Michal wyniosl drzwi, a potem Witek poniosl konsekwencje. "Matka go zlala mozna powiedziec za nic" mowi pan Czernik i wszyscy wspolczuja nie samego lania, bo lanie jest normalna metoda wychowawcza. No tym razem nie fair, trudno, biedny Witek, pech, ale nikt nie kwestionuje samego prawa rodzica do rozgi ze tak powiem. Pamietam ze czytajac to po raz pierwszy myslalam ze no - tak bywa. Mnie nie bito, ale to wcale nie jest gwarantowane, po prostu mam szczescie. A ja przeciez juz Ucho czytalam jak powiesc historyczna wlasciwie. Jak sie zastanowic, to zarowno w Pieczeci jak i w Uchu sa to dorosli/rodzice, ktorzy przezyli wojne jako dorosli, moze na froncie, a na pewno widzac rzeczy, ktorych nikt nie powinien ogladac. I przemoc wtedy powszednieje, jako oczywisty element rzeczywistosci.
UsuńMoim zdaniem świat idzie bardziej w dół niż do góry.
OdpowiedzUsuńNie jestem tego pewny czy świat idzie do góry.
OdpowiedzUsuń