poniedziałek, 15 stycznia 2018

Szaleńczy ogień detektywa na tropie czyli słońce zgasło nad Toruniem I (Marcel Woźniak, "Powtórka")

 
UWAGI WSTĘPNE

PO PIERWSZE - będzie długie JAK CHOLERA, wybaczą Państwo prostactwo języka, ale inaczej się tego ująć nie da. Tak długie, że zdecydowałam się puścić rzecz w dwóch częściach. Same notatki do wpisu, czyli, no cóż, głównie cytaty z pochłanianego przeze mnie z wypiekami na twarzy dzieła osiągnęły liczbę trzy tysiące znaków. Jak do tego dodamy moje wynurzenia, przekleństwa i ociekanie ironią to zamkniemy się w liczbie siedmiu tysięcy. Niech będzie dziesięciu, dla okrągłego rachunku. Słowem, niech się wszystkie ałtorkasiowe wpisy schowają. Jeśli ktoś nie ma na podobny maraton siły - czemu nie sposób się dziwić - niech się czuje uprzedzony i może da sobie spokój z lekturą.

PO DRUGIE - poniższy wpis nie jest recenzją, tylko omówieniem. Będzie zawierał spoilery, obfite cytaty, streszczenia i podsumowania z odniesieniem do treści. Jeżeli ktokolwiek chce zapoznać się z poniżej omawianym utworem osobiście, bez naleciałości w postaci moich spostrzeżeń, a także będzie sam chciał sprawdzić, kto zabił, w tym momencie powinien porzucić ten wpis.
PO TRZECIE - będzie chaotycznie. To z nadmiaru emocji. Jeśli komuś chaos źle robi na psychikę poniższy wpis nie jest dla niego.

UWAGI TECHNICZNE - kursywą i na zielono zaznaczone są oryginalne cytaty. Pogrubienia i podkreślenia są uczynione przeze mnie, chyba, że zaznaczono inaczej.

Gotowi? Uprzedzeni? Kto miał się wylogować już się wylogował? No to lecimy.


Na Gwiazdkę moja osobista Siostra dostała książkę.

Nie jest to jakaś nadzwyczajna rzecz w naszej rodzinie, ale TA KSIĄŻKA to był kryminał. Którego akcja dzieje się w Toruniu.

Toruński kryminał, no czyż może być coś lepszego. Sprawdziłam wydawcę, super, znane wydawnictwo, które w dodatku wydało połowę moich świątecznych prezentów. Moja Siostra pod koniec grudnia wróciła do swojego Drugiego Kraju, książkę uprzejmie zostawiła do użytku rodzinnego, zgarnęłam ją do Domu w Dziczy, obłożyłam się ciasteczkami, herbatkami, owinęłam kocykiem i nastawiłam na Emocje oraz Zagadkę Kryminalną.

O Zagadkę mniejsza, ale w Emocji to się mogłam normalnie tarzać.

Wnioskując z opisu książki i z zapowiedzi wydawnictwa Zagadka jest przednia, a Emocja dodawana w gratisie.

Oto Leon Brodzki, podpora i wyróżniający się funkcjonariusz toruńskiej policji kryminalnej, odchodzi na emeryturę. Dosłownie w dniu jego pożegnalnej imprezy policja znajduje zwłoki brutalnie zamordowanej, młodej dziewczyny, która przed śmiercią urodziła dziecko. Dziecku ktoś wytatuował na plecach napis sugerujący związek Brodzkiego z tą zbrodnią, a sam detektyw dostrzega w niej powiązania z zagadką sprzed lat, w rozwiązaniu której brał udział on, wówczas nieopierzone policyjne (a właściwie jeszcze milicyjne) pisklę, i jego ojciec, wówczas u szczytu kariery, obecnie stary, chory i dożywający swych dni w domu opieki. Zaczyna się wyścig Brodzkiego z tajemniczym mordercą, nazywającym się Heraklitem, który najwyraźniej pragnie, by Brodzki raz jeszcze "przeszedł przez piekło makabrycznych zbrodni", jak głosi okładka.

No przecież cud, miód i orzeszki, a w dodatku Toruń i znane na wylot zakątki rodzinnego miasta, cudownie.

Hm. Ekhm. Ekhm, ekhm.

Pierwszy raz zachichotałam pod nosem, gdy doszłam do następującego ustępu (a miało to miejsce już na stronie osiemnastej):

"Miał urodę, która z wiekiem nadawała mu coraz bardziej szlachetnego wyglądu, podobnego do Pierce’a Brosnana czy Seana Connery’ego. Rysy miał od nich jednak bardziej wyraźne i bardziej męskie".
 
No po prostu MUSIAŁAM sprawdzić płeć osoby, która to puściła! 

Okazało się, że puściły rzecz dwie panie, pokiwałam głową i pomyślałam, że, cóż, pewnie paniom głupio zwracać autorowi uwagę na to, że nie należy aż tak przesadzać z podkreślaniem zajebistości bohatera, a zresztą, może są one zwolenniczkami hożych, postawnych Wikingów, albo, przeciwnie, przytulnych, ciepłych, misiowatych typów, i nie zauważyły. W sumie - pomyślałam - to drobiazg przecież, po czym wróciłam do lektury (z silnym, i coraz bardziej rosnącym wrażeniem, że Autor ogarnięty był pragnieniem zostania polskim Jo Nesbo i stworzenia polskiego Harry'ego Hole).

I rzeczywiście, był to drobiazg.

Po przeczytaniu opisu pożegnalnej imprezy na cześć odchodzącego na emeryturę Brodzkiego runęłam na internet, żeby sprawdzić, czy to ja mam coś z główką, czy to jest po prostu TAKIE ZŁE, i wyszło mi, że to ja mam coś z główką. Autor miał (i ma) wyłącznie dobre recenzje. WYŁĄCZNIE. Pełne zachwytów nad pięknem języka. Fantastyczną konstrukcją intrygi i Bohaterem, Który Wchodzi Do Panteonu Najlepszych I Ulubionych Bohaterów Literackich Ever. No, dobra, pomyślałam, widocznie kompletnie się nie znam, względnie nie powinno się oceniać 450-ostronicowej powieści po pierwszych trzydziestu stronach. Położyłam uszy po sobie i powróciłam do lektury.

Gdy dotarłam do strony 38 zamknęłam książkę. Otworzyłam laptopa. Zalogowałam się na Facebooka. I napisałam: "Kryminał czytam. Gdyż jest toruński, a ja jestem lokalną patriotką. Rozważam przeprowadzkę". 

Był 8 stycznia, godzina 20.08.

Od tamtej chwili przez kolejne pięć dni moi prywatni Znajomi czytali wraz ze mną


 "Powtórkę" Marcela Woźniaka, udzielając się w 2080 komentarzach, a nie jest to rzecz przesadnie często widziana na wallu osoby, która ma tych Znajomych mniej niż stu.

Zasadniczo niezbyt często bombarduję swoich Znajomych opisami swego stanu ducha, ale tym razem poczułam, że nie wytrzymam, jeśli nie wyrzucę z siebie wstrząsających mną Emocji.

No bo wyobraźcie to sobie. 

Oto umiera dziewczyna. Młoda, piękna, okrutnie torturowana, zawieszona na łańcuchach za nadgarstki i snująca następujące rozważania: "Gdzie byliście przez te wszystkie lata, kiedy moja samotna dusza i wystraszone serce szukały miłości i ciepła?". 

Rzadko się udaje autorowi wywołać perlisty śmiech u osoby czytającej o tragicznej śmierci młodego dziewczęcia, ten odniósł spektakularny sukces! 

Tego samego wieczora, gdy leżąc wieczorem u boku uśpionego (i zagrypionego) Pana Małżonka ryknęłam znienacka gromkim śmiechem, pomyślałam, że wreszcie nadszedł czas, by użyć ołówka (co robię nader rzadko) i podkreślać co błyskotliwsze ustępy Dzieua, coby nic mi nie umknęło, jak również stworzyć w Excelu tabelkę, w której nanosić będę pracowicie wszystkie... no, nie szalejmy, wszystkie to nie. Wiele. Wiele ze znalezionych w powieści błędów, bzdur i "to-nie-mogło-się-zdarzyć"-ów z podziałem na kategorie.

Ani się obejrzałam, a pomiędzy podkreślonymi zdaniami przebłyskiwały te nie podkreślone, typu "Słońce zachodziło", a ilość rubryczek w tabelce zaczęła ewoluować, puchnąć i rozrastać się do niewiarygodnych (zwłaszcza, że mówimy o książce, która miała i redakcję, i korektę) rozmiarów.

Poniżej możesz, Czytelniku, zapoznać się z niektórymi przykładami z niektórych tabelek:

Literówki

Dzieliło ich trzydzieści lat życia, które u Brodzkiego upłynęło na dojściu do szczytu karieru.

Jako człowiek, który w komunistycznym systemie zajmowała się dostawami jedzenia do szkół, wiedział, że o wszystko trzeba się targować.

Brodzki wpisał się w książce gości i kiwnął do stróża, która w małej dyżurce popalał samorobne papierosy.

A potem dałam sobie spokój z literówkami, bo tyle wokół było wszelkiego dobra, że co się - pomyślałam - rozdrabniać będę, że nie wspomnę o tym, że mi się w oczach mieniło od nadmiaru materiału do omówienia, w związku z czym ta czy inna literówka mogła mi umknąć


Rzadziej umykała
 
Zła odmiana i/lub niewłaściwe użycie frazeologizmów

Dzięki ojcu, funkcjonariuszu milicji (a byłam dopiero na 38 stronie).

 – Gdzie jest ten człowiek? – zapytał samego siebie. Jego uwagę zwrócił drewniany płotek, za którym coś się jakby kłębowało, ale nie był pewien, czy to tylko nie wiatr.

Brodzki odpalił papierosa, zaciągnął się nim dwa razy i wyrzucił niedopałka do kałuży.
 
Rozejrzał się po okolicy, doszedł do płotku...

Chwycił po drapak do głowy i potarł nim po łysinie.

...stała stara, granatowa nysa i beżowa taksówka fiat 125p z bocznym numerem 02. Oba pokiereszowane, z poobrywanymi zderzaki i pogiętą blachą. Jak bardzo biblijnie!
.
– Rozumiem pana wzburzenie… – ciągnął Halicki, wchodząc na poziom niemal medytacyjnego spokoju i pogodzenia się z niewdzięczną rolą bufora dla ludzkich żali i łez.

W nowy świat pozawerbalnego miazmatu komponowało się jak ulał.

Nagranie, które powinien znaleźć się w tym miejscu.

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej...


Kolejna rubryczka, której mogłoby nie być, gdyby redakcja nie porzucała  rękopisu z histerycznym płaczem i nie odmawiała dalszej współpracy (tylko tak potrafię sobie wytłumaczyć fakt, że powieść ukazała się w tej formie) to:

nieprawidłowa budowa zdań zmieniająca ich sens
 
 Ktoś opierał się o ścianę z wytrzeszczem.

Leon podziękował pielęgniarce i ruszył do sali numer 3. Teraz leżał na łóżku w rogu sali i patrzył tępo w sufit. (że nie Leon leżał musicie mi Państwo uwierzyć na słowo, bo z powyższego nijak to nie wynika).
 
 Przypomniał sobie pewnego młodego chłopaka spod Nakła, dorastającego pod okiem dziadka, chudego okularnika, wbrew wszystkiemu marzącego o pracy w policji (miejmy nadzieję, że dziadek spełnił swe marzenie!)
  
Toruń (...) nazywany był Miastem Aniołów. To anioł w herbie Torunia strzegł jego bram, wychodzących na Wisłę. Leżał sto sześćdziesiąt kilometrów na południe od Gdańska, i sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od Łodzi".  Ten anioł, znaczy?

 Była młodą dziewczyną o kasztanowych włosach opadających na ramiona z równo przycięta grzywką.

Skojarzenia to przekleństwo!

No to zdrówko. – Detektyw stuknął go kieliszkiem.

Żadni prywatni detektywi nie mają się w to nie mieszać. (czyli rozumiem, że mają się mieszać, chyba że podwójne, a nawet potrójne przeczenie w języku polskim działa jakoś inaczej, niż sądziłam).
 
Obaj byli braćmi (i, podpowiem, to nie znaczy, że każdy z nich miał jakiegoś osobnego brata, tylko, że po prostu byli braćmi).

Tu ją ciągnął. Więc albo ją zaciągnął siłą, albo zwabił (NIE, DEBILU, SKORO SĄ ŚLADY CIĄGNIĘCIA, TO CIĄGNĄŁ, A JEŚLI NIE MA, TO ZWABIŁ)*.



*Jeszcze mógł nieść. Ale wtedy nie byłoby śladów ciągnięcia. 

Puszczałem sobie wodze funeralnej fantazji (ja też zaczynam).

Wszystko to - od "żadnych detektywów" -  na dwóch stronach.


Rozglądał się na boki swoimi musztardowymi okularami, nie będąc pewnym, czy nagranie, które widzi, powinien znaleźć się w tym miejscu. ROZGLĄDAŁ SIĘ OKULARAMI!   

Zawsze nie pasowały mi te jego zezowate oczy – uciął Halicki.

Przy stole stało sześć krzeseł, ze ściany naprzeciwko wychodził balkon.
   
Pod krzesłem z wywieszonym językiem siedział pies. Detektyw poklepał go po brzuchu i pogłaskał beżową, skrzącą się sierść. Krzesło z wywieszonym językiem, migoczący pies, ani chybi wampir, Brodzki pochyla się, by go pogłaskać po brzuchu...
 
Brodzki stał ubrany w dżinsy i elegancką, sportową, granatową kurtkę. Jego szyja, naprężona jak cięciwa tatarskiego łuku, gotowa była rzucić się do gardła każdemu, kto mu się sprzeciwi.

aczkolwiek ponieważ ta zdumiewająca konstrukcja, pozwalająca snuć daleko idące rozważania na temat nietypowej budowy fizycznej Leona Brodzkiego użyta została w powieści jeszcze raz (Oczy mu błyszczały. Szyja była naprężona i gotowa do skoku) podejrzewam, że jest ona (ta konstrukcja) Tak Głęboka, że osoba o umysłowości prostej, prowincjonalnej kobieciny po prostu jej nie zrozumiała.


Moja ulubiona kategoria to

Niewłaściwe użycie słów

- Uwaga na gło... - nie dokończył policjant, kiedy Chyży rąbnął mózgownicą (!!!. przyp.moje) o framugę auta.

 - Może twój ojciec wiedział coś więcej? On to przyklepał. 
- Mój ojciec jest warzywem. Ale był dobrym gliną. 
- A co jemy? - Halicki żachnął się, ale Brodzki go nie słuchał.

"Żachnął się" to słowo, którego Autor kompletnie nie umie prawidłowo używać, kolejny dowód poniżej:

 - Jak pożegnałem się z psiarnią, to przypałętał się taki jeden kundel. Lubię go, cholera. 
- Ciągnie swój do swego, co? – żachnął się dziadek, poprawiając wskazującym palcem kraciasty beret na głowie.
 
– Co kurwa?! – zaaferował się klient i rozłożył na boki ręce dla rezonu.


– Wstyd. Po prostu wstyd, żeby leżeć tak na środku tego pięknego, gotyckiego miasta – zadeklamował nad detektywem mężczyzna na wózku.
 
– Złapaliście winnych. Sprawa zamknięta. Życie dostatecznie dużo mi zabrało. Dlatego ja teraz każdą nadarzającą się okazję przekuwam na pieniądze. Kiedyś na dolary, teraz na złotówki. Deficyt córki będę i tak odczuwał do końca życia. DEFICYT CÓRKI!!!

Kosma stulił głowę i wrócił do komputera.

 Tak, mam córkę. I odpowiadając na pana pytanie, gdyby coś się jej stało, oszalałbym ze złości, a zawiść i poczucie niesprawiedliwości zaślepiłyby mnie do końca życia. <słabo> Zawiść...

 – Był. I jest. Musimy go tylko znaleźć – dywagował detektyw. – Jesteś w porządku, Żółtko – rzekł z uśmiechem Brodzki.

Ostatnio byłem w czwartek. Ale nie myśl sobie! – wzbraniał się Dżoker.

"A czemu w takim razie ja sam przyjechałem właśnie tu?” – spytał samego siebie i przytaknął w myślach. „Bo jestem leniwy i staroświecki. Majestat tylu książek w jednym miejscu zawsze robił na mnie wrażenie. Tak wielkie, że nie było mnie tu prawie trzydzieści lat". Logika-Autor - 453:0

"Nie otwieramy tego (szafek w szatni, przyp.  moje), bo bez zamka będą się majtać w lewo i prawo, i tylko się ktoś pokaleczy – wytłumaczył się Szczepan i wrócił do rozmowy przez komórkę"

Nie wiem, czy mnie słyszysz tato, ale mamy w mieście kopistę. ("Kopistą" nazywa Autor uparcie i niezmiennie nie przepisującego średniowieczne pisma mnicha, ale mordercę, zamiast użyć po prostu słowa "naśladowca").

instytucja od prawie dekady spełniała miejsce

Nie przesiadywał z nosem w krzyżówkach ani z oczami przed telewizorem.

Ciało i jego fizjonomia zmieniają się nie tylko pod ciężarem hantli. Czasem wystarczy stres i odpowiedzialność.

Mimo to jego silna przepona przebijała się przez ten gwar.

Jeszcze tego brakowało, żebyś i ty kojtnął  (chociaż w tym miejscu podejrzewam literówkę)zmierził się Leon

Była jedną z tych matek, mądrych kobiet, które czuwają przy ognisku domowym, gotują zupy, czekają na mężów i synów, nie mrużąc oczu, póki nie usłyszą ich kroków na ganku.

Gdzieś w oddali słyszalne było buczenie podobne statkom wpływającym do portu, po niebie krążyły piskliwie ptaki.

Słońca nad miastem już nie było. Ktoś zgasił je bezpowrotnie.

No teraz to dupa, mamy w Toruniu Wieczną Noc.




Oj, pomyliłam się. To, co wyżej to nie była moja uulubiona kategoria.

TO jest moja ulubiona kategoria!
 
Niezamierzony komizm sytuacyjny

 Większość fuksjowej szminki została na pościeli (po upojnej nocy z bogdanką, przyp.  moje), ale jego kąciki ust także zachowały coś dla siebie.

Leon nie słyszał już tej rozmowy, niosąc swój burczący, płaski brzuch ulicą Nieszawską.

 Ale odwrócił nagle głowę, bo jakaś jasna myśl przebiegła przez nią niczym mysz.

 – Czy Szabańska miała brzuch? – nie mógł sobie przypomnieć. (gdyby nie miała to by chyba pamiętał?)

 "Co to będzie za spotkanie? – rozmyślał. - O co spytać kobietę, której mąż zawisł na sznurze? Jakie pytania zadaje się wdowom po mordercach?". Na wszelki wypadek odbezpieczył broń.

Detektyw spojrzał znów na solidne drzwi. Jakaś siła, zwana policyjnym nosem lub instynktem, albo szóstym zmysłem, popchnęła go w kierunku klamki. Nacisnął. Drzwi ustąpiły. 

Najlepszy opis otwierania drzwi za pomocą naciśnięcia klamki w literaturze polskiej, a kto wie, może i w światowej!

Z wnętrza buchnął mroźny odór. Kiedy uleciał, Brodzki nie zobaczył w środku absolutnie niczego.

Jego superświadomość już wiedziała, co się wydarzy, ale jeszcze wstrzymywała się z podaniem ostatecznych wyników do wiadomości świadomości.
 
Halicki wyrzucił w kąt drapaczkę do głowy, a słuchawkę zatrzymał kilka centymetrów nad widełkami. I zaczął mówić, uderzając nią jednocześnie w aparat, dla podkreślenia swojego wzburzenia.
– Dzwonili z Koronowa – powiedział, a jego twarz zupełnie nie wyrażała emocji.


Z dwóch biurek na komisariacie zniknęły rzeczy dwóch osób, które jeszcze w piątek były po pierwsze policjantami, po drugie kolegami, a po trzecie – byli żywi.

 - Jestem mężem Janiny Pokorskiej, brutalnie wczoraj zamordowanej na Starówce kobiety mojego życia. Gdzie jest Brodzki?! - warczał, a twarz jego czerwieniała, jak dobrze opiekany stek.
(...)
- Niech pan powie to mojej córce, Wiktorii! Co ona komu zawiniła? – spytał, pokazując zdjęcie w portfelu. – Pytam się, co zawiniła?! Do końca życia będzie tu w mieście uważana za dziecko dziwki. Bękarta z pięciu ojców. Potomka kurwy i ulicznicy. 
- Niech pan tak nie mówi. 
- To była moja żona i mogę mówić o niej, jak chcę!

Odwrócił się do Marty, dyskretnie zdejmując z siebie jej ręce, co nie uszło uwadze dziewczyny. Mimo to dalej okazywała współczucie.

Brodzki wchodząc na komendę, myślał o czymś intensywnie, ale po przekroczeniu drzwi niebieskiego budynku od ulicy Grudziądzkiej, zapomniał, co to było. Często tak miewał – granica framugi tak jakby oddzielała różne funkcje aktywności jego mózgu, ilekroć przechodził z jednej przestrzeni do drugiej -

Na pewno to widzisz, Czytelniku! Facet myśli, że coś by zjadł, wchodzi do kuchni, myk! Granica framugi i już myśli o zasadzie nieoznaczoności. Przechodzi do łazienki i myk! zaczyna analizować zamkniętą w 1978 roku sprawę, w której nie udało mu się doprowadzić do ukarania sprawcy. I tak cały czas. Pod koniec dnia ma rozdwojenie jaźni i sił akurat tyle, by leżeć zwinięty w kłębuszek w rogu pokoju i łkać bezradnie. Piekło, pani, piekło!


(a także niebagatelny wkład Marcela Woźniaka w mój wewnętrzny język rodzinno-towarzyski, bowiem "granicę framugi" zabrałam, używam i nie zamierzam oddać).


Mamy też rubryczkę
Albo i wszystko naraz
bo kto bogatemu zabroni! 

Rozejrzał się po ciemnoczerwonej piwnicy, której zakamarków nie znał i nie wiedział, co w nich znajdzie. - przebóg, zupełnie jak ja, gdy jest w jakimś miejscu po raz pierwszy w życiu! Mam zadatki na wybitnego śledczego!!!

Halicki zaniemówił. Stał tak, złapany w pół kroku, kiedy w jednej ręce trzymał chusteczkę, którą zamierzał użyć do dmuchnięcia weń, a w drugiej dzierżył paczkę papierosów, którą niechybnie planował naruszyć.
 
Strażnik podszedł i zdzielił go pałą przez plecy. Heraklit wygiął się z bólu jak piskorz i uśmiechnął, przechodząc gestem do przeciągania się. 


 – Czy nie przyzna pani, że Leon Brodzki jest bardzo przystojny? – odpowiedział, zmieniając temat, czym wybił Martę zupełnie. Zwijał się z bólu, ale nie tracił rezonu – Oczywiście, jak na emeryta? – spytał szarmancko".

Biedna Marta, taka wybita.

"Szarmancko" użyte z d..., ale czyż to nas dziwi, no przecież, że na tym etapie już nie nie.


Jej delikatna buzia z małym nosem, przyozdobionym diamentowym kolczykiem, oraz zielone oczy dopełniały promieniejącą buzię.

Buzia dopełniająca buzię, proszpaństwa, widzieliśmy chyba już wszystko.


A ten wiedział, że za chwilę usłyszy odpowiedź na retoryczne pytanie o to, dlaczego jeszcze żyje.

Panie polonista, skoro Brodzki usłyszy odpowiedź to pytanie nie było retoryczne.



Kolejna kategoria (udziwnione zdania), acz najbardziej obfita, budzi we mnie trochę wątpliwości Może po prostu nie przemówił do mnie indywidualny styl Autora (tak, dopuszczam podobną myśl), w związku z czym mocno tę kategorię przetrzebiłam. Ale nie oprę się i zaprezentuję swoje Ulubione Kwiatki, czyli opisy postaci, bo w czym jak w czym, ale w tym wypadku Autor nie pozwala sobie na ograniczenia wynikające z logiki, gramatyki, interpunkcji i założenia, że kryminały czytują normalni ludzie, a nie Hipsterscy i Językowo Niezależni Doktoranci Oraz Profesorowie:

Policjant zakradł się swą zgarbioną sylwetką do wejścia lewej nawy, jedynego otwartego o tej godzinie.

Miał wygląd przedwojennego aktora i sylwetkę piłkarza. Pociągła twarz z małym, krnąbrnym podbródkiem, krótkie, platynowe włosy oraz wysokie czoło, nadawały mu dostojeństwa rodem z tragedii Szekspira. Z kolei nisko osadzone biodra i zwinne stopy dodawały mu sprężystości, tak potrzebnej przy staniu przez dwanaście godzin na nogach.


Wizja, która zrodziła się w głowie Koleżanki KM
podczas burzy mózgów na FB,
strój modela bardziej swobodny niż w powieści

Małe uszy przypominały kształtem róże z lukru, jakie umieszcza się na tortach weselnych, a nos podobny był w swych liniach do źle zespawanej kotwicy. Mężczyzna nie miał brwi, więc czubek głowy przelewał się w stronę szerokiego czoła, a to – do głęboko zapadniętych oczodołów, skrywających nieobecny wzrok mordercy.

I jeszcze opisy miejsc. Opisy miejsc też są mega:

Komisariat składał się z głównego, ośmiopiętrowego wieżowca oraz niższej części, przedzielonej wjazdem na policyjny parking, który okalały od zewnątrz jego ściany.

Dramat torunianki. Wie, jak wygląda rzeczony budynek, a nie umie go sobie wyobrazić zgodnie z opisem.

A na deser mój ukochany fragment, ochrzczony przeze mnie pieszczotliwie jako Naprawdę Srogie Zioło:


Jakiś dziwny, nieznany dotąd Brodzkiemu strach zajął jego ciało. Detektyw niemal zemdlał.

„Co jest ze mną…” – zawahał się. „Czy bałem się, czyją twarz zobaczę? Tak, chyba tak” – myślał.

– Czy pobłądziłeś, synu? – spytał znów dźwięcznie kapłan.
– Bałem się, że zobaczę znaną mi twarz i nie będzie to twarz człowieka – wypalił niczym bohater antycznej tragedii i zapowietrzył się.

„Co?! Co ja wygaduję, co jest ze mną? I czemu ciągle trzymam tego księdza za ramiona. Jeszcze sobie coś pomyśli…” – kontynuowała jaźń detektywa
(kontynuowała jaźń, nosz fak)

– A czyją, synu? 


– Ludzi, których zabiłem – wypalił znów tym demiurgicznym tonem, a jego głos nabrał rozpędu i przewędrował od lewej nawy, przez prezbiterium i ołtarz, wracając prawą nawą na powrót do jego ust".


GŁOS PRZEWĘDROWUJĄCY PRZEZ NAWĘ I WRACAJĄCY DO UST. 

I tu właściwie  mogłabym skończyć, bo czyż można wyobrazić sobie, że będzie jeszcze BARDZIEJ.

Lecz nie skończę. 

Bo za chwilę przejdę do prawdziwego wkur...zenia.

Ale to za chwilę.

Przedtem, na zakończenie tej, powiedzmy, bardziej technicznej części omówienia zauważę, że jak w przypadku każdego, poddającego się szerokim interpretacjom dzieła miałam szereg skojarzeń literacko-kabaretowo-filmowych, którymi się podzielę, bo radość, którą się człowiek dzieli wraca wszak do niego popiątnie.

Spojrzeli na siebie tak, jak czasem Brodzki patrzy na Halickiego, a Halicki na niego. Żółtko przytaknął i nic nie powiedział. Brodzki nie wyczuł jednak w tym spojrzeniu wahania, a pewne, policyjne przeczucie. Takie, które towarzyszyło jemu, kiedy miał tyle lat, co Żółtko.

Męską ciszę przerwał telefon Leona.


Halicki zauważył błysk w oku Brodzkiego. A Brodzki zauważył, że Halicki to zauważył. Obaj chcieli to powiedzieć, ale obaj wiedzieli, że druga osoba to właśnie pomyślała. Uśmiechnęli się więc do siebie szorstko.

.Natychmiastowe skojarzenie popkuturalne, minuta 2, sekunda 40

Brodzki zajęczał – jego krtań walczyła teraz o każdy oddech. Postać była za nim – próbował chwycić ją górą, ale nie sięgał. Próbował dołem – człowiek umiejętnie balansował biodrami i odsuwał się.

No nic nie poradzę na własne skojarzenia, minuta 1, sekunda 10


A teraz, gdy już się pośmialiśmy, czas przejść do wkur... No. 

Właśnie do tego.

43 komentarze:

  1. Zważywszy, że należałem do elitarnego grona podzielającego na bieżąco emocje Królowej Matki, chciałem jedynie wskazać, że wpis powinien zostać dodatkowo zilustrowany postacią o nisko osadzonych biodrach, gdyż ewidentnie w tym miejscu autor się nie pomylił i wiedział, o czym pisze :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda! Jeśli Autorka pozwoli, jutro dodam do tekstu ilustrację.

      Usuń
    2. Autorka pozwala jak najbardziej :D

      Usuń
    3. Skoro pozwala, zaraz edutuję wpis i dodam, co trzeba :)

      Usuń
  2. Mogę pokazać studentom te piękne przykłady błędów? Mogę? mogę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, to jest normalnie wydana książka, ma wydawcę, redakcję, korektora, okładki, cenę i można ja nabyć w księgarni. Treść jest ogólnie dostępnym dobrem, więc oczywiście, ze możesz :).

      Usuń
  3. Królowo matko, zrobiłaś mi wieczór!!! A nos jak źle zespawana kotwica pozostanie ze mną na zawsze :D Czekam na ciąg dalszy!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuoooo... Uwielbiam takie ranty Królowej Matki. Moar! Jeśli mózgownica nie kojtnie. ;-)
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę niechcący mi wyszło, bo się niczego złego nie spodziewałam, zaczynając...a potem już się nie mogłam zatrzymać.

      Usuń
  5. Królowo Matko.
    Po pierwsze - niski pokłon za tę katorżniczą robotę. Mimo późnej pory i ogólnego stumanienia przeczytałam twardo do końca i chcę jeszcze. Skorupiak takoż, a nawet Potomek Pierworodny wylazł z nory by podsłuchiwać. Krótko słuchał, bo biedaczek zapomniał, że jak się podsłuchuje to nie należy głośno rechotać.
    Po drugie - Toruń nie zostanie Miastem Wiecznej Ciemności, nienienie. Gdyż albowiem macie tam Lux Veritas.
    Po trzecie - słyszałam o domu bez klamek, ale bez framug to już nie. Kupuję tę niedoróbkę budowlaną hurtem i na wagę, wraz z przeskokami tematycznymi.

    A jak chcesz , Lokalna Toruńska Patriotko, coś do czytania o Ukochanym Mieście, to poszukaj serii o Dorze Wilk - autorstwa Anety Jadowskiej. Tez policjantka (Dora, nie Aneta), ale z poczuciem humoru i jednak mówiąca po polsku.... O ile lubisz fantasy :). Ja lubię.

    Pokłon niski raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dora Wilk czeka na swoją kolej do przeczytania... już czas jakiś, ale sie doczeka, gdyż hamuję kupowanie nowych książek, póki nie przeczytam (części ;)) tych, które mam na półkach!

      Usuń
    2. Zawsze nożna w ebooku :). Mniej miejsca w torebce zajmuje, ja mam w komórce i bardzo sobie chwalę. Papierowe też mam, bom konserwatywna, ale nie na tyle, żeby cegły dźwigać w torbie. Tak czy inaczej Dora na stałe zagościła na liści eulubionych i z jej powodu zbieram się na wycieczkę do Torunia, obejrzeć na własne oczy. Byłam tam co prawda już kiedyś, ale nie były to warunki do zwiedzania czegokolwiek (mimo, że właśnie zwiedzać pojechałam), gdyż albowiem pojechałam jako opieka do wycieczki licealistów. trzy pełne autokary Młodzieży Polskiej Przyszłości Narodu do pilnowania, sama rozumiesz!!!!! I niestety nie było tylu opiekunów co podopiecznych, więc problemy były. ALe to całkiem inna historia. Tak czy inaczej, Toruniu, oczekiwaj mnie! (nie płacz na ten błąd, to cytat. Nie pamiętam już z czego, ale cytat.)

      Usuń
  6. Cudownie się czyta taki tekst po ciężkim dniu! Jestem zachwycona i dziękuję. Naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę :). Miło mi, ze się na cos przydało :::.

      Usuń
  7. Chciałam uprzejmie donieść, że u Cherezińskiej z kolei były "oczy prężące się do skoku" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Cherezińska specyficznie pisze. Rzeczywiście zdarzają jej się magiczne wtręty, ma bardzo charakterystyczny, rozpoznawalny styl. Nie znam kontekstu, ale wydaje mi się, że to nie to samo.

      Usuń
  8. Obudziłam męża pokwikiem :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow! :D
    Mowe mi odjelo, moze rozloze sobie ramiona dla rezonu, bo naprawde...
    Ide czytac ciag dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak skała
    Ona
    A naprzeciw - chała.

    Podziwiam KM, że też po pierwszych pięćdziesięciu, no!, stu stronach, nie ebła arcydziełem w najbliższy kąt albo i do kominka, jeśli posiada :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz przecież, że robiłam to głównie dla pysznej zabawy na FB :).

      Usuń
  11. Już przy ścianie z wytrzeszczem śmiechłam gromko a jeszcze tyle radosnego tekstu do poczytania. I drugi wpis jeszcze czeka! Dziękuję Królowej Matce za uprzyjemnienie mi wieczoru!
    M. R.

    OdpowiedzUsuń
  12. Może książka pisana była zgodnie z zasadami gry, gdzie jeden zaczyna a następny dopisuje ciąg dalszy i tak na zmianę, dla utrudnienia nie widzą zdań poprzednika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to bardzo prawdopodobne! Ale ja też pozostaję przy swojej wersji, że autor jest jakąś bliską rodziną pana Muldgaarda ze "Wszystko czerwone" Chmielewskiej, gdyż fraza zupełnie ta sama.

      Usuń
    2. Obie koncepcje są pyszne, i przecież się właściwie nie wykluczają :D!

      Usuń
  13. Padłam ze śmiechu, próbując wyobrazić sobie niektóre kwiatki (np. szyję gotową do skoku, że o wątkach toruńskich nie wspomnę). Ale ten głos latający po nawach - pamiętasz, Królowo Matko, stare obrazy świętych i banderole z napisami, co im z ust wychodziły? To jest właśnie to! Widzę to oczyma wyobraźni: w Pannie Marii albo w katedrze, w półmroku, dwóch gości, a z ust jednego wyłania się napis na wstędze po łacinie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też! Może autor pisał komiks, tylko ze słowami zamiast obrazków? I stąd te długie opisy ulic i wnętrz... i banderolki powracające do ust :D.

      Usuń
  14. Ta szyja gotowa rzucić się każdemu do gardła pozostanie ze mną na długo.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja już nic nie wiem, nie rozumiem, mowę mi odjęło. Ta ściana z wytrzeszczem, krzesło z wywieszonym językiem, Leon niosący swój burczący brzuch ulicą, uśmiałam się fakt, ale teraz dopadła mnie jednak głębsza refleksja nad tym dzieuem i...nie wiem jak się to skończy bo sposępniałam bardzo i rozglądam się za czymś wysokoprocentowym :(:(:(

    OdpowiedzUsuń
  16. Autor! Autor! Prosimy autora na scenę. I wydawnictwo.

    OdpowiedzUsuń
  17. "Dosłownie w dniu jego pożegnalnej imprezy policja znajduje zwłoki brutalnie zamordowanej, młodej dziewczyny, która przed śmiercią urodziła dziecko".
    I WTEM! cofnięto Brodzkiemu przejście na emeryturę? *pochyla się z troską nad Panią Kadrową* to tyle papierkowej roboty!
    Kajaanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekhm, no więc tak. Tak właśnie sie to mniej więcej odbyło ("Musisz wrócić i nam pomóc, a jak nie, to" - i tu padły zaowalowane groźby, ale nie do końca pamiętam, jakie :)).

      Usuń
  18. Dotarłam do końca faktycznie długiego wpisu. Na początku pomyślałam,że Królowa Matka się czepia.Jednak nie,czytam że im dalej tym gorzej.Podziwiam, przestałabym czytać toto, już chyba po 40 stronach.
    Na "Lc" pozycja ma również sporo dobrych ocen, ale są też takie bardzo słabe.
    Cytuję Beatę-"Przede wszystkim razi język: niektóre porównania na pograniczu banału i egzaltacji. Ponadto błędy rzeczowe: napis na plecach noworodka wykonany tuszem okazuje się tatuażem (kiedy morderca miał czas, by go wykonać, skoro dziecko urodziło się dosłownie przed chwilą?), postrzałowa rana przedramienia przeistacza się w ranę szyi..." Więc jednak nie wszyscy pieją z zachwytu. Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Zdaje się, że zawiniłam strasznie i powiedziałam przyjaciółce o Twoim blogu z sugestią, że z braku czasu może sobie czytać dojeżdżając do pracy. Po kwadransie dostałam info, że nie ma mowy, bo ją zabiją, jak będzie rżeć głośno w pociągu o 5.30 rano, a w ciągu pierwszych pięciu minut zdążyła się opluć gorącą herbatą.
    I weź tu człowieku bądź dobry dla bliźnich... :).
    Za to masz kolejną wierną czytelniczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze jedną, od dzisiaj. Trafiłam tu z Niezatapialnej Armady, za co wdzięcznam onej do grobowej deski :)

      Usuń
    2. Kolejna zachwycona czytelniczka pozdrawia :D

      Usuń
  20. "Na pewno to widzisz, Czytelniku! Facet myśli, że coś by zjadł, wchodzi do kuchni, myk! Granica framugi i już myśli o zasadzie nieoznaczoności. Przechodzi do łazienki i myk! zaczyna analizować zamkniętą w 1978 roku sprawę, w której nie udało mu się doprowadzić do ukarania sprawcy. I tak cały czas. Pod koniec dnia ma rozdwojenie jaźni i sił akurat tyle, by leżeć zwinięty w kłębuszek w rogu pokoju i łkać bezradnie. Piekło, pani, piekło!"
    E tam piekło, przeciętny dzień człowieka z ADHD.

    OdpowiedzUsuń