poniedziałek, 15 stycznia 2018

Szaleńczy ogień detektywa na tropie czyli słońce zgasło nad Toruniem II (Marcel Woźniak, "Powtórka")

Wszelkie zastrzeżenia poczynione przeze mnie na początku pierwszej części omówienia "Powtórki" pozostają w mocy, nie powtarzamy ich więc i niezwłocznie przechodzimy do ad remu.

Wszystko, jestem tego świadoma, wszystko to, co napisałam w poprzednim poście można - przy odrobinie złej woli - uznać za nic więcej jak tylko szukanie dziury w całym. Każdą z wypunktowanych rzeczy można było bowiem poprawić na etapie rękopisu i nic tu nie ma do rzeczy moje prywatne przekonanie, że książkę z taką ilością literówek i błędów językowych należy po prostu przepisać na nowo. Ja tak uważam, redakcja może uważać, że wystarczy usiąść, przeczytać, pozaznaczać, skłonić autora do poprawienia literówek, błędów logicznych oraz niezręcznych sformułowań i już, książka jak ta lala!

W związku z czym można by założyć, że się ordynarnie czepiam, nie chcąc przejść do porządku dziennego nad paroma przejęzyczeniami oraz konstrukcją zdań, których swoim prostym rozumem nie pojmuję (chociaż, powodowana podłym charakterem i zawodową zawiścią - czas przestać udawać! - ujęłam w dłoń ołówek i policzyłam. W czternastu zdaniach na stronach 152-153 Pan Autor siedem razy użył słowa "postać", co daje nam średnio pół "postaci" na zdanie, a to chyba jednak pozwoli się nawet najbardziej zagorzałym wielbicielom niepowtarzalnego stylu pana Marcela zawahać nim zaczną unosić się nad doskonałością języka, którego ten używa).

Aby przekonać się, że nie chodzi wyłącznie o literówki i nadużywanie słowa "postać" rzucamy okiem na kolejną rubryczkę tabelki pod wdzięcznym tytułem

Totalne bzdury

Patolog stwierdził, że dziewczyna zmarła w wyniku obrażeń wewnętrznych i wykrwawienia, które nastąpiło po śmierci.

Na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał powolutku powtórzę.

Patolog stwierdził, że ofiara zmarła na skutek wykrwawienia.

Które nastąpiło po śmierci.

Mam nadzieję, że pomogłam.


Coś nie a propos języka i konstrukcji postaci - niejaki Żółtko, młody i niedoświadczony policjant zielony jak szczypiorek na wiosnę, zbiera i chowa do kieszeni dowody z miejsca (wyjątkowo brutalnej) zbrodni i nie dostaje w związku z tym opierdolu jak stąd na Madagaskar okrężną drogą. 

Reanimacja noworodka. Poznajemy, że dziecko nie żyje po tym, że mu ODCIĘTA I ZABEZPIECZONA PĘPOWINA nie pulsuje. Po udanej reanimacji pępowina zaczyna znów pulsować, i w ten sposób poznajemy, że dziecko wróciło do żywych. 

<myślę sobie różne rzeczy, ale nie powiem, jakie, bo nie znam aż takich nieładnych słów>

Rok 2016. Lekarka, chcąc zadzwonić na policję, nie sięga po komórkę leżącą na biurku, tylko leci na korytarz, gdzie wisi aparat telefoniczny (równie stary, co większość sprzętu, rzecze Pan Autor. Więc pewnie wie, w przeciwieństwie do mnie, która na tym właśnie, szeroko na blogu opisywanym oddziale w 2004 roku rodziłam wcześniaka, mającego opiekę okołoporodową na światowym poziomie i najlepszy z dostępnych na świecie inkubatorów).

Ciało było ledwie draśnięte, niczym żółtko po rozbiciu jajka. Kula przeszła na wylot szyi Tomasza Żółtki, omijając ważne organy.

<w osłupieniu> Przeszła. Przez szyję. Na wylot. Omijając ważne organy. Ledwo drasnąwszy.


Pod murem Wydziału Filologicznego UMK stała dziewczyna w różowej kurtce. Na tle magnolii rozkwitających za jej plecami, nakrywając daszek w dziecięcym wózku, krzyczała w stronę „okrąglaka”.

Magnolii rozkwitających za jej plecami konkretnie dnia 5 września 2016 roku. Taka fanaberia natury. 

"Bo był najstarszym taksówkarzem w Toruniu. Niezmiennie, od czterdziestu lat, w kremowym fiacie 125p, a wcześniej w chevrolecie. Znany był z częstowania pasażerów czekoladą i uraczania ich długimi rozmowami".

Słuchajcie, on o tym pisze, tymi samymi słowami, TRZECI RAZ.


Wszystkie powyższe rzeczy powinien wyłapać każdy redaktor, nawet taki, który pracuje zdalnie z Kuala Lumpur.

Dla wyłapania kiksów poniższych potrzebna jest minimalna chociaż znajomość Torunia i jego specyfiki, i tak, to też powinno być zrobione i sprawdzone. 


Na początek mój absolutnie, ale to ABSOLUTNIE ukochany motyw, który chłonęłam na przemian ziewając z nudów, turlając się ze śmiechu i  popadając w stupor (takie rzeczy tylko w "Powtórce", Czytelniku!)

Bohatyr pragnie odnaleźć psa, którego dzień wcześniej spotkał w Parku na Bydgoskim Przedmieściu. W tym celu  udaje się w przeciwnym kierunku, niż powinien (dla znających Toruń - rusza spod bloku na Broniewskiego na Osiedlu Sztuk Pięknych i idzie na Starówkę) i kolejne OSIEM STRON facet idzie. Jest szczegółowo opisane, jak mija kolejne ulice, wszystkie wymienione z nazwy, przechodzi przez jezdnie, skrzyżowania, i jest to nudne nawet dla mnie, która przemierzałam tę trasę tysiąc razy w życiu, dla kogoś, kto nie zna Torunia musi być nudne popiątnie, zwłaszcza, że nie wnosi NIC do akcji powieści i można by to po całości wyciąć. Trasa, którą przemierza, wynosi w linii prostej 2,5 km (sprawdziłam!) i dłużej się to czyta, niż rzeczywiście idzie.

Następnie nasz Bohatyr błąka się po starówce toruńskiej, robiąc różne dziwne, jak na przykład obrażanie japońskich turystów i wypominanie im sojuszu z państwami Osi (tak, jest cały czas trzeźwy), wyżebruje papierosy od przypadkowych przechodniów i znajomych (cholera wie czemu), nadal wszystko to można ciąć, bo związku ze sprawą nie ma żadnego.

I tak chodzi i chodzi, i chodzi, od kamienicy do kamienicy, gdyż jest głodny.

Na środku toruńskiej starówki.

Głodny.

Bo bar z zapiekankami pod Arkadami jest zamknięty.
 

Najpierw serio myślałam, że jest może, bo ja wiem, pół do drugiej w nocy, wtorek, środek tygodnia, ludzie śpią, bo jutro do pracy. Ale pod koniec rozdziału stoi tekstem otwartym, że jest piątek wieczór, a na ratuszu zegar wybija pół do dziesiątej.

I FACET W WEEKENDOWY WIECZÓR NIE WIE, GDZIE MÓGŁBY COŚ ZJEŚĆ, CHOCIAŻ OD MIEJSCA, W KTÓRYM STOI (PIEKARY), DO RYNKU JEST TRZY MINUTY POWOLNYM SPACEREM, A PO PIĘTNASTU RESTAURACJACH I KNAJPKACH, KTÓRE MIJA PO DRODZE ZNUDZIŁO MI SIĘ LICZYĆ I PRZESTAŁAM!!!


W trakcie omawiania powieści przez wcześniej wspomnianych Znajomych Na FB stawiano liczne koncepcje dotyczące proweniencji czytanego dzieła, jak to - że napisanie go było elementem zakładu, autor popełnił dzieło w wieku lat 13 (na młodociany wiek autora wskazują, na przykład, opisy podobne temu: "– Ale tu gorąco… – zmieniła temat, a Żółtko wszedł jej w słowo. Zaśmiali się oboje, trochę z tej swojej nieśmiałości, a trochę z tego wszystkiego"), powieść w ogóle nie dotyczyła Torunia tylko miejscowości znacznie mniejszej, a nużące spisy toruńskich ulic w charakterze rozdziałów mają ją po prostu "utorunić", powieść popełnił wunderkind - bratanek/siostrzeniec Marcelego Woźniaka, któremu wuj zorganizował wydanie książki w prezencie...

I właśnie po zapoznaniu się z peregrynacjami wygłodniałego Lecha Brodzkiego po Toruniu  przychyliłam się ostatecznie do koncepcji, że rzecz została napisana piętnaście lat wcześniej i w zupełnie innym mieście. Tylko to usprawiedliwia opisywanie cierpienia męki głodu, gdyż bar z zapiekankami już był zamknięty.

Powodowany głodem Bohatyr trafia wreszcie do jedynego (niemalże) miejsca otwartego w centrum turystycznego miasta w weekend, czyli do pubu Zezowate Szczęście, i już chwilę później dowiadujemy się, czemu - oto po to, by móc tam spotkać dziennikarza Wyborczej (prawdziwego) i porozmawiać sobie o młodych literackich wilczkach toruńskich, co piszą kryminały, w tym również o sobie, co czyni pana Woźniaka Męskim Odpowiednikiem Katarzyny Michalak.

("Marzy mi się takie toruńskie uniwersum, w którym spotykają się różni bohaterowie. Ostatnio paru chłopaków napisało kryminały.
– Niech się już lepiej za to nie biorą, bo gówno wiedzą o trupach – odparł zniesmaczony. – Kręciło się ostatnio paru po komendzie, kto wie czy nie ci sami. Jakiś Małecki, Woźniak, Pijanowski. Mówili, że książki piszą")


I wreszcie, po siedemnastu stronach wymieniania toruńskich ulic i opisów poszukiwania jakiegoś drugiego stoiska z zapiekankami, jak również wymieniania z nazwiska dziennikarzy Gazety Wyborczej, mamy całe jedno zdanie, które jakoś nawiązuje do akcji. A zdanie to brzmi:

Pomiędzy butelkami przezierało lustro, w którym Brodzki dojrzał to, co za nim. Szybki rzut oka pozwolił mu zauważyć sylwetkę, która obserwuje go z kąta sali.


***

– Jo, kurwa! Nie, nie możesz! – Halicki rzucał papierami. Pewnikiem rwałby i włosy z głowy, ale miał ich tak niewiele, że resztkami świadomości powstrzymał się od tego autodestrukcyjnego gestu.

Wyjaśnienie:

"jo" oznacza po toruńsku "tak". "Wielbiciel Torunia i stuprocentowy toruńczyk", jak mówi o sobie Autor, co chwila sobie przypomina, że toruńczycy mówią "jo" i wstawia je po uważaniu, nie bacząc na sens. Można przeskakiwać wzrokiem i nie zwracać uwagi.


 ***

A teraz, Moi Drodzy Czytelnicy, zbliżamy się do finału, jeśli ktoś przypadkiem dotarł aż tutaj, a chciałby jednak sam się nad tym serwowanym przez Autora suspensem pochylić, to jest ostatni moment, żeby odejść od komputera.

Akcja, proszę ja kogo, toczy się jak śniegowa kula.

Jest niedziela, godzina 16, o czym z naciskiem wspominam, bo  ma to bezpośredni związek z ostatnią rubryczką tabelki, o której za chwilę. Pod Ratusz w Toruniu zajeżdża z piskiem opon morderzec z zakładnikiem, a za nim - ścigający go Leon Brodzki.

Napastnik wyciągnął z miejsca pasażera mężczyznę w worku na głowie i zaciągnął go do małych drzwiczek, będących wejściem na wieżę. 

Wybijała właśnie godzina szesnasta i ostatni zwiedzający schodzili z ratusza – ostatnia tura zwiedzających weszła tu kwadrans temu. 


Po chwili pod ratusz podjechał beżowy fiat 125p. Z pojazdu wyskoczył detektyw Leon Brodzki i również wbiegł do budynku. 


W tym samym momencie od Chełmińskiej nadjechały radiowozy. Z pierwszego z nich wyskoczył komendant Halicki. Z kolejnych pojazdów wysypali się policjanci, robiąc kordon wokół centralnego miejsca u zbiegu ulic. 


Wtedy na wieży ratusza padły kolejne strzały. Ich echo poniosło się po co całym mieście
.

Wow. No wow normalnie. Czterdzieści metrów wieża. Ponad dwieście stopni, krętych. A napastnik wlokący za sobą zakładnika
w worku na głowie - starego człowieka, chorego, słabego, od początku powieści opisywanego jako warzywo, spędzającego życie nieruchomo na łóżku w domu opieki -  śmignął na górę w, na oko, jakieś dwie minuty!

Franciszek Brodzki wychylił się przez barierkę wieży. Emerytowany gliniarz wzniósł ręce do góry, zamknął oczy i przesunął ciężar na zewnątrz balustrady. Wszystko trwało ułamki sekund.

No więc NJE.

Balustrada wokół ratuszowej wieży ma jakieś 130 cm, sięga mi prawie do podbródka. Nie ma opcji, żeby niedołężny starzec rzucił się przez nią w ułamku sekund.


I w ten sposób płynnie przechodzimy do ostatniej rubryczki pod wdzięcznym tytułem

Totalny wkurw 

i wiem, że użyłam brzydkiego słowa oraz nie zamierzam go zmieniać, bo nie ma innego, które opisałoby to, czego doświadczyłam.
  
Nieco bliżej, przy figurce osiołka z pręgierzem, leżało na ziemi zakrwawione ciało, przykryte białym płótnem. Stało wokół niego kilka postaci, a jedna z nich krzyczała: – Odsuńcie się, nie róbcie zdjęć! Zostawcie!

Była to Natasza. Miała bose nogi i męski, duży płaszcz, przewiązany w pasie.
(DLACZEGO??? przyp. moje. Z jakiego powodu zdrowa na umyśle, wolna, dobrze sytuowana osoba pojawia się w środku dnia na głównej ulicy Starego Miasta boso i w męskim płaszczu?) Płakała, głaszcząc przykryte materiałem zwłoki.

Paweł
(ksiądz, przyp. moje) przeżegnał się i podszedł, klęknął przy materiale przypominającym całun. – Czy osoba była wierząca? – spytał z czułością.

I teraz, uważasz, Czytelniku. Jest szesnasta z minutami. Figurka osiołka (metalowa rzeźba w miejscu, gdzie kiedyś był pręgierz) stoi w absolutnie najcentralniejszym centrum miasta, tuż przy pomniku Kopernika, obok Ratusza, trzy czwarte toruńczyków i wszyscy turyści pchają się, żeby zrobić sobie przy niej zdjęcie,
tłumy ludzi wokół jak doba długa, a o szesnastej w niedzielę to już na pewno. Monitoring z prawej, lewej, od góry, od dołu i z boku. Ktoś sadza na osiołka osobę ze związanymi drutem rękami i kamieniami przytwierdzonymi do stóp.

I NIKT TEGO NIE ZAUWAŻA. 


Dostałam szału, no bo  noż kur..., sorry, ale ile można. Niechlujny język, no trudno, entourage jak z późnych lat 80-tych, jakoś zniosę, spis toruńskich ulic w charakterze wartkiej akcji, co kto lubi, ale DO K... NĘDZY, jakiegoś minimum logiki można chyba wymagać?

To miało redakcję, redaktora prowadzącego, korektę. Cholera, ZA CO CI LUDZIE KASĘ WZIĘLI?!


Społecznie pracowali? No, litości, wiem, sama robię w niedofinasowanym zawodzie, wiem, jak się traktuje redaktorów, oburza mnie to, ale jeszcze paru takich Woźniaków i przestanie mnie oburzać. Miałam ochotę zakląć, ale nie znam takich brzydkich słów, a ileż razy można k... mówić, śmiech śmiechem, chichoty chichotami, ale ten... badziew został przez kogoś klepnięty, przez kogoś zaakceptowany, przez kogoś promowany i ktoś mu wystawił recenzje!

I jeszcze, a to jest chyba najgorsze - przecież JA BYM TO KUPIŁA. Kupiłabym, fajne wydawnictwo, Toruń, recki w sieci miodzio, no kupiłabym jak nic, a nie jestem bogata i nie stać mnie na tego rodzaju pomyłki. Ilu jest takich, jak ja?

No naprawdę (wiem, że powtarzam "no" równie często, jak Marcel Woźniak "postać", ale mnie cholera telepie, a poza tym nie muszę dbać o piękno języka, gdyż jestem Prosto Blogierko, a nie Obiecującym Pisarzem) jak sobie pomyślę, że nie ma już teraz miejsca w sieci, któremu można zaufać w kwestii polecania książek to mi to biedne, chore serce siada.  Na Lubimyczytać na pierwsze dwadzieścia recenzji jedna jest negatywna (pozdrawiam machaniem pana, który też śmiał się w głos czytając opis finałowego pojedynku na ratuszowej wieży), blogi puchnące od zachwytów nad precyzyjnie budowanym napięciem i zachwycającym językiem. Tyle tego, że zaczynam się zastanawiać, czy czytaliśmy tę samą książkę - albo, czy osoby piszące "Woźniak dopracował swoją powieść w najdrobniejszych szczegółach. Zachwyca stylem i językiem, obrazowym przedstawieniem miejsc" naprawdę nie widzą tej żenui, która tu odchodzi, czy też są aż tak cyniczne - i która opcja jest gorsza.

Już wcześniej policzyłam, akcji jest w dziele na trzydzieści stron, opisu społeczno-towarzysko-okolicznościowego dla osadzenia bohatera w jakichś realiach niech będzie, że też ze trzydzieści, i skoro autor tak kocha Toruń, to z pięć stron opisywania miasta. Razem siedemdziesiąt stron, bądźmy mili i dajmy mu sto. Reszta - do kosza.

A tak naprawdę to ktoś powinien od razu powiedzieć: "Panie Marcelu, niech pan zostanie przy biografii Tyrmanda i dużo ćwiczy, zobaczymy, może kiedyś" i w ten sposób zamknąć temat. 

Co prawda z Panem Małżonkiem doszliśmy do wniosku, że może rzecz już jest po redakcji. Przedtem miała siedemset stron i wymienione wszystkie ulice Torunia ze szczegółowym opisem każdego zabytku (a, przypominamy, toruńska Starówka upakowana jest zabytkami klasy "0" jak świąteczny barszcz uszkami, zaś poza Starówką też się znajdzie to i owo).


Z dużym prawdopodobieństwem można również założyć, że pierwszy redaktor poddał się już na pierwszej stronie. Nic nie wyciągnie go z alkoholizmu, w który popadł. Każda kolejna osoba porzucała pracę po najdalej połowie rozdziału, płacząc i planując nową - inną! - ścieżkę kariery zawodowej. Po trzecim samobójstwie redaktora zajmującego się tym Dzieuem wydawcy zrobiło się nieco szkoda pracowników i pozwolił na wpisanie w książce wymyślonych nazwisk.

Niestety, bardziej prawdopodobne jest to, że ani jedna z wymienionych na wewnętrznej stronie tytułowej osób Dzieua nie czytała. Obejrzeli sobie okładkę, Toruń, pierniki, kryminał, grube, super, bieremy!!!



Im bliżej końca tym wyraźniej kiełkowała w mojej głowie jeszcze inna koncepcja.

To, że skok z ratuszowej wieży nie skończy sprawy każde dziecko by zgadło, bo jak zbrodzień siedzi, chwycony żelazną dłonią sprawiedliwości, a do końca utworu pozostało prawie 60 stron to nawet czytelnik Marcela Woźniaka, przyzwyczajony już do jego szczegółowego opisywania chodzenia po rynku albo jazdy taksówką przez pół rozdziału wie, że coś się stać musi.

I oczywiście się dzieje, przed nami jeszcze morderstwo, porwanie i długie rozważania filozoficzne, oraz męski płacz Leona Brodzkiego (i zapewne nie zdziwi nikogo, że autor wyjaśnia wszystko, co zaszło za pomocą strumienia myśli Brodzkiego, wszystko jest wyłożone jak kawa na ławę, a nie, jakieś akcje, jakieś intrygi, jakieś domyśl się sam, czytelniku).

A to, co się dzieje, dzieje się zgodnie z najlepszymi tradycjami telenoweli klasy "Zet", której następujące elementy zostają w Dziele użyte z żelazną doprawdy konsekwencją (i żaden z nich nie został, jak sądzę, zauważony przez tę zrozpaczoną/ pijaną/ rzucającą pracę redakcję, bo gdyby został, to by nie było albo tego elementu, albo opinii o precyzyjnej intrydze): 

- po Toruniu jeździ jeden wóz strażacki z tą samą zawsze obsługą,

- ta sama, jedna jedyna lekarka, co prawda neonatolog, ale nie pozwolimy się ograniczać, jeździ do samobójców i zabójstw,


obsadę posterunku policji Toruń na jedną tak bardzo, że gdy jeden policjant poszedł do pierdla, bo okazał się kretem i mordercą, jeden udał się na emeryture i do Darłowa, jeden zawisł w charakterze trupa pod mostem, a jeden siedział przy łóżku poparzonego brata to komisarz sam musiał radiowóz prowadzić,

 - zbrodzień w centrum miasta turystycznego w szczytowym momencie ruchu turystycznego i w centralnym centrum rynku, po którym przewala się codziennie, a już w weekend to w ogóle, masa ludzi, dokonuje zbrodni, i nikt tego nie widzi,

- zbrodzień w biały dzień dokonuje powieszenia zwłok na środku mostu, którym bez przerwy suną sznury samochodów w obie strony (a już na pewno suną w godzinie szczytu, gdy połowa Torunia wraca z pracy), i nikt tego nie widzi,

- zbrodzień w pół godziny morduje Żółtkę w szpitalu na Bielanach, transportuje zwłoki przez pół miasta, wiesza je na moście, organizuje taksówkę, podjeżdża po Brodzkiego na Konopnickiej i utyka z nim w korku, znów na moście, znający Toruń mogą już zacząć nieprzystojnie rżeć, nie znający muszą mi uwierzyć na słowo, że powinni,

- zbrodzieni jest dwóch i SĄ TO BLIŹNIĘTA (
"Podmienili się – odparł Brodzki i w jego oczy wstąpił szaleńczy ogień detektywa na tropie. Zaczął chodzić i gestykulować, błądząc po zakamarkach swojego umysłu"), chociaż według moich obliczeń nie wystarczyłoby czworaczków, żeby się ze wszystkim uwinąć, zwłaszcza, że jeden z bliźniaków już przecież siedzi, śmiejąc się opętańczo ("I zaśmiał się serdecznie, a śmiech jego poniósł się głuchym echem po pokoju otoczonym grubą cegłą"). 

 WNIOSEK

Marcel Woźniak jest właścicielem wydawnictwa Czwarta Strona i może se wydać, co chce, i co pan nam zrobi.


Zwłaszcza, że wziął nas wszystkich podstępem.

Detektyw bardzo chciał, by śledztwo, tropy i wskazówki, by wszystko złożyło się w jeden obraz, skończony komplet puzzli, jak w rasowym kryminale. Wiedział jednak doskonale, że literackie kryminały, to precyzyjnie skonstruowane gnioty, podporządkowane fabule i intrydze.

(udajemy, że nie widzimy przecinka przed "to")


I już wszystko jasne. Autor postanowił stworzyć coś innego niż precyzyjnie skonstruowany kryminał, podporządkowany fabule i intrydze! I odniósł spektakularny sukces.

Postanowił stworzyć Powieść, która, jak sam mówi, łączy kryminał, z elementami przygody, zagadki i realizmu magicznego.

Nareszcie. Nareszcie wszystko rozumiemy.

Więc to nie silny stuff, nie brak redakcji, nie  nieporadność językowa, nie chęć wydania młodzieńczego dzieła, tworzonego w gimnazjum pod ławką w trakcie lekcji biologii, nie naprawdę srogie zioło, tylko świadomy zabieg literacki! REALIZM MAGICZNY.

Po prostu.

(a poważnie i przez zęby, gdyż wkurw mi bynajmniej nie minął - jak chcę przeczytać dzieło filozoficzne, to kupuję sobie Kierkegaarda. Jak chcę przeczytać książkę, której autor bawi się słowem to czytam Cortazara albo poezje Leśmiana. Jak chcę się nurzać w realizmie magicznym to czytam Bułhakowa na zmianę z Marquezem. A GDY CHCĘ, I NIE BEZ PRZYJEMNOŚCI, POGIMNASTYKOWAĆ SZARE KOMÓRKI I SIĘ ODPRĘŻYĆ - CZYTAM KRYMINAŁ. Podobnie jak większość kupujących kryminały ludzi. Którzy mogą się troszkę zdenerwować, jeśli wydadzą swoje ciężko zarobione pieniądze w nadziei na obcowanie z literaturą rozrywkową, a dostaną coś, co przypomina na oko bełkotliwe opko spłodzone przez nastolatka w pełnym rozkwicie tzw. Trudnego Wieku, okraszone informacją, że jest to Dzieło Filozoficzne i pełne Specyficznego Poczucia Humoru, tylko oni, głupi, nie zrozumieli. Taka luźna uwaga, do przemyślenia dla redakcji).

Czytelnik ma leżeć zadowolony na kawiarnianym wykuszu, że przewidział tok śledztwa.

Nie bardzo wiem, czy czytelnik, który nudził się jak mops, przewidział praktycznie wszystko i w dodatku był rozdrażniony  językiem, jakim utwór został napisany też może się położyć na kawiarnianym wykuszu, więc na wszelki wypadek nawet nie próbuję.

I Wam, Drodzy Czytelnicy, nie radzę.




Ach. 

I jeszcze jedno.

I odpalił papierosa, wypuszczając z ulgą dym, który uniósł się, jak nad krematoryjnym piecem.

Panie autor.

Państwo redakcja.

PO PROSTU NIE.

71 komentarzy:

  1. O, ta teoria właścicielska to nowość, natchło Królowę podczas spisywania recki? Niegłupia ta koncepcja :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, chyba już podczas naszych rozważań na FB się nad tym zastanawiałam na pewno, bo pamiętam, że ktoś KRS sprawdzał :D. Musiało ci umknąć, co w tłumie 2100 komentarzy nie dziwi :D.

      Usuń
    2. Ja pamiętam tylko koncepcję kochanka syna siostrzeńca członka zarządu :P

      Usuń
  2. Przeczytałam. Obie części.Konkluzja:
    Jeżu malusieńki!!!!!
    Wydawnictwo? Redaktorzy? Korektor? To żart taki? Puścili na Gwiazdkę choć w planie wydawniczym miało być na Wielkanoc, bo wypada w Prima Aprilis?
    No i rodzi się pytanie, kto aż tak nie lubi Siostry KM, że jej takiego zbuka pod choinkę rzucił? Pewnie w ładnym papiurku i z kukardkom! To jest dopiero kryminał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My sentiments exactly :D!

      Już drugiego dnia lektury postawiłam tezę, że książkę podarował mojej siostrze ktoś, kto jej nie lubi :D.

      Usuń
  3. Jejku. "Łączy kryminał z elementami przygody". Wiem z doświadczenia, ze trudno jest wyjaśnić (np. studentom), że coś takiego to jest mieszanie poziomów opisu. Łączy ewentualnie kryminał z elementami powieści przygodowej. Chyba że chodzi "przygody człowieka myślącego" w zmaganiu się z tą straszną książką.
    Mnie zwyczajnie bolą takie rzeczy. Jestem redaktorem od naprawdę wielu lat, i - jak wiesz - wydawczynią. Zredagowałam zapewne około pół tysiąca książek, głównie jednak naukowych, ale to też bardzo wyczula na kwestie poprawności i logiki. Może się to wydawać nadmiarowe, ale błędy bolą mnie niemal fizycznie. Może to rodzaj zawodowej synestezji.
    Ale nie ma tego złego - czytanie Twoich omówień to piękna przygoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długa przygoda :D.

      Mnie też bolą błędy. Mam dużą tolerancję na literówki, chociaż nie lubię, ale błedy takie, jak przeze mnie cytowane... cóż :(.

      Usuń
  4. Realizm magiczny rozlozyl mnie juz calkowicie na lopatki - a jeszcze sie trzymalam jakos na nogach po tych wszystkich rewelacjach :)
    Spojrzalam na recenzje na Lubimy Czytac - rzeczywiscie ogromna wiekszosc jest dobra / bardzo dobra! Doprawdy nie tylko poziom autorów leci w dól, ale i poziom czytelników. Co poniektórzy pisali, ze byli wlasnie najbardziej zaczwyceni jezykiem, którym autor SIE BAWI. Hmm.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie martw sie Krolowo Matko. To dopiero pierwsza czesc "sagi" :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za szczęście, że mnie to już nie dotyczy :D.

      Usuń
  6. Już u ABO to pisałam, ale jeszcze tu skrobnę. Zamiast pracować w pocie czoła, słać maile dziesiątkami, korygować opisy etc. to ja siedzę tu i czytam i czytam, i czytam. A potem znowu nic tylko zjebki, że nie pracuję. Ech...

    A co do tych zachwyconych recenzji na LB, to mnie już nic nie zdziwi. Znajomi królika plus blogerki ssąco-żebrające o egzemplarze recenzenckie nie napiszą nic złego na temat, łagodnie mówiąc, kiepskiej książki, bo bym im klawiaturę wypaliło. Ot i cała historyja :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie chyba w sumie dlatego to napisałam. Żeby w sieci było też coś poza tymi zachwytami. Bo mam podejrzenie, że zachwyceni blogerzy dobrze wiedzą, co recenzowali (względnie nie czytali dzieła), ale tak bardzo się boją, że wydawnictwa pozrywają współpracę, że napiszą wszystko, czego wspomniane wydawnictwa oczekują.

      A mnie stać na pisanie prawdy, ze mną nikt nie chce współpracować :D.

      Usuń
  7. Zgadzam się ze słowami Ani M. że czytanie Twoich omówień to piękna przygoda. "Dzieua" nie czytałam i nie przeczytam ale mogę conieco ałtorowi wybaczyć - gdyby nie on to nie ubawiłabym się do łez (na przemian z ciężkim wk...) czytając Twoje odkrycia "literackie". Serdeczne dzięki! Niestety smutna myśl mi się przewinęła: czyżbyśmy byli skazani w wyniku panującej "bylejakości" na takie gnioty czytelnicze :-((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście to chyba wyjątek, nie reguła. Taką mam przynajmniej nadzieję...

      Usuń
  8. Łomatko. Królowo Matko. Srogie to było, zaiste. Chylę czoła, aczkolwiek wiem, że po michalakversum Królowa już zaprawiona w bojach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym niemniej to było gorsze doświadczenie, bo nie spodziewałam się niczego złego...

      Usuń
  9. I śpieszę poinformować, że nie, nie wszędzie w necie recenzje są entuzjastyczne w porywach do dobre. Jest jeden niezawodny portal, gdzie recenzje są rzetelne i śmiało można je traktować jako wskazówki przy wyborze lektury. Jest to biblionetka.pl. Sprawdziłam. Są dwie recenzje dzieua i obie są dalekie od zachwytów - jedna jest wyważona i ostrożna (autor widać istotą delikatną jest), druga jest solidnie uszczypliwa. Cytatów też autorzy recenzji nie szczędzą, więc dla tych, którzy książki nie czytali i nie zamierzają, kolejna dawka zdrowego śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaglądałam na Biblionetkę, ale kolezanka mi mówiła, że recenzji było tam osiem, z czego dwie niepochlebne. Mówisz, że są dwie? Może ona się pomyliła mówiąc o ośmiu...

      Ja się w sumie nie martwię o siebie, wiesz. 3/4 moich znajomych do blogerzy książkowi zaczynający w czasach, gdy bycie blogerem książkowym znaczyło coś więcej niż strzelanie fotek stosików na Instagramie i przypochlebianie się wydawcom, bo jeszcze nie przyślą kolejnych egzemplarzy recenzenckich, pisarze, redaktorzy i ogólnie ludzie robiący w książkach, a także wiele osób, do których opinii mam zaufanie.

      Ale jak sobie pomyślałam, że ludzie szukają opinii w necie i się nimi kierują, to mnie trzasnęło.

      Biblionetka, mówisz. Będę sprawdzać!

      Usuń
    2. Biblionetka od lat pomocną mi jest i nigdy nie zawiodła. Kiedy obwąchuję jakieś dzieuo a na LC i Merlinie są zaskakująco korzystne recenzje, to idę do biblionetki.
      No tak, jakoś nigdy nie pomyślałam o piszących opinie, że czerpią zyski, choć często myślałam, czy to ze mną coś nie tak, czy z nimi. Zwłaszcza, gdy na obwolucie, skrzydełku lub z tyłu okładki jakieś Nazwisko pieje z zachwytu, a ja po przeczytaniu gniota nie wiem czemu. Największym moim rozczarowaniem ubiegłego roku był Stieg Larsson. Pierwszy tom ok, choć przynajmniej o 150 stron można by skrócić, ale im dalej w las... A w necie onania na temat fabuły, intrygi, bohaterów etc. A nikt oprócz Stephena Kinga nie pieje zachwytów nad Monsem Kallentoftem. Zaufałam Kingowi i się nie przeliczyłam :) Kallentoft tak wbija w fotel, że King przy nim to pisarz dla dzieci. Przy tym zwięźle i spójnie. 100% skandynawskiego kryminału, ludzka natura w najmroczniejszej odsłonie.

      Usuń
    3. Ha! A ja jestem pewna, że ktoś piał na Kallentoftem, bo na pewno czułam się zachęcona po przeczytaniu czegoś gdzieś. Albo usłyszeniu. Ale - wiem, ze to zabrzmi kompletnie niepoważnie i się wstydzę, ale już się przyznam, trudno - nie mogę się wciąż zdecydować na lekturę, bo przerażają mnie okładki...

      Larsson, tak!!! Kiedyś napiszę mój szumnie od miesięcy zapowiadany post, dlaczego nienawidzę Mikaela Blomkvista, na pewno :).

      Wpisom na skrzydełkach nie wierzę od lat, chyba, że jakiś mój znajomy popełni, taki, któremu ufam, i jeszcze mogę dopytać prywatnie.

      Usuń
    4. Okładki to ta milsza część książek Kallentofta. Wierz mi, treść jest mocna. Nie ma tam magicznego realizmu, zabawy językiem, międzynarodowych tajnych organizacji i tajniejszych jeszcze chyba międzyplanetarnych, nie ma emocjonalnych opisów. Są rzeczowe, suche opisy, spójna fabuła bez tanich trików i przeciągania rodem z brazylijskiej telenoweli. Jest pokazane językiem niemal rodem z protokołu policyjnego okropieństwo jakie może się zrodzić tylko w ludzkim umyśle i niewyobrażalne okrucieństwo. A wszystko dzieje się w normalnej miejscowości wśród zwykłych ludzi. To zusammen do kupy buduje TAKIE emocje!
      Z pięciu książek, które posiadam dałam radę przeczytać cztery. Po lekturze podejrzliwie patrzyłam na sąsiadów i członków rodziny, bo nie wiadomo, co im się tam pod skalpem może roić... Te książki są przerażające głównie przez przerażająco prawdopodobną fabułę. No i co się raz przeczyta, tego się już nie "od-czyta".

      Usuń
    5. Ekhm ekhm. Usiłowąłam przeczytać „Ofiarę w środku zimy”, Rozdział trzeci zaczyna sie następująco:

      Tak, to sa rozmyślania denata. Przyznam że taka doza brutalnego realizmu mnie przerosła i odpadłam.

      Usuń
    6. O, Cytat zeżarło. Może popsułam tagi…
      To go wkleję tu, bo trochę dziwnie bez niego wygląda:
      Na swój sposób miło się tu wisi.
      Mam ładny widok, a moje przemarznięte ciało przyjemnie kołysze się na wietrze. Pozwalam myślom biec, jak im się podoba. Panuje tu spokój, jakiego wcześniej nie czułem i nawet nie przypuszczałem, że może istnieć. Mam nowy głos i spojrzenie. Może teraz jestem właśnie takim człowiekiem, jakim nigdy nie miałem szansy się stać.
      (…)
      Dlatego miło zwisać nagim i nieżywym z samotnego dębu na jednym z najbardziej żyznych obszarów w kraju. Światła zbliżającego się samochodu są piękne.

      Usuń
  10. Czy to mozliwe, ze ta cala Czwarta Strona ma jakas taka sekcje self publishing? Taka dla autorow, ktorym sie nie chce perfekcyjnie skonstruowanych gniotow pisac, wola panie dzieju zwyczajne gnioty, bo ilez sie czasu oszczedza! To wiele tlumaczy jak by powiedzial Shrek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, może ma. Ale czy dzieło wydane w sekcji self-publishing miałoby redakcję i korektę? Serio pytam, bo nie wiem.

      Usuń
    2. Mogloby miec. Autor niekoniecznie musialby sluchac skoro placi :) PWN sie reklamowalo z takimi rzeczami wiec kto wie.

      Usuń
    3. Tak sie zastanawiam, bo wiem ze Paulina z Miasta Ksiazek na pewno z nimi wspolpracowala na pewnym etapie a mozliwe ze nadal wspolpracuje. I zwierz popkulturalny u nich wydawal. Ale zwierz sie sparzyl bardzo bolesnie wiec nie wiem co myslec o tym wydawnictwie. Takie cos puscic to nie uchodzi, panie, nie uchodzi.

      Usuń
    4. To jest wypustka Wydawnictwa Poznańskiego od literatury popularnej.

      Usuń
  11. Fantastyczna recenzja. Podziwiam, że chcialo ci się włożyc tyle wysiłku w recenzowanie takiego piramidalnego gniota. Wydawnictwo powinno ci coś wysłac w ramach przeprosin:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wąpię, by się do tego rwało, ale jesli już to mam nadzieję, że nie będzie to dalszy ciąg planowanej przez pana Marcela trylogii :).

      Usuń
  12. Eco w "Zapiskach na pudełku od zapałek" podawał definicję filmu porno, która brzmiała mniej więcej tak: jeżeli w filmie pokazana jest cała droga z punktu A do punktu B to jest to film porno.
    Na tej podstawie wnioskuję, że "autor" opisując Toruń zwyczajnie przemycał w swym "dziele" wątki pornograficzne ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D

      Jako torunianka mam nadzieję, ze po prostu nie umie pisać :D.

      Usuń
  13. Piękna recenzja :) więcej takich czepliwych poproszę, choć to by oznaczało, że życzę ci czytania więcej gniotów.
    Na biblionetce są 2 teksty w bardziej powaznym stylu, ale podobnym sensie https://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=472815

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biblionetka ląduje na samym szczycie moich sieciowych sprawdzaczy. Teraz tylko trzymam kciuki, zeby się nie popsuła.

      Usuń
  14. O,jakie fajne!Miło było poczytać.
    Królowo Matko! Poczytaj Bondę!Może nie ma tam tylu błędów i literówek,ale teksty że hoho!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam, ale nie zrobiła na mnie AŻ takiego wrażenia (nic nie zrobiło, co przwda). Poza tym widziałam kilka wywiadów z autorką i zrobiła na mnie niezwykle sympatyczne wrazenie*, a ja nie umiem być niemiła dla osób, które robią na mnie niezwykle sympatyczne wrażenie :).

      *Może szkoda, że nie widziałam żadnego wywiadu z Marcelem W., może on też zrobiłby na mnie niezwykle sympatyczne wrażenie?

      Usuń
    2. To niech dalej robi dobre wrażenie a nie pisze książki...No,fakt,aż tak złe to nie było.
      ..zsunęła mu bokserki niczym znienawidzoną powłokę ideału""..w miejscu jego brzucha powstała zmysłowa dolina".

      Bardzo pozdrawiam.

      Chomik

      Usuń
    3. A Białegostoku u niej to nawet ja 47 lat w nim mieszkająca nie poznałam

      Usuń
  15. Kula przeszła na wylot szyi Tomasza Żółtki, omijając ważne organy.
    Tomasz Żółtek, dla przyjaciół Magneto? :-D

    OdpowiedzUsuń
  16. Proszę mój komentarz potraktować z przymrużeniem oka i dystansem.

    Mam taką teorię własną na temat tego, co się dzieje na rynku wydawniczym. Wydawnictwo, jak każda firma działa na zasadzie popytu-podaży. A popyt na badziewie jest ogromny. Dlaczego? Bo prawie każdy potrafi czytać - obojętne, ze zrozumieniem czy bez - składanie literek jest czynnością powszechną i dostępną. W związku z tym mamy zgraję kretynów potrafiących czytać, ale zupełnie nie mogących ocenić rzeczywistej wartości tekstu - ogromny paskudny target dla wydawców. Czytają, bo chcą się pochwalić na FB, że przeczytali, bo inteligentni ludzie czytają, a przecież każdy chce uchodzić za inteligentnego. Czytają bezrefleksyjnie i bez zrozumienia, piszą recenzje, bo mają prawo, skoro przeczytali. i tak się kręci "śmieciowa literatura" podobna do śmieciowego jedzenia - pożerana przez niedbających o własne zdrowie (w tym wypadku intelektualne) ludzi, którzy z nauki nie wynieśli nic oprócz składania liter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy aż tak, chociaz na pewno jest ziarno prawdy w tej diagnozie.

      Wiem natomiast, że teraz zawsze już będę zaczynać lekturę recenzji od sprawdzenia, czy autor/-ka nie dziękuje wydawcy. Jesli dziękuje, ja podziękuję recenzji (sprawdzić, czy nie mój znajomy bloger, któremu ufam). Zawsze to podejrzewałam, ale po tej przygodzie ostatecznie się upewniłam, że blogerzy albo są tak przerażeni wizją odcięcia od egzemplarzy recenzenckich, ze napiszą wszystko, czego oczekuje wydawca, albo otrzymują tych egzemplarzy tak dużo, że nie czytają książek, które recenzują.

      Usuń
  17. "To miało redakcję, redaktora prowadzącego, korektę. Cholera, ZA CO CI LUDZIE KASĘ WZIĘLI?!
    Społecznie pracowali?"

    To jest całkiem możliwe, jeśli wydawnictwo zleciło redakcję i skład książki jakiejś zewnętrznej, ekhem, firmie. Jakoś dwa czy trzy lata temu miałam nieprzyjemność zetknąć się z takim "studiem wydawniczym". Studiowałam polonistykę i zgłosiłam się na praktykę jako redaktor/korektor, praktyka była zdalna. Dostawałam w Wordzie tłumaczenie książki - cegły historycznej, romansidła, cokolwiek - albo powieść polskiej autorki. I byłam odpowiedzialna (tylko ja, studentka drugiego roku na bezpłatnej praktyce) za redakcję merytoryczną, stylistyczną oraz pierwszą i drugą korektę, oczywiście wszystko na już i na wczoraj. Moja praca sprowadzała się do tego, że poprawiałam błędy nie tylko samych autorów, ale często również innych redaktorów-praktykantów, przez których przeszedł tekst. A moja "opiekunka" przesyłała mi maile w rodzaju "Czy ponaddwudziestoletni na pewno pisze się razem?". Jestem na 90% pewna, że to studio nie zatrudniało ŻADNYCH profesjonalistów za pieniądze, a jeśli już, to płaciło im, teraz Królowa Matka uważa, 150 złotych za "zrobienie" całej książki. Na czarno, bo "tak się Pani bardziej opłaca" (przynajmniej ja dostałam taką propozycję po skończeniu praktyki).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. To by wiele, a w zasadzie wszystko wyjaśniało, gdyby tak rzeczywiście było przestałabym się dziwić.

      Usuń
  18. Przeczy talam obie recenzje Krolowej Matki z nieklamana przyjemnoscia. Za to po tego "gniota" nie siegne na pewno. ;)
    Musze jednak przyznac, ze choc kaciki ust drgaly mi przez caly czas czytania postow, to przy "realizmie magicznym" juz otwarcie parsknelam smiechem (a w pracy jestem)! Musze to sobie zapamietac i stosownie uzywac! :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Droga Królowo, skutecznie uchroniłaś mnie przed zakupem tego "dzieua". Albowiem gdyż rozpatrywałam tę opcję, w nurcie czytelniczym "polskiego męskiego kryminału miejskiego" (nazwa moja ;) ). I miałam zakupić od razu oba tomy... Tia... Może czas zacząć uważniej czytać recenzje?
    Szacunek i poważanie za dobrnięcie do końca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś uważnie czytała recenzje kupiłabyś na pewno... ja bym kupiła :(. Jak wspomniałam, nie znalazłam w zasadzie ani jednej negatywnej. Dopiero Czytelnicy mi zwrócili uwagę na Biblionetkę, gdzie takich recenzji jest dwie :(...

      Usuń
    2. A odnośnie kryminału z akcją w Toruniu- czytałam Roberta Małeckiego "Najgorsze dopiero nadejdzie" i "Porzuć swój strach". O dziennikarzu śledczym... Moim zdaniem znośne, ma być 3. część. Ale topografii Torunia nie znam, nie wiem, czy tam też nie ma kiksów. Z drugiej strony- tam się żadna szyja na człowieka nie rzucała, więc chyba da się czytać ;)
      Do Biblionetki trochę trudniej się dokopać, niż do Lubimy czytać. Wyszukiwarka też "idzie na łatwiznę". Jakoś mi nawigacja nie pasuje, stąd nie brałam jej pod uwagę jako źródła informacji. Jak widać- myliłam się.

      Usuń
    3. @ Anutek
      W zasadzie na biblionetce jest jedna recenzja a drugi tekst to szczegółowa lista pokręconych cytatów dokonana przez tą samą osobę (niezmordowana Dot59)

      Usuń
  20. o matko, a ja kilka miesięcy temu cv słałam do Czwartej Strony, bo redaktora chcieli, ale mnie nie zechcieli... Chyba za bardzo po polsku i list i cv napisałam :) Pomyślałam o Marcelu, i że miałabym toto redagować, nie daj borzetucholski podpisać się pod tym... no przeca musiałabym dzieuo napisać na nowo..., albo się zabić, albo zapić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może lepiej. Jeszcze musiałabys sie pod tym czymś podpisać (po samobójstwach i popadnięciu w alkoholizm poprzednich dziesięciu redaktorów). Albo, co gorsza, sama popadła w alkoholizm ;)...

      Usuń
  21. Ja mam taką teorię, że to jest promowanie patriotyzmu lokalnego. Że jak się pisze o swoim mieście, to już klękajcie narody. Mówię to po przeczytaniu czterech (idiotka!) kryminałów, których akcja rozgrywa się w moim mieście. Pod dziełem podpisał się redaktor i korektorka (nawiasem mówiąc, polonistka w jednym z tutejszych liceów). I takiego nagromadzenia literówek, błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i językowych różnego rodzaju to jeszcze nie spotkałam, a czytuję namiętnie jedno wydawnictwo, które naprawdę prezentuje cuda (jeden król ponoć panował 127 lat). Niemniej te dzieła tutejszego autora są gorsze. Może to tak działa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To całkiem niewykluczone. Ze swej strony musze powiedzieć, że pan Marcel pozostałym pisarzom piszącym o Toruniu, tzw. "toruńskim kryminalistom" (reklamuje ich zrestą dość topornie w powieści, wplatając w akcję) wyświadczył przysługę iście niedźwidzią - popatrzyłam na opisy, zobaczyłam "męski, surowy, trudno uwierzyć, że to debiut" i się wzdrygnęłam, zobaczyłam, że to samo wydawnictwo i wzdrygnęłam sie jeszcze bardziej, to już było, nie, jak podziękuję.

      Usuń
  22. Nie znacie się. Ja tu całą sobotę siedzę przy kompie, pracując z mozołem, i tak czułam cały czas, że coś mi przemyka przez głowę. A to była myśl niczym mysz!

    Anutek, pracuj dalej jak norka:) jottka

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie myślałam, że może przyjść taki moment, w którym zacznę się zastanawiać czy na pewno powinnam żałować tego, ze na czytanie mam tak przeraźliwie mało czasu. Jakbym miała więcej i sięgnęła jednak po kryminał? Ten kryminał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Rozumiem cię. Przez całą lekturę czerpałam olbrzymią satysfakcję z faktu, że nie czytam książki, którą sama, osobiście, dobrowolnie kupiłam.

      Usuń
  24. To ja sobie pozwolę dorzucić jeszcze jeden kamyczek do merytorycznego ogródka: nie ma w Polsce takiej specjalizacji jak patolog. To kalka z zagranicznych seriali kryminalnych, którą z jakichś dziwnych powodów adaptuje się do rodzimych produkcji, vide patolog Leon z "Komisarza Aleksa". Nie wiem, z lenistwa nie korzysta się z konsultantów czy to taki celowy zabieg, żeby było bardziej "zachodnio"??
    W Polsce jest patomorfolog, który zajmuje się między innymi badaniem przyczyn zgonów, ale co do których nie ma podejrzeń, że są skutkiem przestępstwa, na przykład śmierć w szpitalu. Natomiast lekarz, który bada przyczyny zgonów jako skutków czynu przestępnego, to medyk sądowy. To chyba mało istotny błąd w porównaniu z całą resztą koszmarków, ale pisząc, ekhem, kryminał, należałoby chyba przeczytać JAKĄKOLWIEK książkę na temat kryminalistyki. Ba, nawet w komentarzach pod tą jedyną polską stroną internetową, która potwierdza istnienie lekarza patologa w Polsce, są komentarze, które to kwestionują.
    Co do pana policjanta Żółtko, to za takie poczynanie sobie na miejscu zbrodni, to dostałby zapewne nawet nie tyle, że opierdol, a raczej zwolnienie na już za zmarnowanie potencjalnych dowodów w śledztwie.
    O obecność prokuratora to nawet nie pytam, a takich kwiatków pewnie znalazłaby się cała długa lista.
    Także research kryminalistyczny również olany kompletnie, zarówno ze strony autora, jak i redakcji. W ogóle podejrzewam, że źródłem wiedzy były seriale CSI, li i jedynie. 😛

    TikTak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ. Tak a propos czytania książek z dziedziny kryminologii, to autor twierdzi, że pasjonuje się kryminalistyką i zgłębia temat, a już wielokrotnymi mordercami to się interesuje, że ho, ho, jakiś kurs nawet w temacie robił, o ile dobrze pamiętam.

      Ale mówimy o poloniście z wykształcenia, który oczekuje odpowiedzi na pytania retoryczne oraz najwyraźniej nie potrafi poprawnie używać słowa "żachnąć się" (i wielu innych zresztą też), więc czegóż można oczekiwać w temacie pracy policyjnej i kryminologii...

      "Sprawe przejmie prokuratura" stosowane jest wobec bohatera, gdy ten staje sie zbyt krnąbrny (dwa razy), za trzecim prokuratura przejmuje sprawę, gdy Brodzki wyjeżdża z miasta, a zbrodniarz siedzi.

      Usuń
  25. Ja mam rozwiązanie zagadki - to pisał automat, jakiś programik - ałuutor tylko spis postaci i ogólny zarys fabuły zrobił, no i wybrał miasto.
    Ika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo rozsądny pomysł!

      Jest jeszcze taki, że to oryginalnie jest szwedzki kryminał obiecującego młodego autora, wrzucony w Google Translators.

      Usuń
  26. Anutku, zafascynował mnie mózg, który te wszystkie radosne treści wymyślił, a które redakcja z błogosławieństwem potem przepuściła do druku. Wyguglowałam autora i zobaczyłam taki fragment: "Książka nie musi być genialna. Wystarczy, że będzie niezła – mówi Marcel Woźniak, autor powieści kryminalnej „Powtórka” w rozmowie z Robertem Kamińskim." To fragment wywiadu z autorem, jak się domyślasz. Wywiadu wiele wyjaśniającego, poza nową definicją wyrażenia "niezła książka". :-) Polecam. I, oczywiście, podziwiam za cierpliwość i dziękuję za oba wypisy "humoru z wypracowań szkolnych".

    OdpowiedzUsuń
  27. A! Prosto Blogierko! Jeszcze mi przyszło do głowy, że jeśli autor jest właścicielem (współwłaścicielem, fundatorem itp) wydawnictwa, to autopromocja murowana jak toruńska starówka. Czy widziałaś już to video? https://www.youtube.com/watch?v=JXz6E-US-KY Ja gwieździe tego podwójnego występu mówię wprost: jesteś lekiem na całe zło... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, po tym, co zobaczyłam grozi ci dożywotni wypad z moich Znajomych na FB i nie tylko :D :D :D.

      Usuń
    2. Hahahaha... czy Tyś się aby dobrze przyjrzała tym boskim ruchom i przestudiowała taniec z krzesłem? A poważnie, wracając do książki, ja ciągle nie wierzę, że nikt nie zauważył porównania dymu z papierosa do dymu znad krematoriów. Słabo mi się zrobiło, gdy to przeczytałam i odechciało mi się śmiać.

      Usuń
  28. Królowo Matko najdroższa, a czy - oczywiście po niezbędnej regeneracji organizmu - zamierzasz zrecenzować Mgnienie p. Woźniaka? Czy już dalsze przygody Leona Brodzkiego mogą spowodować wylew wszystkiego do wszystkiego i konieczność pobytu w niedoinwestowanym szpitalu toruńskim (czy to był tylko jeden oddział, bo nie pamiętam, a po to dzieło nie sięgnę?) i nie będziesz ryzykować osierocenia Dziateczek? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mgnienie" Marcela Woźniaka zostało już przeczytane kolektywnie przez facebookową grupę Królowej Matki (przy zachowaniu niezbędnych środków BHP jak mniemam, czyli dużej ilości napojów wyskokowych pod ręką ;)). Recenzji nie przewiduję (musiałaby byc o wiele dłuższa i zawierać znaczną ilość słów powszechnie uznawanych za obelżywe i nie wiem, czy bym się wymigała od procesów o szarganie dóbr ;). Ale z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że przy "Mgnieniu" zaczynają się kręcić rózne osoby. Więc tu nie, ale gdzie indziej, kto wie :D.

      Usuń